Słowo wstępne:
“Toast”
W języku rosyjskim jest taka gra słów: kiedy się mówi “człowiek kaukaskiego pochodzenia”, to w dosłownym tłumaczeniu będzie: “oblicze kaukaskiej narodowości”.
Coś podobnego zachodzi, gdy Polacy mówią “zachować twarz”, czyli “być sobą”.
Oglądając oblicza Kaukazu zapraszam do zrozumienia zarówno mentalności rosyjskiej jak również jej odwrotność.
Rosjanie są w porównaniu z narodami kaukaskimi dużo bardziej wyrafinowani, spokojni, wręcz bezkrwiści.
O ludziach z Kaukazu mówi się, że to “gorąca krew”, porywczy, mściwi ale w tej samej mierze kochliwi i oddani sprawie, której służą. Jedną z takich spraw jest umiłowanie swej ziemi, szacunek dla starszych, wojowniczość zarówno na polu boju ale też w sporcie, w sztuce wszelkiej maści.
Oblicza Kaukazu to gorący taniec, wszechobecne wino, górskie krajobrazy, wełniana odzież i pewna niespełniona rządza absolutu. To ludzie głęboko wierzący zarówno gdy chodzi o wyznawców Chrystusa jak i dość licznych muzułmanów.
Kaukaskie języki są bardzo różne tym niemniej doszło do głębokiego przenikania, kalek językowych i zapożyczeń.
Niechętni Turkom Ormianie z radością tańczą tureckie motywy i stosują w życiu codziennym mnóstwo słów i określeń zaczerpniętych z tej tradycji. Podobnie można rzec o Gruzinach, którzy jako Chrześcijanie potrafili wchłonąć wiele muzułmańskich mitów. Najsławniejszy epos Szota Rustaweli to nic innego jak arabska opowieść dostosowana do realiów Gruzji.
Słynne gruzińskie toasty można z powodzeniem wznosić w Azerbejdżanie jak i w Armenii. Są one tak głębokie i pouczające, że można z nich z powodzeniem ułożyć tekst “modlitwy wiernych”. Zawsze na początku jest modlitwa za pokój, za ojczyznę, o szczęśliwą podróż dla gości, o zdrowie i za rządzących.
Bywają liczne toasty za piękne kobiety ale też za mądrych ludzi, bo Kaukaz to ziemia która czci mędrców. Im więc tę swoją kolejną opowieść poświęcam.
Z repertuaru pewnego kapłana, który spędził wiele lat na Kaukazie chcę skorzystać na początku.
Opowiem więc toast o wieśniaku, który trzymając małego ptaka w dłoni zapytał u mędrca: “ptak w dłoni jest żywy czy martwy?”. Mędrzec pomyślał: “jeśli powiem, że żywy to on go zadusi w dłoni i okaże się, że nie zgadłem, jeśli powiem, że martwy to on dłoń otworzy i wypuści ptaszka”. Powiedział więc co następuje:
“Ptak w twej dłoni jest taki, jakim chcesz go mieć: zechcesz by żył będzie żywy, zechcesz by zdechł, też tak może się stać”. Po takim długim wstępie wznoszący toast konkluduje zwykle: “tak więc wypijmy za to, żeby w naszym życiu wszystko było takie jak by się nam chciało i zamarzyło”.
Ja osobiście bym chciał i marzył, żeby Kaukaz był ziemią wolnych ludzi i pobożnych. Żeby nikt nie zniewalał tych dobrych ludzi i nie zmuszał do korzystania z broni. Żeby słynna kaukaska zemsta nikogo nie dotknęła, by winnice służyły nie dla pijaństwa ale by symbolizowały miłość.
Życzę tą opowieścią, by nie przelewała się więcej krew, żeby Rosyjscy chłopcy wrócili do swoich mam i żon, żeby nie było sierot. Wygnańcom i uciekinierom życzę, żeby znaleźli nareszcie swój dom i powrócili z tułaczki.
I. OBLICZA HIERARCHÓW
Biskupi Złotej Ordy:
Bp Reinaldo de Spoleto - dominikanin, pierwszy biskup w Tanie, Azowie mianowany w 1300-m roku. Po nim rezydowało w mieście jeszcze około 20-tu biskupów na przemian dominikańskiego i franciszkańskiego zakonu.
Misja upadła w 1475 wkrótce po upadku Konstantynopola. Złota Orda tolerowała katolicyzm, nie czynili tego Seldżukowie.
Kościoły zamieniono na meczety.
Sytuacja zmieniła się po 224 latach, kiedy to Piotr Wielki zdobył miasto i zburzył je do fundamentów. Azów nigdy potem nie odzyskał tej roli jaką posiadał. Piotr I-szy tę rolę przeznaczył dla miasta Taganrogu, w którym z czasem pojawiła się katolicka diaspora. Byli to ponownie włoscy kupcy.
Prócz Azowskiej diecezji była na Kaukazie diecezja Tamańska i Astrachańska. Katolickie struktury istniały w Dagestanie, w Azerbejdżanie i w Gruzji aż do końca 18-go wieku. Islamizacja spotęgowała się w czasach Tamerlana ale zawsze chrześcijańskie ślady pozostawały w mentalności nawróconych siła na islam mieszkańców Kaukazu. Chrześcijanami byli również swego czasu Czerkiesi czyli Czeczeńcy.
Dużo uwagi nawracaniu Czerkiesów przykładali franciszkanie w Tanie-Azowie. Są o tym świadectwa. Opowieść o pewnym bracie, który na rynku niewolnikami wykupywał sobie czerkieskich młodzieńców chrzcił a potem obdarzał wolnością.
Biskupi z Saratowa:
Bp Dmochowski - pierwszy biskup pomocniczy w Saratowie, rektor seminarium duchownego mianowany w 1861-m roku. W seminarium początkowo było sporo kandydatów polskiego pochodzenia. Później zawężono ich ilość do 10 osób, by zaktywizować żywioł niemiecki. Carat grał niemiecką kartą dość długo dzieląc katolików na tych prawidłowych, bo posłusznych pochodzenia niemieckiego, i tych nieprawidłowych buntowników Polaków.
Kessler - jeden z ostatnich biskupów Saratowskich, jeśli mnie pamięć nie myli to właśnie on jakiś czas ukrywał się w Odessie a następnie przez Mołdawię, Rumunię emigrował do Niemiec. Dużo czasu spędził w USA zwłaszcza w Arizonie gdzie podjął akcję zbierania datków dla głodującej Ukrainy i Powołża. Ofiary osiągnęły rozmiary około 30 tysięcy dolarów, co na dzisiejszy dzień jest porównywalne dziesięć razy większej sumie z powodu dewaluacji. Pieniądze te pocztą dyplomatyczną dotarły do Moskwy do biskupa Pio Neveux, który przez siatkę kapłanów i świeckich znajdujących się jeszcze na wolności wspierał jak mógł swoich parafian z obszarów dawnej saratowskiej diecezji. Oprócz tego wydał książkę, która jest niezastąpionym źródłem informacji o katolikach tego schyłkowego okresu a także o ich cierpieniach.
Frison - biskup saratowski w okresie przed rewolucją
Bp Klemens Pickiel - pochodzi z okolic Kamenza Łużyckiego we Wschodnich Niemczech. Jest o dwa lata starszy ode mnie. Przyjechał do ZSRR w 1990-m roku, pracował w Duszanbe. O przyjazd do Marksa poprosił go poprzedni proboszcz Józef Werth, którego w 1991-m roku skierowano do pracy w Nowosybirsku w randze biskupa. Zbudował w krótkim czasie solidny i funkcjonalny kościół w Marksie. Poświęcenie miało miejsce jesienią 1993-go roku. Od 1998 pierwszy powojenny hierarcha kościoła na Wołdze.
Byliśmy kolegami przed jego wyborem na biskupstwo. Razem mieszkaliśmy w jednym pokoju w Fatimie. Był bardzo koleżeński i pobożny. Każdy dzień starał się dzwonić do swej parafii w Marksie. Kupił wiele pamiątek dla swoich ministrantów.
W jego zachowaniu było coś infantylnego. Drażnił mnie jego kobieco łagodny tembr głosu i bardzo niewyraźnie wypowiadana litera “r”. jego akcent był i pozostał znakiem zapytania w obcowaniu ze starszym pokoleniem Rosjan. Dla młodzieży to było rodzajem zabawy słuchać go i patrzeć na niego. Młodzieżowe mitingi, rekolekcje, pielgrzymki stały się priorytetem jego rządów. Dużo uwagi poświęcał siostrom i nigdy psychicznie nie rozstał się ze swoją ulubioną parafią w Marksie.
Biskupi z Petersburga:
Siestrzencewicz - faworyt Katarzyny wielkiej - pierwszy biskup mohylowski
Jak większość biskupów mohylewskich rezydował w Petersburgu.
Von Ropp - jeden z ostatnich biskupów Saratowskich przeniesiony do Petersburga, pochowany w Białymstoku w krypcie biskupiej.
Abp Cieplak - ostatni biskup mohylewski - skazany przez bolszewików na śmierć, obroniony przez akcje światowej opinii publicznej - emigrant
Biskupi w Moskwie
Bp Pio Eugene Neveux - kapłan assumpcjonista, pierwszy proboszcz w Makiejewce na Donbasie 1907 - 1926. Jedyny biskup moskiewski tolerowany przez komunistów w czasach sowieckich 1926-1936. Spośród wielu hierarchów rosyjskich tego darzę szczególną sympatią, bo spędził niemal 20 lat w okresie poprzedzającym rewolucję i tuż po śmierci Lenina w miasteczku Makiejewka, które i dla mnie stało się domem na całych 5 lat. Ponadto jako kapelan Francuskich kolonistów w saratowskiej diecezji wizytował wszystkie wielkie miasta Ukrainy i Północnego Kaukazu w tym również Taganrog, Rostów i Nowoczerkaska. Ten styl życia dobrze mi znany sprawił, że swą opowieść o ludziach Kaukazu ubarwiłem również jego osobą.
Jak wynika z biografii nie lubił on Polaków. Uważał, że się nie nadają do ewangelizacji w Rosji, bo mają niechęć do Rosjan i że ona jest wzajemna. Nie doszukiwał się przyczyn ale stawiał prognozy. Jak widać miał znany u wszystkich Latynosów i wielu ludzi zachodu sentyment do jakiegoś mitycznego dobrodusznego Rosjanina.
Owszem pod koniec życia tej dobroduszności zaznał w dostatku inwigilowany kilkadziesiąt razy do roku. Jego dom przeszukiwano z pozazdroszczenia godną gorliwością. Ostatnie lata spędził w siedzibie Ambasady francuskiej. To, że w ogóle jakiś czas udawało mu się pracować w Moskwie zawdzięcza nocie ambasady Francuskiej, która zagroziła, że usunie ekspozycję sowiecką z międzynarodowych targów.
Był utalentowanym dyplomatą pisał setki listów do Watykanu ale mimo ton stan zdrowia zmusił go do urlopu zdrowotnego. Pojechał na ten urlop w 1936-m roku i całych dziesięć lat starał się o wizę powrotną. Otrzymał ja na łożu śmierci w 1946-m roku ale rzecz oczywista jej nie otrzymał.
Abp Tadeusz Kondrusiewicz - pierwszy hierarcha na Białorusi od czasów II wojny światowej, metropolita mińsko-mohylewsko, w przeszłości Apostolski Administrator i metropolita w Moskwie. Spędził ogółem około 16-tu lat w stolicy Rosji. Nie były to proste czasy. Trzeba powiedzieć, że zachował się godnie. Jedynym niedostatkiem jego rządów jaki widzę jasno była zdecydowanie niechętna postawa wobec greko-katolików. Być może był to lęk o dialog ekumeniczny, nadgorliwość a może szczera obawa, że w ten sposób przekreśli przyszłość wspólnot rzymskich w Rosji. Tak czy inaczej biskup Werth w Nowosybirsku okazał unitom więcej serca i dlatego na dzień dzisiejszy to on jest Apostolskim Administratorem dla greko-katolików w Rosji.
Arcybiskup przyjął na siebie wiele ataków ksenofobii i nienawiści. Należy przyznać, “że wyszedł z twarzą”, bo kiedy był najbardziej atakowany przez nieprzychylne lobby polityczne, to wtedy najwięcej starał się pokazywać w mediach i mądrze odpierać zarzuty. Wiele osób dostrzegło, że dzięki temu sympatia dziennikarzy była na naszej stronie. Kampania antykatolicka po raz kolejny przybrała odwrotny efekt, bo obudziła czujność wielu “śpiących katolików” i sympatyków kościoła i zmusiła do pewnych gestów solidarności.
Biskupi dostrzegli, że ilość wiernych w kościołach i kaplicach w roku 2002-m kiedy represje osiągnęły apogeum podwoiła się. Efekt więc nagonki był rzeczywiście korzystny dla kościoła. Ktoś to widocznie dostrzegł i pod adresem Watykanu zaczęły padać zarzuty, że “z tum Polaczkiem” nie ma o czym gadać. Owszem podobne komentarze były pod adresem Jana Pawła II. Mówiło się, że “gdyby umarł”, to dialog z katolikami się przyspieszy. Cos te mrzonki gorących głów się nie spełniają. Papież umarł, zaraz potem nad wyraz usłużny wobec prawosławnych nuncjusz Mennini postarał się o usunięcie abp Kondrusiewicza z Moskwy. Tymczasem ekumeniczne relacje z Moskwą się nie zmieniły i żadnych spektakularnych gestów nie ma. Na odwrót, właśnie w tym czasie zaostrzono i tak dziwny reżym wizowy względem kapłanów i sióstr, dokonano skrytobójczego napadu na Jezuitów. Mało tego, pewne administracyjne normy “po znajomości” implantowano w Kazachstanie. Kraj, który sławił się tolerancją względem katolików nagle w chwili objęcia przewodnictwa w OBWE dokonał tych samych regulacji prawnych względem misjonarzy co i Rosja.
W Białorusi natomiast dokąd udał się arcybiskup Kondrusiewicz stosunek do katolików zaczął się niespodzianie poprawiać. Ten proces zachodził również w czasach jego pierwszego pobytu na Białorusi w randze metropolity w latach 1989-1991.
Jest wiele jawnych powodów na to, by uznać tę postać za opatrznościową dla Rosji.
Aby jednak nie rozpływać się w pochwałach dodam pewien gorzki komentarz księdza Józefa Świdnickiego, który swego czasu namawiał grodzieńskiego proboszcza Tadeusza na przygodę misyjną w Syberii. Usłyszał wtedy zdecydowane “nie”. Proboszcz powiedział, że jest na Białorusi potrzebniejszy. Kto wie, może to była prorocza odpowiedz na te czasy dzisiejsze?!
Biskup z Irkucka
Jerzy Mazur SVD - biskup z którym współpraca w Rosji układała mi się najlepiej.
Miał w sobie nie tylko “ducha bożego” ale również prawdziwie misyjne serce i myślenie bez kompleksów na kilkanaście lat do przodu. Tworzył fakty dokonane: sprowadzał kapłanów, wyszukiwał mnóstwo sponsorów, budował w błyskawicznym tempie kościoły, dbał o świeckich organizował dla nich permanentne kursy. Oczkiem w głowie był Caritas i Gazeta Katolicka: “Swiet Ewangelia”. Troszczył się też o kapłanów.
Owszem czuł się zaszczuty przez agenturę i permanentnie inwigilowany.
Przyszło mu się pracować w trudnych czasach. Obecnie kieruje już ósmy rok diecezją w Ełku. Mieszkająca tam od lat ciocia, która znała wszystkich ełckich biskupów zaczynając od Wysockiego, Samsela i Ziemby powiedziała, że “nie jest najgorszy” i że “ludzie są z niego zadowoleni“. Gdy bywam w Ełku przyjmuje mnie bez kolejki i odsyła do Margarity po kieszonkowe. Jak z tego widać nie zapomniał starego druha i towarzysza niedoli. Usunięto nas z Rosji w tym samym czasie i z tych samych powodów. O mnie wyraził się bardzo obrazowo:
“Jarek pędzi jak parowóz ale czasami dostaje zadyszki”.
Nuncjusze:
Abp Colasuonno
Specjalny wysłannik Ojca Świętego na kraje komunistyczne. Częsty bywalec w Polsce. Przedstawiciel Ojca Świętego w Rosji w pierwszych latach pierestrojki.
Abp John Bukovsky SVD
Amerykanin słowackiego pochodzenia, werbista. Otrzymał skierowanie do Rosji pod koniec lat 90-tych. Wcześniej pracował w Rumunii. Bardzo umiejętnie przeprowadził podział 2 administratur apostolskich na cztery i bardzo żałował, że nie udało mu się od razu nadać statusu diecezji. Słyszałem to z jego własnych ust w 1999-m roku na krótko przed odejściem ze stanowiska.
Abp Zurr
Niemiec. Jakiś czas pracował w nuncjaturze w Lesotho na południu Afryki, miał pecha, bo musiał się wtedy zajmować sprawą niefortunnego biskupa “charyzmatyka i uzdrowiciela” o nazwisku Milingo.
Następca abp Bukowskiego, najbardziej nieudolna postać na tym urzędzie. Tutaj też miał pecha, bo musiał się zajmować ustanowieniem w Rosji 4 diecezji a dokładniej podniesieniem 4 Administratur Apostolskich do rangi diecezji. Moskwa otrzymała wtedy status Metropolii. Podobno czekał 2 tygodnie na audiencję u Aleksego II żeby mu zakomunikować wiadomość o ustanowieniu 4 katolickich diecezji. Nie doczekawszy się zostawił dokument w kancelarii i kiedy go odczytano bez komentarzy zaczęła się nawałnica. Ponieważ słowo metropolia i metropolita ma dla prawosławnych bardzo poważny wydźwięk doszło do wielkiej obrazy. Dla nich to coś więcej niż kardynał. Aleksy II poczuł się zagrożony w swoich ambicjach jedynego i najważniejszego hierarchy w stolicy. Oskarżono Watykan o wszystko co najgorsze i rozpoczęto deportację kapłanów w tym również ordynariusza jednej z 4 nowoutworzonych diecezji.
W grupie wydalonych znalazłem się ja i mój biskup z Irkucka Jerzy Mazur.
Abp Antonio Mennini
Giętki polityk. W czasach największego zagrożenia potrafił załagodzić sytuację ale wielkim kosztem. Poszedł na wszelkie możliwe ustępstwa wobec prawosławia tak, że faktycznym biskupem dla katolików w Rosji stał się Aleksy i Cyryl. Od tej pory to oni tworzą politykę kadrową w kościele katolickim, co już się zdarzało w czasach Katarzyny Wielkiej ale nie na taką skalę. Niektórzy teologowie w przeszłości zastanawiali się na ile izolowany od Watykanu kościół katolicki w Imperium Rosyjskim pozostawał jeszcze katolickim. Podobne wątpliwości dzisiaj istnieją jedynie w odniesieniu do hierarchii katolickiej w Chinach, gdzie politykę kadrową tworzy partia komunistyczna na spółkę z całkowicie indoktrynowaną Patriotyczną Asocjacją Chińskich Katolików.
Abp Ivan Jurkowicz, Nuncjusz Apostolski w Kijowie, prawnik rodem ze Słowenii autor rosyjskiego przekładu Kodeksu Prawa Kanonicznego, na początku lat 90-tych sekretarz nuncjatury w Moskwie na początku naszego stulecia nuncjusz w Mińsku, obecnie nuncjusz w Kijowie. Spotkałem go jeden raz jeszcze na ulicy Mytnej w pewnym hotelu moskiewskim gdzie na, którymś z pięter mieściła się siedziba nuncjatury.
Przyjął mnie w pośpiechu niemalże w korytarzu. Nie miał na sobie sutanny tylko szarą koszulę z koloratką. Miałem wrażenie, że jest jakiś roztargniony. Twórcza natura pomyślałem sobie i nie zadając żadnych pytań poszedłem dalej. Po drodze napotkałem pewnego murzyna oszusta, który w Rostowie wyłudzał ode mnie pieniądze na jakiś bilet. To były trudne czasy dla studentów. Nie każdy z nich potrafił się zachować godnie. Nie było nuncjusza toteż sekretarz Ivan przekazał mi kopertę z pieniędzmi i przekazał pozdrowienia dla Kałmuka, Pawła Kiekszajewa, który był wtedy w nuncjaturze bardzo częstym gościem.
Inni kardynałowie i biskupi, których spotykałem na misyjnych ścieżkach:
Kardynał Ruoco Varela - pochodzi z okolic Galicji i Asturii, Villa Nueva na północy Hiszpanii. Brał udział w pielgrzymce do Santiago w 1999-m roku, szedł z nami pieszo przez ostatnie 3 dni spore odcinki trasy pomimo skwaru. Kiedyśmy doszli na miejsce ochrzcił mojego parafianina z Wołgodońska, bierzmował 4 osoby w Santiago.
Był bardzo grzeczny wobec nas i chciał nam zrobić przyjemność toteż w Santiago po zakończeniu chrzcielnej liturgii powiedział po rosyjsku “pozdrawlaju”!
Bp Wiktor Skworc - ordynariusz tarnowski, opiekun Misji z ramienia episkopatu Polski, sponsor, bywał na Kaukazie wielokrotnie jako ekonom i opiekun misjonarzy z diecezji katowickiej. Na spotkaniu dekanalnym z biskupem w Piatigorsku wręczył mi 100 dolarów z komentarzem: “jak będziesz w potrzebie przyjeżdżaj do Katowic”! Rzeczywiście byłem w potrzebie. To był rok 1996-ty, trzy lata po pamiętnej propozycji. Ekonom wziął na siebie moje długi związane z budową garażu i plebanii w Batajsku. Niektórzy kapłani z Katowic w tym również mój nowy dziekan na Kaukazie ks. Morawski kąśliwie to komentowali, że przecież nie jestem ślązakiem, z jakiej niby racji otrzymałem wsparcie? Widzieliśmy się potem jeszcze trzykrotnie: w drodze do Szwabii, w Gnieźnie na rozdawaniu krzyży misyjnych i w Tarnowie w drodze do pracy na Ukrainie. Każdy raz ksiądz Skworc jako Biskup okazywał mi drobne gesty przyjaźni.
Abp Ziemba - ordynariusz białostocki, następnie warmiński, długoletni opiekun misji z ramienia episkopatu, był w Rosji na poświęceniu katedry w Irkucku w 2000.
Z początku po powrocie z Japonii i z pogrzebu mamy był dla mnie nad wyraz surowy. Nie dał zgody na “sabatical” ani też nie pozwolił na zorganizowanie misyjnej wystawy w Ratuszu. Miejscowa Solidarność chciała uczynić taki gest “moralnego wsparcia” z okazji mego wydalenia. Chodzili z delegacją do metropolity i otrzymali odpowiedz odmowną! Rzadko się zdarza, by wsparcie dla misji szło z dołu od strony świeckich i jeszcze rzadziej kościół z takiego wsparcia rezygnuje,,,
Wszystko to działo się z powodu prowadzonej w Białymstoku od lat akcji zbliżenia z prawosławiem. Wiele osób nie zgadzało się z takim nadmiernym zbrataniem z Prawosławnymi. W zbiorowej pamięci wciąż pokutują nieładne zachowania białoruskiej diaspory w czasach komunizmu a zwłaszcza w czasie stanu wojennego. Jak wielkie to było zaangażowanie również ze strony hierarchii prawosławnej w Polsce to ukazują pewne materiały IPN na temat metropolity Sawy i jego kolegów pochodzących głównie z Podlasia. Abp Szymecki skomentował te gesty jako “dobre miny do złej gry”. Starzy zjadacze chleba sądzą, że polityka ustępstw wobec Prawosławia na Podlasiu nie ma sensu, bo nieszczere gesty ze strony prawosławia stały się normą i metodą na życie. Status “prześladowanej mniejszości” bardzo tej grupie ludności odpowiada i ma wymierne materialne skutki. Ja to na sobie odczułem niestety. Gdy pisałem listy do księży prawosławnych z prośbą o jakiś rodzaj protestu względem rosyjskich represji wobec mniejszości katolickiej w Rosji w odpowiedzi usłyszałem głębokie milczenie. Jeden kapłan jedynie odpowiedział mi: “idź się lecz człowieku”.
Potem jednak coś się zaczęło zmieniać na lepsze. Arcybiskup obiecał, że mnie puści do Kazachstanu. Osobiście się wystarał, by nuncjusz mi wręczył krzyż misyjny w Gnieźnie na dorocznym rozesłaniu misjonarzy. Gdy jednak tam mi nie dano wizy to automatycznie mnie przesterował na Ukrainę i bardzo uroczyście wręczył mi krzyż misyjny w Różanymstoku.
W innych dziedzinach postrzegałem metropolitę bardzo pozytywnie zwłaszcza gdy chodzi o jego stosunek do młodszych księży. Dał on im wszystkim szansę na awans, gdyby kto z nich chciał się podjąć zadania tworzenia nowych parafii i budowania kościołów. W tej dziedzinie gra była w otwarte karty. Szansę miał każdy i nie było lepszych czy gorszych kapłanów. Dziadkowie, którzy w przeszłości walczyli o stołki metodą lizusowania lub drobnej korupcji teraz musieli zmienić nagle swój światopogląd. Epoka feudalna w diecezji się zakończyła. Teraz decydował nie wiek ani układy ale realne talenty każdego kapłana, który jako młody i giętki dostawał szansę konkurowania ze starszymi często bezpłodnie przeżywającymi swój kapłański los seniorami. Ten duch konkurencji nietypowy dla ludzi wierzących wniósł jednak ferment i nowe jakości w życie bardzo tradycyjnej metropolii.
Abp Szymecki - ordynariusz kielecki następnie białostocki, pozwolił mi na wstąpienie do Franciszkanów, powrót do Rosji i przeprowadzkę na Syberię. W życiu codziennym bardzo demokratyczny hierarcha, który ujmował swoją bezpośredniością. Był bardzo łagodny i tolerancyjny wobec różnych aspiracji księży. Wysłał bardzo wielu na studia, czego się nie da niestety powiedzieć o misjach. Owszem kilkoro Kaplanów pojechało do Afryki i Ameryki Łacińskiej. Na froncie jednak wschodnim przez lata rządów metropolity Szymeckiego nie działo się nic.
Abp Edward Ozorowski - Znany teolog, płodny pisarz, wieloletni wykładowca ATK, AWSD Białystok i WSD Petersburg. Płynnie włada językami: angielskim, włoskim, niemieckim, rosyjskim. Najmłodszy członek episkopatu w 1979-m roku. Jedna z pierwszych nominacji biskupich Jana Pawła II w Polsce. Miał wtedy 36 lat. Przyjął mnie do seminarium w 1985-m roku “warunkowo” czyli jak się sam wyraził “ad experimentum”.
Niedawno zapytał mnie ile mam lat kapłaństwa, gdy usłyszał, że niemal 20 to skomentował to krótko: “eksperyment się udał”!
II. TWARZE NASZYCH KAPŁANÓW
Trzy Rzeczy
Są podobno trzy rzeczy, których nie wie papież:
Co knują Jezuici, ile forsy mają Salezjanie i ile jest zakonów żeńskich.
W Rosji tak jak w większości krajów misyjny zakonnicy są potęgą.
Pewien dziennikarz na przykład, który zwiedził całą Syberię powiedział, że Krasnojarski Kraj to “klaretyńskie Imperium”. Myślę, że to był komplement pod adresem tego zakonu. Gdy byłem w Chinach to też dostrzegłem jak dawne podziały terytorialne funkcjonują w mentalności ludzi. Prowincja Hebei na przykład to było “jezuickie imperium”, tam pracowali tacy wielcy ludzie jak Theillard de Chardin, tam powstawały seminaria, uniwersytety i muzea. Sporo zniszczono ale dużo pozostało. Pozostały na przykład liczne powołania kapłańskie. Pekin to było “Imperium Lazarystów”. W Szanghaju byli Minoryci i nie chcieli wpuścić Maksymiliana Kolbe, bo mieli wyłączne prawo na głoszenie w tym regionie.
W Rosji takich surowych rozgraniczeń nie ma ale łatwo pokazać palcem gdzie kto ma sukcesy. Moskwa na przykład była terenem solidnej konkurencji wielu zgromadzeń. Najlepiej wyglądają Salezjanie. Przywilej zarządzania katedrą dał im wielki prestiż ich obecność w Moskwie i w Oktiabrsku jest widoczna gołym okiem. W sprawach wydawniczych prym wiodą konwentualni. Najlepszymi profesorami są Jezuici. Prasa pozostawała domeną Werbistów zwłaszcza ks. Jagodzińskiego.
W diecezji saratowskiej prym wiodły Eucharystki gdy chodzi o akcję powołaniową. W innych dziedzinach sukcesy mają księża z Siedlec, zwłaszcza gdy chodzi o kurorty nad Morzem Czarnym.
Każdy zakon miał w Rosji i ma nadal. Coś do powiedzenia. Pracuje się w warunkach ekstremalnych toteż w konkurencji pozostają najwytrwalsi. Ci co mają najmocniejsze nerwy. Jakby na sprawę nie patrzeć w grze pozostaną tylko ci, którzy troszczyli się o powołania. Na dłuższą metę pozostawanie w Rosji na obecnych zasadach jest bardzo karkołomną sprawą. Polityka wizowa nie sprzyja akcji duszpasterskiej. Można w każdej chwili z ulubioną parafią się pożegnać i choć nagonka z roku 2002-go przycichła to jednak brak tubylczych powołań stawia pod znakiem zapytania przyszłość kościoła w Rosji. Oto kilka opowieści o rosyjskich misjonarzach zwłaszcza na Powołżu i na Kaukazie. Spędziłem tam siedem lat więc opowieść opieram na własnych obserwacjach.
Werbiści
o. Jozef SVD- Kaplan ze Słowacji pracował w Tambowie
Tego księdza widywałem z daleka na spotkaniach kapłańskich w Saratowie. Musiał mieć jednak ducha bożego i silne przebicie, skoro w pojedynkę odzyskał kościół.
o. Jagodziński SVD - przełożony moskiewskich werbistów - proboszcz parafii św. Olgi. Jego uporowi Moskwa zawdzięcza jeszcze jedną świątynię. Pisał regularnie ciekawe komentarz biblijne i inne dla rosyjskiej katolickiej gazety “Swiet ewangelia”. Mówiło się, że miał całkowicie inną wizję misji niż ks. Jerzy Mazur, który kierował regionem Wschód przed ks. Jagodzińskim. Prywatnie nie lubili się toteż w wielu dziedzinach mogło braknąć współpracy. Szczegóły jednak nie są mi znane i być może że te antagonizmy nie sięgały tak głęboko, by szkodzić sprawie misyjnej.
o. Jakub SVD - znany mi z widzenia kapłan młodego pokolenia, ulubieniec młodzieży w Moskwie. Śniady, ciemnowłosy z długą czupryną, pulchniutki.
o. Marian SVD - znany mi z widzenia kapłan średniego pokolenia, ulubieniec młodzieży w Moskwie. Wysokiej postury misiowaty brodacz z wielkim poczuciem humoru. Gdy go chwalono na łamach prasy to zawsze się wzbraniał przed jak powiadał “kultem jednostki”. Kiedy powstawała gazeta “Swiet Ewangelia”, to z braku lokalu redakcja się mieściła w jego prywatnym mieszkaniu. Niestety z posługi kapłańskiej zrezygnował, założył rodzinę, wychowuje swoje własne dzieci. Jego odejście dla wielu stało się szokiem, jakiś czas była trudna do zastąpienia pustka w środowisku, zwłaszcza w duszpasterstwie młodzieżowym. Gazeta straciła przyjaciela, redaktora i… lokal.
Misjonarze Serca Jezusa
o. Mickel -wikariusz generalny biskupa Pickiela
Wieloletni misjonarz i prowincjał swego zgromadzenia w Afryce.
W prywatnej rozmowie wyznał mi, że jadąc do Rosji nastawiał się na wielkie represje i prześladowania ale się mile rozczarował. Jego rozczarowanie niestety nie trwało długo.
Pozostali dwaj bracia z jego zgromadzenia pracowali w Nalczyku, Prochładnym, Niewinomysku, Pawłowsku, Władykaukazie. Sprowadzili między innymi siostry Matki Teresy na Kaukaz do miasta Niewinnomysk. Bardzo dynamiczni, muzykalni bracia.
Mocni w akcjach młodzieżowych, zwłaszcza gdy chodzi o letnie obozy.
To oczko w głowie biskupa Pickiela. Mają więc fory.
Marianie
Ks. Jerzy Zimiński MIC - wikariusz biskupi, marianin rodem z Łotwy.
Pierwszy kapłan katolicki w czasach pierestrojki na lewym brzegu Dniepru.
Bywał w Dniepropietrowsku, Zaporożu i na Donbasie. Odzyskał kościół w Charkowie i bardzo o niego dbał. Otworzył, zarejestrował i zlokalizował w kupionych na peryferiach miasta domkach 5 parafii. Jakiś czas był jedynym kapłanem na lewym brzegu Dniepru. Długie lata obsługiwał też niektóre parafie na południu Rosji takie jak Biełgorod, Kursk, Lipieck.
Kapucyni
Woroneż:
Brat furtian z Dnieprodzierżyńska - kiedy pierwszy raz w życiu dotarłem do Dnieprodzierżyńska to była już północ. Wszyscy bracia już spali ale jeden czekał na gości z otwartymi jak ramiona wrotami kościoła. Był śpiący i małomówny ale towarzyszył nam przy sutej kolacji. Na ile zrozumiałem pochodził z Ukrainy ale za jakiś czas trafił do Woroneża w Rosji. Woroneż to też Wrota przez, które wędrują ludzie na południe kraju. Tędy też z południa powracają. Mieszka tu sporo Ormian i innych narodowości. Długie lata nie było tu kapłana na stałe ale zawsze były powołania.
Brat napotkany w Bierdiańsku - żegnając się z Ukrainą spotkałem w Bierdiańsku brata, który kilka lat spędził w Woroneżu. To od niego dowiedziałem się, że bracia obsługują Rossosz i kilka innych punktów dojazdowych.
Minoryci
o. Pietro de Vella OFM - kapelan włoskiej diaspory w Taganrogu, nie znajdował wspólnego języka z proboszczem, którym był karmelita z litewskiej prowincji, Serafim Hoffeld. Proboszcz narzekał, że wikary nie lokuje się na plebanii i gania po mieście w karocy.
OFM - Od niemal 20 lat prowadzą duszpasterstwo w Smoleńsku.
Proboszczem jest pewien brat, którego wypowiedz dla prasy stała się mottem do wielu moich kazań. Powiedział on miedzy innymi, że do Rosji nie przyjechał nikogo nawracać ale samemu się nawrócić. Oraz, że Rosja mogłaby nawrócić się i sama bez polskich kapłanów ale nie wiadomo czy niektórzy z nas mogliby się nawrócić bez Rosji i bez tej posługi, którą nam ofiarowały dzieje i Boża Opatrzność.
Konwentualni
o. Grzegorz Cioroch - pierwszy kustosz moskiewski,
Napisał we Włoszech doktorat na temat z duchowości prawosławnej. Z tego powodu kilkakroć odwiedzał Rosje jako student. Marzył o pracy na wschodzie i jego marzenie się spełniło w 1993-m roku. Był wykładowcą w moskiewskim seminarium przez 2 lata. Doprowadził do rejestracji Zakonu w Rosji, była to druga po jezuitach udana próba tego rodzaju. Wywołała ona liczne nieprzychylne komentarze ze strony prawosławnych ale też ze strony Ordynariusza, ks. Biskupa Kondrusiewicza, który miał Franciszkanom za złe, że przyjęli do zakonu pewnego kleryka z diecezjalnego seminarium. Był nim Mikołaj Dubynin obecny Kustosz.
O.. Grzegorz dołożył wiele starań, by ta kustodia zaczęła żyć, by seminarium było pełne od powołań franciszkańskich. Zależało mu bardzo na wydawnictwie i na encyklopedii katolickiej. Jego szeroka dusza była pełna marzeń o dalekim wschodzie. Poszukiwał punktu zaczepienia dla Franciszkanów nad Jenisejem i w Chabarowsku. Tym ostatnim marzeniom na dane było się spełnić. Udało się natomiast na trwałe zapuścić korzenie na Kaukazie skąd zakon czerpał wiele powołań. Ja również jakiś czas miałem być częścią jego misji. Niestety nie wyszło. Cierpiał bardzo i kogo się dało prosił o modlitwę gdy ktoś z kolejnych współbraci wycofywał się z tych stron z powodu na trudne warunki bytowe czy nieporozumienia we wspólnocie. Był bardzo ambitny. Stał się ofiarą intryg i własnych planów. Wpadł w pole widzenia wielkich tego świata i ci nie dali mu się wymknąć z potrzasku. Był inteligentny, gościnny i stanowczy. Wiele z tego o czym marzył dokonuje się po jego śmierci.
o. Andrzej Kulczycki OFM Conv
Proboszcz w Gorodowikowsku, Wesołym i w Eliście, przodkowie pochodzili z Wołynia, absolwent Niższego Seminarium Duchownego w Legnicy, po ukończeniu Krakowskiego WSD pracował przez 7 lat jako animator powołaniowy. Trafił do Kałmucji w 1998-m roku. Skierowany do Astany przeniósł się do Uzbekistanu, pracował w Ferganie, Bucharze, ostatecznie osiadł w Urgenczu. Pomysłowy, muzykalny, boży człowiek, “nie z tej ziemi”.
o. Lucjan Szymański OFM Conv
Pochodzi spod Lwówka. Uczył się w technikum. Kiedy mama zmarła tato pobrał się powtórnie i zastrzegł, że za studia nie będzie płacić, bo go nie stać. Lucjan miał ciągotki do kapłaństwa ale szukał takiego sposobu, żeby nie było kłopotu z opłatą. Dowiedział się, że w zakonie nie ma opłat za studia. Ukończył krakowskie WSD. Trafił do pracy do Lwowa wkrótce po święceniach. Pracował tam w latach 1991-1994. Następnie w latach 1994-2000 w Eliście. Od 10 lat pracuje w Uzbekistanie.
o. Edward Kawa OFM Conv - Kremieńczuk - Boryspol - pochodzi z Mościsk koło Lwowa wice prowincjał Zgromadzenia na Ukrainie - jako kleryk odwiedzał Moskwę i Uzbekistan. Studiował teologię w Petersburgu i był jakiś czas członkiem rosyjskiej kustodii franciszkańskiej. Pragnął w niej pozostać ale przełożeni mieli inne plany. Obecnie sam jest przełożonym ukraińskiej delegatury krakowskiej prowincji Braci Mniejszych Franciszkanów konwentualnych. Był na pogrzebie o. Ciorocha i wspominał jakie słowa padły na cmentarzu w Niepokalanowie. Któryś z mówców miał powiedzieć, że “kustodia w Moskwie teraz umiera razem z kustoszem. Z bożą pomocą jednak szybko się odrodzi.” Podobno w chwili obecnej tak właśnie się dzieje.
o. Darek Harasimowicz OFM Conv - długoletni duszpasterz w Kałudze, obecnie w Czerniachowsku w Prusach Wschodnich.
Białostoczanin. To kolejny kapłan, który głosił rekolekcje dla moich parafian i to kilkakroć. Jako licealista uczestniczył w pamiętnej oazie w Sidrze, na której był muzycznym razem z moim średnim bratem Czarkiem. Spotykaliśmy się sporadycznie. Darek uczestniczył w rekolekcjach dla maturzystów, które odbywały się w Białostockim seminarium. Widać było już wtedy, że ma powołanie ale nie od razu poszedł po drodze do kapłaństwa. Najpierw rok się uczył na politechnice a potem wyładował u Franciszkanów. Spotkaliśmy się ponownie w Łagiewnikach, kiedy to Darek był na 4-m roku a ja przywiozłem do sanktuarium grupę pielgrzymów z Rosji. Kolejne spotkanie było w Miedniewicach, gdzie ja odbywałem próbę Franciszkańską a on już był diakonem. Mieliśmy być może jedna ważna rozmowę ale właśnie po tej rozmowie jak mi Darek relacjonował on napisał podanie na Wschód. Był krotko w Iwieńcu pod Mińskiem i już na wiosnę 1996 spotkaliśmy się w Moskwie. Darek obiecywał, ze przeprowadzi rekolekcje ale coś mu nie wyszło. Zamiast wielkopostnych podjął się rekolekcji dla młodzieży co wypadło jeszcze lepiej i jako owoc tych rekolekcji duża grupa młodzieży pojechała do Moskwy, by spędzić Nowy Rok u Franciszkanów na średnim Tiszyńskim prospekcie. Skutek był taki, ze jeden z moich parafian z Leningradzkiej zgłosił się do zakonu i w kwietniu 1998 miał spotkanie w Petersburgu z generałem, na które go osobiście zawiozłem. Łaska święceń działała przez dłonie Dariusza w sposób szczególny i nie sposób tego było nie dotrzeć ja starałem się temu procesowi dopomagać albo przynajmniej nie przeszkadzać. To był piękny czas. Potem Darek trafił do Tuły czy Kaługi. Ja na Syberię i nasze drogi się rozeszły, nie widywaliśmy się więcej.
Owszem w trakcie pisania tej książki doszło do spotkania w Białymstoku. Gawędziliśmy w jego rodzinnej parafii św. Jadwigi w Białymstoku. Trwało ono z godzinkę ale atmosfera była tak jakbyśmy się nie rozstawali, czyli przyjacielska. Obiecał, że jak się uda to mnie odwiedzi.
o. Mikołaj Dubynin OFM Conv - mój parafianin i organista w Rostowie nad Donem, przełożony kustodii rosyjskiej
Wracam do mej opowieści o braciach Franciszkanach. To dobry kawa mojej biografii. Choć nie dokończyłem nowicjatu to tak sobie myślę, ze kiedyś będzie mi przysługiwać tytuł “honorowego brata”, choćby za to, ze spod mej reki wyszło dwu franciszkańskich kapłanów. Jeden pozostał w Rosji, drugi trafił do rodzinnego Kazachstanu…
Pierwszym i dobrze znanym był i jest Mikołaj Dubynin.
To ten sam chłopiec, który jeździł ze mną i z siostra Teresa do Piatigorska.
Jego przodkowie polskiego pochodzenia w linii mamy mieszkali w Lidzie na Białorusi skąd byli wywiezieni na Syberie. W rodzinie o tych sprawach mówiło się Malo. To był temat tabu ale chłopcu udało się wydusić wyznanie jednej z ciotek, ze byli represjonowani za polskie pochodzenie. Mikołaja ciekawiło dlaczego na mogiłach krewnych nazwiska są pisane łacińskimi, polskimi literami. Był dociekliwy wiec się dowiedział.
Tato prawosławny był wykładowcą w szkole muzycznej. Człowiek bardzo bogobojny i ciepły z fizjonomii i w rozmowie. Mama bardzo surowa przy pierwszym kontakcie a mimo to również szlachetna w rzeczy samej osoba.
Studiował na Filologii rosyjskiej. Na wakacje jeździł z ramienia Polonii na kursy językowe, toteż pięknie władał mowa Kochanowskiego i tylko tak obcowaliśmy od samego początku, on tak prosił.
Moje pierwsze kazanie na które on trafił po długich wakacjach było o zmarłych. Kola niewiadomo czemu płakał. Siostry to dostrzegły i nawet się naśmiewały, ze jest taki nadmiernie uczuciowy. ja tez to z czasem dostrzegłem. Spędzaliśmy razem dużo czasu tłumacząc pieśni i wiele innych tekstów. Jako człowiek umuzykalniony wywiązywał się świetnie z takich zadań. Czasem pozostawał do pozna w siostrzanym klasztorze i wtedy siostra Teresa słała mu łóżko w kaplicy.
Tam właśnie miał sen, ze anioł mu polecił założyć sutannę.
Choć w moim odbiorze to mogło nic nie znaczyć, bo takiego sceptycyzmu w seminarium mnie uczono Mikołaj jednak poddał się temu wezwaniu i był w grupie pierwszych kleryków diecezjalnego seminarium w Moskwie. Domowiliśmy się od razu, ze z czasem Pojdzie do zakonu. Tak miał napisać w podaniu. Pewnie tak zrobił a mimo to arcybiskup Kondrusiewicz bardzo się obrażał, gdy mu najlepszy kleryk odleciał do Polski do nowicjatu Franciszkanów. Skarga oparła się o Watykan. Kola jednak był pewien swego. Franciszkanie również się nie poddali i w 2000-m roku Kola już był ojcem Mikołajem, tak zresztą w Rostowie na studiach go nazywano. Była w tym wszystkim wola Boża.
Jako księża spotkaliśmy się jeden jedyny raz w Rzymie na Tor Vergata, ja byłem bardzo zbolały zachowaniem grupy a jego obecność była dla mnie jedyna radością. To było naprawdę przyjacielskie spotkanie.
o. Aleksy Skakowski OFM Conv - mój wychowanek ze stanicy Leningradzkiej, sekretarz nuncjusza w Astanie - Kazachstan
Losze czyli Aleksego zapoznałem na Boże narodzenie 1996-go roku w dzień chrztu jego młodszego braciszka Wacusia. Wacek miał już ze dwa latka ale rodzice nie spieszyli się ze chrztem, ojciec chciał, by to się dokonało w kościele i się doczekał. Ta radość przyniosła mu MB Fatimska. Z jego tata zapoznałem się poprzez księdza Janusza Blauta w bardzo smutnych okolicznościach. Gdy mu zawiozłem druki i afisze dotyczące pielgrzymki MB to on wspomniał o katolikach z Leningradzkiej. Miał list od Leonida Skakowskiego i zapytał czy bym ich w drodze powrotnej nie odwiedził. Zgodziłem się chętnie tym bardziej, ze już od ponad roku odwiedzałem te okolice i miałem w stanicy znajomych Ormian.
Tragicznie się to wszystko odbyło. Ja byłem pierwszy raz za kołkiem nowiutkiej Niwy i jechałem niebezpiecznie. W okolicach stanicy Starominskoje kiedy już niedaleko było do Leningradzkiej kierowca kamaza widząc moje piruety zniecierpliwił się i chciał szybko ominąć, ja mu pomogłem hamując z lekka wiec się spotkaliśmy. Uderzenie “w plecy” było tak silne, ze samochód zleciał na pobocze. Dziękować bogu różnica wzniesień była nie więcej niż metr i koziołkowania nie było. Teren był podmokły wiec samochód wylądował miękko. Tylna szyba pękła jak balonik. Maska była brzydko zmięta. Co było robić. Doczekałem się milicji. Oni przyznali ze kierowca Kamaza jechał nieostrożnie. Szef kierowcy przyjechał z przeprosinami, odgięto zmięty wachlarz, który przeszkadzał w dalszej jeździe. Tym niemniej pośród deszczu udało się odszukać znanych mi Ormian. Im dałem adres do Skakowskich i wszystkie materiały. Poprosiłem, by na 10-go grudnia zebrali się na wieczorna modlitwę. Tata Aleksego wywiązał się świetnie. Odmówiliśmy wspólnie różaniec. Było około 20 osób a mnie się zdało ze tłumy. Na następny raz umówiliśmy się 26-go grudnia. Właśnie wtedy spotkałem Losze w domu u Michalskich innych kazachstańskich Polakow.
Pogoda była mroźna, drogi niebezpieczne. Dotarłem z trudem i nie miałem pojęcia jak wracać. Tato Loszy wziął mnie do zamarzniętego samochodu bez ogrzewania i choć było nam chłodno a przez szybę samochodu Malo co było widać to jednak była to jedna z najpiękniejszych podroży mego życia. Po prostu byłem szczęśliwy, ze Pan Bóg daje takie minutki jakby wynagradzając inne koszmary życia na misjach. Nawet się w kapliczce Ostrobramskiej sfotografowaliśmy z okazji tej podroży. Nie wiem jak Losza wracał i o czym z tata rozmawiał, ale potem często słyszałem od Leonida, gdy syn kolejny raz prosił o pozwolenie, by jechać na rekolekcje do Batajska czy to do Moskwy zawsze motywował krótkimi słowami: “oni są prawdziwi, oni wiedza czego chcą ci katolicy…”
Jak już wspomniałem sam byłem zaskoczony jak dynamicznie rosło w Aleksym pragnienie kapłaństwa i jak bardzo zaprzyjaźnił się on z Franciszkanami.
Tu nie ma mojej zasługi. To matka Boża wszystkie sprawy tak ułożyła, ze do spotkania doszło i łzy jakie temu towarzyszyły wyschły na zawsze.
Dodam, ze tato Aleksego wciąż marzył, by zabrać mnie nad morze na jakiś odpoczynek, bo widział, ze go nie mam wcale. Był uparty we wszystkim do czego dążył. Kiedyś mi napisał, ze na ostatniej spowiedzi dałem mu podobno “zbudować kościół w Leningradzkiej”. Az się nie chce Wierzyc, ze jakiś Kaplan w naszych czasach mógł wymyśleć taka pokute i ze jakiś parafianin na poważnie rozważał możliwość jej wykonania. Sam nie mogę w to uwierzyć. Przeszkód było moc. Ponieważ biskup był sceptyczny co do potrzeby kościoła w tej stanicy i sprawę zbojkotował Leonid nie wycofał się i pokute wypełnił. Zbudował kościół w Petersburgu, kościół przy którym studiował syn. Jeśli poradził sobie z takim zadaniem to nic dziwnego również, ze i nad morze mnie zabrał.
Było dość chłodno, mieliśmy słabiutki namiocik i sen nie przychodził.
Leonid snuł przeróżne myśli a ja przeważnie milczałem. Atmosfera była podobna jak w trakcie naszej pierwszej przejażdżki. Było chłodno ale niesamowicie milo. Leonid wziął nawet gitarę i śpiewał swoje własne pieśni. Niektóre z nich podobno śpiewają rożni ludzie do dziś. Niezły bard i malarz wyszedł z tego lotnika…
Malo podobnych ludzi błąka się po świecie, a Pan Bóg taki dobry postawił na mojej drodze kilku…
Mało tego w trakcie tej wyprawy nad morze Lonia zdążył mi jeszcze pokazać stary poniemiecki kościół, o którym wspominałem, ze teraz tam jest klub. Ci kazachstańscy Polacy są niesamowici. Oni wiedza jak podziękować człowiekowi za prace.
Wiec i ja poprzez tych kilka slow i dla Loszy i dla Aleksego serdecznie dziękuje, że są i jacy są…
Po latach udało nam się spotkać dwukrotnie w Taszkiencie. Pierwsze spotkanie było zdawkowe, bo Losza woził nuncjusza z Astany i nie mieli wiele czasu na obcowanie z nami. Drugie spotkanie na rekolekcjach było lepsze w tym sensie, że pewnego ranka wybraliśmy się do sióstr na poranną Mszę świętą i wtedy to po raz pierwszy i jedyny jak dotąd celebrowaliśmy wspólnie Mszę świętą. Niezapomniana i dość wzruszająca chwila.
Okazji do dłuższych rozmów nie było bo zarówno ten pierwszy pobyt jak i drugi chłopak zachowywał się bardzo lojalnie wobec braci Franciszkanów i starał się czas spędzać raczej z nimi niż ze mną, czego mu nie mam wcale za złe. To przecież inny świat zakon i diecezjalni… tym nie mniej kątem ucha udało mi się usłyszeć jedną śmieszną historię z jego czasów kleryckich, którą opowiedział na jednej z rekreacji. Kiedy dotarł do Polski i na jakimś oficjalnym spotkaniu po krótkim kursie językowym miał przemawiać w imieniu swojego rocznika uczynił coś co mu zostało na długie lata w formie przydomka.
Jak już wspomniałem we wstępie w języku rosyjskim słowo twarz (lico) gra rolę “osoby” w pewnych zwrotach językowych. Gdy ktoś na przykład przemawia w imieniu jakiejś grupy to mówi ni mniej ni więcej ale “ot lica” czyli “od twarzy”.
Kiedy taką kalkę językową Polacy usłyszeli nazwali Loszę “odtwarzaczem”, co jak rozumiem jemu samemu bardzo przypadło do gustu.
o. Irek Mikos OFM Conv
Franciszkanin pochodzący z Kałkowa. Jest to sanktuarium pod Radomiem, w którym jest czczona MB Licheńska i szczególnie omodlona jest sprawa dzieci nienarodzonych. Sam Irek jest Kaplanem średniego pokolenia. W tamtych czasach jeden z najmłodszych i najbardziej wrażliwych ojców w moskiewskiej a potem petersburskiej wspólnocie. Głosił rekolekcje dal moich parafian w 1999-m roku i nawet chrzcił jedno z dzieciątek, które po latach trafiło do Niemiec, pokazywano mi w Essen scenę z tego chrztu.
Po wielu latach spotkaliśmy się w Rzymie podczas gdy on studiował na Seraficum. Nocowałem u niego w Akademiku, byliśmy z przyjaciółmi razem w katakumbach pierwszy raz w życiu i to on mnie poinstruował jak trafić do Asyżu, zawiózł na dworzec i posadził na pociąg.
Opowiedział mi we Włoszech wiele szczegółów z życia braci w kustodii moskiewskiej. Wiele rzeczy opowiadał mi z autentycznym bólem w sercu. Choć wyjechał z Rosji to podobnie jak i ja cząstkę tego kraju zabrał ze sobą na swoje podróże po świecie. Obecnie pracuje w Albanii razem z braćmi z kustodii słowackiej.
o. Mirek Kopczewski OFM Conv
Franciszkanin rodem spod Miedniewic niewysoki, krepy z dobroduszna twarzą.
Jego zasługą jest powstanie kaplicy drewnianej w Kałudze. Podobnie jak w Soczi i w tym wypadku władze miejskie dały najgorsza z możliwych lokalizacje to znaczy na wysypisku śmieci. Trzeba było sporo wysiłku, by teren oczyścić. Nigdy tam nie byłem i wiem tylko z opowieści, ze władze tak często zmieniały zdanie, ze do końca nie było pewności, czy kaplica powstanie. O. Mirek użyl fortelu. Powiadomił wszystkie znane mu klasztory kontemplacyjne o tym, ze potrzebna jest modlitwa. Skutek był piorunujący. Kaplica nie tylko stanęła ale na dodatek był to jedyny przypadek kiedy transport został uznany jako towar humanitarny i nie trzeba było płacić cła. Wszystkie inne drewniane kaplice z Niemiec były obłożone opłatami celnymi.
Ojcu Mirkowi trudno było dogadywać się z ojcem Grzegorzem. Wielu Franciszkanów z trudem znosiło twardy charakter przełożonego i tym sposobem kilku ojców z Rosji wylądowało na Białorusi. Widać w tym była tez jakaś logika, bo z tego co słyszę od ojca Irka Mirosław świetnie sobie radzi na Białorusi. Najważniejszym ośrodkiem jest tam Iwieniec ale nie pamiętam czy do tej czy do innej parafii trafił mój dobry znajomy. Przed samym wyjazdem z Rosji na moja prośbę przeprowadził rekolekcje wiosna 1999 roku w stanicy Leningradzkiej i w ramach rekolekcji pomagał we wznoszeniu ostatniej kaplicy jaka powstała na terenie moich kaukaskich parafii w stanicy Leningradzkiej.
OO. Jacek i Janusz
To kolejny dwaj Franciszkanie, którzy aktywnie włączyli się w Zycie moich parafii nad Donem. Szczególnie milo ludzie wspominają ojca Jacka. Spędził on w Batajsku dwa letnie miesiące. Ponoć był bardzo zamyślony i niemal nie spowodował wypadku samochodowego. Jakiś czas w Batajsku mieszkał z nim ojciec Leszek, nowa postać na horyzoncie. Miał on pomoc Jackowi w przezwyciężeniu kryzysu kapłańskiego. Trzeba przyznać, ze Franciszkanie zachowali się bardzo ładnie. Do samego końca z dużą troska patrzyli jak ten sympatyczny ojciec oddala się od swej misji głównie w sercu, bo usta i dłonie były nadal. na służbie kościołowi. W głowie powolutku jednak układał swoje prywatne życie poza zakonem. Ile mógł tyle zdziałał, żeby dokończyć projekt ostatnich remontów w klasztorze sióstr. Kiedy wróciłem po Pol roku zastałem pięknie urządzony i wysprzątany podworzec.
Jacek podobne zasługi jako przełożony miał w Moskwie. Jako ojciec duchowny miał bardzo dobre oceny ze strony kleryków. Najlepsza ocenę wystawił mu mój kleryk Mikołaj, który wstępując do Franciszkanów korzystał z gościny u rodziców ojca Jacka gdzieś pod Lublinem. Jacek miał talent do organizacji rożnych spraw. Wyremontował mieszkanie na średnim Tiszyńskim, urządził i nagle odszedł.
Ojciec Janusz był nie mniej sympatyczny ale bardziej porywczy. Nie był introwertykiem jak Jacek, wiec wszystkie uczucia miał wypisane na twarzy.
Jacek miał wychudzoną ascetyczną twarz z ostrym wydłużonym nosem i ciemna czupryną Janusz tymczasem miał owalna twarz i tendencje do łysienia, wiec golił się na zapałkę. Siostry opowiadały mi, ze gdy był w Batajsku to głosił płomienne kazania.
Jeździł samochodem księdza Edwarda zastępując jego również jakiś czas gdy ten był w Niemczech. Ponoć jeździł jak szalony ryzykując swoje i cudze życie. Samochód tez nie wytrzymał i poleciała skrzynia biegów. Sprawa zastępstwa w Batajsku stała się kością niezgody z przełożonym. O. Janusz nalegał bym wrócił i sam uregulował sprawy w parafii. Zrobiłem jak chciał ale normalnych relacji w zakonie miedzy Januszem i sp. O. Grzegorzem nie udało się przywrócić i to zapewne stało się jedną z przyczyn, że Janusz śladem za Jackiem opuścił zgromadzenie. Miał wiele planów w Tule. Kochał tę wspólnotę, miał dobre relacje ekumeniczne z Adwentystami, założył nawet Kolegium Teologiczne. Wszystko to pewnie trwa, nawet kościół zwrócono w Tule. Można powiedzieć, że wysiłki ojca Janusza podobnie jak i Jacka nie poszły na marne. Położyli na misyjnym ołtarzu wszystkie swoje talenty i krótkim czasie jak to się mówi dokonali wiele. Okrutne jest jednak życie w wolności. Ludzie kościoła choć ślubują posłuszeństwo zawsze są wolni w tym sensie, że wiąże ich tylko sumienie.
Kiedy następuje zgrzyt w sumieniu żaden ślub nie może człowieka powstrzymać od protestu. Ja myślę, że krzyk, niemy krzyk tych dwu kapłanów jeszcze kiedyś będzie usłyszany. Ja mam nadzieję, że Pan Bóg da im oraz im podobnym drugą szansę, by na nowo poukładać sprawy z zakonem i z kościołem. Tam gdzie powstaje wątpliwość jakie zastosować prawo, prawo miłości bierze górę. To miał powiedzieć pewien japoński kapłan, którego wujek odszedł z kapłaństwa. Ten młody ksiądz nie osądzał swego wujka, toteż i ja nie osądzam moich kolegów misyjnej niedoli.
o. Leszek - prefekt w Seminarium w Petersburgu, jakiś czas dyżurował w Batajsku z o. Jackiem Soroką. Byliśmy razem 22-go sierpnia na tzw. Astwadzadzninie w miasteczku Szachty. Choć ojcowie byli nastawieni sceptycznie co do możliwości znalezienia tam katolików to ich ilość była wielka, spowiedź trwała do późna choć było nas 4 kapłanów, uczta również bardzo smaczna. Przygotowano na nią tradycyjnego barana. Po kilku latach posługi w petersburskim seminarium opuścił Rosję, wyjechał na Białoruś, długoletni proboszcz w Iwieńcu.
Lonia z Batajska - kleryk u franciszkanów konwentualnych, nie wytrwał do końca, wrócił do Batajska, zajmuje się biznesem między innymi w Kenii.
Lonia Cygan - postulant u Franciszkanów konwentualnych
Mieliśmy Cygana w parafii, którego imienia Lonia. Jego ojczym Mojżesz był Koreańczykiem, katolikiem. Gdy się urodziło dzieciątko nazwali je Władysławem i ochrzcił je o. Jacek Soroka. Nasz Cygan był na postulacie franciszkańskim ale w Polowie nie wytrzymał i wrócił jak gdyby nigdy nic. Był planowany na braciszka ale się nie udało. Miał jakieś nieadekwatne zachowania. Nie byliśmy pewni czy jest zdrowy psychicznie. Do wojska go nie brano z powodu niskiej wagi, szkielet i skora, wielkie wyraziste oczy.
Chrystusowcy
Ks. Jarosław Giżycki TChr - Chrystusowiec, długoletni proboszcz w Doniecku i w Mikołajewie na Ukrainie, jakiś czas był wykładowcą w WSD w Pińsku.
Twórca, współtwórca lub odnowiciel wielu wspólnot katolickich na Donbasie miedzy innymi w Gorłowce, Mariupolu, Krasnoarmiejsku i Kramatorsku. Utalentowany muzycznie, biblista. Głosił kazanie odpustowe w Kałmucji w 1996-m roku.
Ks. Józef Kubicki Tchr - koordynator w biurze ds. Pomocy Kościołowi na Wschodzie z ramienia episkopatu Polski. Urzęduje na co dzień w Warszawie, sporo podróżuje po krajach misyjnych by zbadać sytuację na miejscu. Znam go z Uzbekistanu.
Paulini
o. Henryk - wykładowca w Astrachańskim proseminarium.
Niewysoki, rudy, skromny człowiek. Nie wiem jak i na jakiej zasadzie trafił do Rosji.
Nie miał współbrata wiec raczej został czasowo delegowany na misje.
Opiekował się klerykami z proseminarium w Astrachaniu w roku 1997-m. Jakie były dalsze losy tej placówki dydaktycznej oraz tego kapłana nie wiem. Miałem wrażenie, że jest jakiś zagubiony i absolutnie nie kontroluje sytuacji. Grupa kilkunastu chłopców robiła wrażenie bardzo rozwydrzonej. W pokojach mieszkalnych był bałagan i stęchłe powietrze. Sergiusz się przyznał a inni potwierdzili, że ulubionym zajęciem kleryków wieczorami było tajne picie wódki o czym wychowawca najprawdopodobniej nie miał pojęcia.
Dominikanie
o. Andrzej Bielat - Moskwa - Jałta - błyskotliwy, dobry kaznodzieja, autor stałej rubryki kinowej w “Gazecie Parafialnej” długoletni misjonarz na Wschodzie.
Pośród księży gości jacy trafiali do mnie do Batajska nad Donem wymienię ojca Andrzeja Bielata, który nie tylko przeprowadził w trudnym dla mnie 1996-m roku rekolekcje dla parafian ale tez dal mi do zrozumienia parę ważnych rzeczy.
Opowiedział mi wiele o stosunkach ekumenicznych i innych w Moskwie. Zachęcał bym nie szukał w pracy owoców, bo to Pan sam zna czas i on jest gospodarzem winnicy. Proste ale takie potrzebne na misjach słowa.
Miałem wrażenie, ze się na mnie pogniewał, ze nie kupiłem mu biletu na samolot, gdy wracał do Moskwy. Za pół roku był u nas znowu. Cieszyłem się że to właśnie on przywiezie do nas figurkę Matki Bożej Fatimskiej i że będzie głosił kazania fatimskie w naszych parafiach. Nic podobnego. Na lotnisku przekazał bez emocji futerał z figura i pudlo z podstawa lektyki, odwrócił się na piecie i z jakąś smutna mina powędrował na samolot powrotny, Ktory miał być zza parę godzin. Do dziś nie mogę pojąć czemu był taki oficjalny.
Zdziwiłem się, gdy się okazało po roku czasu, ze tak wartościowego człowieka zabrano z Moskwy na PAT, by się uczył dalej a dokładniej by pisał doktorat. Po ukończeniu PAT-u na jakiś czas ojciec Bielat trafił do Petersburga a potem do Jałty na Krym. Był u nas w Azowie na kolejnych rekolekcjach w 1998-m roku.
Myślę wiec, ze jego brak humoru nie dotyczył mojej parafii czy osoby. Widać Tamm w Moskwie cos się popsuło. Mimo, ze dominikanie mieli i maja w Rosji bardzo wysokie notowania to jednak w klasztorze musiało być niesłodko. Nie skarżył mi się o. Andrzej ale mam wrażenie, ze zgrzyty powodował ojciec Chmielnicki Kaplan z podziemia, człowiek dość ambitny i dziwny, redaktor miesięcznika “Istina i Żyzń” Dal on w 1994-m roku obszerny wywiad dla jakiejś angielskiej gazety w której skrytykował niegrzecznie wszystkich kapłanów zagranicznych, którzy jakoby nie rozumiejąc Rosji popełniają masę głupstw. Wśród nieporozumień wymienił konkurencyjna gazetę “Swiet Ewangelia”.
No cóż mam prawo wszystkiego nie wiedzieć. Moskwa to inny świat. My na Kaukazie zawsze czuliśmy się w Moskwie jak biedni bracia. Wpadało się na chwilkę po zakupy i po papiery od Biskupa i leciało się szybko z powrotem, tyle ze nie samolotem a pociągiem. Jak wspomniałem ceny były tak wysokie, ze latanie było poza naszym zasięgiem. Takie było moje rozumienie sprawy. Ojciec Andrzej myślał trochę inaczej.
o. Eugeniusz Heindriks OP- potężny jak niedźwiedź kapłan, zniewieściały, podejrzliwy, typowy produkt czasów sowieckich. Długoletni proboszcz kościoła na Newskim Prospekcie. Spotkałem go jeden jedyny raz w 2007-m roku w Seria ta u o. Romano Scalfi. Nie miał jednak chęci ze mną obcować. Miałem wrażenie, że to przypadkowe spotkanie we Włoszech z księdzem, który pracował w Rosji było dla niego przykrym zdarzeniem, jakby go nakryto na drobnym przestępstwie.
o. Chmielnicki OP - kapłan z czasów podziemia. Redaktor naczelny gazety “Istina i Żyzń”, kiedy powstała gazeta “Swiet Ewangelia” odebrał to jako niezdrową konkurencję i pozwolił sobie na nietaktyczne wypowiedzi w brytyjskiej prasie o klerze zagranicznym, który sobie nieładnie poczyna w Rosji, bo nie uwzględnia rosyjskiego kolorytu i narzuca swe zwyczaje zamiast studiować miejscowy obyczaj. Pozwoliłem sobie napisać protest w tej sprawie. Wyszedłem od tezy, że w kościele zawsze byli obcokrajowcy. Piotr i Paweł też byli “obcy w Rzymie” a mimo to ich wkład w kulturę Europy i Włoch jest niezaprzeczalny, miejscowy obyczaj wcale nie ucierpiał na pojawieniu się grupki oberwańców z Izraela. Próbowałem się dowiedzieć od o. Chmielnickiego czy dotarł do niego mój list. Chyba dotarł, bo od razu wiedział o co pytam, tym niemniej wyraził się dziwnie: “Ja takie rzeczy nie czytam”. Z tej wypowiedzi doszło do mnie, że dostał nie jeden taki list i jest mu głupio i przykro, że tak wyszło. Sprostowania jednak ani przeprosin żaden ksiądz obcokrajowiec pracujący w Rosji na łamach “Istiny i Żyzń” ani żadnej innej gazety katolickiej nie usłyszał.
o. Jerzy OP - Jałta - błyskotliwy, młody misjonarz, jeden z pierwszych dominikanów rosyjskiego pochodzenia. Prowadził rekolekcje w Artiomowsku w 1998-m roku. To wtedy właśnie mieliśmy okazję się nieco zapoznać.
karmelici
o. Rafał Kalinowski OCD - święty, karmelita, komendant twierdzy brzeskiej, ostatni dyktator Powstania Styczniowego na terytorium Wielkiego Księstwa, przybrany syn Maryli Wereszczaka - Puttkamer - Kalinowskiej, patron Sybiraków, więziony w Usolu Sybirskim i w Irkucku, wychowawca Gustawa Czartoryskiego na emigracji, odnowiciel polskiej prowincji karmelitów bosych, budowniczy seminarium duchownego w Wadowicach, przyjaciel rodziny Wojtyłów. Podobno jako młody inżynier uczestniczył w budowie kolei moskiewsko-charkowskiej zwłaszcza odcinka od stacji Romni do Konotop.
o. Serafim Hoffeld OCD - budowniczy kościoła w Taganrogu kapłan z litewskiej prowincji karmelitów Bosych. Budowa rozpoczęła się w 1806-m roku. Kościół poświęcono w 1812-m. Z tego co pamiętam ks. Hoffeld przepracował coś koło 40-tu lat w parafii, bo zachował się jego opis inwentarza z 1848-go roku przygotowany z okazji wizytacji prowincjała Karmelitów. We wspomnieniach Hoffeld zachowała się skarga na wikariusza, którym był franciszkanin posługujący włoskiej diasporze. Proboszcz żali się, że wikariusz nie nocuje na plebanii i rozjeżdża po mieście w karetach.
o. Kasjan Dezor - pierwszy proboszcz w Taganrogu w czasach po pierestrojce.
Parafianie w okolicach Rostowa nazywali go “Gospod‘ Bóg” ze względu na wielką siwą patriarszą brodę, którą wieczorami nakręcał na lokówkę. Zapalczywy, wspaniały rozmówca. Spędziliśmy z nim wiele długich wieczorów na plebanii w Taganrogu rozważając co jeszcze dałoby się zrobić by ulepszyć te misje. Miał tysiące pomysłów ale nie wszystkie udawało się wprowadzić w życie.
Nie potrafił usiedzieć na miejscu i ciągle apelował do przełożonych o możliwość wyjazdu na Syberię do Usola, w którym odbywał katorgę św. Rafał Kalinowski. Marzenie dziadka się spełniło. Pracuje od lat tam gdzie marzył.
o. Paweł - proboszcz w Taganrogu i dziekan rostowski, obecnie w Usolu syberyjskim
Z taką samą troską jak o. Kasjan hodował brodę on z zapałem Samsona zapuszczał włosy. Lubił eksperymentować w dziedzinie internetu, założył w Taganrogu parafialną stroniczkę.
Salezjanie
Ks. Tomek Pilecki SDB - salezjanin wikariusz w Moskwie, w rejonie oszmiańskim i w Odessie, jakiś czas w Rostowie nad Donem, przystojny, pryszczaty, cwaniaczko waty warszawiak z gęstym czarnym prostym włosem. Odszedł z kapłaństwa w 1998-m roku dalszy los nieznany.
Ks. Boguszewski SDB - długoletni przełożony salezjanów w prowincji wschodniej
Ks. Zdzisław Weder SDB - długoletni przełożony salezjanów w prowincji wschodniej
Ks. Edward Mackiewicz SDB - wikariusz Różanymstoku, w Samarze w Lidzie, proboszcz w Rostowie, Korostyszewie i w Bibrce pod Lwowem.
Jego rodzice to kresowiacy spod Wilna a dokładniej z Trok. Edward w dzieciństwie i w młodości często odwiedzał krewniaków. Sowiecką kulturę i rosyjski język znał więc od dziecka jak własne. Po szkole średniej odbył wojsko i jakiś czas pracował na mleczarni. Często wspominał, że od tej pory na żółte sery patrzeć nie może. Żartował, że gdy jechał do seminarium skierowany przez jakiegoś salezjanina z Sokołowa Podlaskiego dla pewności siebie, ze strachu troszkę wypił. Czy to zostało dostrzeżone czy nie nie wiem. Dość na tym, że opowiadając o sobie zawsze uciekał się do takich pikantnych szczegółów czym rozmówców wprawiał w konsternację. Jedno z jego ulubionych powiedzonek: ”ksiądz Jarosław całą młodzież namawia do zakonu a oni wszyscy się żenią. Ja wszystkich zachęcam do żeniaczki a oni nie wiedzieć czemu chowają się do zakonu ode mnie”.
Miał ciekawe dialogi z milicjantami. Na pytanie czemu naruszył ograniczenie prędkości głośno i bez kompleksów wypalił: “Szefie, taka fajna pogoda, asfalt mięciutki, no jak tu nie pędzić po takiej drodze”. innym razem na to samo pytanie była odpowiedz: “no zobacz pan, zakonnicę wiozę na studia, na lekcje się spóźnia”. Ani pierwszy ani drugi raz nie kłamał. Mówił prawdę ale w tak pociesznym stylu, że tego się nie da odtworzyć.
Kiedyś młodego milicjanta, który go zatrzymał zawołał do samego okienka wychylił głowę i powiada: “popatrz pan, popatrz pan, zapamiętaj tę twarz! Ja jestem proboszczem w Rostowie, więcej mnie nie zatrzymuj!” Chłopak stał jak zahipnotyzowany, zasalutował i go przepuścił. Podobna historia była na lotnisku.
Pewien porządkowy próbował od niego wziąć opłatę za postój. On go wziął za rękę i zjechał z grubej rury: “jak ci nie wstyd, jak ci nie wstyd brać pieniądze od popa, co ja powiem swojemu biskupowi, że w Rostowie takich mamy niegrzecznych ludzi na lotnisku? Ja cię błagam, już więcej tak nie rób”. Aż się Wierzyc nie chce ale wszystkie te bezsensowne argumenty na tych chłopaków w mundurach działały piorunująco. Może dlatego, że Edward sam był wojsku i znał pewne męskie sekrety a może dlatego, że w jego głosie była jakaś taka dziwna prostota, że nawet gdy się kłócił to człowiek się ni obrażał, a jeśli się obraził to za jakiś czas mu przebaczał.. Tak było również ze mną.
Najsławniejszy żart Edwarda polegał na tym, że był surowy wobec starszego kolegi i zakonnego przełożonego z Nowoczerkaska. Kiedyś w obecności gościa z Elisty rozegrała się taka scenka. Ksiądz Jurek przyjechał w gościnę do współbrata i na twarzy widać było, że ma dobry humor. Edward na odwrót był czymś rozdrażniony więc zamiast dzień dobry lub pochwalonego od samych drzwi krzyczał do kolegi: “Chleb kupiłeś?”, gdy zdezorientowany pytał “po co?”, to odpowiedz była lakoniczna: “a to co będziesz jadł?”. Stare przysłowie gość w dom Bóg w dom zostało odwrócone do góry nogami ale tylko na wstępie, bo potem jakoś się wszystko układało. Ludzie znający Edwarda dłużej przywykali do jego ekscentrycznych żartów i przebaczali mu je.
Ks. Jarosław Jabłoński SDB - salezjanin wikariusz w Moskwie, duszpasterz młodzieżowy, odszedł z kapłaństwa w 1998-m, założył rodzinę, zajął się biznesem, dalszy los nieznany
Ks. Wiktor Barcewicz SDB - salezjanin - kanclerz kurii moskiewskiej, krewny metropolity Tadeusza, rodem z indurskiej parafii, przewodnik pielgrzymkowy, ulubieniec młodzieży, odszedł z kapłaństwa w 1998-m założył rodzinę, zajął się biznesem, dalszy los nieznany
Ks. Tomasz Donnahy, Irlandczyk, wieloletni proboszcz w Samarze.
Samara - parafia obsługiwana przez sp. ks. Tomasza Donnahy Irlandczyka. Po nim zatrudniono polskiego salezjanina przybyłego z Afryki
Saratów - przez wiele lat parafia obsługiwana przez salezjanów. Jakiś czas tam pracował ks. Mackiewicz
Ks. Jacek SDB - ostatni salezjański proboszcz w Saratowie. Słyszałem kilkakroć jak ksiądz Jacek rozmawiał z Rosjanami. To było wielkie kuriozum. Niektóre polskie słowa przekręcał na rosyjski ład ale generalnie rzecz biorąc to gadał ze wszystkimi po polsku i niektórzy nawet go rozumieli. Był bardzo uzależniony od miejscowego starosty, który jak się potem okazało był tajnym agentem. Biskupowi zależało na uzdrowieniu sytuacji w parafii ale nie dało się inaczej jak tylko poprzez zmianę proboszcza. Został nim ks. Józef Valabek, który dopiero co przybył ze Słowacji w 1998-m roku kiedy budowa kościoła była na ukończeniu. Budową zajmował się właśnie ks. Jozef ale dla potrzeb wielkiego miasta i diecezji kościół okazał się nazbyt mały. Nadal stoi otwarta sprawa zwrotu katedry na ulicy niemieckiej.
Ks. Jerzy Duda SDB - duszpasterz młodzieży, przystojny, chudy, dobitny głos, dobry kaznodzieja z manierami gwiazdora.
Ks. Anatoli Iwaniuk SDB- rodem z Podola, organista w Gródku Podolskim u ks. Olszańskiego późniejszego Biskupa. Zakończył seminarium w Rydze. W 1988 roku na prośbę parafian z Gruzji pojechał na misje razem z odesytą ks. Andrzejem Janickim.
Oboje w warunkach konspiracji wstąpili w Rydze do zakonu salezjańskiego.
Oboje nauczyli się odprawiać w ormiańskim obrządku i przyjęli gruzińskie obywatelstwo.
Ks. Andrzej Janicki SDB- Ukrainiec polskiego pochodzenia rodem z Odessy. Zakończył seminarium w Rydze. W 1988 roku na prośbę parafian z Gruzji pojechał na misje razem z ks. Anatolim Iwaniukiem. Oboje w warunkach konspiracji wstąpili w Rydze do zakonu salezjańskiego.
Oboje nauczyli się odprawiać w ormiańskim obrządku i przyjęli gruzińskie obywatelstwo.
Kleryk Petros Petrosjan - rodem z Cchałpbiła, studiował w Rostowie, tam poczuł powołanie do kapłaństwa, studiował u salezjanów w Krakowie, po 3 latach odszedł z zakonu, założył rodzinę mieszka w Rostowie.
Cioteczny brat ministranta Nersesa przybył z Gruzji do Rostowa na studia ekonomiczne. Wspominałem o nim wielokroć. To troszkę inny chłopak niż Nerses choć geny te same. Oboje pochodzą z rodziny Ter-Petrosjanów inaczej zwanych “żamkoczin“, od ormiańskiego słowa żam-kościół, czyli kościelnymi!!!
Mniej entuzjazmu i optymizmu za to bardzo sympatyczna powierzchowność i taki sam zachwyt i przywiązanie do kościoła.
To jeden z pierwszych rostowskich kleryków. Spędził w Polsce trzy lata i powrócił, by założyć rodzinę. Jakoś potem skojarzyłem, ze przecież jako Ormianin mógłby w swoim obrządku być Kaplanem diecezjalnym jako żonaty mężczyzna ale nie wiem czy jeszcze po powrocie miał takie pragnienia. Ja każdy raz gdy jakiś kleryk ze wschodu trafiał do Polski miałem obawy, czy aby się nie zeświecczy. Nasz Polski katolicyzm na wymogi ludzi ze wschodu jest zbyt letni i za Malo fanatyczny. Jakby to nie brzmiało dziwnie to jednak ludzie na wschodzie maja większe wymagania i bardziej idealistyczne wyobrażenia o kapłaństwie. Konfrontacja z polska rzeczywistością choć konieczna, bo jesteśmy jednym kościołem bywa czasem przedwczesna. To chyba ten sam mechanizm, który wyczul Kardynał Wyszyński, który bez pospiechu wprowadzał zachodnie reformy liturgiczne, bo dostrzegł, ze razem z reformami tylnymi drzwiami wkrada się laicyzm, zeświecczenie i oziębłość.
To samo niepokoiło moja dusze.
Ludzie po latach religijnej głodówki chcieli czegoś ekstra i ja jak mogłem wychodziłem naprzeciw takim oczekiwaniom i potem było rozczarowanie, gdy klerycy dowiadywali się, ze pościć nie trzeba, kazanie króciutkie albo wcale w dzień zwykły, msza ekspresem, sutanna przeżytek etc.
To chyba stało się z Petrosem. On chciał bardziej radykalnej wiary, dla której warto było wyrzec się małżeńskich planów. Nie spotkał tego w Krakowie wiec odszedł.
W Polsce jest przedawkowana wiedza a za mało się akcentuje naturalne talenty jak dobroć, usłużność, rosną wiec nam gryzipiórki i urzędnicy a Malo jest świadków i “sług bożych” na podobieństwo Vianneya, jakich dziś dla pełnego nawrócenia potrzebuje wschód i chyba nie tylko on.
Petros nie miał tylu talentów co Mikołaj ale przyjaźnili się, stanowili jedna paczkę. Razem grali z murzyńskimi studentami w jasełkowym spektaklu Mikołaj Jozefa a Petros Heroda. On również pomagał mi w kolędowaniu w studenckich akademikach i w tłumaczeniu kolęd i innych pieśni na ormiański.
Malo co się zostało z tej twórczości ale pewna piosenkę, kanon Taize w jego tłumaczeniu pamiętam do dziś:
Cżedżandzera nas, czanhangysta nas, jete Astvac meshede…
Niczym się nie trap, niczego nie bój, jeśli Bóg z nami nic ci nie grozi…
Postulant Ormianin - w 1993-m roku z Moskwy przysłano do ks. Edwarda na próbę bardzo inteligentnego chłopaka, który prócz rosyjskiego i ormiańskiego świetnie znał język polski. Postulant zapoznał się z pewna prawosławnym popem i zakochał w jego córce. Ja jakiś czas zwiał z postulatu i jedyne co ukradł to była sutanna właśnie.
Postulanci z Gruzji - dwaj kandydaci zdaje się ormiańskiego pochodzenia, którzy przechodzili praktykę i robili maturę w Rostowie w 1994-m roku. Myślę, że od dobrych kilku lat są już kapłanami, rokowali dobre nadzieje. Ks. Edward był dla nich surowy więc czasami przyjeżdżali “popłakać” i “smacznie pojeść” do sióstr w Batajsku pod pozorem, że jadą do mnie na spowiedź.
Kleryk z Odessy
Po odbyciu nowicjatu w Oktiabrskoje przyjechał do nas kleryk z bardzo dobrą opinią. Uchodził za wunderkinda ale i on zakochał się w pewnej bogatej parafiance. Niespodzianie więc odszedł.
Jezuici
o. Andrzej Bobola SJ - święty, zamordowany w Janowie Poleskim pod Pińskiem.
W latach 20-tych bolszewicy wykorzystywali jego relikwie jako eksponat muzealny, dzięki staraniom legata papieskiego d’ Herbigny SJ przewiezione do Watykanu. Bolszewicy postawili warunek, że nie wolno go eksponować w Polsce. Strona Polska zabiegała o to aż do 1938-go roku kiedy to relikwie z honorami pielgrzymowały przez terytorium kilku katolickich państw witane na dworcach Wiednia, Pragi etc.
Ogłoszony patronem Warszawy.
o. Otto Messmer - zamordowany w Moskwie jesienią 2008-go roku wraz ze współbratem przełożony niezależnego regionu wschodniego. Przez jego męczeństwo tradycja jezuicka rozpoczęta przez krew Andrzeja Boboli trwa.
Swoje powołanie przypisywał wpływowi księdza Bukowińskiego i pewnego litewskiego jezuity z Karagandy, który nie wahał się podejmować tematu powołania i wiele czasu tej sprawie poświęcał. Zgłosił się do seminarium jako kandydat z celinogradzkiego obwodu czyli z dzisiejszej Astany. Z czasem powrócił to miejsce, obsługiwał około 30 punktów duszpasterskich i zajmował się budową kościoła. Dziś ten kościół jest katedrą. W nim odbywały się centralne uroczystości w trakcie pielgrzymki papieskiej do Kazachstanu. Skromny, przystojny, sympatyczny kapłan. Jego dwaj rodzeni bracia są kapłanami, jeden biskupem a trzy siostry są eucharystiami. Prasa rosyjska po jego zabiciu dawała różne dezinformujące hipotezy z alkoholizmem i homoseksualizmem włącznie. Ostatecznie sprawa ucichła. Znaleziono “dyżurnego winowajcę” i jak się domyślam podobnie jak w historii z ks. Popiełuszką wkrótce ten winowajca zostanie objęty amnestią.
o. Opiela SJ
Ksiądz Opiela Jezuita. Człowiek o sympatycznej powierzchowności i niewątpliwie przenikliwy umysł. Nie wiem jednak dlaczego tak się składa, ze większość napotkanych Jezuitów maja surowy lub smutny wyraz twarzy. Ja sam ponoć mam taki stad w Ostrołęce na przykład jeszcze przed wstąpieniem do seminarium miałem taka ksywkę “jezuita” właśnie. Widywaliśmy się na zjazdach kapłańskich w Moskwie. Potem miałem kilka rozmów również prywatnie w domu księży Jezuitów.
Każdy raz to były bardzo rzeczowe rozmowy i krótkie. Wiem, ze zasługa księdza Opieli jest nowy status Kolegium św. Tomasza. Obecnie na ile mi wiadomo są to czteroletnie studia magisterskie. Zapłacił jednak za swoje oddanie dla sprawy wydaleniem w roku jubileuszowym. To był pierwszy szeroko znany i komentowany przypadek kiedy to Kaplanowi katolickiemu nie pozwolono przekroczyć rosyjskiej granicy ze względu na wykonywana prace dla kościoła. Zdarzyło się to w tym czasie gdyśmy z młodzieżą byli w Rzymie i pamiętam, jak bardzo zasmucony był ksiądz arcybiskup Kondrusiewicz. Nigdy nie było dobrze z wizami ale zbliżały się coraz gorsze czasy.
Ksiądz Opiela nigdy nie odwiedzał nas na Kaukazie ale opiniował pewne działania jezuity Emilio Benedetti, któremu zawdzięczamy powstanie Caritas Priazowie.
Stanisław Opiela to pierwszy kapłan katolicki wobec, którego zastosowano procedurę “persona non grata”. Nie wpuszczono go do Rosji latem 2000-go roku.
Br. Emilio Benedetti - wieloletni współpracownik Caritas w Rostowie
Brat Emilio zasługuje na moja pamięć, bo spędził ze mną sporo czasu dyżurując w Batajsku, Wołgodońsku, odwiedzając Azów i Leningradzka. We wszystkich tych miejscach na moja prośbę wygłaszał okolicznościowe prelekcje. Bywał owszem w Taganrogu i Nowoczerkasku. Zapraszał również do siebie do Brukseli i potem do Barcelony. Wspólnie jeździliśmy jego samochodem do Monachium załatwiać sprawy projektów humanitarnych. Z podobna misja byliśmy we Włoszech.
Jemu zawdzięczam pierwsze zaproszenie do Madrytu. Z nim zwiedzałem stara stolice Hiszpanii Toledo.
Emilio miał trudny charakter sympatyczna twarz i niesamowity rodowód.
Zapoznaliśmy się w 1993-m roku latem, gdy już był pod siedemdziesiątkę. Zauważyłem od razu ze jest straszny Gadula, co starałem się wykorzystać w wielu sytuacjach, bo sam nie grzeszyłem rozmownością. Łatwo nawiązywał kontakty nie znając rosyjskiego i nawet zapoznał mnie z niektórymi osobami z rostowskiego establishmentu. Był taka sobie belgijsko - hiszpańska maskotka w rekach swych dawnych uczniów.
Wykładał od lat w Rostowie angielski na wakacyjnych obozach i wyraźnie pokochał nasze miasto. W pierwszy dzień znajomości zgodził się wygłosić dla parafian w Rostowie krotka prelekcje o Ignacym Loyola. Zrobił to wyśmienicie a ja byłem jego tłumaczem. Tak miało być od tej chwili zawsze gdy Emilio był w Rosji.
By dla mnie jak brat a chwilami jak ojciec.
Człowiek wielkiego optymizmu i niesamowicie zaradny. Potrafił znaleźć wyjście w każdej sytuacji i nie krępował się prosić, toteż dla sprawy Caritas dla kwestii pisania projektów był bardzo i to wyjątkowo kompetentny. To jego uczeń właśnie Wadim Nabojczenko z Batajska stal się Dyrektorem Caritas Priazowie, który zarejestrowaliśmy wspólnymi silami latem 1997-go roku.
Ja wspomniałem bardzo elegancki pan. Twarz szeroko uśmiechnięta ale nie był to hiszpański uśmiech raczej powiem otwarcie “jezuicki”. Jego mama Polka Kalitowska dala mu chyba słowiańską urodę, niewysoki wzrost, piękne śnieżnobiałe włosy. Chodził zawsze w okularach i preferował białe oraz szare odcienie ubrania. Jadał o konkretnych godzinach i był bardzo zadbany w tej dziedzinie. Tłumaczył mi, ze chce długo żyć w dobrym zdrowiu. Kiedy wiec w długich podróżach minęła pora obiadowa nie siadał do jedzenia tłumacząc, ze żołądek nie strawi. Pierwszy raz w życiu widziałem takiego dziwaka.
O. Koprowski - pracował w Nowosybirsku, zastąpił o. Stanisława Opiele na stanowisku przełożonego, wykładał w Instytucie teologicznym, przyjął na nocleg moich gości z Hiszpanii, którzy zatrzymali się u jezuitów na jeden dzień w drodze na Sachalin.
Assumpcjoniści
o. Bernard Leonnek - długoletni proboszcz parafii św. Ludwika na Lubiance w Moskwie. Przed objęciem probostwa przez rok mieszkał w prawosławnym klasztorze w Zagorsku.
Redemptoryści
Orenburg - miasto na granicy Europy i Azji. Zgodnie z umową miedzy biskupami w całości podlega jurysdykcji biskupa z Saratowa. W mieście żyje duża diaspora Kazachów. Ma więc azjatycki koloryt. W tych okolicach odbywa się akcja znanej powieści Puszkina: “Córka Kapitana”.
Verbo Incarnato
o. Raul - obsługuje Taganrog i Azów - mulat z Argentyny. Jeden z najwyższych i najcięższych kapłanów saratowskiej diecezji. Młody, dobroduszny, oddany sprawie, lubiany przez parafian.
o. Diogenes - obsługuje parafię w Kazaniu, odwiedziłem go w ramach ostatnich wakacji na Kaukazie latem 1999-go roku. Kapłan niewysoki, mój rówieśnik, krępy, ciemna karnacja skóry i ciemne proste włosy. Nosi okulary ma wygląd skromnego studenta Latynosa. Ułożył bardzo poprawne relacje z prawosławnymi. Wynegocjował budowę repliki kościoła na innym placu. Prezydent Tatarstanu Szamijew pomógł sfinansować projekt. Stary kościół jest wykorzystywany dla nauki, w środku jest droga aparatura aerodynamiczna, której jakoby nie sposób przenieść ani zdemontować.
Długie lata siedziba parafii znajdowała się przy sporych rozmiarów kaplicy cmentarnej.
Parafia w Ulianowsku i Syzraniu jest również pod opieką CVI
Pallotyni
o. Aleksander Pietrzyk - Prezydent rosyjskiej misji Caritas
O. Aleksander jest równie rubaszny jak błyskotliwy. Potrafił w krótkim czasie wyprowadzić Caritas Irkuckiej diecezji na bardzo wysoki poziom. Sukcesy w Syberii spowodowały jego awans do Petersburga. Ufa ludziom wbrew nadziei i nie patrząc na ogromną liczbę oszustów ocenia zdolności poszczególnych współpracowników po owocach ich pracy. Kto nie ma sukcesów sam siebie dyskwalifikuje i jest odsuwany.
Aleksander był dla mnie zawsze nad wyraz życzliwy. On przepowiedział moje wydalenie z Rosji i dał mi metodę jak się bronić od marazmu: “Pisz książki!”. To była jego pierwsza rada. Druga była taka bym jechał na Kubę, bo tam potrzebni księża a system ten sam co w Rosji.
Kapłani diecezjalni
Prałat Zdzisław Peszkowski - więzień z Kozielska i Griazowca, żołnierz Armii Andersa, harcerz, opiekun dzieci sierot z rodzin wojskowych i zesłańców, absolwent Orchard Lake, kapłan, kapelan prymasa Wyszyńskiego, kapelana Rodzin Katyńskich, autor licznych publikacji na temat Golgoty Wschodu. Opiekun cmentarzy w Starobielsku, Piatichatkach i Bykowni.
Ks. Hatzenboeller - jeden z pierwszych dziekanów dekanatu bierdiańskiego obejmującego swymi granicami Obwód Kozacki czyli: Taganrog, Nowoczerkask, Gruntal i Rostów nad Donem.
Ks. Stanisław Kordasiewicz - ostatni proboszcz rostowski w czasach sowieckich.
Są dwie wersje jego śmierci. Starzy mieszkańcy miasta w tym również prawie stuletnia babcia Anna Gerasimowna, córka gosposi proboszcza twierdzi, że zmarł z przeziębienia, bo napił się chłodnej wody w czasie upałów. Źródła archiwalne mówią o tym, że jakoby go rozstrzelano w Kijowie. Przypadkiem napotkany w tramwaju starzec, który podawał się za prawosławnego rozpoznawszy we mnie katolika opowiedział mi, że był w dzieciństwie na jego pogrzebie, że położono go na cmentarzu Brackim, że na pogrzebie było 10 tysięcy ludzi, bo był bardzo dobrym człowiekiem i mimo szykan był szanowany w mieście.
Ks. Johan Lang - wikariusz rostowski, proboszcz Nowoczerkaski, zesłany na Ałtaj, zmarł z głodu w miejscowości Zazierkalnoje. Jego krewni emigrowali do Alzacji, księdzu Jurkowi Królakowi udało się z nimi nawiązać kontakt.
Manuel Maszurian - wikariusz rostowski, kapelan diaspory ormiańskiej
Ks. Bentele - dziekan z parafii św. Ulricha w Wehingen, Szwabia jeden z moich sponsorów.
Franco Cassera - kapłan diecezji Bergamo, proboszcz pobratymczej parafii w Entratico, odwiedził Rosję w maju 1994
Mario Cassera - brat Franco Cassera, kapłan diecezji Bergamo, proboszcz w Santa Barbara w Alpach, od wielu lat na misjach w Birmie(Myanmar), odwiedzał Rosję w 1997-m roku.
Sergio - kapłan diecezji Valencia, kolega Ismaela, odwiedzał Rosję, zgłaszał się do pracy w Rosji w 1998-m roku, sponsor.
Ismael - kapłan z misyjnego Instytutu Verbum Dei. Studiował na terenie wojskowej bazy po Madrytem(Alcala) przekazanej kościołowi. Spotkałem go jako kleryka w Hiszpanii i jako kapłana w Moskwie. On mnie zapoznał z księdzem Sergio
o. Carlos Cerezuela - jeden z autorów wspomnień z Batajska i z okolicy.
Absolwent studiów prawniczych w Madrycie. Uczestniczył w akcji wakacyjnej pomocy w Rostowie i na Sachalinie. Nauczył się czytać po rosyjsku i składać proste frazy.
Był sekretarzem jednego z biskupów po święceniach, odesłany na dalsze studia do Watykanu i do Niemiec, niedawno powrócił do ojczyzny.
Towarzyszył mi w prywatnej podróży do Santiago jako kleryk oraz na pielgrzymce w 1999. Organizował kilkakroć pobyt i prelekcje dla kleryków w Madrycie.
o. Roberto Lopez - Absolwent studiów klasycznych w Madrycie. Jakiś czas był w Opus Dei. Uczestniczył w akcji wakacyjnej pomocy w Rostowie i na Sachalinie.
Nauczył się czytać po rosyjsku i dość płynnie mówić.
Odesłany na dalsze studia do Watykanu ciężko zachorował, miał raka mózgu, Cudownie jedna udało się wyrwać z pęt choroby, niedawno powrócił do ojczyzny.
Romano Scalfi - dyrektor centrum Russia Cristiana w Seriate koło Mediolanu, diecezja Bergamo. Absolwent Russicum, redaktor pierwszej wersji Mszału Rzymskiego w wersji rosyjskiej. Byłem jego gościem w 1994-m i w 2007-m roku
Bernardo Antonini - kapłan diecezji werońskiej wieloletni rektor seminarium w Weronie. Przyjechawszy do Rosji oddał serce tej samej sprawie co we Włoszech.
Był rektorem seminarium w Moskwie, potem w Petersburgu oraz rektorem kolegium św. Tomasza z Akwinu. Był też głównym kaznodzieją roku jubileuszowego i redaktorem gazety Swiet Ewangelia. W 200o-m roku odwiedzał mnie na Kamczatce i na Sachalinie. Jesienią 2000-go odjechał do Kazachstanu, by zająć się seminarium i gazetą Credo. Zmarł w wielki czwartek 2001 w Karagandzie.
o. Pierre Dumoulin - następca Bernardo Antonini - długoletni rektor WSD w Petersburgu, współautor rosyjskiego brewiarza, obecnie rektor seminarium w Gruzji.
Ks. Martin Sebiń - Słowacja - Tomsk - Kamczatka - Irkuck - Krasnodar
Budowniczy kościoła w Tomsku, na jakiś czas opuścił Rosje ale po kilku latach powrócił. Przejął moją parafię na Kamczatce. Był na poświęceniu kościoła na Sachalinie i zastępował mnie w parafiach w Chołmsku i w Korsakowie, gdzie bardzo zaprzyjaźnił się z parafianami.
Ks. Filip Andrews - Irlandczyk, student pewnego seminarium Brazylii, następnie kolegium irlandzkiego w Rzymie, łowca przygód. Zapoznawszy się z abp Kondrusiewiczem w Rzymie zadeklarował chęć pracy w jego jurysdykcji. Dwukrotnie spędzał wakacje w Rostowie i w Batajsku. Przyjął święcenia diakońskie w 1994-m roku właśnie w Moskwie.
Podjął pracę jako kapłan w jurysdykcji bpa Klemensa Pickiela. Pracował w Penzie, gdzie mieszkał, dojeżdżał do Uljanowska, Syzrania. Miał parafie na terenie pewnego więzienia gdzie też budował kaplicę. Na dzień dzisiejszy nie ma go w Rosji, jego losy nie są mi znane.
Ks. Andrzej Murawski - proboszcz w Siemionowce, następnie w Krasnodarze, budowniczy 2 kościołów. W pierwszym roku swej pracy na Kaukazie odszukał kilkanaście osiedli katolickich z czego dwa w okolicach Batajska. Powiadomił mnie, zawiózł do tych miejscowości i zachęcał do pracy. Z początku nie czułem sensu w tych zachętach i możliwości podjęcia się takiej pracy bez samochodu. Z czasem zachowywałem się podobnie. Widać zapał misyjny to nie jest rzecz jaką się wypija z mlekiem matki. To trzeba usłyszeć i zobaczyć.
Ksiądz Murawski po linii ojca pochodził spod Tarnopola ale akcent i zachowania miał czysto śląskie, podejście do życia też. Lubił się przechwalać, że kiedy wysyłał zaproszenia na poświęcenie kościoła w Siemionowce to jeszcze nie miał fundamentów pod kościół. Kupił zaledwie cegłę, którą zastawione było cale podwórko. Mieszkał kątem u pewnej babci Niemki ale gotowała mu gosposia z Polski.
Budowę zakończył na czas ale w pośpiechu wylany fundament tąpnął i po kilku latach na ścianie było pęknięcie. Nauczony tym doświadczeniem uzbroił nad wyraz starannie teren pod budowę kościoła w Krasnodarze.
Jego duszpasterstwo też miało dobre podstawy. Nie wysilał się sam. Zaangażowany w sprawy budowlane miał do papierkowej roboty impresario i do zajęć duchownych katechetkę z Moskwy, która sprowadził specjalnie w tym celu i bardzo od niej wymagał. Widać było, ze dziewczyna ledwie zipie.
Imponowało mi, że pomimo iż był starszy ode mnie dobre lat 15 a to i 20 nie bał się i nie wstydził korzystać z moich doświadczeń. Skopiował moje przekłady pieśni rosyjskich i sam ich uczył śpiewać w parafii. Wykorzystał też tłumaczenie modlitwy ministrantów. Przyjeżdżał gościnnie na spowiedź do sióstr i z rekolekcjami. Był poprawnym sąsiadem ale potrafił dopiec więc zarówno ja jak i pozostali księża starali się być z nim na dystans zwłaszcza kiedy dostał tytuł wikariusza biskupiego. Miałem wrażenie, że jak tylko przyjechał do Rosji tego się aktywnie domagał czego nie otrzymał na Śląsku czyli tytułu prałata. Jak tylko go otrzymał w Rosji od razu do ojczyzny czmychnął.
Ks. Marek Macewicz - proboszcz w Piatigorsku, doprowadził do zwrotu kościoła.
Flegmatyczny i zająkujący się w mowie dość stanowczy w działaniu. Mało odwiedzał Rostów więc widywaliśmy się z rzadka, domator.
ks. Bronisław Czaplicki - pierwszy dziekan kaukaski, promotor kultu nowych męczenników. Spotkaliśmy się pierwszy raz w 1990-m na Białorusi. Mieszkał w stanicy Prochładnoje, obsługiwał Siemionowkę, Pawłowskoje, Groźny, Machaczkałę, Nalczyk i Władywakaukaz. Wiele z tych wspólnot organizował od zera.
Pochodzi spod Przasnysza ale jest kapłanem diecezji katowickiej. Z wyglądu niesympatyczny: zaczerwieniona twarz wielkie okulary i końska szczęka. Sympatyczny tembr głosu ale nazbyt głośny. Mówi wyraźnie, donośnie, stanowczo, nie znosi sprzeciwu choć lubi dyskutować. Dyskusja to jego żywioł. Chętnie podejmuje wyzwania różnego rodzaju. Był na przykład jednym z niewielu kapłanów, którzy udzielali się na wątpliwej jakości Forum Rosyjskich katolików.
Ks. Janusz Blaut - kapłan diecezji katowickiej proboszcz w Siemionowce
Ks. Marek - proboszcz w Tuapse, kapłan diecezji siedleckiej
Ks. Józef Valabek - kapłan ze Słowacji, proboszcz w Saratowie, następnie w Wołgodońsku i w Anapie. W tej ostatniej parafii zmarł mając zaledwie 44 lata.
Kochał morze i dotarł na wybrzeże jak marzył.
Ks. Darek Jagodziński - wikariusz generalny - wieloletni proboszcz w Soczi pochodzi z diecezji siedleckiej, ma brata bliźniaka, również kapłana, który pracuje po sąsiedzku.
Ks. Bogdan Sewerynik - prałat z siedleckiej diecezji, pionier akcji misyjnej na Kaukazie, kapelan Budimexu. Obsługiwał placówki Budimeksu w Soczi ale też na Krymie. W wolnych chwilach odwiedzał Rostów i Piatigorsk.
Zbudował najpierw kaplicę w Soczi, sprowadził siostry Loretanki, zajął się budowaniem monumentalnego kościoła w centrum miasta. Jego parafianie to głównie Ormianie z Gruzji. Otworzył parafie w Adlerze, Łazarewskoje, Tuapse. Próbował również sił w Noworosyjsku. Kapłan sprytny i pracowity. W 1998-m roku przeniesiony do Moskwy w roli wikariusza generalnego sprawował funkcję proboszcza parafii św. Piotra i Pawła. Próbował odzyskać stary kościół o tym tytule ale wszystko to na próżno. Zmęczył się takim życiem i w 2001-m roku otrzymawszy tytuł prałata z Rosji odjechał. Czym się zajmuje obecnie, nie wiem.
Ks. Igor Kowalewski - rodem z Krymskiego miasta Dżankoj - mój wychowanek, jako kleryk odbywał u mnie praktykę na parafii w Batajsku, obecnie kanclerz kurii moskiewskiej. W roku 1992-m kiedy rozpoczynałem pracę w Rosji spotkałem Igora w moim białostockim seminarium Duchownym razem z Dymitrem kandydatem ze Średniej Azji. Oboje byli wunderkindami i oboje zakończyli seminarium w 1999-m roku z dobrą opinią. Igor nawet przyjechał odprawić prymicje w moich parafiach w Azowie, w Batajsku i w Wołgodońsku. Gdy go odwiedzałem w Moskwie starał się zawsze być grzeczny ale dystans z Batajskiej praktyki raczej pozostał.
Ks. Wadim Szajewicz - młody kapłan, syn uczonego fizyka, absolwent seminarium we Wrocławiu, jakiś czas rektor seminarium. Kudłaty, rasowy potomek narodu wybranego. Błyskotliwy w nauce i bardzo stanowczy. Polubił parafię na Łubiance i tam znalazł swe powołanie, które zrealizował we Wrocławiu. Jako pierwszy kandydat z okolic Moskwy był świecony zdaje się w 1997-m roku. Gdy pracowałem na Ukrainie próbowałem skonsultować opinię o kleryku Mickiewiczu. Ksiądz Szajewicz nie był łaskaw podejść do telefonu, bo powiedział siostrze sekretarce, że bojkotuje tego księdza wyrzuconego z Rosji. Co mu do głowy strzeliło nie wiem. Prawie, że się nie znaliśmy więc żadnej realnej wiedzy o mej pracy nie miał. Widocznie kierował się jakimiś plotkami albo przyjął za dobrą monetę oskarżenia o prozelityzm kierowane pod moim adresem. To była dla mnie nauczka jacy potrafią być cyniczni ci nowo spieczeni rosyjscy kapłani.
Z czasem podobny niesmak miał mnie spotkać ze strony niektórych moich rosyjskich wychowanków.
Ks. Rabichanukajew - rodem z Dagestanu, mój wychowanek, jako kleryk odbywał u mnie praktykę na parafii w Batajsku. Jego zadanie specjalne polegało na tym, żeby dzwonić do wskazanych przeze mnie osób i zapraszać na mszę świętą. Kleryk wykonał to bardzo sumiennie. Jeździł też ze mną podobnie jak Wołodia Timoszenko po różnych miasteczkach rejonowych w celu, żeby dawać ogłoszenia o naszej parafii. Bulwersowało go to, że nie mam samochodu i że brakuje mi podstawowych rzeczy w parafii. Był zdziwiony, że biskup o tym nie wie i że się tym nie martwi. Otrzymał prawdziwą szkołę życia a mimo to został kapłanem. Podobnie jak Wołodia Tymoszenko przedwcześnie wyłysiał. Ze strony mamy miał krewnych na Białorusi ze strony taty był Dagestańczykiem. Jego obecność w seminarium dodała wschodniego kolorytu. To prawdziwy kandydat kaukaski.
Ks. Wołodia Timoszenko - rodem z Kaliningradu, wikariusz w Pskowie, mój wychowanek, jako kleryk odbywał u mnie praktykę na parafii w Batajsku. Jako zadanie specjalne miał odwiedzać pewną staruszkę, która mu dyktowała przekład tomiku z kazaniami pewnego amerykańskiego biskupa. Inny kleryk a późniejszy kapłan Igor Kowalewski jako 2 lata starszy dowiedziawszy się o treści tych przekładów był zdegustowany. Prosiłem go by się nie wtrącał, bo to było niewinne zajęcie. Staruszce książka się spodobała i ona ją chętnie tłumaczyła. Była wysokiej klasy filologiem angielskim. Nazywała się Sołtan Girej i była jednym z ostatnich pewnie potomków chanów krymskich. Po jednej z takich wizyt jakiś pies porwał sutannę dla Wołodzi i on był niepocieszony. Odszukał zakład krawiecki, w którym mu to ładnie zreperowano.
Miałem też wrażenie, że niepokoi go przedwczesne łysienie. Troszeczkę się jąkał i to też chyba była przyczyna kompleksów. Tym niemniej do kapłaństwa doszedł jako jeden z 4 spośród 18-tu kandydatów jacy byli na 1-szym historycznym moskiewskim roczniku.
Ks. Grzegorz Wieczorek - kapłan z diecezji kieleckiej zaangażowany na drodze neokatechumenalnej. W 1996-m roku jako klery odwiedził mnie w Batajsku nad Donem. W 2008-m przejął funkcje proboszczowskie w mojej parafii w Makiejewce na Donbasie.
Ks. Prałat Jozef Świdnicki - kapłan z podziemia, tajnie wyświecony, zalegalizowany w Żytomierzu w 1974-m, po roku skierowany do Duszanbe, budowniczy miejscowego kościoła i siedmiu kaplic w Tadżykistanie, w 1983-m roku zrobił rekonesans po Syberii. Odwiedził ponad 80 miast gdzie motywował ludzi do składania papierów na rejestracje wspólnot. Wiele z nich przetrwało do dziś. Zainspirował budowę kościoła w Nowosybirsku, aresztowany odbył 3 lata z wyroku 8 lat katorgi. Wrócił do Azji Środkowej, wieloletni proboszcz w Ferganie, inicjator parafii w Taszkiencie, Samarkandzie, Czyrczyku i Angrenie. Wrócił na Syberie do 1999-go roku kierował wspólnotą w Omsku i w okolicy. Zgłosił się do nowicjatu u jezuitów, powrócił w rodzinne strony do Murafy gdzie kieruje młodzieżowa orkiestra dętą i pisze memuary.
Na pielgrzymce do Agłony dal mi wiele praktycznych porad dotyczących misji.
Ks. prof. Górski
Ksiądz Gorski prowadził rekolekcje kapłańskie w 1998 - m roku w Soczi. To był piękny czas, Wspaniała majowa pogoda niezwykle widoki i solidne, namaszczone kazania. Atmosfera była prześwietna. Kapłani niemal wszyscy z Kaukazu zebrali się w tak wielkiej przyjaźni, ze trudno było tego nie dostrzec i rekolekcjonista nie omieszkał tego dostrzec i podkreślić. Mimo to były pewne dysonanse i smutki. Było wiadomo, ze po tych rekolekcjach wkrótce pożegnamy księdza Bogdana, ze wyjedzie do Moskwy. Ksiądz Gorski wykładowca misjologii na PAT, jakby dla niego wypowiedział frazę, która mi bardzo zapadła na sercu. Mianowicie, że jeśli misjonarz czuje się zmęczony i niepotrzebny to jest najlepszy sygnał, by zmieniać placówkę i nie męczyć siebie i innych. Kierowany natchnieniem napisałem podanie o zmianę. Pisałem do Białegostoku, Moskwy, do Marksa i do Irkucka. Prosiłem o zgodę na przejazd na Syberie do dyspozycji świeżo mianowanego biskupa irkuckiego Mazura.
Prośba w rożnych instancjach była rozpatrywana prawie ze rok cały. !3 maja już miałem werdykt z Białegostoku. Ponieważ dokumenty z kurii w Moskwie przewędrowały do Marksa list się zapodział. Ja spokojnie starałem się doprowadzić do logicznego końca najtrudniejsze sprawy i przekazać następcom. Było trochę ciężko na sercu odchodzić z Kaukazu po 7-miu latach ale w maju 1999 miałem już kopie odpowiedzi z Białegostoku, która mogłem osobiście przekazać do Marksa. Biskup Klemens próbował mnie kusić przeniesieniem do Woroneża. Ja jednak byłem zdeterminowany i tęskniłem do Syberii. Moje marzenie się spełniło. I tak z pomocą księdza Gorskiego, który pewnie się nawet nie domyśla jak wielka przysługę okazał znalazłem się na drugim końcu Rosji, bo na Kamczatce.
Taki był werdykt bpa Mazura gdy go spotkałem po miesiącu czasu od zakończenia rekolekcji.
Ks. Andryszak Krzysztof - “Kizioł”
Jedna z najciekawszych wizyt kleryckich spowodował kleryk Andryszak gdy był na czwartym roku seminarium. Zbiegła się ona z triduum Paschalnym. Była krotka ale pełna wrażeń. To właśnie z ta grupa białostockich kleryków złożona z 3 osób dotarliśmy na Okrągły Stół w Eliście. Miałem niesamowicie pozytywne wrażenia z powodu tej wizyty. Czułem się jakbym wrócił na chwile do Białegostoku nie ruszając się z miejsca.
Krzysiek był spiritus movens tej grupy a za 4 lata miał znowu przyjechać tym razem już jako Kaplan, wikariusz z Wasilkowa ze swoja młodzieżą. Trafili jeszcze lepiej, bo akurat kończyły się rekolekcje Andrzeja Bielata w Azowie i wizytował to miasto Biskup Klemens Pickel. Poprosiłem nawet, by go pobłogosławił na misje. Skuteczne to było błogosławieństwo, bo już na rok jubileuszowy Krzysiek był w Petersburgu ojcem duchownym w seminarium.
Młodzież, która przywiózł zachowała się świetnie. Zaprzyjaźnili się z miejscowymi parafianami, pokazali piękna pantomimę o rekach ze scena ukrzyżowania Jezusa, tymczasem moi parafianie zrobili koncert na temat walki z narkotykami i alkoholem. W trakcie koncertu były świadectwa o tym jak działa Bóg gdy człowiek chce “zejść z igły”…
Ks. Łuczaj
Kleryk Łuczaj zaskoczył mnie wiadomością, ze nadal. Oddaje krew tak jak zachęcałem swych podopiecznych. Wiele innych ciekawostek dowiedziałem się ale najważniejsze, ze nie byłem sam na te święta. Rok wcześniej odwiedził mnie tato. W okresie Wielkiego Postu była mama, zaraz potem ci chłopcy. Wiodło mi się trzeba przyznać, nie był zły ten 1994 rok. To w tym roku właśnie rozpocząłem swe podróże do Kałmucji i czekała mnie jeszcze przygoda w Italii.
Miałem nadzieje, ze ta ciekawa wizyta Bedzie początkiem ścisłej współpracy y seminarium. Szkoda ale myliłem się. Juz nigdy więcej żaden kleryk do mnie nie przyjechał. Widać zawaliłem sprawę tylko nie wiem w którym momencie.
Spotkaliśmy się ponownie jako bracia kapłani na sokólszczyznie gdy młody ksiądz Łuczaj zaprosił mnie do swoich klas w Technikum na katechezy powołaniowe.
To były jedne z najfajniejszych lekcji i mam nadzieje, ze choć jedna dusza zapaliła się wtedy do sprawy misyjnej.
Ks. Tomek Małyszko
Tomek Małyszko był o rok młodszy wiec nie spotkaliśmy się w Seminarium. Zapoznawaliśmy się po troszeczku. Tomek śpiewał po rosyjsku exultet i byłem bardzo zaskoczony i milo zaskoczony jego odwaga. Tomek z czasem stał się długoletnim duszpasterzem w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego i jakiś czas drukował moje teksty w miejscowej parafialnej gazecie.
Ksiądz Kempa
Zapoznałem tego kapana na sympozjum w Saratowie. Świętowaliśmy z poślizgiem na 3 lata 150-lecie diecezji saratowskiej. Ksiądz Kempa niczego nie głosił. On niedawno pojawił się w naszej saratowskiej quasi-diecezji (Apostolska Administratura odzyskała status diecezji w 2002 roku pośród wielu protestów strony prawosławnej).Zwracał jednak na siebie uwagę bo był bardzo elegancki i jako jedyny z nas miał ze sobą wizytówki. Tak go zapamiętałem. Był pierwszym stałym Kaplanem w świeżo zwróconym kościele kurskim. Troszkę opowiadał o sobie ale ja z tego Malo co pamiętam. Ciekawiły mnie jego dalsze losy, jak sobie poradził i dowiedziałem się przypadkiem, ze trafił do Tomska i jakiś czas tam pracował. Bywa, bywa, ze niektórzy z nas nie od razu znajdują miejsce dla siebie w warunkach rosyjskich. Rzuca nas jak wiatr po morzu bezkresnym ale teren jest tak wielki, ze jest szansa na znalezienie przystani. Rosja jest tak bezkresna, ze w tym lub innym końcu imperium każdy misjonarz znajdzie miejsce gdzie jego talenty będą zauważone i wykorzystane. Dla mnie ksiądz Kempa pozostanie w pamięci symbolem takiego poszukiwacza, zresztą ja sam tez nie z jednego pieca chleb jadłem jak wynika ze wspomnień i dziękuję Bogu, ze mnie uczynił wędrowcem i misjonarzem. Na każdej innej drodze już dawno bym się wykoleił, na tej drodze trwam. Daj Boże wytrwania i księdzu Kempie i wszystkim podobnym.
Chce przy okazji dodać, ze Kursk krotko potem dołączono do diecezji moskiewskiej w zamian Perm dołączono do Saratowa.
Kleryk Sergiusz “Kałasznikow” - Nowoczerkask - kleryk narkoman
Kleryk Sergiusz z Nowoczerkaska okazał się w podobny sposób uzależniony jak organistka z jego rodzinnej nowoczerkaskiej parafii.
Przetrwał w Moskwie do Wielkanocy. Po roku startował znowu tym razem w Astrachaniu, gdzie jeszcze bardziej się wciągnął. Potem zaczęły się głębsze problemy. Nie zdawałem sobie do końca sprawy jak bardzo jest uzależniony. Żeby go ratować za wszelka cenę odesłałem do Seminarium w Białymstoku ale ksiądz Biskup potwierdził, ze on ma tylko jedno w Glowie. Bardzo lubił pieniądze, a na co je tracił tylko się trzeba domyślać. Przetrwał i tutaj do Wielkanocy a potem prosił bym go wysłał do USA. Byłem poirytowany i poprosiłem by najpierw się zastanowił czego on chce w życiu a potem przyszedł do mnie.
Eugeniusz Tarasow - Rostów - kleryk lefebrysta
Eugeniusz czyli Żenia pracował w fabryce fortepianów w Rostowie. To była znana marka w dawnym związku sowieckim. Przyjaźnił się z księżmi bernardynami na Ukrainie i nawet jeździł do seminarium w Rydze ale w tamtych sowieckich czasach nic z tego nie wyszło. Był wysoki, chudy wręcz szkielet, jasne krótko strzyżone włosy, małe Oczki w okularach. Miał wyraźne inklinacje nacjonalistyczne. Drażnili go ludzie z Kaukaskim wyglądem jak również Afrykańczycy. Ja to starałem się bagatelizować ale on był bardzo poważny w swoich wypowiedziach i w żaden sposób nie udawało się go złagodzić. Był bardzo porywczy. Gdy czekał w kolejce na spowiedź a spowiedź się przedłużała nie skrywał irytacji wręcz złości i tupał nogą stojąc w kolejce. Wysłałem go na praktykę do ks. Bronisława Czaplickiego a gdy go stamtąd zabrałem, by odprawić na studia do Moskwy ks. Bronek twierdził, że mu wyrządziłem krzywdę, że nie był jeszcze gotowy.
Po roku odszedł do lefebrystów. Ci go skierowali do Francji na studia. Tam spędził chyba 2 lata. Odwiedzał rostowską parafię i tam agitował, póki pewnego razu w jego obecności ks. Edward nie rozpoczęła dla nieprzygotowanej publiki odprawiać Mszę świętą na łacinie. Gdy wreszcie zapytał czy chcą, by tak wyglądała Msza święta w Rostowie większość parafian wyrzekła, że nie. Był to tryumf zdrowego rozsądku a młody klery czek pozostał na lodzie.
Kleryk Jan Mickiewicz - pochodzący z Grodna, usunięty z grodzieńskiego seminarium studiował w Petersburgu, odbywał u mnie praktykę klerycką w Wołgodońsku, praktykant, jeden z sześciu wynegocjowanych kleryków z Petersburga, którzy pomagali mi “rozgrzać” nowo powstałe parafie w Azowie i w Wołgodońsku latem 1998-go roku, w Rosji, zgłosił się do mnie na praktykę na Donbas szukając szczęścia na Ukrainie, bowiem w Rosji odmówiono mu święceń. Na Ukrainie niestety również.
Kleryk z Astrachania - praktykant, pochodzący z sąsiedniego Astrachania, rudowłosy, gadatliwy. Zajmował się katechizacją Daniela, parafianin, który rok później przyjął chrzest w Hiszpanii. Jeden z sześciu wynegocjowanych kleryków z Petersburga, którzy pomagali mi “rozgrzać” nowo powstałe parafie w Azowie i w Wołgodońsku latem 1998-go roku. Najprawdopodobniej do kapłaństwa nie dotrwał.
Kleryk Gintas - praktykant, pochodzący z Litwy. Około 30-tki, wysoki, atletyczny blondyn. Bardzo rozgarnięty, małomówny, przeniósł się z kowieńskiego seminarium, dobrze się czuł za kierownicą. Bardzo mu się podobała parafia w Azowie ze względu na bliskość morza. Jeden z sześciu wynegocjowanych kleryków z Petersburga, którzy pomagali mi “rozgrzać” nowo powstałe parafie w Azowie i w Wołgodońsku latem 1998-go roku
Kleryk z Woroneża - średniego wzrostu, ciemnowłosy, w okularach, około 30-tki, typ urzędnika, małomówny, posłuszny. Praktykant, jeden z sześciu wynegocjowanych kleryków z Petersburga, którzy pomagali mi “rozgrzać” nowo powstałe parafie w Azowie i w Wołgodońsku latem 1998-go roku
III. Biskupi i kapłani Prawosławni
Bezbożnicy w sutannach
Kiedy we wrześniu 2002 usunięto mnie z Rosji i na kilka miesięcy wylądowałem w Japonii to do parafii w Matsubara w Tokio a potem Osada w Kawasaki, gdzie się zatrzymałem nadchodziło wiele telefonów od dziennikarzy. Między innymi brałem udział w “rozmowach niedokończonych” na Radio Maryja. Gdy zadzwoniono w Japonii była już 7-ma rano a w Polsce noc. Pytano mnie między innymi czy na moje wyrzucenie jakoś wpłynęli prawosławni. Niewiele się zastanawiając wypaliłem wtedy, że moje wyrzucenie nie ma nic wspólnego z kościołem prawosławnym. Owszem wpłynęli na to przyodziani w szaty duchowne “urzędnicy bezbożnicy”, ale mówienie o nich jako o prawosławnych czy w ogóle wierzących ludziach byłoby przesadą. Był czas kiedy to po likwidacji Patriarchatu Moskiewskiego Piotr Wielki stworzył tzw. “Święty Konsystorz”, w którego skład wchodziły 4 świeckie osoby. Ci dalecy od wiary ludzie przyjmowali kluczowe decyzje i narzucali je prawosławnej hierarchii do wypełnienia podobnie jak to czynił w Wielkiej Brytanii król Henryk VIII i jego następcy. Taki stan rzeczy spowodował ogromny kryzys duchowy moskiewskiego Prawosławia a odrodzenie zaczęło się od dołu dzięki tzw. “starcom” o Optinoj Pustyni.
Po abdykacji cara Nikołaja II dokonano wyboru pierwszego patriarchy od 200 lat. Stał nim się biskup z emigracji z USA Tichon, który jako misjonarz miał wiele pomysłów na odrodzenie cerkwi. Zaproponował nawet głębokie reformy liturgiczne z wprowadzeniem języka rosyjskiego do liturgii i gregoriańskiego kalendarza włącznie. Niestety nie zdążył tych reform wprowadzić w życie. Dzisiejsza cerkiew rosyjska nie wraca do propozycji Tichona, bo nie jest ona zainteresowana w teologicznych czy liturgicznych kwestiach. Cerkiew jest nadal. Zarządzana przez urzędników wychowanych przez reżym ZSRR i delegowanych do pracy w cerkwi nie po to by ją budować i udoskonalać. Zadaniem tych ludzi było i jest służenie doraźnym interesom tego czy innego układu politycznego, to widać gołym okiem. Sposób zarządzania cerkwią i jej priorytety bardzo przypomina ten twór czasów Piotra Wielkiego całkowicie podporządkowany władzy świeckiej. Cerkiew przejęła z entuzjazmem wszystkie funkcje ideologiczne jakie wcześniej miała do spełnienia partia komunistyczna. Bycie prawosławnym w Rosji stało się nie tylko modne ale i konieczne po to by zrobić karierę i “nie wychylać się”. Takie koniunkturalne nawrócenia oczywiście nie zmieniają atmosfery w narodzie i nie powodują wzrostu pobożności czy moralności w kraju. Na odwrót cerkiew kopiuje wszystkie nieciekawe zachowania partii komunistycznej. Nieobce są akty nienawiści jak choćby “polowanie na czarownice”, jakiego celem stali się protestanci i katolicy. Ofiarą takiego właśnie polowania stałem się ja. Z wyznaniem chrystusowym i z prawosławiem to nie ma nic wspólnego. Owszem hierarchia prawosławna przyklaskiwała wydaleniom księży i nietrudno się domyśleć, że sporządzanie “czarnych list” księży do wyrzucenia dokonywało się w porozumieniu z “głównodowodzącym” patriarchą Aleksym.
Jemu i jego otoczeniu kilka słów refleksji poświęcam.
Aleksy II - Rudiger, z pochodzenia Niemiec. Urodził się w Estonii, krótko po wojnie ożenił się i przyjął święcenia kapłańskie. Siedem lat później rozwiódł się z małżonką i już jako nowo spieczony mnich przyjął święcenia biskupie. Konsekracja żonatych ludzi na biskupów to czysto sowiecki wymysł i nie słyszałem by taka praktyka miała miejsce w przeszłości. Zawsze istniał wymóg, żeby kandydat na Biskupa był mnichem prawosławnym. Szedł szybko po drabinie kariery a to znak, że był akceptowany w Kremlu. Po śmierci Pimena jako najmniej spodziewany kandydat wypłynął na szerokie wody na fali kryzysu w 1990-m roku.
Z natury człowiek miękki o surowym obliczu. Sądzę, że prywatnie on nie miał kompleksów co do katolików. Otoczony watahą twardogłowych hierarchów musiał wypełniać ich zamówienie na konfrontację, co miało być odpowiedzią za “policzek”, jaki greko-katolicy wymierzyli swym prawosławnym współbraciom w Galicji i na Zakarpaciu. Stąd tez uważany jest za autora twardej polityki wobec katolików. W rzeczy samej był on tylko marionetką w rękach tzw. Ortodoksalnego skrzydła hierarchii, metropolity Cyryla i kremla.
Prasa podaje, że jako agent służb specjalnych legitymował się pseudonimem “Drozdow” i był wysokiej rangi oficerem. Nie jest to żadną niespodzianką dla ogółu i podobnie jak Putin był akceptowany jako czekista patriota, tak i przynależność do KGB wszystkich hierarchów prawosławia starej daty też jest rozpatrywana przez ogół Rosjan jako przejaw patriotyzmu. Stąd w Rosji nie było i nie będzie żadnej lustracji, bowiem sowiecka władza miała przyzwolenie na takie czy inne działania podobnie jak poprzednia władza despotycznych Carów. Żaden Europejczyk, żaden Polak nie jest w stanie tak żyć łącząc wyznanie z tak zagmatwanym systemem wartości. W Rosji jednak wszystko wyśmienicie funkcjonuje i “imperium zła” przy milczącej akceptacji cerkwi dalej kwitnie.
Cyryl Gundiajew - człowiek kameleon, rasowy dyplomata, długoletni metropolita kaliningradzko-smoleński, następca Aleksego II, inspirator i kontynuator zamrażania stosunków z katolikami, autor słynnego memorandum na ręce kard. Kaspera z oskarżeniami o prozelityzm. Naiwni widzą w nim nadzieję na poprawę stosunków z katolikami. Taka poprawa jednak nie nastąpi dopóty dopóki patriarcha nie dostrzeże w tym osobistej wygody. Teraz jest zajęty robieniem porządków i zdobywaniem autorytetu na własnym podwórku, na arenie międzynarodowej będzie się jedynie pojawiać w krajach bloku sowieckiego, co jest jego starym marzeniem o rozszerzeniu “kanonicznego terytorium” moskiewskiego prawosławia na Kijów, Astanę i Taszkient. Dopiero potem można się spodziewać miłych gestów pod adresem Watykanu. Myślę, że nie będzie miał nic przeciwko ekumenizmowi jeśli on będzie się dokonywać pod dyktando Moskwy. Emisariusze patriarchy i jego misjonarze będą chętnie jeździć do Korei Północnej, do Chin i Wietnamu. Będą otwierane nowe cerkwie w Europie i w Ameryce i akurat takim akcjom będą towarzyszyć rozmowy o zbliżeniu, zbrataniu, etc. Będzie to jednak zasłona dymna, bo tak naprawdę jak i przedtem w czasach sowieckich czy imperialnych cerkiew sama w sobie nie prowadzi misji. Robi to co się spodoba Kremlowi, bo ten związek ma już więcej niż 1000 lat i w pewnych sytuacjach skutkuje zbawczo na niektóre kategorie ludzi. Jest to droga pewna do zbawienia ale ciernista. Moje obserwacje i wiara upewniają mnie coraz bardziej, że jedynym kościołem Chrystusowym, gdzie siły szatańskie nie przemogą jest kościół piotrowy czyli zbudowany na skale a nie jakiś enigmatyczny trzeci Rzym uzależniony od kaprysów Kremla. Niedawno doprowadził do przekazania kościołowi prawosławnemu 30 luterańskich kirch Królewca bez konsultacji z przedstawicielami tego kościoła, który ma osobowość prawna i też zabiegał o ich zwrot.
Sergiej z Azowa - późniejszy bp saratowski
Spotykał się z biskupem Kondrusiewiczem w Rostowie 21-go lipca 1992-go roku. Na spotkaniu byłem obecny też ja i ks. Bogdan Sewerynik. Spotkanie było krótkie, audiencja odbywała się na stojąco. Biskup był bardzo zamyślony i smętny. Był chwilowo pełniącym obowiązki ordynariusza i czuł się niepewnie w tej roli. Za jakiś czas spotkał się ponownie z naszym biskupem Tadeuszem w trakcie jego wizytacji w Saratowie. Był wtedy bardziej otwarty i wylewny, bo otrzymał w zarząd jako ordynariusz wielką diecezję saratowską. Powiedział wtedy na temat protestantów znamienne słowa: “oni miełko paszut”,, czyli orzą niegłęboko, ich świadectwo jest słabe. Nie wiem czy warto się z tym zgodzić czy nie. Jest jednak taka tendencja wśród prawosławnych do ignorowania protestantów i nadmiernego uciskania katolików, bo my jakoby “orzemy głęboko”.
Bp Pantelejmon - metropolita Nowoczerkassko-rostowski
Bp Włodzimierz Kotlarow - metropolita Nowoczerkasko-rostowski, przeniesiony do Petersburga. W rozmowie z abp Kondrusiewiczem przyznał się, że był jako młody kapłan członkiem prawosławnej delegacji na soborze watykańskim II.
Choć rozmowa przebiegała w sympatycznej i rodzinnej atmosferze już wkrótce mogłem się przekonać, że ten biskup był nieszczery. Póki byłem sam w Rostowie i przyglądałem się bezradnie wszystkiemu co się dzieje dokoła byłem wygodnym partnerem do miłych rozmów. Jak tylko wziąłem się do roboty i wieści o moich poczynaniach dotarły do biskupa nie tylko wycofał się z deklaracji przyjaźni ale ogłosił katolikom stan wojenny zachęcając kozaków i swoich kapłanów do różnych nieprzyjaznych nam wystąpień. Mówię to co z czasem sami prawosławni księża mi wyznali.
Do usług kozaków prawosławny biskup zwracał się kilkakroć również przy akcji usuwania z parafii na Brackim cmentarzu księdza Włodzimierza Korjakę. Usuwanie odbyło się pod pretekstem, że Korjaka się zwąchał z katolikami. Kozacy kapłana pobili. Trafił on z zawałem serca i krwawiącą czaszką do szpitala miejskiego.
Kilka miesięcy potem abp Kondrusiewicz, któremu biskup Włodzimierz odmówił audiencji udał się na spotkanie do ks. Korjaki, by wyrazić mu współczucie i solidarność. Wtedy właśnie dowiedzieliśmy się jak funkcjonuje kuria i jakie panują obyczaje w episkopacie. Ks. Korjaka był dobrze poinformowany, bo jego rodzony brat był długi czas sekretarzem w kurii póki nie zaczęła się wspomniana nagonka na “cały klan” filo katolików. Obecnie Włodzimierz Kotlarow jest metropolitą Petersburskim i jak słyszę jest znowu “przyjacielem kościoła katolickiego”. Być może dostał takie dyrektywy, może też być, że czegoś się jednak w życiu nauczył, bo jego odejście z Rostowa dokonało się również z “pomocą kozaków”. Tym razem to ktoś z lokalnych urzędników naszczuł na biskupa kozaków, którzy do niedawna byli wobec niego tak bardzo lojalni.
Że z kozakami nie przelewki przekonali się o tym dwaj młodzi wyznawcy Kriszny, których zimą 1992-go roku kozacy zakatrupili w parku nieopodal dworca kolejowego w Rostowie.
Diakon Kurajew - doktor ateizmu w schyłkowym okresie komunistycznej Rosji. Po “nawróceniu” ideolog prawosławia, inteligentny, cyniczny, zakończył studia teologiczne w Rumunii. Człowiek o wielkiej tuszy, około 40-tki. Jeden z agitatorów tworzących argumenty przeciwko wizycie Jana Pawła II na Ukrainie w 2001-m roku. Odwiedzając Sachalin użył na pewnym sympozjum sformułowania: “po co ten stary grzyb pcha się do nas do Rosji”. Orator, zaangażowany w podbój Ukrainy z okazji 1020-lecia Chrztu Rusi. Współorganizator cyklu szumnych koncertów i wykładów.
“Ewangelizuje” z pomocą forum na internecie, na którym w 2000-m roku miał zarejestrowanych około 1000 gorących respondentów.
o. Włodzimierz Korjaka - kapłan prawosławnej cerkwi zagranicznej w Rostowie.
Jesienią 1993-go roku w sposób brutalny usunięty z parafii na Brackim Cmentarzy przez kozaków za prokatolickie sympatie.
o. Aleksander Mień - z pochodzenia Żyd, erudyta, autor książek, ekumenista, kapelan moskiewskiej inteligencji, zamordowany toporem u wrót swego domu 7 września 1990. Jego najsłynniejsza książka “Syn Człowieczy” wychodziła pod pseudonimem na Zachodzie. Inne nie mniej ciekawe były i są rozchwytywane ale niestety wznowienia są rzadkie. O. Aleksander był wspaniałym mówcą. Stworzył wokół siebie krąg zwolenników, którzy z jego zachęty jeździli do Polski, by “uczyć się pobożności”. Zainicjował Uniwersytet św. Andrzeja. Jego inicjatywy kontynuuje parafia św. Kosmy i Damiana. Dzieła o. Aleksandra kontynuował między innymi o. Czistiakow i Borowoj, których Aleksy II na dwa lata zawiesił w czynnościach kapłańskich.
Pop Sergiej z Batajska - mnich, cyniczny, nieżyczliwy typ, dowiedziawszy się o moim zaangażowaniu w szpitalu dla pokaleczonych na wojnie czeczeńskiej żołnierzy przejął ten pomysł i zajął się posługą w celu… masowych obrzędów sakramentu Chrztu.
Robił to w pośpiechu widocznie zmartwiony, że ja mogę również kogoś ochrzcić “nie daj Boże”.
Pop celibat z Kahalnika - ekumenista, śniło mu się, że pracuje wśród Koreańczyków razem z katolickim księdzem. Na ile to było szczere nie wiem. Pop jakiś czas odwiedzał parafie w Batajsku ale chyba nie znalazł tego co szukał i zaprzestał.
Pop Borys z Nowoczerkaska - jako dziekan Nowoczerkaski sprawował honory gospodarza podczas wizyty abp Kondrusiewicza w mieście, nie miał żadnych kompleksów wobec katolików ale za jakiś czas stracił katedralną parafię i został kapelanem kozaków.
Diakon z Nowoczerkaska - jeden z uczestników spotkania u dziekana Borysa. Młody, wysoki, sympatyczny gość. Gdy mnie potem spotykał w Rostowie, rozpoznawał i się grzecznie ze mną witał
Dziekan z Taganrogu - sprytny, cwany pan niskiego wzrostu. W przeszłości biznesmen.
Diakon z Taganrogu - zastałem go w cerkwi podczas wielkanocnej rozmowy z dziekanem. Diakon poszedł ze mną do muzeum Piotra Czajkowskiego i uczestniczył we mszy Świętej,
Pop Sybirak z Nowosybirska - zastałem go w stanicy Leningradzkiej w kontenerze pełniącym rolę kancelarii, nad wyraz życzliwy gość i bez kompleksów.
Pop Michał ze Stepnoje - wstydliwy kapłan samouk z Zakarpacia.
Proboszcz we wsi Stepnoje. Bardzo się zawstydził i krępował gdy go odwiedziłem w okresie wielkanocnym w 1996-m roku. Postaliśmy przez chwilę koło płotu jak Kargul z Pawlakiem i rozeszliśmy każdy w swoją stronę.
Pop z Celiny - odwiedziłem go po trasie z figurą Matki Bożej Fatimskiej. Nie mieliśmy sobie wiele do powiedzenia tym nie mniej wrogości nie było żadnej i to już uznałem za sukces.
Pop z Salska - tego księdza kilkakroć odwiedzałem, żeby poinformować, że pracuję na jego “kanonicznym terytorium” niby nie miał nic przeciw ale też żadnych mi pytań szczegółowych nie zadawał, nie był ciekaw kim jestem i co robię.
Pop Jarosław z Matwiejew Kurgana- odwiedzałem go dwukrotnie w domu. Zostawiłem list i trochę książek, niestety nie odpowiedział, miał na imię tak jak ja czyli Jarosław
Pop Borys z Azowa - zięć księdza Włodzimierza Korjaki, życzliwy katolikom proboszcz parafii zagranicznej.
Ponomar z Azowa - niezrównoważony grubasek, jego marzeniem było stać koło ołtarza ale w moskiewskiej cerkwi go wyrzucono wypisałem mu papier, że jest akolitą i może służyć do mszy. Taki mały celebret. Bardzo się z tego cieszył. Stał w asyście na poświęceniu leningradzkiej kaplicy, gdy był u nas Biskup Pickiel.
Pop Włodzimierz z Wołgodońska - mój oponent, zdenerwowała go nasza kaplica w Wołgodońsku. Był przekonany, że nie mamy stosownych pozwoleń więc zaprosił kontrolerów z zakresu architektury i samego Breżniewa, odpowiedzialnego za religie i mniejszości w obwodowej administracji. Pan Breżniew przeprowadził badania statystyczne, z których wynikało, że katolicy są w mieście akceptowani a nowo wzniesiona kaplica, o którą poszło ludziom w mieście się podoba. Breżniew w trakcie “spotkania wyjaśniającego” w swoim stylu cynicznie radził dziekanowi prawosławnemu, by “mozolnie pracował”, to ludzie nie będą chodzić do Jarosława i pójdą do niego. Spotkanie miało na celu uspokojenie gorącej atmosfery jaka z inicjatywy popa powstała w mieście. Mi też zależało na pokoju więc dla “świętego spokoju” poprosiłem popa, by mi wybaczył wszystko o co mnie oskarża, żeby się nie obrażał na kaplicę. Po czy w stylu o. Fordona przyklęknąłem i pocałowałem go w czarną skarpetkę na sandałkach. Nie widziałem sposobu ani sensu do dalszej dyskusji, bo chłopisko nadal. “się pluł na mnie”. Doprowadził mnie tym do łez. Opuściłem biuro i wyszedłem złamany. O czym dalej rozmawiał z nim pan Breżniew nie wiem. Wiem natomiast, że śladem za mną wyskoczyła obecna na rozmowie urzędniczka Natalia Iwanowna Szamilowna i przepraszała mnie za zachowanie popa. Po 2 latach spotkałem ją w Rzymie na jubileuszowym spotkaniu młodych i byłem obecny na ceremonii jej chrztu.
Pop z Kałmuckiej Baszanty - próbował mnie zbyć gdy przy próbie przekazania pozdrowień świątecznych.
Pop Zosima z Elisty - późniejszy biskup, z początku bardzo życzliwy potem ostrożny i na dystans, chwilami bardzo agresywny i poirytowany. W swoich cyklicznych programach telewizyjnych bardzo mocno gromił adwentystów i mormonów. Z chwilą gdy ja się pojawiłem w mieście przerzucił się na katolików. Nie przeszkodziło mu to jednak w realizacji dawnego marzenia, by odwiedzić Watykan i być na audiencji u papieża. Istnieje legenda, że jako sierota był wychowywany w rodzinie zastępczej Niemców Baptystów.
IV. Biskupi i pastorzy Protestanci
Jeśli porównać listę znajomych kapłanów prawosławnych z listą pastorów jakich pamiętam to porównanie wyjdzie bardzo skromnie i będzie na korzyść prawosławnych.
W tych czasach gdy pracowałem nad Donem nasz arcybiskup wkładał wiele serca w zbliżenie z Prawosławnymi więc i ja się starałem. O kontaktach protestantami mówiło się mało a czyniło jeszcze mniej. Do wszystkiego w tym życiu trzeba dorosnąć. Ja również doroślałem małymi kroczkami. O konieczności poznawania i współpracy z kolegami protestantami miałem się przekonać dopiero na Syberii. Tam proporcje relacji między denominacjami się wyrównały a ja stałem się o wiele bogatszy.
Pastor Piotr Ochara - lider ruchu ekumenicznego nad Donem. Jakiś czas miał siedzibę w Nowoczerkasku potem wykupił duże pomieszczenie sklepowe obok dworca autobusowego w samym sercu Rostowa. Bardzo dobrze kolegował z ks. Edwardem Mackiewiczem. Byli podobnego wieku i charakteru.
Sander Riga - ekumenista, lider ruchu ekumenicznego w latach 80-90 - tych, więzień gułagów. Działał głównie na Łotwie ale też pojawiał się często w Moskwie. Persona non grata.
Luterański pastor - na spotkaniu pastorów jesienią 1993-go roku nieopodal ulicy Sobornej w parku miejskim w Rostowie odbyło się spotkanie pastorów, na którym każdy pastor mógł parę słów powiedzieć o sobie. Ja wspomniałem o pracy w Kałmucji a luterański pastor nie odrywając się od krzesła tępo patrzy l w ziemie i “przepraszał, że żyje”. Dodam, że luterańska świątynia zachowała się ale nikt się nie starał o jej zwrot więc teraz już pewnie nie zwrócą.
Kanadyjczycy - w Rostowie a potem w Kałmucji spotykałem wielokroć parę w średnim wieku polskiego pochodzenia. Przyznali się, że są protestantami i że ewangelizują środowiska inteligenckie, głównie studentów.
Armia Zbawienia - skoncentrowali się na działalności w Azowie i w Kuleszowce. Widywałem ich na tzw. “ekumenicznych śniadankach”.
Pobożna Kucharka - taki pseudonim daję w myślach żonie pastora Adwentystów z Kałmucji. Odwiedzałem tych ludzi przez przekorę. Pop Zosima tak wiele niepochlebnych rzeczy mówił o adwentystach, że postanowiłem to sprawdzić. Nie musiałem daleko chodzić, bo cerkiew i zbór adwentystów stoją w Eliście vis-a-vis.
Kiedy tam poszedłem i się przedstawiłem nie było żadnej konsternacji. Ludzie ci zaprosili mnie do stołu a ponieważ kawy i herbaty oni nie pija to mi zaproponowali ciasto z kukurydzianej mąki i szklankę wody. Nie pamiętam treści rozmowy ale pamiętam atmosferę. Było dobrze, rodzinnie. Wiem skądinąd, że w katechizmach u Adwentystów jest wiele fałszywych legend o katolikach ale te rzeczy w czasie spotkania poszły na bok.
Baptyści z Elisty
Po odwiedzinach u Adwentystów przyszła kolejka na Baptystów.
Wedle relacji Kałmuka Sławy w Eliście istniały dwie wspólnoty Baptystów. Jedna z nich miała swój zbór inna zbierała się w zwykłym mieszkaniu. Sława zaprowadził mnie do “kościoła domowego”. Wymieniliśmy się grzecznościami, posiedzieliśmy czas jakiś ale żadnego ekumenicznego cudu nie dostrzegłem. Nie zapamiętałem żadnej twarzy ani sytuacji czy dialogu. Tyle wiem, że spotkanie się odbyło.
Baptystka z Baszanty
Inna próba kontaktu miała miejsce w Gorodowikowsku. Do miejscowych Baptystów udałem się z ciekawości na Wielkanoc. Podobno to największa wspólnota wyznaniowa w mieście toteż wypadało złożyć im “wizytę grzecznościową” i zapoznać się.
Baptyści w tym okresie “łowili dusze” bardzo skutecznie w niemieckiej diasporze, bowiem brak pastorów luterańskich i księży katolickich stwarzał ku temu sprzyjające warunki. Do rosyjskich cerkwi prawosławnych Niemców nikt nie zapraszał. Oni sami nie szukali kontaktu, bo mieli urazy wojenne. Baptyści natomiast znaleźli klucz do ich serc. W Baszancie zwanej Gorodowikowskiem 80 procent mieszkańców miało niemieckie korzeni i choć wyjeżdżali z dnia na dzień to nadal było tam co robić. Dla mnie to był misyjny raj ale klucz do raju znalazł dopiero mój następca o. Andrzej Kulczycki. Ja natomiast ograniczyłem się rejestracją wspólnoty i poszukiwaniami pomieszczenia dla modlitwy. Spotkanie u Baptystów tymczasem było absolutną klęską. W niewielkim zborze jaki wspólnota otrzymała od władz miejskich odbywał się akurat remont. Zastałem w pomieszczeniu kobietę która się przedstawiła jako kaznodzieja w zastępstwie pastora. Gdy powiedziałem kim jestem to ona skomentowała to jednym zdaniem: “aha, to wy jesteście ci ludzie, którzy zdeformowali Biblię”.
Mówiąc krótko przyjęła nas za Jehowitów.
O tym, że Baptyści są słabo wykształceni i nie orientują się w geografii wyznaniowej wiedziałem już wcześniej. Jak bardzo są zdezorientowani przekonałem się naocznie przy tej smutnej okazji.
Okrągły stół
Republika Kałmucja starała się bardzo, by wszystkie wyznania czuły się zauważone. W tym dziwnym malutkim kraju nad Morzem Kaspijskim istniało “Ministerstwo do spraw Religii”. Byłem przez ten organ zapraszany na różne konferencje. Między innymi na Wielkanoc 1994-go roku odbywał się okrągły stół, na którym bardzo dosadnie wypowiadał się pop Zosima. Ja przyjechałem z grupą kleryków białostockich i oni siedzieli pośród widowni. Ja natomiast na scenie otrzymawszy mikrofon opowiedziałem historię św. Augustyna i dzieciątka. Dziecko przelewało wodę z morza do małego baseniku na plaży na pytanie Augustyna “co robisz” odpowiedziało: “chcę, przelać morze do tego dołka”. “nie starczy ci życia na taką robotę” skomentował mędrzec, “i twego nie starczy na zrozumienie Trójcy” powiedziało chłopię i znikło. Opowiedziawszy na tym przykładzie jak trudno zgłębić niektóre tajemnice wiary chciałem przekonać rozmówców, że podobną tajemnicą jak Trójca pozostaje różność naszych wyznań. Myślałem, że załagodzę napiętą sytuację jaka powstała po wystąpieniu Zosimy. Łudziłem się jednak, bo po mnie występował zadbany mułła, kaznodzieja muzułmański.
Jemu się wydawało, że my z Zosimą prowadzimy spór akademicki więc skomentował to tak, że jeśli jeden kapłan nie szanuje innego kapłana to on już nie kapłan!
Dość surowa ocena ale widocznie w tej muzułmańskiej filozofii życia przydatna i potrzebna. Nigdy bym nie podejrzewał, że katolików z prawosławnymi będą musieli godzić w Kałmucji Muzułmanie. Tym niemniej byłem wdzięczny temu kaznodziei, bo rzeczywiście Zosima przeginał pałkę przy każdej okazji.
Mormon Alan
Gdzie dwóch się bije trzeci korzysta. Tym trzecim w Kałmucji był zazwyczaj Alan pastor Mormonów. Wedle relacji Sławy i brata Kiekszajewa Alan czuł się w Kałmucji jak ryba w sieci. Miał sporo zwolenników i był bardzo znany dopóty dopóki nie został złapany gdzieś w stepie w tej okolicy, gdzie Rosjanie znaleźli złoża uranu. Było dla prasy niepojęte, co kaznodzieja mormonów szukał daleko od miasta i komu miał zamiar głosić mormońskie kazania na terenie tajnego obiektu wojskowego. Po raz pierwszy w Rosji zetknąłem się z tego rodzaju zarzutami wobec pastora. Wydawały mi się śmieszne i naciągane, póki z biegiem czasu sam nie dostrzegłem, że rzeczywiście niektórzy pastorzy z Ameryki prowadzą podwójną grę. Choć rzeczywiście mają wykształcenie religijne to jeszcze wspierają ideologicznie swoje państwo poprze obserwację i “formację” Rosji z pozycji wyznaniowej.
Ten rodzaj destabilizacji ideologicznej ma również miejsce w Ameryce Łacińskiej i na tym froncie trwa cicha niewypowiedziana wojna z Watykanem. Czemu rząd USA tak nie lubi katolików i prawosławnych trudno mi zgadnąć ale w tym wypadku dostrzegam, że oba te kościoły są przedmiotem zmasowanego ataku ze strony sekt. W tym wypadku agresorem mógł być Alan.
Rząd dusz jak się przekonałem to temat ulubiony nie tylko dla liderów religijnych ale wciąż aktualna sprawa dla polityków.
Pastor z Salska - młody pastor Adwentysta z Salska odprawiał jakiś czas swoje nabożeństwa w tym samym domu Kultury co i ja. Moje klamoty stały na tej samej scenie co i jego. Kiedyś modliliśmy się jednocześnie i musiałem przeprosić i przerwać mu kazanie, by zabrać torbę i przejść do innego pomieszczenia. Za jakiś czas adwentyści w Salsku wykupili sobie domek koło dworca, wyremontowali i wielokroć czekając na nocny autobus zachodziłem również do nich. Chętnie brali u mnie gazetę “Swiet Ewangelia”. ja w zamian dostawałem ich broszurki. Tutaj podobnie jak i w Eliście panowała życzliwa dla mnie atmosfera.
Aurica - “katechetka” Adwentystów dnia siódmego z Salska, misjonarka rodem z Mołdawii. Dostrzegłem, że na terenie całej Rosji Mołdawianie zadają ton w zborach tego wyznania. Lubiła przychodzić na moje zajęcia z dzieciarnią w Salsku i oburzała się, że nie potrafię utrzymać dyscypliny na modlitwie. Przyznała się, że widywała mnie w pociągu i modliła się bardzo, żeby Pan Bóg uchronił miasto Salsk od katolików. Przyznam, że na tym etapie Pan Bóg wysłuchał jej modlitwy. Po pół roku bardzo mozolnej pracy dałem za wygraną i odłożyłem “na potem”. Dwie katolickie rodziny jakie zapoznałem poprze parafian z okolic kałmuckiej Baszanty okazały się nieprzydatne do celów misyjnych i niezdolne mi pomagać w czymkolwiek. Trzecia najbardziej otwarta rodzina to nadwołżańscy Niemcy. Matka o imieniu Katia i trójka chłopaków wyjechała do ojczyzny przodków ale zrobiła długi przystanek w Batajsku. Nawet jeden dzień nocowali w klasztorze. Czekała na ten wyjazd 2 lata póki syn nie wróci z Czeczenii gdzie służył w wojsku. Z jego oddziału spośród 1000 chłopaków żywych pozostało tylko dwoje. Katia skarżyła się, że wrócił z tej wojny jako narkoman.
V. Siostry zakonne
Nawałnica
Kiedyś do rąk wpadła mi niemiecka książka z katolickimi anegdotami pt. “SIostry są białe i czarne”. Rzeczywiście, nie tylko stroje sióstr są różne i zachowania. Rasowo zakonnice stały się też bardzo różnorodne. W Rosji można spotkać czarnoskóre Misjonarki Matki Teresy i żółtoskóre zakonnice z Korei, nie mówiąc o zatrzęsieniu sióstr z Polski we wszystkich kolorach habitów. W jednym z popularnych filmów rosyjskich pokazano katolickie siostry podczas “wizyty domowej”. Karykaturalnie pokazano jak siostry dojadają smaczny torciki dopiero na koniec tego “party” jakby mimochodem zaczynają katechezę i modlitwę. Autor filmu musiał się gdzieś kiedyś z taka sytuacją spotkać lub o czymś takim słyszeć. Pokazał coś co miało być drwiną z naszych misjonarzy ale ja nie mam zamiaru się obrażać, bo rzeczywiście “posługa domowa” to jeden z najskuteczniejszych sposobów głoszenia i w Rosji takimi domowymi odwiedzinami zajmują się nie tylko jehowici ale również odważni katolicy i wszystkie sekty pod rząd. Niektórych ludzi to drażni ale skoro po 70-ciu latach ateizacji Rosjanie nie powracają do kościoła to kościół w tej lub innej formie powinien powrócić do nich. .Wyjazdy do Moskwy swego czasu były bardzo modne. Lekko było na to zdobyć sponsorów. Zycie w stolicy nie odbiegało poziomem od życia w Europie stąd kolejka do pracy w stolicy była długa. Siostry okazały się dzielniejsi niż kapłani. Do pracy w Rosji zgłaszało się dużo więcej sióstr niż kapłanów. Arcybiskup Kondrusiewicz był bardzo poirytowany, bo mało kto chciał iść do pracy w terenie, gdzie mniej się rzucał w oczy. W Moskwie natomiast postawało wrażenie “oblężonej twierdzy” i prawosławni ze stolicy mieli rzeczywiście powody do obaw i refleksji na temat tej “nawałnicy”.
Niektóre zgromadzenia przyjeżdżając do Moskwy nie od razu informowały naszego Biskupa o swoim przyjeździe. To go jeszcze bardziej irytowało.
Tym niemniej zasługi sióstr w dziedzinie ewangelizacji są przeogromne. Poprzez to, że pozostały wierne habitowi mogły szybko nawiązywać kontakty z ciekawskimi. Ludzie chętniej zadawali różne pytania siostrom, bo ich więcej i bardziej przystępne, niż proboszczom. Dlatego ja osobiście choć cierpiałem na różne sposoby z powodu siostrzanych kaprysów i intryg byłem bardzo zadowolony, bo z siostrami można było uczynić 3 krotnie więcej niż samemu.
Memores Domini - Instytut Świecki, który wyrósł na bazie Comunione Liberazione, centrum w Seriate oraz w Moskwie i Nowosybirsku. Przełożona Giovanna Paravicini (Pseudonim literacki - Anna Vicini), redaktorka gazety Nuova Europa, odwiedzała mnie jako tłumaczka w Batajsku w maju 1993-go roku. Ja bywałem u niej w Duchownej Bibliotece z organistą Mikołajem Budyninem i ze studentem z Mozambiku. Po tym spotkaniu Giovanna podsunęła myśl współpracy z wolontariuszami z Hiszpanii.
Dostaliśmy adres do Milicia de Santa Maria i Grupo Apoyo Missioneiro, GAM TEPEYAC. Ta współpraca trwa do dziś.
Wspomniana siostra Giovanna opowiadała mi jak to w latach 70-tych aby spokojnie przekroczyć rosyjską granicę i zajmować się minimalnym duszpasterstwem deklarowała, że jest małżonką księdza Romano Scalfi, który jako absolwent Russicum mówił po rosyjsku bez akcentu i kochał bezgranicznie ten kraj. Jako kapłan miałby utrudnione zadanie ale jako osoba świecka radził sobie nieźle w wielu środowiskach tajnych katolików. Giovanna w latach pierestrojki nie przestała być tajną misjonarką Jezusa i z braku innych metod dotarła do serc wielu Rosjan i zdobyła szacunek katolików swoim wystąpieniem na centralnym kanale rosyjskiej telewizji opowiadając telewidzom o sekretach włoskiej kuchni.
Ss. Loretanki - Soczi
Zgromadzenie założył Sługa Boży Kłopotowski. Ma statuty benedyktyńskie. Charyzmatem są media. Zakon prowadzi wydawnictwo i gazetę “Różaniec” w Warszawie na Pradze. Jest też wydawnictwo w Mediolanie, które zajmowało się drukiem Mszalików rosyjskich na zamówienie abp Kondrusiewicza.
W Soczi siostry są od 1992-go roku.
Ss. Honoratki - Rostów
Siostry przyjechały z Ukrainy na miejsce misjonarek św. Rodziny.
Współpracują z Salezjanami zamieszkują w niewielkim fińskim domku obok salezjańskiego klasztoru. Domek ten pełnił rolę plebanii w trakcie wznoszenia klasztoru. Zbudowali go robotnicy z Towarzystwa Polonia z jego szefem Jarosławem na czele.
Ss. Misjonarki św. Rodziny - Batajsk
Siostry przybyły do Rostowa w 1992-m roku we wrześniu.
Wytrwały w Rostowie od 1994-go do 1997-go.
W Batajsku były dłużej bo aż 7 lat
Ss. Dzieciątka Jezus - Prochładny
Siostry z Łotwy. Kilkadziesiąt lat trwały na posterunku bez Kaplana.
Organizowały nabożeństwa, katechizowały, zapraszały sporadycznie znajomych kapłanów z Łotwy na większe uroczystości kościelne. Kiedy kapłan pojawi się na stałe postanowiły zamknąć placówkę.
Predysponował je do tego wiek i pewne tarcia w relacjach z proboszczem.
Ss. Eucharystki - Marks, Nowosybirsk, Karaganda
Eucharystki posiadają nowicjat w Marksie i sporo powołań z całego dawnego ZSRR
Ss. Służebnice Starowiejskie - Moskwa, Angarsk, Czyta
Siostry pracują w nuncjaturze oraz w dwu placówkach na Syberii. Otworzyły je w roku jubileuszowym jako dar Bogu za 2000-lecie chrześcijaństwa. Spotkałem osobiście w Czycie Matkę Generalną i prowincjalną. Wyglądały na szczęśliwe z powodu tego co ujrzały na miejscu. Rozmowy z gubernatorem wypadły bardzo pozytywnie. Obiecał siostrom i kapłanom pomóc w uzyskaniu pobytu stałego. Na ile mi wiadomo obietnicę wypełnił. Ja również otrzymałem taki cenny dokument krótko po tych pertraktacjach mimo, że już de facto nie byłem proboszczem. Miesiąc później parafię przejął ks. Adam Romaniuk a po roku przybyli dwaj księża Foccolari ze Słowacji.
Siostry z nuncjatury też bliżej poznałem przy organizacji jubileuszowej pielgrzymki do Rzymu dla młodzieży z Syberii latem 2000-go roku
VI. PAMIĘCIOWE PORTRETY PARAFIAN Z ROSTOWA
Rostów to zagadkowe miasto, które niespodzianie weszło w siódemkę najbardziej dystyngowanych “małych stolic” wielkiej Rosji. Aby sobie ułatwić zadanie rządzenia rozczłonkowanym na małe kraje i republiki krajem pan Putin ujawnił i legitymizował wojenne struktury państwa i zastosował w zarządzaniu. Nazwał to “wertykale władzy”.
Swoich specjalnych zauszników wysłał w siedem stolic okręgów wojskowych i podporządkował im wszystkich gubernatorów rządzących “autonomicznie” w różnych krajach i obwodach. Tym samym przypomniał prezydentom i gubernatorom tych autonomii, że w Rosji autonomiczny jest tylko car i tym carem jest właśnie on Putin.
W czasach carskich najważniejszym miastem w okolicy był Nowoczerkask. Z chwilą jednak rozbicia kozaków rewolucyjne władze uznały to miasto za przeklęte i buntownicze. Od tej pory Rostów zaczął zyskiwać na popularności. Dziś jest to półtoramilionowe miasto, które ciągle rośnie. Gdy biskup mi dał dekret na proboszcza pękałem z dumy, że pracuję w tak wielkiej metropolii. Z drugiej jednak strony serce mi pękało od bezradności.
Rzucałem się ze skrajności w skrajność w poszukiwaniu złotego środka, jakiegoś punktu zaczepienia. Jedyne co zdołałem osiągnąć to wiedza o swojej małości. Przyjechałem uzbrojony w liczne akademickie teorie o kościele i wyobrażenia o misjach. Napompowany lekturami miałem nadzieje, że sobie poradzę tymczasem Pan Bóg milczał tak długo dopóki nie osiągnąłem dna i nie zacząłem działać wedle znanej porady: “w modlitwie i poście”, a szczególnie w poście.
Pościłem chwilami tak szczerze, że ta metoda stała się w pewnym momencie celem samym w sobie i kolejnym “małym bożkiem”. Z tego stanu też musiałem się z czasem leczyć. Tym niemniej proces poszukiwania klucza do serca Rosji rozpoczął się właśnie tam nad Cichym Donem. Oto przebieg i rezultaty mojej konkwisty. Poznawałem i zdobywałem przyczółek za przyczółkiem. Każde ludzkie serce wydawało się niedostępną twierdzą.
Ślepy Fiodor - z grupy najaktywniejszych parafian w Rostowie.
Fiodor malutkiego wzrostu chudziutki łysawy z długim orlim noskiem i przenikliwym spojrzeniem Ormianin. Miał dziwna manierę mówienia przez noc. Podkreślał każde słowo, mówił dobitnie i głośno. Był zawsze przekonany swych racji i głęboko wierzący. Nie opuszczał żadnego kościelnego zdarzenia, chętnie dyskutował na tematy religijne. Miał marzenie, by razem ze mną pojechać do Watykanu. Jemu się to wręcz śniło. Śnił mu się nawet jakiś motylek czy chrabąszcz, który w trakcie tej wizyty miał mu usiąść na klapie marynarki.
Fiodor jak się dowiedziałem przez emaila od pewnego parafianina całkowicie oślepł. Kiedy go odwiedzili dziennikarze z katolickiej redakcji Kana, to zapisali z nim wywiad w trakcie którego on pokazał w swej maleńkiej kawalerce trzy najważniejsze rzeczy: staroświeckie radio z prawa, komputer z lewa i kuchenka naprzeciw. Zademonstrował jak sobie radzi z gotowaniem. Pokazał jak włącza radio by słuchać Watykan i jak z komputera słuch dyski z tekstem biblii.
Sasza i Kalista - dwoje z grupy najaktywniejszych parafian w Rostowie, znajomi Fiodora
Nie wszystkie imiona i nazwiska parafian trzymają mi się w głowie. Właśnie dlatego niektórym musze przyswajać pseudonimy by ich jakoś upamiętnić.
Jestem pewien imienia staruszki, która na każdą Msze św. Przychodziła w towarzystwie nie zawsze trzeźwego ale bardzo gorliwego chudego mężczyzny. Kobieta miała na imię Kalista a jego umownie nazwę Sasza, bo to w Rosji najbardziej rozpowszechnione imię.
Fiodor przyjaźnił się z Sasza i z Kalista. Ta trojka mnie nigdy nie odstępowała. Jaka by pogoda nie była, zwłaszcza gdy już czekając na transport niemieckiej kapliczki nie mieliśmy gdzie się modlić i msza była pod gołym niebem to ci troje starców czekali na mnie bezbłędnie.
Sasza miał problem z alkoholem ale dzielnie z nim walczył i całkowicie się nawrócił w tych czasach gdy zmarła Kalista i gdy wpadł pod ciężarówkę i kolo przejechało mu po Glowie. Glowa się wklęsła jak piłka i za chwile przywróciła sama sobie poprzednia formę. Świadkiem tego zdarzenia był ksiądz Edward, który chętnie przy każdej okazji opisywał ten tragiczny ale cudowny fakt.
Ktoś z krewnych Saszy był prawosławnym księdzem ale mężczyzna często powtarzał, ze metoda dedukcji tak samo jak Fiodor doszedł do przekonania, ze jedynym prawdziwym kościołem jest kościół katolicki i tego się trzymał.. Byłem bardzo zbudowany jak księdzu Edwardowi udawało się właśnie z ta trojka podtrzymywać dobre stosunki. To była jakaś nadzwyczajna harmonia.
Mam wrażenie, ze księdzu tez było milo spędzać czas z tymi prostymi aczkolwiek zupełnie zniszczonymi życiem ludźmi.
Żadne z nich nie rozstawało się z modlitewnikiem. Było mnóstwo pytań i każda linijka podkreślona i skomentowana wedle moich uwag.
Kalista jak się domyślam choć dużo starsza była albo konkubina albo po prostu gosposia dla Saszy czy po prostu koleżanką. Fakt w tym, ze razem chodzili zawsze na nabożeństwa i wspierali się jak mogli.
Ona niewiele się pytała. Któregoś razu gdy msza była po polsku zaintrygowało ja słowo “bardzo”, nie powstrzymała się i przyszła zapytać.
Oboje regularnie przystępowali do spowiedzi i komunii świętej.
Irena Michajłowna Kajdanowska- Starościna rostowskiej parafii - z grupy najaktywniejszych parafian w Rostowie.
Starościna była zadziorna i pyskata pani Kajdanowska. Choleryczka z charakteru potrafiła być błyskotliwa. Nie wiem czym się w życiu zajmowała poza tym, ze była żoną Żyda Kajdanowskiego. Lubiła wtrącać w rozmowie żydowskie słówka na przykład “beciker” czyli szybciej. Pochodziła z Ukrainy z okolic Czortkowa, znała dobrze ukraiński i miała powierzchowność “chochłuszki” czyli Ukrainki. Owalna twarz z kartofelkowatym nosem. Kuśtykała na jedną z nóg i miała zdeformowany paznokieć wskazującego palca. Była troszkę zgarbiona ale w młodości musiała być ładna kobieta. Tak przynajmniej ja sobie wyobrażam patrząc na córki.
Jej przybrany starszy syn Sasza Kajdanowski jest znanym rosyjskim aktorem. Dwie młodsze córki niezbyt sobie ułożyły Zycie. Starsza blondynka na studiach zaprzyjaźniła się z Arabem i wyjechała z nim do Algieru. Kajdanowska odwiedzała ja tam i ponoć klimat bardzo jej pomógł w zwalczeniu rożnych dolegliwości. Wróciła jak nowiutka. Młodszej córce Nataszy rudej i kapryśnej tez się nie wiodło. Sympatyczny mąż w bojce stracił oko i ciekawość życia. Jedyna ich radość to syn Lonia, który jakiś czas był ministrantem. Z perspektywy czasu oceniam, ze Kajdanowska to dobra, uczynna ale nieszczera kobieta. Widząc trudności lokalowe nie przyznała się siostrom, ze ma mieszkanie w samym centrum do wynajęcia i wolała je wynajmować arabom, od których się spodziewała więcej pieniędzy niż od sióstr. Gdyby się domyśliła jak to się stało po roku czasu, gdy przyjechał ksiądz Edward i puściła siostry tak jak jego na to mieszkanie duszpasterstwo potoczyłoby się dużo sprawniej i nie mielibyśmy w Batajsku tylu przygód z Kozakami. Zwyciężyło jednak sknerstwo. Jak już wspomniałem, ksiądz Edward owszem jakiś czas mieszkał na ulicy Moskiewskiej i to mu bardzo pomogło w jego starcie życiowym, ale i w jego wypadku charakter Ireny przeszkodził dłuższemu pobytowi i za parę miesięcy on tez musiał szukać sobie mieszkanie zastępcze w okolicach kościoła. Dziękować Bogu takie się szybko znalazło. Z drugiej strony jednak Irena Michajłowna radziła czym mogła. Ona właśnie zdobyła dla nas wszystkich rejestracje na cale 2 lata w urzędzie, który się nazywa OWIR. Wtedy to właśnie się przyznała, ze ma znajomości w KGB, bo urzędnik który sprawę załatwił był z tamtych struktur. Następnym razem tak gładko nie poszło. Mam tez wdzięczność dla niej, ze pomogła mi się rozeznać w kwestii pomocników księdza Bogdana. Poznajomiła mnie ze wszystkimi staruszkami i towarzyszyła na kolędzie do wszystkich stałych parafian, bo była jak chodząca encyklopedia, znała każdą ulice w mieście.
Nerses
Moj najwierniejszy ministrant. Chłopaczek niewysoki i krepy, śniady jak wszyscy Ormianie, długa grzywka na czole i zmasowany trądzik. To człowiek z niesamowita osobowością i charakterem. Potrafił do kościoła przychodzić niemal codziennie. Poruszał się z trudem, miał pewne objawy dziecięcego paraliżu. Nogami poruszał tak jakby chodził na sztucznych protezach, dłonie i Glowa drżały mu w tiku nerwowym. Tym niemniej jego Glowa pracowała w sposób genialny. Ponadto chłopiec miał w sobie tyle optymizmu, ze można by nim obdzielić kilkoro.
On to robił. Zarażał swoja miłością do kościoła kogo tylko się dało ale przede wszystkim najbliższą rodzinę. W Rosji tak miałem niejednokrotnie, ze rodziców do kościoła ciągnęły dzieci i to jest ten klasyczny przykład. Ja jestem w sercu przekonany, ze Nerses, który dziś jest dorosłym człowiekiem nadal. Jest taki jaki był a jego dzieci jeśli je ma, podobnie jak on niosą światu miłość.
Tak naturalnie i bez oporów i bezwarunkowo.
Marina Emancypantka
W pierwszych dniach pobytu w Rostowie Irena Kajdanowska zaprowadziła mnie na daczę to parafian, o których wiele słyszałem. Chodziło o pewną czterdziestolatkę, urzędniczkę samotną dziewczynę i jej rodziców. Marina rzeczywiście była dość sympatyczna i nie głupia dziewczyna. Na jej przykładzie Kajdanowska wytłumaczyła mi fenomen rosyjskich emancypantek. Chodzi o to, że z braku normalnych kandydatów na męża pewne kobiety wolą wcale nie wstępować w związki małżeńskie niż cierpieć maltretowanie z estrony alkoholików i psychopatów. Rodzice mariny, co ciekawe to ludzie niespotykanej dobroci. Takich jest mnóstwo. To też jakiś taki fenomen polegający na tym, że ci dobrzy ludzie ukrywają się od świata w takich właśnie miejscach na daczach. Dacza to nie tylko miejsce odpoczynku i ucieczki od hałasu miast, to nie tylko filozofia życia. To również swego rodzaju klasztor i religia. Tam rosyjska dusza czuje się bezpieczna. Tam i tylko tam.
To właśnie dlatego z początkiem wiosny tak wielu ludzi znikało z kościoła w niewyjaśnionych dla mnie okolicznościach. Miałem nie lada konkurencję jako kapłan i szczerze powiedziawszy nie wiem do dziś jak walczyć z tym “sowieckim bożkiem“.
Szpakowscy
Pan Szpakowski to w tamtych czasach był szpakowaty inteligent w okularach, troszkę przygarbiony, wysoki z dziwnie miękkim tembrem głosu. Bardzo pozytywny i uczynny gość. Kiedy mówił to zdawało się że się uśmiecha. Słychać było ten uśmiech nawet gdy nie widać było twarzy.
Jego również zapoznałem dzięki pani Kajdanowskiej.
Był nieodłącznym podróżnikiem. Dotarł ze mną do Wilna. Bywał w Polsce z księdzem Edwardem. Pewnego razu dotarł do Rzymu z grupą Moskiewskich parafian. Udało mu się porozmawiać z papieżem. Kiedy powiedział, że jest z Rostowa Papież miał odrzec po rosyjsku: “Wiem, wiem Cichy Don”!
Nona Mirzabekova
Ormianka rodem z Baku. Nie jestem pewien czy takie właśnie nazwisko miała, ale właśnie Ormianie z Azerbejdżanu zatracili część tożsamości w tym również charakterystyczne nazwiska z końcówką na -ian. Nonie bardzo się spodobała nasza parafia i nawet zrobiła ładny wywiad. To było na skutek jej pobytu z nami w Wilnie.
Artykuł a potem audycja na radio tak bardzo się spodobały ludziom, ze zaczęli dzwonić do redakcji i dopytywać się gdzie jesteśmy. Dzięki temu na Boże Narodzenie frekwencja była dość dobra. Pośród nowych parafian zjawiła się księżna Nadieżda Soltan Girej. Po ojcu Tatarka, po mamie włoszka katolickiego wyznania. O niej już wiele razy pisałem.
Nona nie wiedziała nic o Bogu ale uważnie się nam przyglądała. Była bardzo subtelna i mocno poraniona osoba. Jakiś czas szykowała się do spowiedzi i gdy nareszcie przystąpiła widać było rozczarowanie. Ten przypadek nauczył mnie ostrożności. Choćby ktokolwiek nalegał nie należy się śpieszyć ze spowiedzią, by człowiekowi nie zaszkodzić. Nawet osoby dorosłe w tych warunkach braku wiary w sobie i wokół siebie, potrzebują w wierze czasu, by pewne mechanizmy i zdolności pojmowania Boga jak u dziecka rosły w swoim czasie.
To właśnie Nona razem z księdzem Bogdanem zaopatrzyła mnie w ormiańskie adresy do miasteczka Rossosz, bo tam mieszkali jej krewni podobnie jak ona uciekinierzy po wydarzeniach w Sumgaicie, kiedy to wymordowano wiele kobiet i niemowląt na oddziale położniczym tylko dlatego, ze byli Ormianami. Azerowie wpadli w jakiś niezrozumiały szal, stad do dziś miedzy nimi i Ormianami trwa ściana nienawiści.
Nadieżda Maksimowna Sołtan Girej
Pani Nadieżda, “kocia księżniczka”. Mowie kocia, bo bywałem w jej domu i zawsze frapowała mnie nieprzeliczona ilość zwierząt w na kuchni. Panował tam również nietypowy dla kobiet bałagan. Dziwiło, bo nie była niedołężna ale być może złamane Zycie, albo dusza artystki tak sprawiły, ze nie dbała o nic. Nie jestem pewien ale miałem wrażenie, ze przy swoich niemal 90-ciu latach ta żywa kobietka jeszcze smoli papieroski. Na to by tez wskazywał kolor zdrowych nad podziw zębów. Nawiasem mówiąc patrząc na nią troszkę kombinowałem jak mogła wyglądać jej rodaczka wybitna poetka czasów przełomu Anna Achmatowa. Mowie księżniczka, bo jak się rzekło jej przodkowie byli chanami tatarskimi na Krymie i po podboju Krymu przez Rosje członkowie rodziny chana otrzymali książęce tytuły i prace w korpusie dyplomatycznym w Petersburgu. Tato Nadieżdy jakiś czas pracował we Włoszech i stamtąd sobie przywiózł małżonkę.
Pani Nadieżda chudziutka jak wiórek i troszkę zgarbiona miał w swej fizjonomii pokrytej zmarszczkami zarówno włoskie cechy jak i tatarskie w równym stopni. Gęste szpakowate krotko strzyżone włosy. Chodziła raczej w grubych spodniach, rzadko widywałem ja w spódnicy. Przeszlachetna postać. W jej sposobie mówienia wyczuwało się arystokratyczne korzenie.
Mieszkała obok Fabryki Zegarków w samym centrum Rostowa utrzymując się z korepetycji. Wykładała francuski, angielski i włoski. Znała te języki w stopniu doskonałym nie mówiąc już o rosyjskim. Była pisarka dość popularna i długi czas publikowała swe powieści pod pseudonimem. Większość miały tło historyczne i akcja rozgrywała się w Starożytnym Rzymie właśnie. Przychodziła regularnie do kościoła a czasami przyjeżdżała do siostr do Batajska. Pomagała mi również w komponowaniu listów do sponsorów.
Klerykowi, który miał z nią wspólnie zapisać tekst tłumaczenia pewnej angielskiej szkoły opowiedziała swój los. Dala tez obszerny wywiad studentom z Hiszpanii.
Tego się nie da opisać słowami co ta biedna kobieta w życiu doświadczyła. Malo tego, ze jej rodzice stali się ofiarami komunizmu, bo jako arystokraci byli wrogami narodu. Ona również jako zona lotnika, za jego niefrasobliwe słowa trafiła z nim razem na zsyłkę i gdy ja rehabilitowano to mogła jako wdowa powrócić pod warunkiem, ze nie zamieszka w Leningradzie skąd pochodziła. Wybrała wiec Rostów. Wedle krwi była katoliczka ale jak powiada prawdziwie uwierzyła napotkawszy katolickiego Kaplana, który ryzykując życie odprawiał pasterkę w sowieckim obozie koncentracyjnym zarówno w sektorze dla mężczyzn co było nietrudno jak i w sektorze kobiecym co było wielkim heroizmem.
Marina Wizjonerka
Nadieżda Maksimowna przyjaźniła się z pewna studentka o imieniu Marina. Oboje rodzice byli wykładowcami a tato nawet dziekanem socjologii. Zapoznał mnie z córką osobiście ale przeprosił, ze chodzić nie będzie do kościoła, bo mu stanowisko nie pozwala, ze byłby szykanowany. Nie bardzo chciałem Wierzyc tym obawom, bo mi się zdawało, ze już minęły te czasy. Jakże się myliłem. Ten krepy Ukrainiec miał wiele racji. W ten dzień kiedy córka miała jechać do Moskwy a stamtąd do Wiednia na katolicki uniwersytet stało się to pamiętne nieszczęście w Moskwie 4-go października 1993-go roku, kiedy to na rozkaz Jelcyna czołgi rozstrzelały parlament i stratowały setki osób. To była nieudana rewolta komunizmu a jednak była. Ten dziadek przyszedł za łzami na Msze świętą i z mina, która można było rozszyfrować: “a nie mówiłem”.?!
Ten pan bardzo się starał o wsparcie dla córki w postaci listu polecającego. Jego zona tez przyjeżdżała i indagowała arcybiskupa. On motywował, ze nie może bo nikt i tak nie wraca i nie wspiera nasz kościół. On tez był praw. Marina znalazła sobie w Austrii męża i nie powróciła do Rosji mimo, ze studia odbyła i nie wątpię z sukcesem. To Madre było i bardzo pobożne dziecko.
Zanim wyjechała zdążyła mi wiele dopomóc sprawdzając moje teksty i towarzysząc Nadieżdzie Maksymownie.
W okresie wielkanocnym 1997-go roku był u mnie w gościnie Emilio Benedetti z dziennikarzem Erikiem Haendelerem wolontariuszem monachijskiego Uniwersytetu i tato Mariny pomógł nam urządzić spotkanie ze studentami. Oba wykłady miały być o socjalnej nauce kościoła w tym o działalności Caritas, co było smykałką w głowie Emilio. Zadziwiła mnie nachalność i złośliwość pewnego adiunkta o polskim nazwisku Krzycki. Przerywał on obu wykładowcom bardzo głupimi pytaniami. Doprowadził naszych gości do takiego stanu, ze gdy Erikowi zaczęto wypominać zbrodnie wojenne, co było już bardzo niegrzeczne to on się zapytał o Galerie Ermitaż, kiedy nareszcie Rosja odda skradzione eksponaty muzealne i w odpowiedzi usłyszał, ze nigdy. Schroeder w tym czasie robił wiele starań, by “nawrócona” i życzliwa dla Niemiec Rosja poprawiła sobie troszkę notowania w oczach Niemców. Krzycki jednak krytykował te starania mówiąc, ze Niemcy tez cos tam ukradli w Turcji penetrując Troje. W takim razie jesteśmy na remisie powiedział Erik i wyszedł.
Miałem wrażenie, ze to celowy bojkot i ze ten “prawosławny pan” miał właśnie takie zadanie, żeby zaszkodzić katolikom. Zrobiło mi się nieswojo. Po raz drugi poczułem, ze tato Mariny nadmiernie ryzykuje. A przecież najgorsze mieliśmy jeszcze przed sobą. To były te czasy tolerancyjnego Jelcyna. Powoli zaczynałem rozumieć dlaczego tak wielu katolików do dziś się ukrywa i nie chce oficjalnych kontaktów z kościołem.
Nagonka trwa.
Pseudonim jaki nadałem Marinie wynika z naszych prywatnych z nią rozmów. Zawsze miałem wrażenie, że ona coś wie. Wie więcej niż ogół i wie nie dlatego, że jest naczytana ale dlatego, że się modli. Jak zawsze w takich sytuacjach widziałem w niej dobry materiał na siostrę zakonną. Marina i jej rodzice nie podzielali mojego poglądu a ja się w tym wypadku nie narzucałem, bo wyczuwałem mimo wszystko dystans i chłód.
Margarita
Środowisko studenckie w czasach rostowskich było mi bardzo bliskie i mogę śmiało powiedzieć, że tak naprawdę to ja byłem duszpasterzem akademickim. Symptomatyczna jest opowieść o tym jak mój sąsiad w Batajsku indagował mnie czemu dla remontu klasztoru nie biorę Rosjan tylko sprowadzam “gastarbeiterów” z Afryki. W rzeczywistości studenci przychodzili chętnie i wykonywali wszelkie potrzebne prace zwłaszcza latem, bo nie mając pieniędzy na podróże do ojczyzny chętnie spędzali czas w kościele.
Margarita była szczególną studentka. Pochodziła z Nikaragui. Już była na ostatnim roku dziennikarstwa i gdy przyjechali do nas studenci z Madrytu to stała się ich przewodnikiem po mieście, tłumaczką i przyjacielem. Bywała tak często w Batajsku, ze odjeżdżając do Nikaragui poprosiła o rekomendacje do zakonu siostr Misjonarek Świętej Rodziny i już po roku czasu była na postulacie w Mlawie.
Pierwszy rok zniosła super, drugi był trudniejszy. Najpierw zgłosiła, ze rezygnuje a gdy cofnęła swe słowo to siostry stwierdziły ze już jej nie chcą i taki był smutny finał tej przygody z zakonem. Mam wrażenie, ze w danym wypadku miało miejsce nieporozumienie podobne jak w wypadku Petrosa. Oboje poszli do zakonu na fali entuzjazmu odradzającego się rosyjskiego kościoła i trafili na pewne kryzysowe sytuacje polskiego kościoła w epoce przełomu i krytycyzmu. To właśnie wtedy kościół napotkał się z fala agresji ze strony dziennikarzy. Sami katolicy przeżyli jakiś kryzys tożsamości w chwili gdy zniknął główny wróg komunizm…
“Róbta co chce ta ogłosił wszem i wobec Pan Owsiak”
Felito
Najbliższym z kolei przyjacielem Margarity był Felito z Angoli, tez dziennikarz. Często ich widzieliśmy razem, bardzo sobie sympatyzowali i być może jakiś czas byli nawet para. Trudno mi to wszystko teraz ogarnąć. Felito miał podobna osobowość jak Nerses. Naturalne poczucie humoru i dobroć, sympatyczna czekoladowa twarz i wieczny uśmiech. Czasami tylko opowiadał nam, ze boi się wracać do kraju bo tam nadal. Trwa wojna. Jeździł z nami na rożne wycieczki. Najbardziej mu się spodobała adwentowa podroż do Soczi skąd również siostry wróciły bardzo rozentuzjazmowane. Nie pamiętam czy chodziło o poświęcenie kaplicy czy jakaś inna uroczystość dość na tym, ze pojechał z siostrami niemal cały chor i podobno śpiewali nie tylko w kaplicy ale tez cala drogę w pociągu. Felito również studiował dziennikarstwo i na ile dobrze pojąłem pomimo obaw do ojczyzny wrócił.
Jedna z siostr zdradziła mi w sekrecie, ze biskupowi wpadł w ręce nasz murzyńsko - rosyjski śpiewnik i biskup był bardzo niezadowolony, bo twierdził, ze jest dość śpiewników w Moskwie i ze tamte tłumaczenia są lepsze.
Apolinary i Wilhelmina
To kolejna “kolorowa” parka z Rostowa tym razem sakramentalna.
Polly i Wilma pokazywali nam w trakcie kolędy kasetę ze swym ślubem w stolicy zdaje się Tanzanii Dar es Salaam. Ślubu w pięknej białej gotyckiej katedrze udzielał im jakiś holenderski misjonarz.
Kraj choć dostatni tez przeżył jakieś wojny tak, ze wszyscy obywatele podlegali obowiązkowi wojennemu i Wilma jako kobieta również służyła w armii.
Oboje studiowali jakiś kierunek inżynieryjno-mechaniczny i byli bardzo kochająca się para, bardzo mila, sympatyczna, niemalże co dzień w kościele. Miałem z nich wiele radości i Duzy pożytek, bo Polly gdy z Niemiec Przybyla grupa wolontariuszy do budowania drewnianej kaplicy on był ich tłumaczem i pomocnikiem. Okazało się, ze jego fach inżynierski pozwalał na robienie kompetentnych pomiarów.
Mateusz
Podobny fach jak Apolinary miał również Angolczyk Mateusz. Chłopak, który zakończył studia i jeszcze dobrych 5 lat nie opuszczał Rosji, bo widocznie bardziej niż Felito obawiał się powrotu do ojczyzny.
Od 19966-go roku niemal codziennie dyżurował na budowie tym razem kamiennej świątyni i robił pomiary kontrolując Rosjan czy budują poprawnie. Takim sposobem przyjaźń jaka zawarłem z afrykańska diaspora przydała się przy wznoszeniu rostowskiej świątyni i kaplicy.
Ernesto
Ernesto pochodził z Mozambiku i bardzo się przyjaźnił z Mateuszem. Jego rodzina, krewni mieli muzułmańskie korzenie ale on wolał chrześcijaństwo i za zgoda krewnych jeszcze przed opuszczeniem kraju szykował się do chrztu. Chrzest nastąpił w Rostowie na Boże Narodzenie 1992-go roku.
Ernesto wrócił do kraju ale jakoś było mu tam niezręcznie i przyjechał robić doktorat jak mówił. Czy go zrobił nie wiem.
Carlos
Carlos to chłopiec z Gwinei Bissau. Kolejny katechumen, którego chrzciłem na Boże Narodzenie. Nasz afrykańska diaspora była mocno rozentuzjazmowana. Kamerzysta, człowiek zupełnie postronny, gdy robił zapis tego zdarzenia to nie ukrywał łez. Filmował i płakał.
Francois
Franciszek z Wybrzeża Kości Słoniowej.
Jego rodzony brat był Kaplanem wiec bardzo się angażował w nasze parafialne sprawy. Miał sporo ponad 190 cm wzrostu i był bardzo chudy. Gdy Włosi nam przekazali Duzy transport z lekarstwami to pewnie z tydzień przyjeżdżał by na opakowaniach napisać co to SA za lekarstwa i do czego służą. Z czasem ta sama praca zajęła się Alla Borysowna Dolina z Nowoczerkaska i pewna pani doktor z Azowa.
Almaz
Almaz to przyjaciółka Margarity, studentka z Etiopii. Niesamowitej urody dziewczę. Imię diament bardzo do niej pasowało. Była bardzo powolna, nie byłem pewien czy Etiopka może być katoliczka, bo większość raczej deklaruje prawosławie, ale gdy spytałem czy zna różaniec to bezbłędnie wyrecytowała w języku amharskim.
Trzy Igory
Trzech “smutnych panów” z jakimi mnie zetknął los to wedle wszelkich znaków na niebie i na ziemie ludzie nasłani po to by stworzyć te wspólnotę a potem tak nią manipulować, by u katolików nic nie wyszło albo wyszło mało. Tak przynajmniej wedle relacji bpa Pickiela działała wspólnota w Saratowie. Może trzeba było przejść przez ogień i wodę, żeby się wyplątać od takich uzależnień. Nie jestem pewien czy bezpieka nie miała sideł na księdza Edwarda ale ode mnie na jakiś czas musiała się odczepić. Po prostu byłem nieuchwytny. Sam nie wiedziałem zbytnio co będę robił na tydzień naprzód, jakimi ścieżkami będę chodzić.
Spośród trzech inicjatorów parafii do chwili mego przyjazdu utrzymał się tylko jeden. Jeśli i byli zatrudnieni przez bezpiekę to widać zarobki mieli słabe bo Igor wysoki, który jakoby miał polskie korzenie i był lekarzem zajął się szmuglowaniem wódki na swoim towarowym garbusiku, nazywanym w Rosji “pierożek”. Igor starszy, chłopek roztropek w grubych okularach pod pięćdziesiątkę, guru dwóch młodych Igorów tylko dwa trzy razy miałem w Rostowie z nim rozmowę. Widać chciał osobiście zbadać moje walory. Na Mszy świętej go nie widziałem. Trzeci Igor najcierpliwszy bardzo się poirytował, gdy po powrocie z Wołgogradu poprosiłem by się rozliczył z pieniędzy jakie dal ksiądz abp Kondrusiewicz na remonty domu siostr. Najpierw powiedział, ze od kogo dostał przed tym się rozliczy potem jednak po przyjeździe księdza Bogdana na spotkanie przyszedł i skończyło się wielka kłótnią i wyliczanka jaki to ja jestem niedorozwinięty. Niby nas ksiądz Bogdan pogodził lecz od tej pory w ważnych sprawach nie zwracałem się do Igora ale za rada pani Kajdanowskiej do szefa Polonii Stanisława Ksanfa. To była zupełna klęska niestety…
Ksanf
Stanisław Ksanf dostał ślub kościelny z rąk abp Kondrusiewicza na Mszy św. Wizytacyjnej, na której ja przejąłem obowiązki proboszcza. Przeglądałem kilkakrotnie kasetę z zapisem tej uroczystości. Wszyscy maja jakieś zagubione i nieobecne twarze. Największym nieobecnym zdawał się pan młody pięknie odziany w biały garnitur. Na uroczystości była jego ośmioletnia córeczka. Małżonka była z pochodzenia Bułgarka. Przesympatyczna pani w odróżnieniu od męża, który nosił greckie nazwisko ale dobrze władał polskim wiec pewnie miał polskie korzenie po kądzieli.
Zajmował się jakimś pośrednictwem. Wynajmował robotników na rożne akcje. Płacił im Malo lub wcale i bogacił się w szybkim tempie również dzięki kościołowi. Gdy zaczynaliśmy współpracę miał malutkie biuro w Nahiczewaniu. Po roku Czaus dzierżawił wielkie biuro na drogim Pietrze pewnej kamienicy niedaleko rynku i centralnej cerkwi katedralnej.
Arcybiskup z początku mi nie ufał, bo Ksanf się do niego często skarżył. Miał telefon i często bywał w Moskwie. Ja nie i nie bywałem. Byłem zupełnie zagubiony w tych relacjach bałagan na palcu budowy tylko się pogłębiał do chwili póki nie nadszedł z odsieczą salezjanin ksiądz Edward. Nie patyczkował się i rozegnał złodziei w pierwszym tygodniu po swoim przyjeździe nad Don. Jestem mu za to wdzięczny po dziś dzien.
Bracia Mazury
Kiedy wróciłem z nowicjatu ksiądz Edward zmienił stosunek do mnie i już się zdawało, że jesteśmy braćmi “na śmierć i życie” oliwy do ognia jednak dolewali ciągle koledzy Edwarda zwłaszcza Bracia Mazurowie i rosyjski Niemiec Andrzej Keller.
Starszy Mazur, którego miejscowa milicja nazwała “muciła” od słowa mącić był bardzo podobny do trzech Igorów a zwłaszcza do tego o nazwisku Bracki. Nie odstępował ks. Edwarda ani na krok. Podlizywał się w sposób tak niesmaczny, że na to nie sposób było patrzeć. Liczył Edwardowi wszystkie pieniądze w kieszeni a potem planował co nasze co wasze. Na budowę kościoła sprowadził Ukraińców z rodzinnych stron czyli z Podola. Zdarzało się jednak, że pracowali więcej u niego na podwórku zamieniając kurną chatkę na pałac. Mało tego zdarzyło się pewnego razu, że na dworcu kolejowym w Rostowie pobito wszystkich robotników księdza Edwarda, tylko ich i nikogo innego i odebrano im wszystkie zarobione pieniądze. To pobicie miało wszelkie oznaki “”zamówienia, tak jakby ktoś rzezimieszków dobrze poinformował kto jedzie i z czym jedzie. Poszlaki wskazywały na Gryszkę Mazura, bo w przeddzień się z robotnikami bardzo wykłócał i nie chciał im płacić umówionej sumy ale ustalił swoją taryfę. Znam te szczegóły od ks. Edwarda, bo on w swej prostocie pomimo licznych własnych podejrzeń i obserwacji nie miał dość silnej woli by się samemu zająć budową i potrzebował takiego warchoła do pomocy. Kiedyś przywiozłem ks. Edwardowi z Moskwy 10.000 dolarów od przełożonych. Tego samego dnia te pieniądze już były u Andrzeja Kellera. Nigdy ich nie odzyskał. Innym razem przywiozłem 5000 marek, tego samego dnia “ktoś je u Mazura ukradł”. Ksiądz Edward kupił samochód, w Polsce mu go ukradziono. O sprawie wiedział oczywiście Mazur i Mazurowi zadzwonił ktoś, że za 2000 dolarów mu samochód oddadzą. Ksiądz Edward wtajemniczał Mazura we wszystko. Ja nie wiedziałem jako brat Kaplan i 5 procentów tego o czym ksiądz opowiadał parafianinowi. Jasna rzecz, że to mnie drażniło i męczyło, bo nie był ten Mazur człowiekiem bożym o nie. Nosił w portfelu fałszywe zaświadczenie, że jest pracownikiem prokuratury i zawsze mu się udawało gdy go milicja zatrzymywała. Kłamał, że jego rodzice to katolicy i Polacy. Ja z młodszym bratem byłem u nich w domu we wsi pod Murafą. Mama Mazurów osobiście mi wyznała, że jest Prawosławna a o wyznaniu ojca nikt nie wie, bo ich porzucił od dawna. W ich wiosce była kaplica katolicka a ja chciałem odprawić Mszę, bo to była niedziela. Szukałem kluczy ale nie mogłem znaleźć tego człowieka wiec sobie pogadałem z ludźmi o katolikach Mazurach, od ich opowieści włosy mi stawały dęba. Jeszcze więcej po latach opowiedzieli mi parafianie z Nowoczerkaska. Oni uważają, że nie kto inny a właśnie Gryszka podpalił kaplicę w Szachtach, bo podobno ksiądz Edward mu za mała za nią zapłacił. Takie są legendy. Są jeszcze i gorsze. Nie ma co powtarzać.
Tym niemniej Pan Bóg posługuje się różnymi ludźmi. Apostołowie też byli gagatki i ja sam jak z bliska popatrzeć taki sam łotr. Opowiadam tę historię, by było wiadomo w jakie trudne układy popadł ksiądz Edward próbując zrealizować marzenie życia: stać się budowniczym kościoła. Nie zdziwię się jeśli w przyszłości ten kościół się stanie katedrą.
Andrzej Keller
Wspomniany już wcześniej mechanik Keller prosił o chrzest i szykował się do tego sakramentu. Rozmowy jednak na ten temat były tylko pretekstem do rozmów o biznesie. Andrzej wciągnął księdza Edwarda w jakieś machinacje i ponieważ był sporo dłużny zapisał dla parafii swój dom a ks. Edward miał go w nagrodę zawieźć do Niemiec na francuskiej wizie tranzytowej. Wszystko to skończyło się bardzo smutno, bo Niemcy po roku czasu deportowali Andrzeja.
Andrzej swego domu już nie odzyskał ale wynajął gdzie obok i urządził w kościele warsztat naprawy samochodów. Znowu do sprawy wkroczyła mafia. I tak z jednej strony kościół rósł powolutku ale ksiądz Edward przez kontakt z “nieczystymi” ludźmi robił się nerwowy i nieobliczalny. Potrafił nieopatrznym słowem wielu parafian zranić.
Błędem salezjanów było, że przez wszystkie te lata był on w Rostowie sam i nie miał przy boku współbrata, który by wspólnie z nim niósł te trudności i chronił go od złych ludzi.
Milicjant Barcewicz
Inny typek spod ciemnej gwiazdy jaki przyjechał do Rostowa z Grodna to brat księdza Barcewicza kanclerza kurii. Miał jakieś kłopoty w pracy i nałóg do picia. Przyjechał “pomagać” księdzu Edwardowi i robił to w stylu Mazura, bo zaraz na początku znaleźli z nim wspólny język. Swój swego znajdzie na końcu świata. Siostra Teresa, która częściej ode mnie bywała w Rostowie zawsze ze zgrozą opowiadała to co widziała, że się dzieje wokół budowy. Ksiądz Edward nie raz przyznawał, że odwiedzała go mafia i żądała haraczy przyjeżdżała, bo Mazur dawał powody. Miałem wrażenie, że to on ich na niego nasyła i nawet dyktuje im jak mają z nim rozmawiać. Az dziw bierze, że zachowali mu życie.
Woronin - “Zodczy”
Człowiek, który na moje zamówienie robił projekt kościoła w Rostowie nazywał się Woronin a firma jaka wykonała projekt nazywała się Zodczy. Architekt był człowiekiem starym i schorowanym, był bardzo otyły przez to niedołężny, miał astmę bronchialną więc projektował nie jako autor ale jako firma, żeby na wypadek śmierci sprawę pociągnął mąż jego córki, również architekt.
Kiedy odwiedzał księdza Edwarda to dom cały był w kłębach dymu. Choć mu nie wolno było palić to jednak sam palił i w pewnym momencie wciągnął również księdza Edwarda, który do Rostowa trafił z obszernym zapaleniem płuc i kategorycznie nie wolno mu było palić.
Organistka - kuzynka ks. Kamilewskiego
Spośród parafian do których ks. Edward miał słabość należała kuzynka prałata Kamilewskiego z łuckiej diecezji z Ukrainy. Była organistką i potrafiła wpływać na proboszcza między innymi w sferze liturgii. Ksiądz Edward starał się by chór był zadowolony. Woził chórzystów do Polski a nawet kierował niektóre osoby na kursy organistowskie w Lutomiersku. Jak widać prócz ludzi podejrzanych miał ksiądz Edward ludzi oddanych i to zarówno w Rostowie jak również w Nowoczerkasku, gdzie również zajmował się sprawami budowlanymi i remontem kościoła.
Księgowa
W 1994-m roku w trakcie drugiego pobytu hiszpańskich wolontariuszy w Batajsku zastępowałem księdza Edwarda w parafii w Rostowie i w Nowoczerkasku. Wypadła uroczystość świętej Anny, która mieliśmy czcić dorocznie z racji na sponsora Biskupa z Opola. Na ten dzień wyznaczony był chrzest pewnej dziewczynki i jednej dorosłej osoby, która umownie nazwę “księgową“.
Po trzech latach od chwili chrztu księgowa była już na tyle dojrzała i lojalna parafianka, ze podjęła się wszelkiej pomocy w sprawie rejestracji Caritasu i podkreślała, ze robi to z wdzięczności z chrzest, którego jej udzielałem z twarzą pokryta strupami. Był to czas kiedy aparatura gazowa wybuchła mi w ten dzień, gdy chciałem rozgrzać wodę dla zmęczonych i umorusanych Hiszpanów.
Dwie noce spędziliśmy w podroży do Rossosza wiec warto się było dobrze wymyć.
Skończyło się to dla mnie niemal tragicznie. Mogłem stracić wzrok, na tyle wybuch był silny, ze skora zeszła mi całkowicie z twarzy, uszu, oczu a nawet w środku nosa były strupy i na szyi. Broda za jakiś czas zaczęła wyrastać kłębkami w nielicznych porach, bo większość twarzy zrosło się jak monolit. To dziwne ale za jakiś czas i to się wykurowało. Teraz mam całkiem regularny zarost. Wtedy wyglądało to na tyle strasznie, ze parafianie mieli mnie za męczennika. Tak mnie również odebrała sędzina, gdy w imieniu księdza Edwarda broniłem w sadzie arbitrażowym interesów parafii. W którymś momencie gdy szala zwycięstwa przechylała się na korzyść politechniki, która była prawnym użytkownikiem kościoła ja zaszlochałem i powiedziałem cos o swoim kalectwie wiązać to z kalectwem kościoła, który w tym czasie przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy. Arendowany przez jakiś cech stolarski cały zaśmiecony i podziurawiony chylący się ku upadkowi.
Obecna razem ze mną starościna gratulując mi po zamknięciu posiedzenia powiedziała, że ja tę kobietę przekonałem, gdy zaproponowałem, że zdejmę bandaże, by mogła obejrzeć twarz kościoła w Nowoczerkasku. Czym on się stał dzięki takiemu użytkownikowi jakim jest politechnika. Sędzina powiedziała “ja księdzu wierzę, proszę nie zdejmować”. Werdykt był na nasz korzyść. Ja szczerze i bez opanowania szlochałem z radości. Może dlatego potem ta rana tak szybko się zaczęła goić.
Tak wiec pani księgowa zapamiętała tamte moje cierpienia i gotowa była wiele zrobić dla kościoła. Mam nadzieje, ze nadal. To robi.
Córka i wnuczka tercjarki - z grupy najaktywniejszych parafian w Rostowie, dentystka. Bardzo sympatyczni ludzie. Długi czas nie dostrzegałem, że dentystka utyka na jedną nogę. Tego samego dnia co i księgowa, był to dzień św. Anny chrzest przyjmowała wnuczka pewnej tercjarki z Winnicy. Tak się składa, ze byłem dwa lata później na pogrzebie staruszki, która w testamencie prosiła by ja pochować we franciszkańskim stroju, który miała przygotowany. Była na tyle chora, że w kościele jej nie spotykałem i nie pojmowałem co miała na myśli jej córka mówiąc, ze mama jest zakonnica.
Rzadki przypadek ale ludzie cudowni. Chrzest odbywał się w podniosłych okolicznościach. Zaraz po chrzcie tej samej nocy Hiszpanie mieli wracać do siebie samolotem czy to pociągiem o północy. Dowiedziawszy się, ze dziewczynka nie ma chrzestnego długo ustalali kto spośród 6-ciu osób mógłby być jej chrzestnym. Ustalono, ze będzie nim Antonio. Dość konfliktowy chłopaczek, czul się jednak bardzo uhonorowany, zresztą i rodzina dziewczynki tez była bardzo dumna, ze będzie mieć Hiszpanina za chrzestnego. Mama dziewczynki była bardzo wdzięczna za chrzest córki w obecności Hiszpanów.
Żałuje bardzo ale wielokroć byłem monitowany i sam interweniowałem, żeby się jakoś ten chrzestny odezwał do swej córki. Sprawa spaliła na panewce. Kandydat na chrzestnego okazał się niepoważny i już nigdy więcej nie przyjechał do Rosji.
Sportsmenka ze Lwowa
Po roku pracy w Batajsku, kiedy to wszystkie sprawy w Rostowie przejął ksiądz Edward dostrzegłem, ze wśród częstych bywalców znajduje się niewysoka sportsmenka rodem ze Lwowa bardzo rezolutna pani. O jej względy niespodzianie zaczęli rywalizować miedzy sobą ksiądz Edward i siostra Teresa. Okazuje się, ze ta pani nie mając potomstwa zaczęła planować co z majątkiem zrobić. Widocznie dawała jakieś nadzieje i księdzu i siostrom, bo echa tych spekulacji dochodziły do mnie. Ponadto mieszkanie musiało być niemałe skoro tak bardzo zaciekawiło to siostrę Teresę. O ile dla księdza to nie było konieczne, bo miał już gdzie mieszkać, to siostry były zainteresowane w perspektywie pracy przy kościele na przyszłość i taki lokal obok kościoła by im nie zaszkodził. Mądra staruszka długo nie podejmowała decyzji jakby bawiąc się z obu stronami. Widziałem, ze lubi ona księdza Edwarda ale nie mniej sympatyzuje siostrom. Nie wiem czym się sprawa skończyła, bo staruszka jakby na przekor kalendarzowi młodniała z każdym rokiem i niezmiennie dzień zaczynała od gimnastyki. Byłem świadkiem wyznania jakie kiedyś zrobiła w sprawie Patriarchy Pimena. Ponoć była ona obecna podczas jego wizyty w Rostowie w latach 70-tych i słyszała na własne uszy jak Pimen się chwalił, ze jego mamusia była Polka. Nigdy nie sprawdzałem tej informacji. Nie pamiętam tez w jakim kontekście doszło do tej rozmowy.
Silutin
Jak wielokroć wspominałem w Rostowie była organizacja pod nazwa Polonia.
Jej szefem na początku był wykładowca Uniwersytetu pan Silutin. Widziałem go w kościele ze dwa razy. Przychodził raczej sobie popatrzeć niż z potrzeby serca. Wyznał, ze jego przodkowie pochodzą z Baranowicz. Pani Kajdanowska skwitowała to krotko “Żyd z Baranowicz”. On jednak podawał się za Polaka i chlubił się tym, ze to właśnie on zorganizował pielgrzymkę do Częstochowy dla 50-ciu osób w 1991-m roku z Rostowa. W ramach pielgrzymki było spotkanie z Ojcem świętym czyli Światowe Spotkanie Młodych.
Kto byli te 50 osób to mogę się tylko domyślać, bo tylko 3 studentów zgłosiło się jakby przypadkowo, ze owszem byli ale za katolików się nie uważają, wiec jak się pojawili tak i znikli. Czy byli Polakami to tez pytanie.
Zrobiło mi się na sercu żal, ze tak piękna pielgrzymka sczezła na niczym.
Korostylev
Człowiekiem podobnym do Silutina był dla mnie pan Korostylev czy Kostylev. Teraz już nie wspomnę. Wysoki gość z Konska twarzą i uśmiechem. Był mężem naszej parafianki Polki ale ta wyjechała do ojczyzny przodków bez niego, bo ten ja zdradzał i zanim się rozstali już planował nowy związek.
Do mnie czasami się zjawiał z rożnymi biznesowymi pomysłami. Upokorzył mnie bardzo, bo gdy zaplanowałem ekumeniczna pielgrzymkę do Częstochowy to on się postarał, żeby ona wypadła jeszcze gorzej niż ta wycieczka Silutina. Było widać, jeszcze na dworcu, ze ci ludzie których Silutin dla mnie pozbierał przyszli wbrew moim prośbom nie wedle klucza religijnego a czysto z bazaru jakiegoś. Mnóstwo mieli ze sobą wódki i innych zabronionych towarów, które na moich oczach zabrano im na przejściu granicznym w Mościskach.
Choć trasa była ustalona i pierwszy nocleg miał być w Kalwarii Zebrzydowskiej to udało się ze mną tylko 11 osób, bo reszta chciała handlować w Krakowie.
To było straszne nieporozumienie. Pisała na ten temat prasa rostowska a Pan Silutin mi groził, ze poda do sadu za rzekome znieważenie.
Owszem to ja czułem się opluty i znieważony. Miałem nauczkę na długie lata, żeby do Polski nie brać ze sobą nieznajomych ludzi.
Greko-katolik
Pewien kolega Korostylewa podający się za katolika i Ukraińca zaprosił mnie kiedyś do siebie. Mieszkał w okolicach ulicy Korolowa na znanym rondzie nieopodal kościoła wiodącym na osiedle północne w kierunku na Surb Chacz i Nowoczerkask.
Z tej kolędy pamiętam jedynie, że Ukrainiec miał syna, który bawił się na komputerze. Dla tamtych czasów to była droga zabawka.
Ten właśnie człowiek zabrał mnie swym samochodem razem z siostra Teresą do wioski Klujew w ziernogradzkim rejonie. Ta podróż to jedno z największych przeżyć kolędowych. Już o tym pisałem w tomiku “Owoce moich łez” i w tynieckim tomiku “Bezdomny z wyboru”. Dla zrozumienia fenomenu rosyjskich katolików tę opowieść jestem gotów powtarzać tak często jak zdrowaśki w pacierzu albo w różańcu.
Tadeusz Kubiak
Tadeusz Kubiak mieszkał z małżonką we wsi Lubię pod Lubrańcem.
Ona inteligentka z Rostowa, on zwykły chłopak ze wsi, spawacz.
Chyba nie pasowali do siebie, tym niemniej musieli się kochać skoro ona dla niego poszła na drugi koniec świata a kiedy życie na tym końcu zaczęło być trudne on poszedł za nią na drugi koniec. Ponieważ jednak jak to bywa na tle tych różnic cywilizacyjnych jak również na tle przemian politycznych(stan wojenny w Polsce, potem pierestrojka w Rosji) ci ludzie stali się biedakami Natalia popadła w głęboką depresję i miała myśli samobójcze. Odwiedzałem ją potem w szpitalu w Ziernogradzie, ona sama odwiedzała mnie w klasztorze w Miedniewicach. Przyjeżdżał też wielokroć do kościoła w Rostowie sam Tadeusz z jakaś cichutką skargą na twarzy na swój los. Słowami tej skargi nie potrafił wyrazić. Wyraził to najlepiej w chorobach. Natalia była chuda jak wióreczek od depresji a on poprzez cukrzycę się do niej upodobnił.
Wiele by opowiadać rzeczy dobrych i złych na temat tego dziwnego człowieka i jego losu. Dość na tym, że najpierw opuściła go starsza córka z woli matki Natalii wróciła ona do Polski, do dziadków. Potem w tym samym kierunku Natalia odwiozła młodszą Zosię, która urodziła się w Rosji i nie miała żadnych polskich papierów. Na przyszłość to miało spowodować wiele komplikacji. Tym niemniej Natalia uporczywie zmierzała ku celowi jaki sobie wyznaczyła. Nie chciała żyć i osiągnęła swój cel. W wyniku chorób i udręk, być może z zatrucia a może po prostu z głodu zmarła w swoim domku we wsi Klujew w absolutnej samotności i w nieznanych okolicznościach. Tadeusza w tym czasie nie było w domu. O wszystkim się dowiedziałem na Ukrainie od Wandy jej starszej córki, która mnie odwiedziła jadąc na pogrzeb. Stało się to 12 lat po tej pamiętnej kolędzie, na którą zawiózł mnie unita z Rostowa.
Dziennikarka Gruzinka
W pierwszych dniach pobytu zapoznałem się z pewną dziennikarką ze środowiska studenckiego, która potem stała się przyjaciółki naszej zakonnicy. Siostra Pawła studiowała psychologię i Gruzinka wpadała do niej. Siostra też spędzała u niej wolne chwile w akademiku nieopodal “brackiego cmentarza”. Opublikowała jedyny artykuł o naszym kościele a dokładniej o naszej zakonnicy.
Artykuł miał tytuł “1000 dlaczego” i sugerował, że pojawienie się zakonnicy na uczelni wywołało 1000-Ce pytań. Ludzie spodziewali się, że ona ich będzie agitować do naszego kościoła ale ponieważ tak się nie stało to pytań pojawiło się jeszcze więcej.
Gruzinka była wysoka, sympatyczna, okrągłolica. Zdaje się, że paliła. Włosy miała szpakowate, krótko strzyżone. Była dość oryginalna ale też w jakiejś mierze zrozpaczona. To człowiek poszukujący ale w naszym kościele nie znalazła nic dla siebie mimo, że była na spotkaniu z papieżem w grupie 50-ciu studentów z Rostowa.
Greczynka
Jedyna z grupy 50-ciu studentów, która w miarę regularnie chodziła do kościoła. Zaprosiła nawet na kolędę ale potem nagle znikła. Było to związane z jej kłopotami małżeńskimi.
Trzeci student
Trzeci student z grupy pana Silutina przyszedł dosłownie jeden raz na Mszę świętą w Teatrze lalkowym, posiedział, podszedł do mnie i przedstawił się kim jest. Pamiętam jego fryzurę, dość długie proste włosy równo przycięte i ciężko opadające na uszy.
Stal ze swoją dziewczyna i nie bardzo wiedział o czym ze mną gadać. Owszem pouśmiechaliśmy się do siebie i nigdy więcej nie spotkaliśmy się.
Marietta Borysowna
Spośród pierwszych parafian napotkanych w Rostowie pamiętam Mariettę. To była panna z dwojgiem dzieci. Z krągła twarzą i długim warkoczem, być może w moim wieku. Jej tato miał na imię Bronisław stąd ją nazywano Borysowna, bo słowo Bolesław nie przechodzi przez rosyjską krtań.
Pracowała w jakiejś firmie turystycznej i bywała w kościele od wielkiego dzwonu. Aktywna w towarzystwie polonijnym.
Tatarski Całun na firance
Bardzo aktywnymi parafianami byli dwoje Tatarzy. Dawałem im ślub. Panna młoda wyglądała na 10 lat starsza. Chłopak był sympatyczny wysoki blondyn ona ruda i tłusta wiedźma. Słowo wiedźma nie jest w tym wypadku pseudonimem. Parafianie donieśli mi, że po każdej mszy świętej agituje ludzi na różne zabiegi i procedury związane z magią. Jej mąż pokazywał mi fotografię na której w momencie kiedy sfotografowano jego żonę z malutkim synkiem na firance było coś podobne do twarzy z całunu turyńskiego. Taki fotomontaż amatorski można było lekko wykonać więc szczęśliwy tatuś o niczym mnie nie przekonał. Chłopiec owszem był jakiś czas moim ministrantem ale prowadził się kiepsko więc go niechętnie zapraszałem do ołtarza. Ta rodzinka jeszcze jakiś czas kolegowała się z ks. Edwardem. Tatarzyn sypiał w kaplicy gdy nastały chłody i ochraniał od chuliganów. Najtrudniejszy okres przetrwała kaplica. Potem podłączono prąd i tabliczki grzejące wedle technologii z łódek podwodnych..
Jąkała
Spośród studentów jakich znałem w Rostowie zapamiętałem jednego, który się jąkał w czasie kolędy. Miałem w sercu taką pewność, że modlitwą można go wyleczyć. Modliłem się do Boga o cud. Nie wiem czy zostałem wysłuchany, bo więcej razy w życiu tego chłopca nie widziałem.
Starowierka
Spośród koleżanek naszej zakonnicy ze studiów tylko jedna przyznała się, że jest katoliczką. Nawet przyjechała do sióstr do Batajska na Boże Narodzenie. Potem jednak usunięto ją ze studiów i ponieważ mieszkała gdzieś na wsi przestała się pojawiać.
Przychodzić zaczęła natomiast pewna chudziutka blondynka. Zasępiona i wojownicza. Przyszła na nasze nabożeństwo, żeby przyłapać nas na czymś ale jak się potem przyznała wszystko się jej spodobało, tym niemniej przepadła.
Dziennikarz
Jeszcze jeden młody dziennikarz odwiedzał nasz klasztor. Byłem bardzo z tego zadowolony ale też skonsternowany, bo ten inteligentny skądinąd gość wyprawiał za stołem niesamowite rzeczy. Oblizywał łyżeczkę, którą nabierał dżem i smarował nim chleb. Potem ta oblizana łyżka trafiała do słoiczka. To samo robił ze śmietaną.
Za jakiś czas miałem spostrzec, że większość Rosjan tak postępuje, może tym się tłumaczy podobne zachowanie podczas komunii świętej, która jest u prawosławnych podawana w dwu postaciach na pozłacanej łyżeczce.
Może to hipokryzja, może braki w mojej inkulturacji, tym niemniej ani wtedy ani teraz nie potrafię wstrzymać się od obrzydzenia. Ciarki mi chodzą po plecach.
Natasza i Ola
W Rostowie zapoznałem dwie malarki. Obie miały katolickie korzenie lecz to się okazało dopiero później, gdy nasza znajomość się pogłębiła i gdy mieliśmy mnóstwo szczerych rozmów.
Dziewczęta w Szkole Plastycznej jako prace dyplomowa miały wykonać kopie fresków Giotto “święty Franciszek głosi kazanie ptakom”.
Intrygowała je ta scena i osobowość Franciszka.
Intrygowała na tyle, ze z czasem Natasza poprosiła o chrzest a śladem za nią jej młodsza siostra.
Zamówiłem u dziewcząt obraz św. Stanisława do kaplicy w Batajsku. Potem kilka innych. Nareszcie poprosiłem, by zrobiły w kaplicy freski.
Wyszło na tyle pięknie, ze zadziwia ludzi do dziś, choć parafia jest w fazie umierania.
Bywały w Batajsku tak często, ze trudno było stwierdzić do jakiej parafii należą czy do rostowskiej, czy do Batajska.
Bywały również w Polsce. To właśnie one na moja prośbę odwiedziły abp Szymeckiego i poinformowały, ze mam pragnienie wstąpienia do nowicjatu Franciszkańskiego. Nie wiem czy doszło do rozmowy ale list przekazały i nawet przywiozły pisemna zgodę. Malowały w domu siostr Misjonarek w Białymstoku jak również odwiedziły w Skrwilnie moja mamę.
Z czasem Ola zerwała z kościołem, tymczasem Natasza odbyła dwuletni nowicjat u siostr Franciszkanek od Krzyża tych od matki Czackiej. Po nowicjacie udała się do Charkowa i zamiast ślubów zakonnych złożyła ślub dziewicy poświęconej i pozostała współpracownicą parafii w domu dla dzieci ślepych, upośledzonych. Jest wiec i taki ślad po parafii w Rostowie. Natasz poświęciła się służbie kościołowi na Ukrainie skąd pochodzą przodkowie jej ojca jak wydedukowaliśmy też katolicy.
VIII. PORTRETY NOWOCZERKASKIE
Stara Kozacka stolica
Wokół Moskwy są piękne stare historyczne miasta, które dużo lepiej się prezentują w sensie turystycznym niż sama Moskwa. Jest to tzw. “Zołotoje Kolco” czyli złota obręcz, złoty pierścionek. Są to miasta: Rostów Wielki, Jarosław, Zagorsk. Wiem to tylko z opowieści i z lektur, bo sam nie odwiedzałem tych okolic. W Moskwie bywałem zawsze służbowo i na wycieczki mnie nikt nie zapraszał. Nad Donem są trzy miasta na wyciągnięcie ręki od Rostowa, które trzeba koniecznie obejrzeć. To takie rostowska “złota obręcz”. Ja bardzo pokochałem Taganrog, bo pracowałem tam dłużej niż w Nowoczerkasku. Tym nie mniej muszę powiedzieć uczciwie, że zarówno kozackie miasto jak i parafia w Nowoczerkasku nie ustępują pięknem kupieckiemu Taganrogowi.
Napatrzyłem się tego piękna w stopniu zadowalającym. Postaram się więc je przybliżyć w kilku portretach i w lakonicznych słowach.
Dolina Alla-Halina Borysowna
Pośród parafian z Nowoczerkaska najbardziej wyrazista postacią stała się dla mnie pani Alla Borysowna Dolinna z Trembaczewskich. Jej przodkowie mieli pałac gdzieś pod Kijowem i w nim się ponoć zatrzymywał general Kotowski. Kim dokładnie był nie pojmuje ale w jej ustach to miała być wielka postać.
Jej krewni wszyscy polskiego pochodzenia byli na zsyłce jako kułacy w Azji Środkowej ale nie wiem gdzie konkretnie. Ten temat był zawsze tabu i Alla Borysowna nie lubiła o tym wspominać. Jej mąż choć naukowiec, specjalista od minerałów wyrósł w rodzinie ateistów i ubeków i młodą dziewczynę wciągnął w krąg swych wpływów. Ilekroć mi opowiadała o nim i jego krewnych to okrężną drogą zaczynała: “ksiądz na pewno wie, ze w każdym kraju są obrońcy ojczyzny, którzy pracując ryzykują życie. Mój Jura był z takiej rodziny”. Miedzy wierszami musiałem się domyślać, ze on również był Kagabesznik.
Z początku się denerwował, ze Alla spędza dużo czasu w kościele ale potem jakoś się z tym pogodził tym bardziej ze zarówno ja jak i ksiądz Edward bywaliśmy u nich częstymi gośćmi w domu. Toteż kobieta była nad wyraz lojalna wobec kościoła i wszelkie stare znajomości wykorzystała po to by kościół był nam zwrócony. Jak wspomniałem na posiedzeniu sadu pomogła również moja poraniona twarz.
Z czasem Alla Borysowna po moim wydaleniu z Rosji stała się najczęstszym moim gościem na Ukrainie, bo jak się okazało kościołek, który mi zwrócono w Artiomowsku to jej oczko w Glowie. W tych okolicach ona miała pierwszą praktykę lekarska tam się zapoznała ze swym Jura kagabesznikiem, który również praktykował się na kopalniach soli. Pomogła mi nad podziw wiele w tych okolicach, bo również w jenakiewskim kościele nieopodal, który również mi zwrócono. Ofiarowała również 1000 dolarów na budowę kaplicy w Makiejewce.
To był piękny gest, bo na Ukrainie byłem biedny jak mysz kościelna i każdy grosz się liczył. Ceniłem sobie taki zbieg okoliczności. Choć mieliśmy sporo sprzeczek na temat ulubionego pana Putina ostatecznie wspólne przeżycia nad Donem okazały się silniejsze.
Pani Dolina to kolejny człowieczek, któremu tym tekstem chce podziękować za niesamowite oddanie w sprawie zwrotu Nowoczerkaskiego kościoła. Bez tej niezwyklej Polki-czekistki jedna parafia nad Donem byłaby bezdomna. Kilka na Donbasie tez miałoby się kiepsko.
Nelly Josifowna
Staruszka, zona alkoholika, matka 8-ga dzieci, kuzynka Gertrudy Detcel Sługi Bożej, katechetki z Karagandy. Kobieta wielkiego serca i samozaparcia. Doprowadziła do wiary wszystkie swoje dorosłe dzieci. Zawsze przywoziła ze sobą mleko dla księdza i gdy dziękując mówiłem: “spasiba” lub “danke“, poprawiała mnie ucząc “trzeba powiedzieć: Vergellst Gott” czyli “Bóg Zapłać”. Wniosła wiele życia do naszej wspólnoty parafialnej w tych czasach kiedy tam nic nie było tylko śmieci. Pośród gruzów w pogodę iw niepogodę przyjeżdżała sam i ciągnęła za sobą resztę z oddalonej o jakie 15 km wioski. Jej synowie pomogli mi w sprawie rejestracji parafii przy zbieraniu i składaniu papierów, bo mieli samochód. Nigdy nie czułem tak wielkiego wsparcia parafian w żadnej z nowych otwieranych wspólnotach może za wyjątkiem Leningradzkiej kiedy to wszystkie sprawy na swoja głowę wziął parafianin.
Pielgrzym
W Nowoczerkasku jednym z najgorliwszych parafian był zagubiony w życiu i skłócony w małżeństwie mężczyzna. Lubił chodzić razem z księdzem Edwardem na doroczne pielgrzymki piesze do Budsławia na Białorusi. Gdy któregoś razu małżonka wypędziła go z domu miedzy innymi za jego nadgorliwość religijna to zgłosił się jako kandydat do zakonu. Naprawdę nie wiem czym się skończyły przygody tego pana ale pamiętam, ze bardzo dobrze znajdował wspólny język z księdzem Edwardem.
Gdzie lepiej porozumiewają się mężczyźni jak nie przy pracy.
W Nowoczerkasku przez wiele lat kipiała robota przy restauracji kościoła wiec i dla pielgrzyma było czym się zajmować w oczekiwaniu na kolejna wędrówkę.
Należy do grupy członków założycieli. Jest jednym z tych pierwszych dziesięciu Mohikanów, którzy skorzystali z mego 3-minutowego wystąpienia na telewizji w Nowoczerkasku. Zaprosiłem ludzi na spotkanie z arcybiskupem i choć sala w klubie oficerów była przewidziana na 600 osób, to na pierwszym naszym spotkaniu, jak mowie było nas 10-11 osób.
Odbyło się ono plus minus 13 lipca 1993 roku w sobotę. Po spotkaniu mieliśmy obiad u ojca Borysa przy prawosławnej katedrze.
Pielgrzym tak to kiedyś opisał wspominając ten fakt: “ksiądz Jarosław tak milo zapraszał, ze grzechem byłoby nie przyjść”.
Organista
W grupie pierwszych katolików nowoczerkaskich była pewna starsza kobieta z synem. Ktoś z jej bliskich krewnych miał być Salezjaninem i uczył się nawet w Czerwińsku. Nie pamiętam czym się tamta historia skończyła. dokonano na tym ze jej syn tez jakoś myślał o zakonie i kapłaństwie ale poprzestał na tym, ze zajął się grą na syntezatorze i jeśli mnie pamięć nie myli to nawet znalazł sobie dobra parę.
Bardzo skromny chłopiec.
Organistka
Pierwszą organistką w Nowoczerkasku była pewna niezrównoważona samotna kobieta. Była dobrze znana w miejscowym światku. Była rzeczywiście dobra gdy chodzi o profesjonalne przygotowanie. Łapała w lot każde nuty i na Mszy było bardzo podniosłe. Podczas gdy siostry odmawiały z ludźmi różaniec ja ją uczyłem kilku nowych piosenek na każdą kolejna niedziele. Grala również w zborach u baptystów prowadziła chor w cerkwi i znała wszystkich prawosławnych księży od podszewki. Początkowo nie mogłem pojąć skąd ma tyle znajomości Az wreszcie okazało się, ze ma straszny pociąg do butelki.
Niedługo zabawiła w naszej parafii. Owszem, gdy się pojawił ksiądz Jurek Królak zaczęła przychodzić częściej. Ksiądz Edward martwił się, że upija naszego współbrata ta uparta aferzystka.
Oficer
W Nowoczerkasku katoliczki zbierały się na różaniec, być może nawet w sposób konspiracyjny odwiedzał je jakiś Kaplan. Wiem o tych spotkaniach od pewnego oficera, który odwiedził Rostów w adwencie 1992-go roku.
Przyjechał z daleka poprosić bym odprawił mszę za jego Mamę. Zganiłem go, że nie zaprosił mnie na pogrzeb. On mnie przeprosił, że nie zdążył mnie znaleźć na czas. Był bardzo grzeczny wiec nie mogłem się na niego złościć. Wziąłem od niego adres i obiecałem, że go odwiedzę na kolędzie.
Kolęda była zaraz po Bożym narodzeniu. Bardzo mi się spieszyło by odszukać te parafianki o jakich on wspominał. Przyjaciółki mamy jednak gdy go odwiedziłem odmówiły mu gdy im w naszym imieniu proponował znajomość z księdzem. Przeżyłem pierwszy tego rodzaju szok. Oficer, który zwolnił się z pracy, żeby nam pomagać też nie mógł się nadziwić. Fakt jednak pozostał faktem, że objechawszy cale miasto, trzy lub cztery domy wszystkie staruszki katoliczki powiedziały, że nie są gotowe. Zjadał je strach przed niewiadomym, może miały niesprzątnięte w domu, a może jak to bywa wstydziły się swej biedy lub obawiały, że to będzie “drogo kosztować”. Widziałem, że ten żołnierzyk bardzo się zmartwił, że niczym nie może mi pomóc. Ku swemu nieszczęściu jego adres zagubiłem i gdy po pół roku przerwy ponowiłem poszukiwania parafian wszystko musiałem zaczynać od zera. Poszedłem więc na telewizję. Choć byłem wystraszony jak suslik(rosyjskie powiedzonko), to jednak nie było innego wyjścia. 3 minuty nagrania z zaproszeniem na spotkanie z biskupem katolickim, które potem kilkakroć pokazywała telewizja ośmieliły kilkoro parafian w tym również jedną z tych kobiet, które się mnie wyparły. Mówiła piękną polszczyzna i rzeczywiście żyła bardzo biednie. Miała też męża, który jej robił nieustanne sceny zazdrości ale mnie osobiście polubił i stałem się bywalcem jednego z tych domów, do którego nie chciano mnie wpuścić.
IX. PORTRETY BATAJSKIE
Batajsk ma ponad sto tysięcy mieszkańcow i jest nazywany miastem-satelitą Rostowa. Od centrum Rostowa dzieli Batajsk jakieś 10 km. Od kaplicy sióstr do kościoła w Rostowie, równo 17 km. Tubylcy mi wytłumaczyli, że po mongolsku słowo Batajsk oznacza “błoto” co miałoby sens, bo rzeczywiście całe miasteczko tonie w błocie zwłaszcza wiosną. W czasach carskich zrobiono drenaż, komuniści jednak zaplanowali intensywną zabudowę w tym również wieżowce na samym wjeździe do Batajska. W ten sposób naruszyli sprawdzone metody osuszania a nowych nie wymyślili i nie zastosowali. Kiedy się jedzie z Batajska do Rostowa to się widzi jedynie wielkie pole porośnięte trzciną kilkumetrowej wysokości. Czuje się też zapach morza Azowskiego, które wdziera się do miasta poprzez rozlewiska i powoduje zasolenie gleby. Na ścianach wszystkich domów w Batajsku widać plamy soli. Piasek używany do budowania i woda powodują, że te zasolone budowle nie są trwałe.
Wszystko co jest wznoszone w Batajsku w jednym momencie Mozę zmyć woda tym bardziej, że stara zabudowa to domki z niewypalonej gliny i słomy czyli z samanu.
Kaplica i klasztor sióstr to również budowle na słabym fundamencie i na błocie. Niestety przypowieść o nierozumnym budowniczym dotyczy wszystkich mieszkańców miasteczka. Ja również należę do tej kategorii.
Jedyna pociecha, że prócz budowli w Batajsku pozostały żywe kamienie, na których wyrósł kościół nie ręką ludzką budowany. Wyrósł niespodzianie ku zaskoczeniu mojemu i nawet biskupa. Czy nadal. Trwa tego nie wiem, bo plotki o planie zamknięcia kaplicy chodzą po świecie od dawna.
Maksim Zabołocki - syn listonoszki rozwódki, konfliktowy parafianin, chrześniak mego ojca, jakiś czas ministrant. Zgłaszał się na brata do franciszkańskiego zakonu.
Gdy Włosi byli w Rosji to mówili, ze ma twarz Anioła. To jeden z tych przypadków, kiedy Anioł nisko pada. Nie ustrzegli rodzice chłopca, nie ustrzegłem i ja. Nim wszedł w dorosłość zabił nieumyślnie człowieka i najgorsze, ze stało się to na terenie parafii w Azowie. Człowiek przyszedł w jakiej sprawie do urzędujących po sąsiedzku narkomanów. Nasz Maksim się z nimi przyjaźnił i gdy ci zaczęli człowieka poniewierać on się do tego dołączył a ponieważ miał chore nerki to od otrzymanych ciosów zmarł. Maksim dostał wyrok kilku lat. Ta sprawa przygnębia mnie do dziś.
Dostałem od niego list z wiezienia ale była to po prostu lista zakupów jakie mam zrobić. Żadnych wyjaśnień, żadnej skruchy. Żył jak sierota, bo ojciec pil a matka zdradzała wiec dziećmi nie miał się kto zająć. Rośli jak porzucone na ulicy żyjątka. Nie udało się ich uratować.
Lonia Zabołocki - młodszy brat Maksima. Na swój wiek bardzo powoli rósł.
Przyjął chrzest i pierwszą komunię w naszej parafii. Spędzał tu całe dnie.
Gdy pobili się z bratem miedzy sobą ja do młodszego powiedziałem, przecież jesteś ochrzczony. A ja się chrztu wyrzekam rzucił mi w twarz. Za jakiś czas znowu przychodził do sióstr jakby nigdy nic. Te jednak słowa wyparcia się zapadły mi w pamięci. Ze tez tyle goryczy może być w sercu dziecka.
Gdy w parafii pojawiła się siostra Walentyna Lonia powrócił do parafii i nawet chętnie brał udział w spektaklach parafialnych.
Wiktor Stepanenko
Wiktor bywał ze mną w Polsce na Parafiadzie. Jego rodzice brali ślub kościelny i dawali dobry przykład chłopcu. On również rósł na ulicy i był zagrożony tak samo jak Maksim ale był podatniejszy na perswazje i mam nadzieje, ze ułożył sobie życie lepiej niż jego rówieśnik Maksim.
Kiedy nastały czasy próby i chłopcy dowiedzieli się, że kozacy chcą nas wyrzucić z Rosji to Maksym razem z Wiktorem przyszli do nas nieśmiało pytając czy nie moglibyśmy zamieszkać u nich w domu skoro nas wyganiają kozacy z klasztoru. Mieli wtedy pewnie po 10 lat. Innym razem wspomniałem chłopcom o swoim marzeniu, żeby do kaplicy chodzili Koreańczycy. U nich w klasie było kilkoro. Złapali więc najbardziej bystrego i na przerwie następnego dnia przyprowadzili go pod ręce. Choć się mocno wyrywał to jednak na jakiś czas został i jeszcze parę razy dobrowolnie przyszedł.
Koreańczycy
Na naszej ulicy mieszkała jedna bogata koreańska rodzina. Ich dom stał naprzeciw przystanku i widać było jak ciągle do nich przyjeżdżają na taksówkach jakieś podejrzane typki. Potem się wydało, że targują narkotykami. Zwykle tym procederem zajmują się cyganie ale w tym wypadku było inaczej. Koreańczycy o czym wielokroć się przekonałem bardzo lubią pieniądze i gotowi dla nich wiele poświęcić.
Koreańczyk, o którym już wspomniałem powyżej tez był naszym sąsiadem. Nie wiem czym zajmowali się jego rodzice ale po paru latach widziałem go jak w parku sprzedaje cebule. Taki wyraźnie wydoroślały.
Mimo upływu czasu pamiętał moją twarz i witał się ze mną na ulicy.
Po kilku latach do Batajska trafiła siostra Walentyna, która miała dar do przyciągania młodzież. Dzięki niej kilku dodatkowych Koreańczyków zaczęło pojawiać się w parafii. Potem jedna siostrę zabrano na Litwę i sprawa przycichła. Owszem gdy nas odwiedzał Go Sok Jun Augustyn, koreański ksiądz Korei to na spotkanie z nim przyszło sporo koreańskich chłopców.. Ksiądz był wyraźnie zadowolony i nawet poszedł z nimi do siłowni.
Siłownia znajdowała się kolo dworca kolejowego i była projektem Caritas sfinansowanym z Mediolanu.
Stas Metysionek
W Batajskiej parafii mieliśmy dwie Ukrainki: Walentynę i jej mamę. Z początku były bardzo aktywne, przyjaźniły się z siostra Janina, która miała dla nich cierpliwość.
Wala miała męża Koreańczyka ale ten od niej odszedł. Zostawił jej synka a sam zabrał na wychowanie dwie córki zdaje się bliźniaczki. Obie miały w tym czasie gdzieś po 7 lat. Stasik tymczasem jakieś 2-3 latka.
Chłopca matka ochrzciła w cerkwi, dziewczęta natomiast przyprowadziła na chrzest do kaplicy. To był jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu Batajsku.
Sam Stasik był ulubieńcem parafii. W czasie mszy przechodził z rąk do rąk i często siadał mi również na kolana. Hiszpanie nazwali go terramoto. Z czasem jednak chodził do nas coraz rzadziej. Gdy się przeniosłem do Azowa matka i babcia bardzo prosiły bym mu udzielił pierwszej komunii ale niestety był na to zbyt mały.
Edik Koreańczyk - narkoman, jakiś czas stały gość w parafii
Chłopak ten był bardzo sympatyczny. Był to syn Mojżesza, który stał się przyrodnim ojcem Loni Cygana, franciszkańskiego postulanta i ojca Władyka, kolejnego parafialnego “metysionka“.
Edik podpadł milicji i kilkakroć był w poprawczaku. Pewnego razu jego matka poprosiła bym się za nim wstawił. Napisałem odpowiednie pismo poręczające do milicji. Już mieli chłopca wypuścić gdy tymczasem protest złożyła kuratorka, bo Edik był zamieszany w kradzież. Kiedy go zwolniono Dalem mu pracę w parafii. Siostry go bardzo lubiły i wstawiały się za nim. Ryzykowałem ale trudno. Gdy pytałem czemu ćpa to mówił ze musi. Opowiedział też, że kocha bardzo rodziców i że wszystko się zaczęło gdy miał 12 lat i gdy rodzice się rozeszli.
Zjawiał się czasem w parafii bez powodu, zwłaszcza gdy sobie naćpał. Miał wtedy ciąg do gadania. Przerywał na kilka minut a potem jakby się ocknął w pół słowa i logicznie kontynuował w tym miejscu gdzie się zatrzymał. To taki efekt jak pauza w magnetofonie.
Rusłan Begiszew - entuzjastyczny parafianin, Tatarzyn, z czasem sceptyk
Zaskoczył mnie podobnie jak maksym z Witią swoim zaproszeniem…
Rusłan miał kolegę Saszę, z którym przychodził z oddalonego kojsuga na skróty przez łąki na różne pogawędki. Pierwsze pytanie było: “co to znaczy być łowcą ludzi?” Zdębiałem ze zdziwienia, że też takie poważne myśli goszczą w takich młodych głowach. Chłopcy byli takimi entuzjastami, że otwarcie prowadziliśmy rozmowy o kapłaństwie a rodzice zamartwiali się nie na żarty. Trzeba było nawet pojechać do nich na kolędę by załagodzić sprawę. Pojechaliśmy we dwójkę z księdzem Edwardem. Trzeba przyznać, że zaintrygowaliśmy zwłaszcza mamę Rusłana, która była zdaje się Rosjanka. Miała wiele pytań i na większość otrzymała wyczerpujące odpowiedzi. Na chłopaków duży wpływ miał Sława Kałmuk, częsty nasz gość. Umiał trzymać ich w rygorach. Ja tego nie potrafiłem. Rusłan zaangażował się w akcję pomocy żołnierzom z Czeczenii. Chłopaki w szpitalu bardzo go polubili bo miał gadane. To dzięki Rusłanowi właśnie udało się bez afery i bez skandalu zacząć akcję odwiedzin w szpitalu na wojen wiedzie. Pacjenci przyzwyczaili się do Rusłana więc dzięki niemu przyzwyczaili się też do mnie. Przynosiliśmy do szpitala drobiazgi: papier toaletowy, proszek do prania, nawet papierosy, co mnie trochę bulwersowało i gryzło. Tym niemniej bardzo o to prosili. Prosili również o książki i cytrusy. Jakiś czas cytrusy można było nosić a potem lekarze z jakichś przyczyn zabronili. Po tej akcji pochwalono nas w telewizji i dzięki temu sprawę przejęli prawosławni i zaczęli żołnierzy masowo chrzcić na co ja bym się nigdy nie odważył, bo mi się to zdawało graniem na uczuciach i nadużywaniem bólu.
Aby sobie to zrewanżować zaczęliśmy chodzić do innych szpitali również w Batajsku i w Azowie. Rusłanowi udało się zorganizować dla mnie spotkanie z pewnym mnichem prawosławnym. Miał zdaje się na imię ojciec Sergiej.
Był bardzo sceptyczny i wręcz cyniczny. Miał mnie otwarcie za nic i choć niewiele mówił widać było, że mnie bada i paraliżuje wzrokiem jakby wiercił świdrem.
Pamiętam z tego spotkania jedna frazę. Pytanie: “gdyby ludzie w Batajsku mieli wybór do jakiego kościoła chodzić, do jakiego by poszli”?. Moja odpowiedz: “Myślę, że gdyby dano nam równe szanse w głoszeniu to więcej by przyszło do katolików.” Pytanie: “czemu tak myślisz?”. Odpowiedz: “Nie wiem ale tak myślę”.
Byłem w tych czasach niepoprawnym optymistą i zagrożenia ze strony prawosławia nie czułem choć ono czyhało jak lew ryczący, szukając kogo pożreć(1 Piotra).
Irena Rybałko - Baszkirka, prawniczka, matka dwojga dzieci Olega i Katii.
Irena to kluczowa postać w naszym batajskim życiu parafialnym. Bywała przekorna i kąśliwa ale w pewnym momencie, gdy jej dzieci wyzdrowiały w trakcie modlitwy stała się naszą przyjaciółką na 100%. Była inwalidką, nie mogła chodzić do 16 lat, to choroba popromienna. Skończyła z dyplomem szkołę średnią i poszła na studia prawnicze, które też zakończyła z wyróżnieniem. Broniła ludzi w różnych sytuacjach jako adwokat. Nas tez broniła ile mogła i zawsze bezpłatnie. Załatwiła nam rejestracje na całe dwa lata podczas gdy inni kapłani mieli trudności bo był to rok 1994-ty.
Jeździła dwakroć do Polski i zawsze przywoziła milion wrażeń. Pisała pamiętniki, nauczyła się polskiego i tłumaczyła książki Wojtyły i Wyszyńskiego. Obroniła kilkudziesięciu lekarzy od utraty mieszkań na skutek machinacji brokerów. Zmarła przedwcześnie w szpitalu. Jest przypuszczenie, że lekarze dokonali na niej eutanazji.
Jej mama wyznała mi, że Irena kochała parafie ale tez kochała nas wszystkich czyli siostry i mnie. Gdy wspominam to wyznanie to łzy mi blokują oczy. Prawdziwie straciłem krewniaczkę i to akurat wtedy kiedy byłem na nowicjacie w Polsce u Franciszkanów.
Sasza Ślepiec - mąż Ireny
Palacz, masażysta, gruboskórny typek, pijaczek, wulgarny typek. Przykro mi, że nie znajduję lepszych słów dla opisania parafianina, który dość solidnie odwiedzał parafię i miał pewnie dobre intencje ale też moje kazania dla niego na niewiele się zdały. Był okrutny dla dzieci i nawet się z tym nie kryl. Był tez zapewne okrutny dla małżonki, która szukała małżeństwa tylko po to by udowodnić sobie i światu, że może być matką i że jej dzieci będą zdrowe i mądre. W gruncie rzeczy jej się to udało. Nie wiem niestety jakie były dalsze losy rodziny. Odszedłem kiedy dzieci były w wieku pierwszokomunijnym.
Wadim Nabojczenko - dyrektor Caritas Priazowie - z pochodzenia Tatarzyn parafianin z Batajska, przyjaciel Emilio Benedetti SJ. Ułożony, inteligentny, jakiś czas uczęszczał na zebrania protestantów. Bardzo mu się spodobał kościół w Kijowie i ks. Jan Kapran. Często gdy stamtąd wracał przywoził mi pozdrowienia.
Wadim miał dobre relacje ze wszystkimi chłopcami. Właśnie dla nich miała być zorganizowana sala gimnastyczna. Mieli trenować, żeby nie chuliganić. Projekt, który bardzo się spodobał we Włoszech, bo przynosił dochód. Dorośli którzy tez chcieli potrenować musieli płacić za wstęp do naszej sali.
Początkowo planowaliśmy, ze wszystko się będzie odbywać w parafii ale nowa przełożona nie cierpiała chłopców wiec trzeba było arendować pomieszczenie stad dochód przeznaczany był na dzierżawę pomieszczenia. Nie wiem jak długo działał ten projekt, bo wkrótce wyjechałem na Syberie.
Pani Bronia
Bardzo sympatyczna kobietka z Lubelszczyzny. Jako 16-letnia dziewczyna poszła do Partyzantki i tam zapoznała się z Rosjaninem, z którym zawarła ślub. Jakiś czas mieszkali w Polsce ale mąż nalegał, żeby wrócić w jego rodzinne strony wiec zamieszkali w Batajsku. Nie wiem czy zmarł, czy tez się rozwiedli. W momencie gdyśmy się zapoznali miała już drugiego męża Mikołaja, który często opowiadał, ze mu Bronie los podrzucił pod choinkę, bowiem zapoznali się na Nowy Rok. Przeżyli pewnie ze 20 lat wspólnie, dzieci nie mieli ale żyli zgodnie. On woził wielkie rury po całym świecie na ciężarówce i po kilka tygodni nie bywał w domu. Bronia kobieta zadbana i zasadnicza. Mówiła po polsku bez akcentu i choć nie od razu ale stopniowo zaczęła zaglądać do kaplicy coraz częściej. Na wszystkie większe uroczystości piekła nam bardzo smaczne pączki. Ona pierwsza zaraz na początku pobytu naszych siostr w Batajsku usłyszawszy polska mowę zagadnęła siostry skąd są i co tu robią…
Od początku znajomości na każdej kolędzie nagabywałem Mikołaja, by wziął ślub kościelny z Bronia. On głośno śmiał się z tego nazywając siebie ateista. Woda jednak drąży skale i pod koniec pobytu w Batajsku miałem te radość doskonała, ze Mikołaj się zgodził i do ślubu doszło jakby na deser, czy może na pożegnanie. W tym momencie już było wiadomo, ze Mikołaj ma raka i ze wkrótce umrze. Tym bardziej obrzęd był bardzo wzruszający. Wzruszający podwójnie.
Francewicz i Borysowna
Kolejny Polak, który latami odwiedzał klasztor i nawzajem nazywał się Brancewicz a dokładniej Bronisław syn Franciszka. Na osiedlu wszyscy go jednak znali jako Francewicza. Miał starsza od siebie i zniedołężniałą żonę Borysownę, tez Polkę, która namaściłem a kleryk Filip z Irlandii poprowadził pogrzeb. Francewicz był wzruszony nad wyraz. Cala okolica opowiadała jak piękny był to pogrzeb, bo Filip słabo mówiący po rosyjsku i nie znający pogrzebowych pieśni po prostu dzwonił dzwoneczkiem.
Francewicz był poeta. Znal na pamięć wiele swych własnych wierszy i znal również cudze. Lubił śpiewać zwłaszcza “tak szybko mijają chwile”. O ile był szczery i dobry to jego córka była kąśliwa i zła. Wielokroć proponowałem wnukowi Francewicza, by pojechał z nami do Polski. Chłopiec się rwał, bo to on najwięcej dbał o dziadka i gdy dziadek zaślepł przyprowadzał go nieraz do kaplicy. Matka jednak otwarcie i bez żenady oskarżała mnie, ze ja chce chłopca poprzez wyjazd do Polski wciągnąć do “naszej sekty“. Kobieta najwyraźniej nie miała szacunku do swych rodziców i do ich katolickiego wyznania. Potem się przekonałem, ze również los ojca jej zupełnie nie interesuje. Dziadek pil na potęgę i kiedy oślepł nie wiedział gdzie co leży. Jego dom to była straszna rupieciarnia a mimo to córki to nie interesowało, no bo przecież to pijak. Owszem ja z ministrantami od czasu do czasu robiłem porządek u niego w domu. Robiły to również i siostry ale nie mogliśmy się angażować na stale, bo mięliśmy kupę innych zajęć. Niestety nie wiem jak się dalej potoczyły losy dziadka.
“Garibaldi”
Nie wiem jak nazwać dziadka, który mieszkał na osiedlu Gagarina w Batajsku.
Nazwę go wiec Garibaldi. Zawołał nas do niego syn prosząc byśmy się pomodlili, bo umiera. Synek był pewnie pokroju córki Francewicza, bo to co zastałem w domu starca przypominało jako żywo sceny z domu Francewicza.
Dziadek od lat nie wstawał z łóżka, nie miał zmienianej pościeli, miał odleżyny oraz opuchliznę na intymnych częściach ciała.
Nie byłem przygotowany na taka sytuacje. Owszem pomodliłem się za dziadka, wyspowiadałem i namaściłem jak mnie proszono ale nie uspokoiłem się póki troszeczkę nie posprzątaliśmy i nie umyliśmy dziadka. Nie będę ukrywał mnie powoli tez Brala znieczulica. Trzeba było tam wrócić i kontynuować posługę ale ja tego nie zrobiłem. Nie wiem tez w jaki sposób ten autentyczny Włoch znalazł się w Rosji, dlaczego się nie repatriował i czemu popadł w taka nędzę.
Do dziś ta sprawa niedane mi spokoju. Wiele takich niedokończonych spraw mam na sumieniu.
Komiaczka, Maria i Galina
O tym, ze w Rosji rożne dziwne narody a nie tylko Polacy z Niemcami mogą być katolikami i co najważniejsze chcą nimi być bez względu na wiek i iloraz inteligencji przekonałem się na przykładzie babci Marii, Galiny i Komiaczki. To trzy przyjaciółki sąsiadki z jednego osiedla. Przekonało ich do nas zdarzenie dotyczące uzdrowienia wnuków Galiny o czym wielokroć już pisałem. Wszystkie te trzy kobiety przyjaźniły się ze sobą z dawien dawna i trwały tak długo jak tylko pamiętam. Maria i Komiaczka razem pracowały cale Zycie na kolei układając tory kolejowe i je remontując. Galina spędziła Zycie na służbie w KGB głównie pośród uwiezionych. Wszystkie trzy kobiety bardzo rożne ale jednakowo przywiązane do parafii. Na stare lata nasza kaplica stała się sensem ich życia i jedyna rozrywka. Kiedy zastępował mnie w parafii o. Janusz i nieopatrznie zapytał co robią w kościele skoro są prawosławne, to one obraziły się na niego ale nie na parafie. Powiedziały Franciszkaninowi, ze to ich prywatna sprawa i chodziły dalej.
Maria to malutkiego wzrostu chudziutka kozaczka z głośnym głosem i zdecydowanym charakterem. Taki sobie żołnierzyk gotowy na boj.
Gdy bywałem na kolędzie u babci Marii to byłem bardzo wzruszony prostota jej mieszkania. Czyściutko jak w aptece, na eksponowanych miejscach Biblia i ikony tak katolickie jak i Prawosławne udekorowane białymi serwetkami w takim stylu w jakim ubiera się szal na szyję człowieka. Mimo to w domu było tak biednie, ze mi się w Głowie nie mieściło, że człowiek, który przeżył życie w komunizmie na starość nie ma nic, żadnych oszczędności i żadnych luksusów. Tym niemniej Babcia Maria gdzieś za miastem miała dacze i zawsze miała dla mnie podarunek w słoiczku co zresztą robią wszystkie Rosjanki. Słoiki z owocami czy warzywami to jedna z najcenniejszych walut i podarków na każdą okazje na łapówki tez.
U Galiny w domu takiego porządku nie było. Z pochodzenia była Baszkirka czyli córka jednego z uralskich tatarskich narodów. Nosiła nazwisko Rybalko, bo jej mąż był Kozak czyli tutejsza. Miała wyrazisty tatarski nos, typowe proste szpakowate włosy. Miała cos w sobie z podobieństwa do Nadieżdy Soltan Girej. Dzięki takim kobietom uczyłem się powoli odróżniać Tatarów od Rosjan choć nie jest to proste zadanie, bo są oni idealnie i dokładnie przemieszani.
Przyczyna bałaganu w domu była dwójka niesfornych dzieci o których uzdrowieniu wspomniałem. Katia i Oleg cierpieli na bezsenność ale modlitwa różańcowa w naszej kaplicy na zawsze ich wybawiła z tego problemu.
Innym nieszczęściem Galiny Michajlowny była choroba córki Iriny, która w czasie ciąży została napromieniowana w kazachskim Semipalatynsku i cale Zycie miała problemy z chodzenie. Palce na dłoniach pokrzywione wiec i pisać jej nie było łatwo. Chodzić się nauczyła gdy miała 16 lat z pomocą tresowanego psa. Irina zakończyła prawo mimo kalectwa i urodziła 2 dzieci. Mąż tej dzielnej dziewczyny ślepy Sasza nie był dobry dla dzieci. Dorabiał sobie masażem ale miał cos z psychika wiec i na dzieci to wpływało negatywnie. Wszyscy oni odnaleźli swoja odrobinkę szczęścia w parafii. Wiem to z cala pewnością i z perspektywy czasu widzę jakiś sens w tym wygnaniu. Nie ma co ukrywać praca w Batajsku nie należała do lekkich.
Galina nigdy nie nazwala siebie Prawosławna. Baszkirzy są z reguły muzułmanami. Ona wołała siebie nazywać ateistka, ale skoro przeżyła tyle lat w Rosji to mam prawo sądzić, ze się ochrzciła na fali pierestrojki jak większość ludzi nad Donem i jak jej własna córka.
Irena wspomniała, ze do prawosławia nabrała niechęci pewnego razu, gdy odwiedzając cerkiew kobiety ja skrytykowały za to ze jest w spodniach i bez chustki. Pytała siebie sama, jaki wpływ na moja wiarę może mieć moje ubranie. Ponadto dodała, ze jako kaleka nie może nosi spódnicy, bo wtedy każdy ciekawski będzie miał sensacje do oglądania czyli sowiecka protezę niezbyt elegancko sporządzona.
Takie rzeczy bardzo krępują młode kobiety choćby były nie wiem jak chore.
Trzecia przyjaciółka zadeklarowana prawosławna lecz stała parafianka to była Komiaczka czyli eskimoska. Tak można umownie nazwać wszystkie ludy za kręgiem polarnym, bo choć maja rożne języki to skład charakteru, nawyki i nawet wygląd maja podobny. Komi mówią językiem podobnym do Lapońskiego, należą do ugrofińskiej grupy językowej ale rasowo są raczej podobni do Tunguzów czy Czukczy. Niesamowite są ich skróty myślowe. Czasami w Rosji nazywa się ich “dziećmi przyrody”. Gdy czasami babcia Komiaczka zrobiła kolejny raz cos dziwnego Galina lub Maria komentowała: “niech się ksiądz nie przejmuje, tych ludzi nie sposób zrozumieć ale to minie, oni szybko zapominają i znów się godzą”.
Czasami nazywa się ich również Zyrianami. Ich obyczaje zapoznał dokładnie prawosławny misjonarz Zenon Permski jakieś 500 lat temu i zewangelizował. Oto dlaczego również babcia Komiaczka deklarowała się jako Prawosławna.
Marynarz Robert
Robert kupował ryby na Boże Narodzenie na ryneczku obok klasztoru. Jego polska mowę usłyszały sprzedawczynie i spytały czy przyjechał w odwiedziny do siostr. Zapytał do jakich i dowiedział się, ze obok mieszkają Polki. Odwiedził i zaprzyjaźnił się na cale Zycie.
Za jakiś czas ochrzcił dziecko i otrzymał ślub kościelny z tutejsza dziewczyna Kozaczka. Za jakiś cza wrócili do Polski i mieszkają w Zielonej Gorze. Pozostali natomiast rodzice panny młodej i brat. Oni również poprosili o ślub kościelny. Brat natomiast był jakiś czas moim kierowca i informatorem, bo się okazało, ze sąsiednia wioska gdzie maja krewnych jest “niemiecka”. Zastałem tam sporo katolików ale byli trudni do rozruszania. Powiem od razu, ze misja nie zakończyła się sukcesem.
Babcia Felicja
Na Awiagorodku mieszkała staruszka z Odessy.
Pięknie mówiła po polsku i cieszyła się z każdej wizyty.
Mieszkała dość daleko od parafii. Niektórzy katolicy z Awiagorodka przyznawali się szczerze, ze lżej im dotrzeć do Rostowa do kościoła niż na drugi koniec Batajska.
Kiedy nadszedł dzień 5-lecia moich święceń to na wieczorną Mszę do Batajska przyjechał ks. Edward. Przyjechali też krewni Felicji zaprosić na spowiedź. Pojechaliśmy więc oboje i długo się nad nią modliliśmy. Edward miał 10-tą rocznicę święceń. Zabrał więc mnie do siebie. Świętowaliśmy w ten sposób, że on mi dał kawał żółtego sera którego nie lubił. Zjadł to co zwykle jadał na kolacje a potem mieliśmy długą pogawędkę przy telewizorze w jego tymczasowym, obszernym domu na ulicy Miecznikowa, nieopodal pomnika Gagarina, troszkę w lewo od Brackiego Cmentarza.
Roman
Niezwykle sympatyczny chłopak z Grodna. Kilkakroć odwiedzał mnie zawsze przepraszając, ze ma Malo czasu jako żołnierz. Był chętny pomagać przy remontach, dobrze mu z oczu patrzyło aleśmy się zapoznali w takich czasach kiedy ja już przeniosłem się do Azowa i planowana współpraca była bardzo powierzchowna.
Beata
W Batajsku mieszkały setki Niemców. Pisałem do nich listy. Miałem adresy z książki telefonicznej. Pewien kleryk z Dagestanu o nazwisku Rabihanukajew na moja prośbę nawet dzwonił do nich wszystkich ale Malo kto się zdecydował. Owszem niektórzy obiecywali ale nasz kościołek był zbyt mały i na gust rosyjskich Niemców nie robił wrażenia. Wszyscy Rosjanie maja gdzieś w podświadomości zakodowane, ze kościół to wysoka dzwonnica, piękny krzyż i organy.
Jedna z takich niemieckich rodzin mieszkała na Kojsugu. Owszem przyjeżdżali cala paczka samochodem ale nieregularnie. Każdy ich przyjazd to było wielkie święto dla parafii. Zaczęło się wszystko od Babci Beaty, która urodziła się na początku zeszłego stulecia i w jej metryce było katoliczka. Gdy przyszła władza sowiecka rosyjski urzędnik machinalnie przepisał zamiast katoliczka Polka, bo od tej pory zamiast wyznania w metryce zapisywano narodowość.
Wołodia sąsiad
Kolega trzech rostowskich Igorów i wychowankiem starszego, którego nazywam “guru” był pewien wysoki blondyn z Batajska, który zawsze przychodził do siostr, gdy miały jakąś sprawę. Rzeczywiście znal się na wszystkim. W klasztorze wszystko się psuło pod rząd wiec męska ręka była potrzebna. Był jak totumfacki. Był bardzo grzeczny przez kilka tygodni, lecz któregoś razu przy kolejnej prośbie przeprosił, ze nie może dalej nam pomagać bezpłatnie, bo ma dzieci do karmienia.
Sugerował namiętnie, ze mógłby robić wszystko to czym zajmuje się Igor.
Spodziewałem się takiej rozmowy, ale ponieważ akurat w tym czasie miałem konflikt z Igorem Bratskim nie chciałem się wiązać z kolejnym “starostą”, bo na poprzednim bardzo się zawiodłem.
Można by rzec, ze tu się właśnie zakończyła nasza bezinteresowna przyjaźń.
Pasza
Pasza dość rozgarnięty chłopak z żydowskiej rodziny. Jemu tez udało się wyjechać na zawody parafiadowe. Był strasznym gaduła ale tez miał dużo dobroci w sobie. Nawet jeśli znika na parę miesięcy to jednak wracał, znowu zadawał tysiące pytań. Myślę, ze podobnie jak i Wiktor poradzi sobie w życiu. Jego tato obsługiwał ciężarówkę, która wykonywała wiercenie otworów dla pali i słupów. Pomógł nam gdyśmy zakładali telefon, wywiercił bezpłatnie 10 otworów. Byłem przyjmowany u Paszy w domu na kolędę.
X. OBLICZA TAGANROGU
W Taganrogu podobnie jak w Nowoczerkasku mieszka około 300 tysięcy mieszkańców.
Niegdyś była tu włoska kolonia i kilka wiosek niemieckich wokół miasta. Stąd obecność katolików od zarania dziejów. Miasto bardzo lubił Aleksander Wielki i dał zgodę na budowę kościoła a nawet przeznaczył na to państwowe pieniądze. Włosi mieli się tylko zatroszczyć o wystrój wnętrz. Zachował się opis tych starań o drogocenne marmury i inne dekoracje aż z 4 włoskich prowincji. Jedna z nich to miasto Zadar w Chorwacji nad Morzem Adriatyckim, inne to Sycylijskie Palermo. Jeszcze jedno Neapol i Livorno. Te dwa ostatnie odwiedzałem osobiście z bratem Emilio Benedetti próbując miejscowych biskupów zaciekawić tematem odnowienia partnerstwa. Miałem nadzieję, że te miasta jak niegdyś jeszcze raz pomogą naszemu kościołowi i naszej parafii.
Nadzieja podobno umiera ostatnia. Ja jednak po serii listów i starań w 1997-m roku dałem za wygraną i zamiast dalej walczyć o kościół kupiłem domek na ulicy Swierdłowa dziś jak i wcześniej Aleksandrowska numer domu 135.
Tam po dziś dzień znajduje się odnowiona katolicka wspólnota.
Tam zamieszkał najpierw karmelita o. Kasjan a potem jego współbrat o. Paweł.
W chwili obecnej kieruje parafią Argentyńczyk o. Raul, najprzystojniejszy ksiądz katolicki w tej części Rosji.
Geraszczenko - znajomy Czałabowych, meloman, prawosławny.
W dzieciństwie poznajomił się z żołnierzami włoskimi stacjonującymi w jego rodzinnym mieście Jenakiewo.
Nauczył się języka włoskiego i latami z nimi korespondował. Odwiedzali się też wzajemnie. Pewnego razu przyprowadził na Mszę jednego z żołnierzy weteranów. Ciekawe jest, że potem tego samego weterana spotkałem na Ukrainie gdy zrządzeniem losu stałem się proboszczem w jenakiewskim kościele. Malo tego zapoznałem się z krewniaczką Gieraszczenki, pewną panią doktor, która w naszym kościele przyjęła chrzest.
Uczęszczał na Mszę świętą z ciekawości a również po to by od czasu do czasu zaśpiewać publicznie dla parafian swoją ulubiona pieśń po włosku “Santa Lucia”. W 1996-m roku 9 grudnia był z żoną na nocnym czuwaniu Fatimskim i wzruszyli się oboje na tyle, że niespodzianie poprosili o ślub kościelny, choć “pani młoda” latami się wzbraniała. Ślub był zapewne ważny ale udzielony “niegodziwie”, czyli z pominięciem formuł i dyspens jakie się w takich sytuacjach uzyskuje. Kierowałem się intuicją i pasterską koniecznością. Geraszczenko choć prawosławny w duszy już dawno czuł się katolikiem i od dawna prosił o spowiedź i komunię świętą a ja z oczywistych powodów latami mu odmawiałem. Teraz dzięki pielgrzymce figury fatimskiej przeszkoda została zdjęta.
Józef Czałabow
Jozef Asyryjczyk rodem z Gruzji. Jego rodzice tato Asyryjczyk mama Polka.
Chlubił się bardzo swoim pochodzeniem, był oczytany chętnie słuchał Watykańskiego Radia i dzielił się usłyszaną informacja. Był upartym misjonarzem. Gdyśmy podróżowali do Polski zaczepiał w pociągu kogo się tylko dało i przekonywał o rożnych prawdach wiary. Myślę, ze to samo robił tez w pracy.
Tamara
Siostra Jozefa, nauczycielka.
Zamówiła dla parafii obraz Trójcy i świętego Antoniego.
Wyszła za mąż za chorego emocjonalnie człowieka z zadatkami na schizofrenie. Była bardzo uczynna i oddana dla niego. Pewnego razu odprowadzając nas po kolędzie potknęła się o tory tramwajowe i straciła przednie żeby. Było mi bardzo przykro, ona tez była zmartwiona ale postawiła protezy i nigdy mi tej historii nie wypominała
Szyszko
Rodzina Szyszko pochodziła z Szarkowszczyzny rejon Głębokie na Białorusi. Pani Maria wykładowczyni francuskiego i niemieckiego, bardzo lojalna osoba. Jeździła ze mną jeden raz na parafiade. Mąż na początku bardzo aktywny. W pewnym momencie agenci donieśli, ze uczęszcza do kościoła i musiał razem z synem podpisać jakiś papier, ze nie będzie się kontaktował z obcokrajowcami. To był rok 1995. Był to dla mnie sygnał, ze tak naprawdę żadnej pierestrojki w Rosji nie ma SA tylko pozory a w takich strukturach jak wojsko, milicja, KGB wszystko po staremu.
Marusia
Katoliczka rodem z Ukrainy. Spędziła z mężem, który był żołnierzem zawodowym sporo czasu w Czeczenii. Kiedy ten został kontuzjowany zdemobilizował się i przyjechali na stale do Taganrogu skąd pochodziła rodzina męża Marusi. Włodzimierz bardzo zaprzyjaźnił się z ojcem Kasjanem.
Asmyk
Wielodzietna mama, Ormianka z wioski Cchalbpila, koleżanka i rodaczka Amalii.
Jakiś czas zajmowała się wróżbiarstwem.
Amalia
Ciocia Nersesa i Petrosa. Rodem z tej samej wioski co rodzina Petrosjanow w Gruzji.
Zona podoficera Alberta. Matka dwojga dzieci Tikrana i Małgosi. Jej tato na kolędzie prosił o namaszczenie chorych przed operacja raka tarczycy. Po namaszczeniu operacja okazała się niepotrzebna.
Lewantyna
Emerytowana nauczycielka. Pochodziła z Ukrainy z Charkowa.
Dorabiała jako stróż w Krasnym Kotelszczyku.
Została gosposia i nauczycielka ojca Kasjana.
XI. PARAFIANIE Z AZOWA
Najstarsze miasto
Jeśli mnie pamięć nie myli to miasto Azak powstało w 1067-m roku. Pierwotnie otrzymało imię jednego z mongolskich książąt. Jest więc jak widać o ponad sto lat starsze od Moskwy założonej przez Jurija Dołgorukiego. Azów był jednym z najbogatszych miast Złotej Ordy. Tutaj osiedlali się chętnie Włosi z Genui i z Wenecji. Oni przemianowali miasto na Tanę co po grecku kojarzy się ze śmiercią.
Wenecja miała tutaj swój konsulat. Zachował się kamień nagrobny konsula Corrado, którego oryginał zdeponowano w muzeum w Nowoczerkasku. W Azowie można zobaczyć replikę tego kamienia. W 1300 roku przyjechał do miasta pierwszy dominikański biskup Reinaldo de Spoleto.
W 1475-m roku przejęli je Turcy a w 1695-m roku Piotr Wielki.
Podupadło w tamtych czasach i dziś ma zaledwie 80 tysięcy mieszkańców. Tym niemniej jest sympatyczne. Ma w sobie coś z atmosfery Taganrogu. Jest troszkę senne. Nikt się tutaj nie spieszy jak w Rostowie. Nie ma przepychanek i chamstwa.
Nie ma też tylu przestępców.
W Azowie czułem się jak u babci na wsi, chociaż nocami w porcie wrzało i huk dźwigów ładujących złom na statki nie pozwolił zmrużyć oka biskupowi, który tu zagościł niemal 700 lat po Reinaldzie ze Spoleto. Był to rok 1998. W kaplicy naprędce zrobiono remont a do pokoju proboszcza wstawiono krzywe łóżko, z którego ekscelencja Klemens Pickiel kilak razy spadał. Takiego upadku biskupa świat jeszcze nie widział.
Jest wiele rzeczy w Azowie o których nie śniło się nawet filozofom.
Nocny Dyżur
Pierwsza osoba jaka zapoznałem w Azowie to pewna staruszka, do której zaproszono mnie z posługą namaszczenia chorych. Nie miałem samochodu ale jedna z parafianek powiedziała, ze to może załatwić, bo ma znajoma lekarkę. Domowiliśmy się na pewien wieczór i pod wskazany adres przyjechaliśmy… karetką.
Znajoma lekarka była na tyle bystra, ze kiedy jej opowiedziano, ze chory potrzebuje księdza, to nie zawahała się i państwowym samochodem na tzw. “migalkach” zawiozła mnie 35 km tam i 35 z powrotem. Biedny kierowca mus sial te trasę powtórzy cztery razy najpierw żeby po mnie przyjechać, przywieź, potem odwieźć i wrócić. To były moje pierwsze miesiące pracy w Rosji i ja jeszcze nie wiedziałem, ze w takich “ekstremalnych sytuacjach” Rosjanie są bardzo solidarni i wyrozumiali oraz gotowi jechać na koniec świata byle umierającemu troszeczkę dopomóc. Powiem od razu, ze nie wszyscy są tacy ale wielu. Polowa społeczności to straszna znieczulica a druga polowa to bohaterowie. Takie sobie skrajności obyczajowe.
Z panią doktor miałem kontakt po roku czasu. Odwdzięczyłem się jej licznymi lekarstwami, które przez Rossosz dotarły do nas z Włoch, natomiast córkę tej chorej staruszki znalazłem gdzieś po 5-ciu latach, gdy na stale zamieszkałem w Azowie.
Była troszkę zaskoczona, ze pamiętałem ten dom, który tylko jeden raz widziałem nocą. Wystarczyło jednak u sąsiadów zapytać “gdzie mieszka Polka” i bez trudu ja odnalazłem. Okazało się, ze ma jakieś trudności z mężem, ze będzie chyba rozwód i ze na razie nie ma sil myśleć o kościele tym niemniej zdziwiona i zaskoczona wiadomością, ze katolicka parafia jest o parę ulic dalej, ze nie trzeba jeździć do Batajska, obiecała chodzić.
Olejnikowy
Rodzina Olejników to właśnie ci ludzie, u których zdarzyło się nieszczęście. Kiedy mieszkali na Łotwie i tam z mózgiem Maksima zaczęło się cos dziać. Trzeba było trepanować czaszkę, usunąć guz i zabezpieczyć głowę otworami dla drenażu.
Rodzice w czasach perestrojku przeprowadzili się do Azowa i tych wspaniałych lekarzy nie było już pod reka a w Rostowie zadali wielkiego haraczu. Rodziny nie stać było na droga operacje i chłopca odłączona od przyrządów prorokując niechybna śmierć. W międzyczasie cala parafia się modliła o jego uzdrowienie.
Szanse były malutkie a jednak Maksim się podniósł zaczął chodzić z pomocą kul na kolkach i jak na razie po kilku latach ma się dobrze.
Opowiadam o Maksimie po raz kolejny, bo to właśnie ten chłopiec studiując prawo był najbardziej kompetentny w sprawie rejestracji parafii. Byłem mu za to niezmiernie wdzięczny podobnie jak dla Id Hadżijewej z Wołgodońska. Tamtej kobiecie Pan Bóg dal jakby na pocieszenie i w nagrodę za jej zaangażowanie wymarzone zaproszenie do Niemiec a Maksimowi zdrowie o które on sam również niezmiernie prosił.
Młodszy brat Maksima całkiem zdrowy chłopiec i wysportowany jeździł ze mną na Parafiade do Polski a mama choć bywały okresy apatii dość często odwiedzała parafie.
Andrejewna
Maskotka naszej parafii była staruszka mieszkająca po sąsiedzku z nami.
Bardzo lubiła chodzić na msze ale miała zniedołężniale nogi toteż prosiła o pomoc naszego stróża Wolodie. Ten chętnie się nią opiekował, bo był bezrobotny i biedny a ona potrafiła być wdzięczna dzieląc się z uczynnym chłopcem swa emerytura.
Każda Msza święta, w Azowie odprawiałem co drugi dzień na zmianę z Batajskiem, zaczynała się piękna scena powolnej procesji stróża Polodii z panią Andrejewna.
Powolutku jak papież w ostatnich chwilach życia zbliżała się do ławeczki, majestatycznie siadała, wszystkich obdarzała przemiłym uśmiechem i wtedy właśnie po takim sygnale mogliśmy zaczynać modlitwę.
Andrejewna była drobnej budowy z bialutka króciutka fryzura i woskowa twarzą pełna miękkich delikatnych zmarszczek. Mieszkała w jakimś internacie nieopodal szkoły muzycznej niedaleko od parafii.
Wdowa z Uralu
Dużo młodsza od Andrejewny była inna Niemka, której imienia nie wspomnę wiec umownie nazwę ja wdowa z Uralu. Nazwę ja tak, bo ponieważ wyrosła gdzieś na północ od Jekaterynburga i często odwiedzała tam krewnych a nawet dzieci zapadło mi w pamięci, ze to sybiraczka.
Bywałem u niej na kolędzie i zapamiętałem charakterystyczne kilimy na ścianach. Kiedyś mi się ten zwyczaj kojarzył z obyczajowością szlachecka, sarmacko. W Rosji przekonałem się, ze jest to również zwyczaj tatarski i syberyjski.
Wdowa była wysoka kobieta, krótkowłosa i malowana na czarno fryzura. Mieszkała w ostatnich blokach na wylocie do Rostowa wiec miała do starej parafii dość daleko i była na Mszy rzadkim Gosię.
Pop Wołodia
Wspomniany stróż Wolodia studiował w kolegium prawniczo-administracyjnym i przyjechał do Azowa z dalekiego Czortkowa na Ukraińskiej granicy Az pod Millerowem. Nie był bogaty wiec cieszył się bardzo, ze może bezpłatnie mieszkać przy parafii. Zamieszkał po tym smutnym zdarzeniu kiedy to poprzedni stróż, mój ministrant z Batajska wspólnie z sąsiadami narkomanami pobił i doprowadził do nieumyślnej śmierci pewnego sąsiada.
Krotko przedtem miało miejsce symboliczne zdarzenie. Wolodia bywał na Mszy świętej w grupie ciekawskich z sekty Anastasija. Właśnie kupiłem deski i sam wykonałem ławeczki które pomalowałem w przeddzień opisanego zdarzenia. Wszystkie ławki wyschły a ta na której siedział Wolodia jakimś cudem nie. Wszyscy którzy dostrzegli jak mu się do ławki przykleiły spodnie wypowiedzieli przepowiednie, ze teraz już się od katolików nie odklei. Było to w jakiejś mierze prawda, bo dobre dwa lata mieszkał on wspólnie ze mną na plebanii i podczas moich długich wojaży ochraniał terytorium. Był o tyle dobry, ze nie kumał się z narkomanami. Bardzo posłuszny i pozytywny człowiek.
Gdy odjeżdżałem z Azowa zabrałem go ze sobą do Nowosybirska, bo twierdził, ze czuje w sobie powołanie kapłańskie.
Odbył próbę. Ile ona trwała trudno powiedzieć, nie pamiętam. Jezuici stwierdzili jednak, ze maja co do niego zbyt wiele wątpliwości i odprawili go do domu. Po jakimś czasie okazało się, ze Wolodia próbował swych sil w rodzinnym Czortkowie jako wychowawca w przedszkolu, potem jednak zgłosił się w Cerkwi Prawosławnej jako kandydat do kapłaństwa. Tam go przyjęto i wyświecono. Jakby to nie brzmiało paradoksalnie ale mam taki ekumeniczny sukces z Azowa, ze prócz dwu katolickich księży Franciszkanów, wychowałem sobie Kaplana prawosławnego.
Breżniew
Pana Breżniewa trudno nazwać parafianinem zwłaszcza gdy się zważy, ze niemal się nie kryl ze swymi ambicjami szpiegowskimi. Oficjalnie był wykładowca w uniwersytecie oraz odpowiedzialnym za oddział religii w urzędzie obwodowym.
Faktycznie jednak to był Kagebista, który wszystko wiedział. Cechowało go niesamowite poczucie humoru i nieskrywana sympatia do mnie osobiście. Ja mu kiedyś powiedziałem w nos, ze nie mam żadnych tajemnic i jak cos chce wiedzieć to niech do mnie dzwoni ja mu sam opowiem co trzeba.
Z jednej strony taka szczerość była niebezpieczna a z drugiej strony i tak mieli tylu szpiegów w każdej parafii, ze niczego skryć nie byliśmy w stanie. Jako mieszkaniec Azowa zdenerwował się na mnie, ze go nie uprzedziłem o zjeździe kapłańskim w tym mieście. Zjazd faktycznie miał być w Eliście, ale ksiądz Lucjan nie zdążył z remontami i w ostatniej chwili na moje życzenie i zaproszenie księża przyjechali do Batajska. Mieszkali w Rostowie a ostatnia sesje “uroczysta” mieliśmy w Azowie właśnie aby promować to miejsce jako siedzibę średniowiecznej katolickiej diecezji. Zebranie miało miejsce w muzeum gdzie wszystkie te dane o kościele św. Marka zdobyłem i nawet zjawiła się miejscowa telewizja. To było piękne ale ex promptum. Wiele rzeczy w moim życiu misyjnym odbywało się tak właśnie. Gdybym planował i informował to większość byłoby zbojkotowane i zniszczone w zalążku a tak pan Breżniew musiał przyjąć moja strategie i wąchać tam gdzie ja jestem i tam gdzie mnie nie ma. Pod koniec byliśmy już tak zbratani, ze rzeczywiście dzwonił do mnie i pytał czy bym mu komputera nie podwiózł do domu, bo swego samochodu nie miał.
Któregoś razu tak się nawet roztkliwił w swym urzędzie, ze nawet zaczął wspominać mój pierwszy wykład na Uniwersytecie. Podobno miałem wtedy jak to się on wyraził “wielkie gorejące zapałem oczy”. Miał gościu radochę, ze po latach “oczy mi przygasły”.
To ten sam człowiek, który mnie “godził” z prawosławnym dziekanem wołgodońskim.
Było to przy okazji sztucznie wywołanego konfliktu. Dziekanowi nie podobała się nasza kaplica. Publicznie obrażał burmistrza Wołgodońska nie przebierając w słowach. Oczywiście gadał tez głupstwa o katolikach. Trzeba go jakoś było udobruchać. Breżniew to zrobił w sposób swoisty ale skuteczny. Przeprowadził badania opinii społecznej i poznajomił popa z wynikami. Okazało się, że ludzie w mieście akceptują katolików i kapliczka im się podoba.
Bołwinowy
Para małżeńska z Azowa. Sergiusz i Lena.
Bardzo oddani dla sprawy i bezinteresowni, syn Akim.
Po moim odejściu z parafii rozeszli się. Sergiusz przeszedł do sekty Kriszny, Lena pozostała wierna parafii. To jej samozaparciu, oszczędnościom i wiedzy parafia zawdzięcza swe przetrwanie w czasach próby, kiedy to stałego księdza nie było a przyjezdni zmieniali się co Pol roku lub dojeżdżali dwa razy na tydzień.
Ona również zajęła się cala dokumentacja i sprawa rehabilitacji narkomanów. Niestety nie dala rady rehabilitować własnego męża, który rozpił się bardzo po moim odjeździe zaczął ja zdradzać i tylko wyznawcom Kriszny jak twierdzi zawdzięcza, ze się z nałogu uwolnił.
Iwan
Wyrósł w Kazachstanie z pochodzenia Niemiec. Mama mieszka w Niemczech.
Zamieszkiwał jakiś czas przy parafii. Długi czas nadużywał narkotyki, odbywał wyrok za nieumyślne morderstwo. Bardzo lojalny wobec parafii, troszkę narwany ale dobry człowiek. Bardzo się zaangażował w koncerty Igora Baranczykowa i wielokroć składał w ich trakcie świadectwo swego nawrócenia i wyzdrowienia. Dał nawet wywiad dla zaprzyjaźnionego z parafią dziennikarza. Od tej pory w gazecie wielokroć ukazywały się migawki z życia parafii.
Igor
Profesjonalny muzyk, handlarz Bronia i narkotykami, alkoholik. Nawrócił się w wiezieniu otrzymawszy stosunkowo mały wyrok postanowił się poświęcić głoszeniu Chrystusa w więzieniach z pomocą pieśni. Odwiedził wiele zakładów w obwodzie rostowskim i w krasnodarskim Kraju. Podobnie na Syberii zwłaszcza w Irkucku i na Sachalinie, gdzie głosiliśmy wspólnie, w Chabarowsku i Władywostoku.
VII. PARAFIANIE Z WOŁGODOŃSKA
Wybuchowe miasto
Wołgodońsk to miasto zesłańców, obóz koncentracyjny czy inaczej łagier.
Zachowały się jeszcze nad zalewem stare baraki przymusowych robotników a byli nimi głównie Niemcy. Oni stanowili trzon mojej parafii im więc głownie tę moją opowieść poświęcam. Dodam na wstępie, że jest to miasto po trzykroć wybuchowe. Wyburzano okolice w latach 50-tych i zatopiono kilka wiosek przy budowie kanału. Na dnie zalewu jest podobno nawet jakaś cerkiew. Potem zbudowano 8 km od granicy miasta elektrownię atomową wedle czarnobylskiej technologii więc długi czas były obawy czy warto ją uruchamiać. Ludzie sami się tego domagali, bo siedzieli bez roboty. Miasto podobnie jak Taganrog czy Nowoczerkaska ma 300 tysięcy mieszkańców. Docelowo w czasach sowieckich planowano tu osiedlić 700 tysięcy osób. Kiedy elektrownie wstrzymano wszyscy ci ludzie siedzieli bezrobotni. Trzeci wybuchowy temat zastał Wołgodońsk 16-go września 1999-go roku. Cała ciężarówka z heksagenem eksplodowała. Rannych było 500 osób. Zniszczono kilka wieżowców, nie pamiętam ile osób zmarło…
Ida Hadżijewa
Opowieść o parafianach z Wołgodońska rozpoczynam od Idy Hadżijewej. Samo nazwisko wskazuje, ze ta niemiecka dziewczyna związała swój los z jakimś Tatarem lub Uzbekiem. Słowo Hodża - gospodarz weszło w obieg w języku rosyjskim, choć ma turecki korzeń ale się spotyka w takich słowach jak hazjain, hazjajstvo(gospodarz, gospodarstwo). Może tez pochodzić od arabskiego hadż - pielgrzymka.
Nie zwracałem na to uwagi póki mi Ida nie opowiedziała, ze mieszkała w Uzbekistanie i to na przedmieściach miasta Angrenu, do którego los mnie rzucił obecnie, gdy pisze te wspomnienia.
Ida miała ciężkie Zycie w sensie materialnym. Jako rencistka zarabiała grosze mieszkając w Wołgodońsku i starając się wychowywać dwójkę dzieci w wieku szkolnym. W sposób naturalny pragnęła jak najszybciej wyjechać do Niemiec, do ojczyzny przodków, by tam poprawić swój status.
Jakoś tak w sposób bezwiedny dałem jej do zrozumienia, ze być może pomagając w parafii ona sobie to “wyprosi u Boga”, żeby wyjechać czym prędzej. Ja to powiedziałem, ale od razu ugryzłem się w język, bo wiadomo, ze Niemcy się nie śpieszą i nigdy tak nie bywa, żeby ktoś w ciągu paru miesięcy dostał zaproszenie. To się ciągnie latami. Trzeba skompletować i notarialnie potwierdzić niemieckie pochodzenie. Zdać test z języka niemieckiego, doczekać się zaproszenia z jakiejś niemieckiej gminy gdzie się znajdzie mieszkanie i praca.
Sentymenty, sentymentami ale w Niemczech nawet w odniesieniu do wypędzonych i skrzywdzonych “ordnung muss sein”.
Ponadto, dawać nadzieje, że Pan Bóg się wtrąci w los człowieka w takiej sytuacji, było z mej strony pewnym nadużyciem. Ja to wypowiedziałem z rozpaczy, bo Malo kto mi pomagał w takich sprawach a ta kobieta robiła to chętnie. Jako księgowa miała dryg do papierów i ku zaskoczeniu wszystkich Niemców z Wołgodońska, którzy znali sprawę i właśnie jak napisałem czekali na repatriacje latami, Ida wyjechała niespełna pół roku po złożeniu ankiety na wyjazd. Moje słowa okazały się prorocze i od tej pory nigdy nie narzekałem na brak pomocników we wszelkich sprawach jakie trzeba było załatwiać w tym mieście. Ludzie zabobonnie wierzyli, ze pracując dla Boga pracują również dla siebie.
Gdy w 2009-m roku, to znaczy po 13 latach odszukałem Idę w Niemczech i miałem z nią długą rozmowę telefoniczna, to okazało się, ze ona nadal. Żyje tymi wspomnieniami. Jest wdzięczna i zadowolona. Los nie ułożył się idealnie. Podobnie jak w Rosji również w Niemczech jest rencistka, jednak dzieciom udało się dostać na dobre studia i ma nadzieje, ze sobie lepiej ułożą życie. Dowiedziałem się w międzyczasie, ze jedna z jej siostr mieszka w Saratowie a inna na Syberii w stanie de mentalnym bliska śmierci. One tez widocznie kiedyś marzyły o wyjeździe ale im nic z tego nie wyszło. Ida jakby potwierdziła moje przypuszczenia, że jej przypadek był wyjątkowy i że to była “Boża interwencja”. Ida nie przestaje dziękować Bogu i nawet złożyła w tej sprawie świadectwo w Internecie publikując opowieść o początkach naszej parafii w Wołgodońsku, o swych staraniach i o repatriacji.
Elwira Lerte - Pacenko Hannower
Podobną opowieść przez telefon mogłem ku swemu zdumieniu usłyszeć przez telefon od pewnej malutkiej wzrostem Niemki z Wołgodońska, która jak mi powiedziała nawet nie marzyła o repatriacji póki nie zaczęła uczęszczać do naszej parafii. Powiedziała cos co mnie bardzo zaskoczyło. Zawsze mi się zdawało, ze wołgodońscy Niemcy byli dobrze zorganizowani jeszcze przed powstaniem parafii a tymczasem ta pani mi powiedziała, ze dopiero parafia wlała w nich nadzieje na lepsze Zycie. Wielu z nich jako lepsze Zycie pojmowało wyjazd do Niemiec i trudno im się dziwić. Żyć w Wołgodońsku w czasach tamtej depresji to był szczególny heroizm. Bez pracy i bez nadziei na poprawę sytuacji materialnej. To tak jak schyłkowe lata gierkowskie lub polski stan wojenny. Mam prawo porównywać, bo dobrze pamiętam Zycie na kartki i dobrze pamiętam czasy Jelcyna pod względem zamożności prostych ludzi i ich odczuć.
Zmartwiła mnie wiadomość, ze mąż tej pani nie zechciał wyjechać razem z rodzina, ale tamte pokolenie jest właśnie tak wychowane, że co niemieckie to złe. Dziwie się jak się zdecydował na małżeństwo z Niemka. Z drugiej strony ta kobiecinka, jak wiele moich parafianek miała tyle uroku w sobie pomimo wieku, ze w młodości mogła zawrócić w Glowie niejednemu Rosjaninowi. Podobnie mógłbym powiedzieć o jej córce, która tez wedle slow mamy ma się dobrze. Zakończyła studia, pracuje i nawet nie tęskni do Rosji.
Dodam, ze babcia Elwira jest jedna z trzech kobiet, które w 1996 roku cale lato uczęszczały na katechizacje w sytuacji, gdy reszta diaspory niemieckiej świadomie czy nieświadomie bojkotowała te spotkania. Owszem, czasami przyszło 5 czasem 7 osób, ale najczęściej jechałem z powodu 3 staruszek 300 km autobusami w jedna stronę i 300 z powrotem w nadziei, ze z tego ziarnka gorczycy cos wyrośnie. Choć wszystkie 3 babcie zniknęły z parafii, bo jedna wyjechała inna pewnie zmarła a trzecia zmieniła wyznanie, to jednak ich przykład pociągnął innych i nawet z braku Niemców w Wołgodońsku parafia żyje dalej.
Babcia Emma
Obok Elwiry najczęstsza i najwierniejsza parafianka była babcia Emma, której historia życia jest bardzo wzruszająca. Miała ona w młodości romans z jakimś żołnierzem rosyjskim i gdy zaszła w ciążę trzeba było wedle moralności tamtych czasów założyć rodzinę. Rodzice i krewni żołnierza gdy się dowiedzieli, ze dziewczyna jest Niemka nie dali się w żaden sposób przekonać. Emma została samotna matka i z tego co zrozumiałem nigdy więcej za mąż nie wychodziła samotnie wychowując dziecko. Choć jak wspomniałem pierwszy rok mego posługiwania w Wołgodońsku babcia Emma była najwierniejsza parafianka, to jednak następnego roku gdzieś zniknęła. Ponieważ była po 80-tce mam powody myśleć, ze zachorowała lub zmarła i umierając nie zostawiła dziecku instrukcji, ze trzeba zawołać księdza. Mimo naszych bliskich relacji na kolędzie u niej nie byłem i adresu, by ją szukać nie znalem. Mnóstwo innych spraw spowodowało, ze na początku nawet nie zwróciłem uwagi, ze jej nie ma. Przywykłem, ze w Rosji ludzie pojawiają się i znikają z parafii bez powodu.
Pseudo Jehowistka
Inna parafianka spośród tych najwierniejszych powód żeby chodzić i nie chodzić miała. Chodziła, bo ją brały za dusze niemieckie pieśni kościelne jakie czasami uczyłem na spotkaniach. Zauważyłem, ze najlepiej ze wszystkich zna ona tekst “O du Heilige, o du frolige gnadenbringenden Weihnachtzeit”, “Stiille Nacht” i inne kolędy.
Chodziła uparcie, choć nie skrywała, ze ma luterańskie korzenie, nie przeszkadzało jej to ze jesteśmy katolikami, bo czuła więź z innymi Niemcami, którzy przychodzili do centrum zanim powstała parafia i potem, gdy już centrum nie było a parafia dalej spotykała się na strychu 9-ciopietrowego bloku na tzw. “polu głupców” po sąsiedzku z Domem Kultury.
Niestety pewnego razu przyniosła ze łzami torebkę pełną naszych książek, krzyż i różaniec. Przeprosiła, ze już więcej nie może na nasze spotkania przychodzić, bo jej córka jehowitka jej tego zabrania. Malo tego, wymusza na niej, by ona również chodziła na zebrania jehowitów. Oto powód, ze musi odejść. Na pożegnanie powiedziała, że nas wszystkich kocha i nawet niektóry osoby uścisnęła czule. Scena prawdziwie wzruszająca. Nie wiem z czym to porównać i jak ocenić zachowanie takiej córki. Długo potem dźwięczało mi w uszach “ja kocham córkę i musze jej słuchać”. Czy nie powinno być raczej na odwrót. Niestety w Rosji to nie pierwszy przypadek, kiedy to ze zdziwieniem dostrzegłam jakimi tyranami wobec rodziców mogą być ich własne dzieci, zwłaszcza jedynacy.
Przedtem i potem miałem niejedna rozmowę na temat tego jakie są tradycyjne religie w Niemczech i gdy mówiłem, ze katolicka i luterańska w równych proporcjach to ze zdziwieniem pytali mi się “a baptyści, a jehowici???”. Okazuje się, ze w czasach sowieckich, ktoś rosyjskich Niemców przekonał, że ich tradycyjnym wyznaniem jest religia Baptystów lub jehowitów. Z braku tradycyjnych wyznań, które zmiotła rewolucja Niemcy w Rosji z przekory szli do jakiejkolwiek sekty, byle nie identyfikować się z prawosławiem, bo ich tam mieli za cudzych. Bez wiary było im ciężko wiec stawali się lekkim łupem dla nowych protestanckich ruchów a nawet dla sekt. Obecna wtórna “ogólnopaństwowa” nagonka na katolików wywołuje niestety podobny efekt tyle ze większych rozmiarów. Teraz nawet Rosjanie, którzy z rożnych przyczyn nie identyfikują się z Prawosławiem nie mając alternatywy trafiają w łapy wszędobylskich jehowitów, mormonów lub wspomnianych odnowionych i gibkich protestantów wszędobylskich.
Ci przywykli do pracy w podziemiu albo na peryferiach i krok za krokiem przez swoja prostotę i determinacje zdobywają ludzkie serca.
Roza Schneider
Parafianka, która czekała długo na repatriacje nazywa się Roza Schneider. Miała dwie córki starsza zdaje się Natasza, ruda bardzo powabna, postrzelona i wyzywająca. Nie pamiętam imienia dziewczyny ale pamiętam jak pilnie chodziła do kościoła, który sama wywalczyła. Wołgodońsk to rzadki przypadek kiedy o pozwolenie na budowę kościoła wałczyły dwie “gówniary”.
Starsza Jula Tabunszczykowa mogła mieć 20 lat a Natasza, młodszy rudzielec maksimum 16.
Odwiedziły one wspólnie minimum 6 instancji w mieście takich jak Ochrona pożarna, Policja Podatkowa, Sanepid, Ekologia, Milicja. Wszyscy ci ludzie SA przyzwyczajeni do pobierania haraczy od każdej osoby i organizacji, która cos buduje. Od tych dziewczynek nie śmieli nic brać, bo niby co. One reprezentowały małą katolicką parafię, której proboszcz mieszkał 300 km stad i nie był w stanie dzień w dzień przyjeżdżać taka odległość i wystawać w kolejkach. Te dwie dziewczynki to zrobiły, wywiązały się świetnie. W niektórych sytuacjach widocznie pomagała ich naiwność, w innych uroda, czasami nazwisko. Tato Juli był znanym w mieście urzędnikiem i choć dawno rozwiedziony nie ciekawił się losem i wyznaniem dzieci to “zaocznie” sprzyjał katolickiej parafii. Tak przynajmniej z entuzjazmem opowiadały mi potem dziewczęta.
Młodsza córka Rozy Katja nie odstępowała od mamy. One dwie były chudziutkie jak wiórki. Rozę również udało mi się odszukać w Niemczech. Przybyla ze swym nowym mężem ze Szwabii Aż na północ w drugi koniec Niemiec do Essen, żeby się ze mną spotkać. To dla mnie duże wyróżnienie i znak, ze ci ludzie pozostali wdzięczni. Gdy pytałem co się dzieje z pierwszym mężem dowiedziałem się, że zmarł jeszcze w Rosji na rok przed wyjazdem. Nie zapamiętałem przyczyny śmierci. Mężczyzna był młody jak i Roza w moim wieku. Gdyśmy się rozgadali w czasie uroczystego obiadu u państwa Hirsch to się okazało, że Roza również urodziła się i chodziła do szkoły w Uzbekistanie, w tym miasteczku, do którego od jesieni 2008-go roku co tydzień dojeżdżam na Msze świętą, czyli w Angrenie. Było to dla niej miłym zaskoczeniem i dla mnie, ze czasami tak się składają ludzkie losy, wedle tego psalmu 42, który tak często cytuje, ze “głębia przyzywa glebie hukiem wodospadów”. Albo “góra z górą się nie zejdzie, ale człowiek z człowiekiem…” Myśmy musieli się spotkać ponownie.
Mama Muminka
Inna osoba, która ze wzruszeniem odebrała wiadomość o moim pobycie w Niemczech spośród mych parafian wołgodońskich to mama Daniela. Kobieta solidnej budowy ciała z charakterystyczna niemiecka fizjonomia i fryzura a la Merkel. Nie pamiętam jej nazwiska i z początku słabo kojarzyłem gdy mi powiedziano, ze chce ze mną porozmawiać na skypie z wizja. Dzięki temu, ze był obrazek mogłem nareszcie po 10-ciu latach sobie przypomnieć nie tylko ja ale i syna, który był Suminkiem. Takie dzieci z syndromem Dawna bardzo chętnie uczęszczają do kościoła. On nie był wyjątkiem. Mama długo opowiadała mi jak to przyjechawszy do Niemiec trafił w cieplarniane warunki. Jak bardzo zajęli się nim nauczyciele i wychowawcy. Opowiedziała, ze uczy się liter, rysunków i ma zajęcia z jazdy konno co go bardzo rozwija i cieszy. To kolejny przykład na to jak ci ludzi poprawili swój status. Kobieta obcowała ze mną dobre 40 minut i nie przestawała płakać. Były to łzy wdzięczności za nasze spotkanie, za nasza Wołgodońska parafie, która nas tak bardzo zjednoczyła. Ja miałem kolejna okazje przekonać się, ze ten czas spędzony w Rosji nie poszedł na marne. To była naprawdę wzruszająca rozmowa.
W Polowie rozmowy w ekranie pojawił się wzrosły Daniel i po dziecięcemu raczka mi pomachał. Wyglądało na to, że on również pamięta swego dawnego proboszcza.
Wołodia Hirsch
Moim zakrystiani nem i liderem parafii w Wołgodońsku stal się niespodzianie Wolodia Hirsch, człowiek, który mieszkał naprzeciw wejścia naszej drewnianej kapliczki. Ona się tak pięknie prezentowała na szarym osiedlu, ze nawet wrogowie odnosili się z sympatia do katolickiej świątyni. Były specjalne badania socjologiczne, z których wynikało, ze Az 40 procent mieszkańców odbiera pozytywnie fakt istnienia kaplicy reszta nie miała zdania i tylko kilka procent jawnie wrogo oceniło ten fakt.
Zona Hirscha Walentyna traktowała mnie jak syna. Córka Ludmiła pomagała w drobnych rzeczach dotyczących księgowości. Wnuk był ministrantem i wspólnie z dziadkiem odwiedził nawet Polskę na pożegnanie ze mną w 1999 roku.
Nic dziwnego, ze kiedy równo po dziesięciu latach spotkaliśmy się w Niemczech to było moc wzruszeń. Prawdę powiedziawszy tylko wnuk się trochę zmienił, bo wyrósł, zmężniał, akurat szykował się by pójść do Armii niemieckiej.
Wiera Heidinger
Jeśli dobrze pamiętam w mieście były trzy siostry Heidinger. Jedna z nich była sekretarzem Wiedergeburt. Pisała wiersze i pięknie prowadziła kronikę. Druga z siostr miała trojkę dzieci, trzecia najmniej kojarzę i to właśnie ona jako jedyna wyjechała do Niemiec do Turyngii.
Sekretarka udała się na zarobki do Barcelony i spędziła tam wiele lat. Ona właśnie odszukała mnie przez Internet i podała adres państwa Hirsch. Średnia Zina całkiem niedawno zmarła na zakażenie krwi przy transfuzji. Bardzo zle leczona, młoda kobieta. Ta rodzina to chyba najbardziej wzruszająca historia jaka mogła się w Wołgodońsku przytrafić. Trojka jej dzieciątek tak bardzo ubarwiła mi kaplice, ze nie sposób oddać słowami. Starsza Katja wędrowała ze mną do Santiago a dwaj chłopcy ministranci byli ze mną na Parafiadzie. Ja tez nie potrafię wyrazić swej radości, ze się to wszystko udało. W związku z tym przypomina mi się szczegół jak to któregoś dnia chłopiec starszy ministrant zgubił się nam w Łazienkach, bo się na cos zagapił ale kilka godzin sterczał w tym samym miejscu, póki się nie domyśliłem, żeby tam właśnie pójść. Jaka to była radość z jego znalezienia…
Najmłodsza mieszkająca w Turyngii o nazwisku Siliwestrowa dodzwoniła się do mnie i długo owszem dziękowała jak i wszyscy pozostali za to, ze ich zebrałem.
Zina
Bardzo chorowita i biedna parafianka. Siostra Wiery Heidinger, mama Katii i dwu chłopców ministrantów. Udało się jej wszystkie dzieci doprowadzić do dorosłości i samodzielności. Zachorowała na raka, przy transfuzji krwi zatruto ją i umierała bardzo ciężko ale w obecności najbliższych. Ta śmierć bardzo poruszyła parafian. Postanowili mnie o tym powiadomić. To miało miejsce wiosną 2009. Mam wrażenie, że parafia stała się jej drugim domem mimo, że w chwili gdyśmy się zapoznali nie wiedziała o kościele niczego.
Fermerzy
Na spotkanie w Essen Przybyla z holenderskiej granicy para fermerów, którzy w czasach budowania kaplicy zajmowali się karmieniem naszych budowlańców z Niemiec. Okazuje się, ze oni tez przed Wołgodońskiem mieszkali w Uzbekistanie w okolicach Qarshi, pod afgańska granica.
To czym zajmowali się w Rosji robią i teraz. Wykupili sobie domek i działkę. Dalej SA fermerami. Ze wszystkich napotkanych w Niemczech parafian oni właśnie mieli najbardziej zadowolone miny i oni właśnie na to spotkanie przywieźli płow, najprawdziwszy, uzbecki, grzech było nie spróbować.
Peters
Kolejny pan o którym nie sposób milczeć to Edward Peters. Z nim zapoznałem się poprzez oddział kultury, gdzie lojalnie mnie powiadomiono o istnieniu Niemieckiego Centrum kulturalnego. Dostałem adres i telefon do prezesa Wiedergeburt. Człowiek okazał się dość utalentowanym i sprytnym liderem. Jakiś czas był nawet deputowanym we władzach miejskich i nawet udzielił niegdyś wywiadu, ze z Rosji nigdy nie wyjedzie. Te opinie miał za jakiś czas zmienił. To był ten czas gdyśmy się zapoznali. On właśnie odsprzedał całość mebli jakie znajdowały się w niemieckim centrum Wiedergeburt dla parafii i na jakiś czas zniknął. Już myślałem, ze wyjechał do Niemiec, gdy nagle odnalazł się w trakcie wznoszenia kaplicy.
Przyznał się lojalnie, ze nie mógł spokojnie patrzeć jak niemieckie towarzystwo przechodzi pod zarząd Polaka, ale tez się nie sprzeciwiał i chyba w duszy się z tego cieszył, ze jakąś pamiątka po Niemcach w mieście pozostanie.
Na pytanie pewnego Kaplana, który przyjechal do mnie w gościnę z Niemiec “czemu zwleka”, zażartował, ze “rosyjskie kobiety są nazbyt piękne”…
Fryzjer
Spośród parafian, którzy pozostali w mieście wymienię chłopca, którego zona miała niemieckie korzenie i tez mieszkał nieopodal kaplicy. Miał tak szczera twarz i włączał się we wszelakie sprawy kościelne Az się nie chciało Wierzyc, ze w naszych czasach mogą być tacy idealni Mezowie i ojcowie. Gdy byłem w Niemczech mówiono mi, ze cos się miedzy małżonkami popsuło i ze rzadko bywają w kaplicy, jednak w tamtych czasach byli niemal codzień. Ja tez bywałem u nich w domu, głównie po to żeby cos pojeść lub podstrzyc włosy.
Wołodia
Inny parafianin, który pozostał i serce wkładał we wspólna sprawę był Wolodia. Rodem z Winnicy. Ponoć miał własna ciężarówkę i bardzo pomagał w odnowieniu zwróconego winnickiego kościoła. Jak się znalazł w Wołgodońsku? Przyjechal do ojca, który żył z matka w rozwodzie ale kiedy mama zmarła postanowił nim się zająć.
Nie miał żadnej pracy w mieście wiec chodził sobie na ryby a gdy się pojawiła parafia to stal się w niej głównym stróżem do chwili gdy się na mnie nie obraził za to, ze mu słabo pomagałem w pragnieniu wstąpienia do seminarium. Owszem miał córkę dorosła, był rozwiedziony, kościelnego ślubu nie zawierał, żadnych zobowiązań wiec na upartego można go było rekomendować mając na uwadze niesamowita pobożność. Rektor jednak Antonini, który znając sprawę jedyni z telefonicznych rozmów i słabo znając rosyjski nie przyjął kandydata.
To była kość niezgody. Mnie było prawdziwie żal tego parafianina, ale zrobić się w tej sprawie nic nie dało.
Pietrowy
Jeszcze jedna niezwykła rodzina to Pietrowy. Ojciec rodziny był Rosjanin ale jego małżonka rasowa Niemka, blondynka z ostrymi kośćmi policzkowymi z zawodu fotograf. Bardzo rezolutna. To jej Peters przekazał sprawy towarzystwa. Ja z kolei prosiłem ja by zajęła się projektami Caritas.
Dwie jej córki wędrowały ze mną do Santiago. Obie na tyle przeżyły te historie, ze pozostały w kościele mimo, ze mama miała luterańskie korzenie.
Starsza córka Pietrowych zaprzyjaźniła się z siostrami w Saratowie i ponoć pracuje w Watykanie jako zakonnica. Młodsza jest w Moskwie. Rodzice pozostali w Wołgodońsku.
Natalia Iwanowna Szamilowa
Natalia wysłała swego syna do Santiago z bardzo precyzyjnym zadaniem: by przyjął chrzest. Daniel szykował się do chrztu ponad rok. Miał tej sprawy pilnować pewien kleryk z Astrachania, który miał dwutygodniowa praktykę w Wołgodońsku. Ja również katechizowałem go ile się tylko dało ale w ciągu roku chłopak był nieuchwytny. Katechizacja na pielgrzymce była w przyspieszonym tempie.
Chrzcił sam kardynał Ruoco Varela, który również kilka dni z nami wędrował. Był wyraźnie zadowolony z naszej rosyjskiej grupy.
Daniel wrócił z pielgrzymki bardzo podniesiony na duchu. Myślę, ze to tez miało wpływ na mamę, która po roku czasu w Rzymie właśnie idąc śladami syna przyjęła chrzest w mojej obecności w parafii św. Gerardo. To był pamiętny rok jubileuszowy.
Natalia Szamilowna sympatyzowała mi od samego początku, bo jako dziennikarka czytała czasami artykuły jakie publikowałem w mieście tu i owdzie głównie na cześć 8 marca, Wielkanocy i Bożego Narodzenia. Trzeba przyznać, ze większość dziennikarzy w mieście znalem w mniejszym lub większym stopniu.
Opatrznościowo dar felietonisty przydał mi się w pozyskiwaniu przyjaciół.
W tych czasach gdy powstawała kaplica Natalia była już zastępca Burmistrza i gdy prawosławny dziekan pozwolił sobie kilka napastliwych replik pod adresem burmistrza za to, ze ten pozwolił Katolikom budować kaplice Natalia za zgoda Burmistrza oddala moja replikę do wszystkich miejscowych gazet. Artykuł wywołał fale śmiechu bo był napisany z humorem, którego mi natenczas nie brakowało. Napisałem do księdza dziekana, ze nie godzi się nam Kaplanom gorszyć ludzi kłótniami, ze lepiej to w cztery oczy a gdy chodzi o Burmistrza to on tu nic nie winien, bo winna jest caryca Katarzyna. To ona sprowadziła Niemców nad Don i na Wołga, stad ich dużo również w Wołgodońsku. Skoro jednak SA to powinni mieć swój kościołek choćby malutki. Artykuł trafił celnie w serca czytelników. Burmistrz był wdzięczny a Natalia w siódmym niebie.
Misjonarka
Wspólnota w Wołgodońsku na prośbę siostr Misjonarek świętej Rodziny miała tytuł świętej Rodziny i błogosławionej Bolesławy. Wiele wysiłku w te parafie włożyła siostra Kryspina, Pawła, Teresa. Najwięcej jednak serca miała dla parafii siostra Inga, która przyjeżdżała do Wołgodońska co drugi tydzień i dyżurowała siedem dni.
Nie było to zbyt bezpieczne ale siostra była bardzo mężna.
Pewna parafianka pozostawiła klucze swego domu wyjeżdżając za granice. My mieliśmy tylko płacić za światło. Siostrze bardzo to miejsce się spodobało.
To dało wielki skutek.
Jednym z nieoczekiwanych skutków było to ze jakaś Malo nam znana dziewczyna zgłosiła się do zakonu. Udało się ja zawieźć do Baranowicz z grupa dzieci, które jechały na Parafiade. Tak mi się zdaje to wyglądało. Niestety jej pobyt w klasztorze nie trwał długo. Nawet nie wiem czy po powrocie chodziła do kaplicy. Ważne jednak, ze cos takiego miało miejsce. To już daje świadectwo tego jak bardzo nasycone było Zycie parafialne w tamtych czasach. Nawet żeśmy tego nie postrzegali z bliska to dopiero teraz wychodzi z odległości czasu…
Tabunszczykowy
Ta pani, która zostawiła klucze dla siostry Ingi od swego domu w Wołgodońsku nazywała się Tabunszczykowa. Na prośbę córki pomagała w zbieraniu dokumentów na kaplice. Kiedy już wszystko było gotowe i kaplica stanęła jako jedna z pierwszych zgłosiła się do pierwszej spowiedzi a potem oddala córkę do zakonu. Nie obyło się bez skandalów i łez.
Dziewczyna była uparta, rezolutna i bardzo przekonująca. Jak tylko chciała i kogo chciała mogła sobie owinąć wokół palca.
Chodzi o Jule Tabunszczykowa, która dwukrotnie podejmowała próbę zakonna u Karmelitanek. To chyba pierwszy raz w życiu ktoś jej czegoś odmówił. Najpierw po dwu latach ona nie była pewna czy chce być w zakonie a potem, gdy się przeniosła z Kijowa do Charkowa to właśnie w Charkowie jej powiedziano, ze się nie nadaje i to była dopiero tragedia. Jula zgłosiła się do mnie na Donbas, bo właśnie tam pracowałem w tym czasie i zaproponowała, ze mi będzie pomagać. Wymogła na mnie i na Biskupie, ze dla skutecznej katechizacji w jednej z moich parafii powinna chodzić w habicie. Długo wymyślała formę i szukała krawcowej. Gdy już wszystko było gotowe jej strój zaczął drażnić miejscowego dziekana. Po jego skardze Jula dostała wymówkę od Biskupa i wróciła do rodziców.
Tam długo miotała się w te i we w te. Pierwsze co spowodowała w swej parafii w Wołgodońsku to bunt przeciwko proboszczowi. Księdza Irlandczyka zabrano z parafii. Gdy ta pozostała bez Kaplana Jula popadła w histerie, ze nie ma codziennej komunii świętej, ze nie może bez Jezusa. Poszła wiec prosić o Jezusa do Prawosławnych. Ci zaradzali od niej konwersji. Juli dokonała przejścia. Ostatnie o czym mi pisała to był plan by się ożenić z Prawosławnym księdzem. Nie wiem czy to zrobiła czy nie. Podobno uczy w szkole religii i bardzo kocha Boga. Nie wiem co o tym myśleć ale bywa i tak. Owszem tak jak w wypadku Bolwinowych moja misja w tej rodzinie spełzła na niczym. Ludzie odeszli od kościoła i to pewnie liczni. Komu jednak on nadal. Potrzebny ci docenia moje wysiłki by kaplica powstała. Paradoksalnie Jula i jej mama tez maja w te sprawę ogromny wkład. Wiem ze człowiekowi nie wolno przypisywać wiele. W takich rzeczach najwięcej czyni Bóg tym niemniej ja mam dług wdzięczności i pisze ten tekst i niech te słowa pozostaną słowami wdzięczności a żal niechaj ustąpi na dalszy plan.
Trzy siostry - w Wołgodońsku wszystko zaczęło się dzięki Morozowiczom z Kałmucji. Mama dwu dziewczynek, które ochrzcił brat Paweł Kiekszajew, która była z pochodzenia Rosjanką na tyle pokochała kościół, że gdy się dowiedziała o moich planach otwarcia parafii w Wołgodońsku dała mi adres swej koleżanki ze studiów. Ta przyjęła mnie kilkakroć w gościnę jak rodzonego i zgodziła się bym w okólniku jaki rozesłałem do mieszkańców miasta podać jej telefon jako kontaktowy. Jedna z pierwszych odezwała się pewna biznesmenka rodem z Podola. Nie była wzorcowa parafianką. Przychodziła od czasu do czasu. Ja ją odwiedzałem w domu. Często wyjeżdżała do Grecji. Miała bardzo pobożną siostrę która niestety straciła kontakt z kościołem, bo ją pod szantażem ochrzcili prawosławni. Parę lat wcześniej syn tej pobożnej kobiety popełnił samobójstwo, bo nie mógł się oswobodzić od mafii. Miała zaledwie 20 lat. Kobieta bardzo chciała mu jakoś pomóc i chodziła do prawosławnych. Ci co prawda za samobójców się nie modlą ale na uporczywe prośby matki powiedzieli, że owszem “jak się ochrzci” to będą się modlić. Kobieta już była chrzczona w dzieciństwie, wszyscy jej przodkowie byli Polakami ale dla popa katolicki chrzest nic nie znaczył i do jednego nieszczęścia utraty syna kobieta dołożyła drugie. Wyznała mi, że teraz czuje się zdrajcą i ma obawy co na to jej rodzice, czy teraz może się za nich modlić i czy oni jej to przebaczą. Uspakajałem ją jak mogłem i zapraszałem do kościoła ale miałem wrażenie, że ona mnie nie słyszy. Te dwie siostry Polki miały jeszcze trzecią. Ta o zgrozo, zaprzyjaźniła się z Adwentystami i nawet zerwała stosunki z siostrami, które w jej ocenia pozostały “pogankami”.
Takie oto losy ludzkie przychodziło mi się obserwować i ten wyznaniowy węzeł gordyjski wielokroć zdawał mi się niemożliwy do rozwikłania.
Przy okazji chcę zaznaczyć w kontekście licznych oskarżeń o katolicki prozelityzm jakie grzmią na co dzień z prawosławnych ambon i w hucznych deklaracjach hierarchów chcę zwrócić uwagę, że to raczej katolicy są ofiarami permanentnej “prozelityzacji“, bo opisane przypadki “przechrzczenia” katolików z byle powodu są niestety nagminne.
XIII. NIEMIECKIE WIOSKI
Niemieckich kolonii wokół Rostowa było sporo. Z tych okolic właśnie pochodzą przodkowie biskupa Wertha, który urzęduje w Nowosybirsku. Opowiedział mi to osobiście w prywatnej rozmowie.
Przez lata posługi odwiedzałem kilka z nich. Najbliżej Batajska była wioska Gusiewo lub Gusiew. Tam wiele osób przyznawało się do katolicyzmu ale mi zabrakło sił i entuzjazmu, żeby tam otworzyć parafię. Zajeżdżałem czasami na pogawędki do konkretnych ludzi, odwiedziłem nawet wójta i ten obiecywał pomoc. Zostawiłem sporo literatury u pewnej kobiety, która była krewna mego kierowcy i na tym koniec. Miałem zbyt dużo pracy w innych parafiach, żeby to dokończyć.
W innej wiosce za Azowem, na samej granicy obwodu rostowskiego i krasnodarskiego kraju, 12 km od stanicy Starominskaja, gdzie miałem straszną wywrotkę samochodem odnalazłem piękną świątynie niemiecką. Najprawdopodobniej we wsi mieszkali luteranie albo menonici. Obecnie tam jest wioskowy klub i odbywają się dyskoteki. Ciężko mi było na sercu ale we wsi nie ostał się żaden Niemiec. Nie było z czego zaczynać więc nawet nie zacząłem. Odwiedziłem to miejsce z figurą Matki Bożej fatimskiej i jej opiece oddałem to miejsce. 8 km dalej jest wioska Czajka z pięknym wybrzeżem i widokami na morze Azowskie. Odwiedzałem i tutaj wójta, którym się okazała być młoda sympatyczna pani. Ona się nawet zgadzała na to bym tam w kościele odprawiał, ale niestety jak już wspomniałem zabrakło mi fantazji.
Kolejna wieś to Kahalnik a dokładniej Kagalnickoje, wieś nieopodal, której pociąg staranował szkolny autobus. To był rok 1996-ty, wiosna. Tam również na to miejsce woziłem figurę Matki Bożej.
Kagalnickaja
Straussy
Rodzina Agaty Strauss we wsi Kagalnickoje to niesamowicie sympatyczni ludzie.
To ze we wsi cośkolwiek się dziać zaczęło trzeba znowu zawdzięczać siostrze Indze.
Każdy poniedziałek wybieraliśmy się tam katechizować, przy okazji siostra uczyła się jeździć samochodem. Nie wiem czy ona była świadoma jak niebezpieczne były chwilami jej manewry za kierownica tym niemniej lubiła to robić a ja miałem trochę odpoczynku.
Dzieci przychodzili do Starusow z sąsiedzkich domów w rożnej liczbie czasami 5 czasami 10 osób ale to byli nasi główni parafianie. Braliśmy ich do klasztoru na rekolekcje. Nigdy nie udało się nikogo zawieźć do Polski czy do Hiszpanii jak to bywało w innych parafiach. Ta najmłodsza wspólnota rosła szybko. Zawsze przywoziliśmy stamtąd mleko i inne smakołyki. Tutaj prócz pogrzebu Agaty odbył się również ślub gospodarzy, którego udzielał uroczyście Kaplan z Niemiec Betele w 1998-m roku. Kagalnickaja to jeden z tych projektów, których nie udało się doprowadzić do końca. Podobna porażkę poniosłem we wsi Stepnoje o czym w kolejnym tekście.
Stepnoje
Estończycy
Siostry i wielu kolegów kapłanów wyśmiewali moje pragnienie odszukiwania katolików w każdej wiosce. Czasem nie zwracałem uwagi na takie gadanie i robiłem swoje. Jeden raz jednak zdarzyło się, ze nie zajechałem do Stepnoje. To było już na pożegnanie. W 1999 roku ksiądz biskup Pickiel poświęcał kaplice w Leningradzkiej i wedle planu miał zajechać wieczorkiem do wsie Stepnoje Pol drogi z Leningradzkiej do Batajska. Za kierownica był ksiądz Edward i gdy na zegarku było już dobrze po dziesiątej pytał mnie wzrokiem czy zajeżdżamy do Stepnoje. Spojrzałem na zmęczonego przelotem z Saratowa i uroczystościami w Leningradzkiej Biskupa…
Biskup nie wypierał się ale mi się go zrobiło żal. Potem parafianie potwierdzili, ze czekali do północy.
Wioska Stiepnoje przeżyła trzy fale emigracji. Najpierw wyludniła się odległa uliczka na końcu wioski w 1993-m roku. Potem wyjechali Goeringowie ze środka wsi w do miasta Gorlitz na polskiej granicy a na koniec mieszkający kolo kolei Niemcy pojechali do Bremy.
Została się we wsi tylko jedna wielodzietna babcia, Białorusinka krewniaczka tych z Bremy i jedna Estońska rodzina na drugim końcu wsi za torami.
Pomimo tych ciągłych wyjazdów cały czas było dla kogo pracować.
Gdyby człowiek miał trzy osoby albo 3 życia, rozerwałbym się na kawałki i pracował. Szkoda, ze tak Malo wolontariuszy dal los. Gdyby biskupi w większym tempie i ilości wyszukiwali kapłanów i siostry to mój szpiegowski charakter byłby bardziej przydatny w kościele. Ponieważ jak mowie moje poszukiwania katolików były często ośmieszane ręce chwilami opadały i sprawy pozostały niedokończone. Może jacyś aniołowie modła się za tych parafian i nie dadzą im się zagubić w życiu. Może jeszcze zapuka do ich drzwi jakiś misjonarz.
Białorusinka - aktywna parafianka w stanicy Stepnoje.
Ze Stanicy Stepnoje wyjeżdżało coraz więcej Niemców. Miałem 4 różne domy do odprawiania i wszystkie one zostały już sprzedane. Powoli szukałem sobie parafian wśród innych narodowości. Prócz wspomnianych Estończyków bardzo otwarta na Boga była pewna Białorusinka, której domek stał nieopodal dworca kolejowego.
Kobieta miała czarne malowane włosy, była szczupła, średniego wzrostu. Miała niesamowite poczucie humoru i bogatą wiedzę o całej wiosce. Nadawała się idealnie na lidera parafii. Mój wyjazd na Syberie spowodował niestety upadek tej kwitnącej misji.
Pani Eichwald - najaktywniejsi parafianie w stanicy Stepnoje - obecnie mieszkają w Goerliz wschodnie Niemcy. Pośród Eichwaldów najaktywniejsze były żony, które nie były Niemkami. Żona Eichwalda była sybiraczka, pulchniutka nauczycielka. To ona wyszła z inicjatywą by ochrzcić jej męża a przy okazji i siebie i dzieci.
Pani Goering - rodzony ale starszy brat Eichwalda nazywał się Goering, bo takie było nazwisko pierwszego męża babci Marii. Jego małżonka pochodziła z Białorusi. Miała długie jasne włosy. Uśmiech nie znikał z jej twarzy. To właśnie u niej była pamiętna kolęda i pierwsza msza święta w styczniu 1993-go roku. Odprawiałem ją z księdzem Andrzejem Morawskim, który mnie zapoznał z tymi ludźmi. Ostatni raz odprawiałem u nich latem 1997-go roku. Ich “kolektywny chrzest” dla 8-miu osób miał miejsce 8 marca 1995-go roku.
Babcia Goering - mama i babcia rodziny Eichwald. Ta pani była w wieku mojej mamy i tak ją odbierałem. Ona tez była ze mną szczera jak rodzona mama i bardzo czekała na każde odwiedziny. Z początku dzieci nie ciekawiły się tymi spotkaniami póki sprawą nie zajęły się żony jej dwu synów. One przekonały swych mężów, że nie wolno jechać do Niemiec bez chrztu. Te kilka lat spędzone w Stepnoje dzięki tym dzielnym kobietom wspominam jako piękne.
XIV. STANICA LENINGRADZKA
Spalona kaplica Faustyny
Nadając imię siostry Faustyny sądziłem, że będę świadkiem wielu cudów. Owszem, trochę tego było Alle żeby je pojąć trzeba być cierpliwym i mieć głęboką wiarę.
Niespodzianie lekko udało się parafię zarejestrować. Bez problemu wydzielono nam ziemie. Znalazły się pieniądze i wykonawcy na budowę kościółka, był juz gotowy projekt. Jedyną przeszkodą nie do pokonania okazał się nasz milusiński Biskup Klemens. Twardy, pragmatyczny Niemiec. Uznał, że skoro w Stanicy nie ma na stałe kapłana to i budowanie kościoła nie ma sensu. Zabrakło mi słów i argumentów. Siostra Faustyna znacząco milczała na ten temat.
Wypowiedzieli się natomiast kozacy, którzy po kilku latach spalili tymczasową kaplicę z freskami w które włożyłem kilka tygodni i całe serce.
Stanisława - katechetka, przekazała za 1000 marek połowę swego domu pod plebanię. Gościnnie przyjmowała o. Dezora OFM Cap w czasie jego przyjazdów.
Opiekowała się kaplicą póki tej nie spalili kozacy. Wysłała córkę Janę na pielgrzymkę pieszą do Santiago.
Płacząca Ormianka
O tym, ze tak być może niech świadczy historia jaka chce właśnie opisać. Zdarzyło się to na pożegnanie z Gruzja. Zaszedłem po tygodniowym pobycie w Cchalbpila po raz ostatni do kościoła i widzę, ze kobieta płacze. Zacząłem się dopytywać czemu. Powiedziała, ze opłakuje swe dzieci, które żyją bez Boga.
Zapytałem gdzie. W Rosji powiada. W jakim mieście - pytam. W Leningradzkiej, odpowiedziała. Pamiętając, ze to niedaleko Rostowa obiecałem jej ze ich odszukam byle dala adres. Napisała mi adres na ormiańskim modlitewniku, który miałem im przekazać. Trochę to trwało. Ponad Pol roku zanim się do nich na kolędę wybrałem. Zastałem wystraszona kobietę z dzieckiem i dom w remoncie. Przeprosiła, ze nie ma męża i ze sama nie może o niczym zdecydować. Mówiła, ze jak dom wyremontują to owszem i dom i dziecko chcieliby tez ochrzcić.
Wyjechałem trochę smutny, bo misja się jakby nie udała.
Tymczasem za rok czasu, gdy mnie już nie było a remont się rzeczywiście skończył. Młodzi Ormianie odnaleźli kapliczkę w Batajsku i podobne bardzo uroczyście przeprowadził ten chrzest ojciec Janusz.
Ja się zjawiłem po raz drugi w tej Stanicy po 2 latach od spotkania z plącząca i już miałem gotowy plan jak w Leningradzkiej organizować parafie.
Arewik
Na chrzcinach była Arewik bardzo rezolutna krewniaczka plączącej Ormianki. Zdaje się, ze to wystraszona kobieta dala mi ten adres a ja potem z pomocą Arewik odszukałem katolików w Szachtach. Już dziś nie potrafię powiedzieć dokładnie jak ja ją odszukałem, ale spowodowało to wielka radość dla siostry Kryspiny, która była świadkiem chrztu. Ona tez wspierała mnie w moich staraniach, by rzeczywiście w Leningradzkiej co s się działo.
Arewik miała Duzy dryg do roboty. Wyjaśniłem jej swój plan dotyczący pisania zaproszeń na Msze święta w Stanicy. Ona mi przerwała i rzekła, ze ona sama zadzwoni i odwiedzi tych moich Polakow z książki telefonicznej.
Podobno odwiedzała nawet kogoś ze Skakowskich ale tamci nie chcieli w tym momencie obcować z jakaś Ormianka o swoim wyznaniu, być może nie tak jak trzeba poprowadziła rozmowę.
Skakowscy
Po raz drugi Arewik odwiedziła Skakowskich gdy zbliżało się nawiedzenie MB Fatimskiej a ja się zjawiłem u niej w domu z książkami plakatami i modlitewnikami w rozbitej Niwie, nie mogła mi odmówić…
Leonid poszukiwał od dawna kontaktu, szukał on jednak Księzy z Krasnodaru a dla nich Leningradzka zdawała się zbyt odległa. Oni ustalili miedzy sobą, ze ja powinienem się tym zając, bo z Batajska mam bliżej. Zabrałem się za te robotę bardzo chętnie. Do dziś nie żałuje ani jednej chwili spędzonej z tymi ludźmi…
Leonid lotnik z zawodu, gdy rozpadł się ZSRR strącił prace w Kazachstanie. Próbował rożnych biznesów w Rosji miedzy innymi sprowadzaniem grzybów na czym zrobił krocie i wciągnął się w ryzyko. Zaczął budować domy i na tym się spalił, bo wspólnicy nie byli solidni. Miał nadzieje, ze dostanie zamówienie od kościoła na wzór tego co się stało w Tuapse. Zamieszkawszy na Kubani miał bliskie relacje ze wszystkimi polonusami, bo założył polonijna organizacje Skowronek w Leningradzkiej na długo zanim zarejestrowaliśmy parafie Miłosierdzia Bożego i błogosławionej Faustyny. Wszystko za co się Bral miało ręce i nogi, pięknie malował, grał na gitarze, niestety kraj w tym czasie wynosił na szczyty tylko bezkompromisowych tych co nie szczypali się gdy trzeba było odstrzelić konkurenta zamawiając killerow. Lonia opowiadał mi o takich rozmowach w trakcie których mu grożono, on sam umiejętnie kierował takie rozmowy na inny tor jakby pozostawiając rozmówcy strach, ze i on ma killerow. Wycofywał się jednak z tych rozmów i jechał w sina dal, byle nie ryzykować swego życia i życia swych najbliższych, by ich nie osierocić. Teraz gdy jestem starszy dużo lepiej rozumiem to co mi w tamtych czasach opowiadał Lonia Skakowski.
W Leningradzkiej miał on jeszcze dwu braci prokuratora i nauczyciela oraz mame.
Mieszkali tez w Leningradzkiej katechetka Stanislawa i dwaj bracia Michalscy. Choc Ormian i Polakow było dużo więcej, niemało tez Niemców, ale poprzestanę na kilu portretach najbardziej typowych dla ogarnięcia wspólnoty.
Michalscy
Dwu braci Michalskich to dwa rożne światy. Rożne fizjonomie i rożne światopoglądy. Starszy był nauczycielem, młodszy weterynarzem. Starszy lubił filozofować, młodszy chodził twardo po ziemi. Starszy miał dwie córki, młodszy parkę. Miałem wrażenie, ze mała stanica Leningradzka jest dla nich zbyt szczupłym terenem. Gdy tylko spotykali się w jednym pomieszczeniu robiło im się ciasno. To jedna z przyczyn dlaczego starałem się uparcie o kaplice, bo póki zebrania były u Michalskich to Ormianie coraz mniej chodzili. Skakowscy tez nie zawsze a najmniej ten starszy brat, który czul się ponizany przez młodszego jak Ezaw…
XV. GÓRNICZE MIASTECZKO
Ormiańskie osiedle
Szachty i Nowoszachtińsk leżą nieopodal Nowoczerkaska.
To duża aglomeracja. W Szachtach mieszkało wtedy 250 tysięcy w mieście satelicie Szacht w Nowoszachtińsku odległym od Szacht 15 km mieszkało następne 150 tysięcy. Warto było inwestować w tych ludzi.
Od parafian z leningradzkiej dowiedziałem się, że mieszka tam sporo Ormian. To była żyła złota, bo ci z kolej zaagitowali swych krewnych z Nowoczerkaska. Po nitce do kłębka w centralnej parafii skąd dojeżdża kapłan jest dziś więcej parafian niż w samym Rostowi i są to głownie Ormianie właśnie. Taka parafia ma przyszłość, bo ci ludzie nie boją się rodzić i wychowywać dzieci. Sam organista i doktor miał ich czworo, chociaż niegdyś marzył, żeby zostać księdzem.
Organista Garik z Szacht
Do parafii w Nowoczerkasku często przyjeżdżał pewien kazachstański Ormianin z siostrą o egzotycznym imieniu zdaje się Lika. Oboje bardzo pobożni. Nasze zakonnice często mi mówiły, ze chce ze mną porozmawiać, bo ma wielkie pragnienie by pójść do zakonu. Okazało się, ze rzeczywiście w Kazachstanie skąd niedawno wyjechali z rodzicami uczestniczyli bardzo sumiennie w życiu katolickiej wspólnoty ale stało się jakieś nieszczęście i musieli razem z rodzicami wyjechać jak wielu im podobnych. Znaleźli mieszkanie w Szachtach i gdy się dowiedzieli o istnieniu parafii w Nowoczerkasku zaczęli do niej uczęszczać. Garik poznałem późno, kiedy to jako lekarz zapoznał się czy to z pacjentka czy to z pielęgniarka. W krótkim czasie pojawiło się dzieciątko. Gdy byłem na Ukrainie to starościna z Nowoczerkaska opowiadała, ze dzieci jest już czwórka. Nawet Garik dzwonił do mnie pytając czy nie da się dziecka zawieźć do Chin, bo któreś z nich mu mocno chorowało. On wiedział, ze mi się właśnie w Chinach udało wykurować. Pomimo wielkiej sympatii dla tej rodzinki nie byłem w stanie im nigdy pomoc i bliższe relacje miedzy nami nigdy nie zaistniały. Znalem ich zawsze raczej zaocznie z opowieści siostr i relacji księdza Edwarda.
Milicjant z Szacht
Słabo tez znalem inne rodziny tym niemniej Arewik z Szacht dala mi kilka adresów i jak przez mgle pamiętam, ze gdzieś na obrzeżach latem 1995-go roku chrzciłem jedno ormiańskie dziecko w prywatnym domu w Szachtach. Mam wrażenie, ze tato dziecka był milicjantem lub kimś ważnym w mieście. Potem dochodziły mnie wieści, ze bardzo pomaga zarówno dla parafii w Szachtach jak i w Nowoczerkasku.
Pamiętam, ze w tej pierwszej podroży do Szacht towarzyszyła mi siostra Benigna. Z trudem odnaleźliśmy potrzebny adres pod wieczór, tym niemniej to co trzeba zostało zrobione a ludzie bardzo wdzięczni.
Madach
Przed samym wstąpieniem do nowicjatu franciszkańskiego odwiedziłem Szachty razem z o. Leszkiem, o. Jackiem i księdzem Edwardem. Byliśmy umówieni na tzw. Astwadzadznin. Ksiądz Edward nie wierzył, ze jacyś katolicy mogą być w tym mieście ale to cośmy we trojkę ujrzeli przeszło nasze oczekiwania. Zebrało się około 100 osób. Większość z nich z gruzińskiej wioski Cchalbpila. Wielu prosiło o spowiedź. Wszyscy czworo spowiadaliśmy i każdy miał pełne ręce roboty.
Przede Msza trzeba było poświęcić barana, póki szła spowiedź i msza św. baranek się gotował i smażył na cześć Zaśnięcia NMP, taki obyczaj!!!
Po mszy była królewska uczta. Było minimum 40 mężczyzn za Stolem nie licząc kobiet i dzieci, bo ci mieli swój oddzielny stół w innym pomieszczeniu.
Po raz pierwszy w życiu dostrzegłem taki starotestamentalny obyczaj, by kobiety nie siadały za wspólnym Stolem z mężczyznami.
Taki obyczaj ucztowania na cześć Wniebowzięcia po ormiańsku nazywa się Madach. Słyszałem o tym kiedyś na pielgrzymce jako kleryk. Swoje wrażenia z Kaukazu opowiadał pewien Kaplan. Jakoś przemknęło mi przez głowę, ze byłoby nieźle kiedyś samemu ujrzeć te starotestamentalne formy kultu Az tu nagle po latach nie tylko oglądam ale żywo uczestniczę w takim widowisku. Bajka jakaś. Właśnie na skutek tej bajki po Pol roku czasu na moja prośbę ksiądz Edward z pomocą Garika i jego siostry zarejestrował w Szachtach parafie MB Fatimskiej. Byłem mu za to bardzo wdzięczny.
Litwin
Kiedy przyjechaliśmy 13 maja 1999-go roku na odpust do Szacht to z Rostowa przyjechały dwa busy z parafianami. W jednym za kierownica był ksiądz Edward Mackiewicz, w drugim ksiądz Jarek salezjanin z dalekiego Bejrutu.
Impreza była bardzo podniosła. Powierzono mi mówienie kazania. Ja się bardzo wzruszałem, ze po 6-ciu latach ta sama kaplica, która przywieziono z Niemiec będzie służyć dla Parafii MB Fatimskiej. W międzyczasie trzeba była przynieść wody czy jakiś mebel do kaplicy z sąsiedniej kamienicy. Zapoznałem się wtedy przypadkiem z pewnym mężczyzna starszego wieku, który się przedstawił jako Litwin.
Zdawkowe to było spotkanie ale serdeczne. Prosiłem go by spoglądał na kaplice czasami i nie dal jej zbezcześcić chuliganom. Obiecał, ze tak zrobi ale za jakiś czas już kaplicy nie było, mimo ze pojawił się nowy proboszcz ksiądz Marek Salezjanin.
XVI. KAŁMUCJA
Skarb w polu ukryty
“Gdy znajdziesz skarb w polu idź i sprzedaj wszystko co masz, kup to pole i skarb twoim będzie.” Tak postąpiłem. Intuicyjnie wyczułem, Że Kałmucja to “ziemia obiecana”, że warto w nią inwestować. Poszedłem za tym głosem i dziś nie żałuję. Jest co wspominać. Prócz wspomnień pozostali żywi ludzie, świadkowie tego co się dokonało na naszych oczach.
Zurumchinowa Helena - żona oficera sowieckiej armii, adiutanta Rokossowskiego - z grupy najaktywniejszych parafian w Eliście. To pierwsza i jedyna parafianka, którą odszukałem dzięki ogłoszeniu w gazecie. W ogłoszeniu była zachęta aby się spotkać przy pomniku Lenina o 9-tej rano na początku marca. Staliśmy jakieś pół godziny we dwójkę ale nikt nie nadchodził więc pani Helena zaprosiła mnie do siebie na herbatkę. Najpierw zaznajomiłem się z nią i z jej mężem. Opowiedziała, że pochodzi ze Lwowa, że poznali się z mężem w czasie wojny. Jakiś czas mieszkali na Ukrainie. Wtedy to mąż i dzieci poznali polski język i kolędy. W czasie kolejnych spotkań pani Helena, która nabrała do mnie zaufania poznajomiła mnie z córką i z wnukiem Andrzejem. Córka miała twarz Azjatki i była podobna do swego ojca, jedynie biała karnacja twarzy wskazywała, że jest metyską. Wnuk natomiast był blondyn i nigdy bym nie zgadł, że jego przodkowie to Mongołowie. Andrzej cały rok szykował się do chrztu. Uczyła go katechizmu siostra Pawła. To był już student i ponieważ siostra była wymagająca to on nawet przez chwilę się zawahał, czy warto ryzykować chrzest skoro to takie odpowiedzialne i tylu “przyjemnych rzeczy” trzeba w życiu unikać. Babcia jednak przekonała chłopca. Na jego chrzest z Uralu przyjechał brat jego mamy też metys podobnie jak jego siostra pięknie mówiący po polsku. Jakoś w tym samym czasie zaczął chorować Piotr Zurumchinow 80-letni mąż Heleny. Poprosił więc bym i jego ochrzcił. Na ojca chrzestnego zaprosiłem Sławę, starszego ministranta. Chłopak był bardzo dumny, bo rodzina Zurumchinowych jest w mieście znana i szanowana.
Spotkanie u Heleny było bardzo ważne z punktu widzenia psychologii. Nie wiem co bym zrobił gdyby na ogłoszenie nikt się nie zjawił, czy bym dalej szukał katolików?
Dzięki Helenie spędziłem bardzo pożytecznie czas do obiadu.
Po południu miałem umówione spotkanie z bratem Pawłem na lotnisku. Dziś już nie pamiętam kto je zaaranżował. Domyślam się, że to była jego mama lub siostra, z którymi zapoznałem się w lutym i miałem już ich telefon. Pojechałem na lotnisko autobusem miejskim natomiast w drodze powrotnej odwiózł nas do centrum samochód prezydencki.
Paweł Kiekszajew - najpopularniejszy katolik w Kałmucji - kolega prezydenta Kałmucji Ilumżinowa. Zapoznałem się z nim dzięki mnichowi Zosimie.
Jego znajomi parafianie Morozowicze opowiadali mi, ze brat Kiekszajew na studiach w Leningradzie był karany za jakieś niewiarygodne czyny. Potem jednak gdy okazał się na wolności w pełni odpokutował. Najpierw jednak zajął się show businessem. Podróżując po całym dawnym sowieckim terytorium napotykał czasami piękne kościoły, które dawały natchnienie jego twórczej naturze. Jednak dopiero we Lwowie po rozmowie z Biskupem Rafałem Kiernickim on poczuł wielki pociąg do katolicyzmu i do franciszkanów w sposób szczególny. Ojciec Rafał ochrzcił Pawła, świątobliwa to postać ten ojciec Kiernicki i widać, ze miał dobra rękę, bo jak wspomniałem od tej pory łaska rozlewała się wielkim strumieniem na Kałmucję.
Najpierw jednak Paweł spędził rok cały na postulacie i nauce języka w Lublinie. Tam odszukał potrzebne dokumenty o pierwszych misyjnych wędrówkach Plano de Carpino i Bernarda Polaka do Chin Mongolii i innych krajów na Jedwabnym Szlaku. O go popchnęło ku myśli by po tych szlakach na powrót wędrowali franciszkanie. Dołożył starań, by przekonać swego szkolnego kolegę prezydenta Ilumżinowa o potrzebie takiej misji.
Byłem świadkiem i uczestnikiem tych pierwszych poczynań.
Odwiedzałem staruszkę mamę i chorą siostrę Pawła. Razem byliśmy u pewnego ciekawego poszukiwacza prawdy nawróconego Kałmuka Sławy, odwiedziliśmy Morozowiczów, miałem rozmowy z kolegami Pawła z jego biznesowej sfery, poznałem tez młodą dziewczynę o imieniu Karina.
Parafianin z Wołżska - inżynier, mój pomocnik, prawa ręka o. Lucjana w Eliście.
Brat Paweł poznajomił mnie z Morozowiczami i z Kałmukiem Sławą, który miał bliskie relacje z pastorem Alanem i z żydowską rodziną Koprowskich.
Podobno ich dziadek budował jakiś kościół w Krakowie a oni sami trafili na zsyłkę aż w okolice Władywostoku. Wszystkich ich perypetii nie znam, dość na tym, że dziewczynę agitowałem na pielgrzymkę do Polski. Wychodząc od nich z siostrą Teresą zauważyłem jak się zatrzymał i cofnął na nasz widok pewien sympatyczny szpakowaty pan.
Przedstawił się, że jest mężem katoliczki i powiedział, że ona bardzo się chce z nami spotkać. Powiedziałem gdzie i o której będzie Msza święta i prosiłem, żeby na tę Mszę swoją żonę przywiózł. Okazało się, że mają oni jeszcze sympatyczną córkę ośmioklasistkę. Z czasem miała się również stać liderką parafii. Krótko mówiąc ta rodzinka była dla nas opatrznościowym wynalazkiem.
Kiedyś ten pan składał świadectwo jak to z początku wierzył tylko w pieniądze i jak powoli jego wiara w Boga rosła…
Choć był Rosjaninem i jak twierdził zatrzymał samochód by zrobić przyjemność małżonce z czasem stwierdził, że to była również przyjemność dla niego samego.
Ormianki - nowe parafianki w Eliście
Kiedy opuściłem parafię i ksiądz Lucjan zamieszkał w Eliście na stałe zaczął się ferment we wspólnocie. Dołączyła pewna ormiańska rodzinka, to byli zdaje się uciekinierzy z Azerbejdżanu. Zapoznałem się z nimi podczas pielgrzymki figury MB Fatimskiej i potem regularnie widywałem przy różnych okazjach. To była bardzo aktywna rodzina kochająca kościół jak swój dom.
Elza - pierwsza Kałmuczka w parafii, sierota.
Elza też trafiła do parafii po moim odjeździe. Bardzo szukała uspokojenia duszy po śmierci mamy. Znalazła je w kościele. Spodobała jej się młodzieżowa wspólnota i franciszkański ideał. Znam jej opowieści dzięki telewizji Kana. Elza jako pierwsza Kałmuczka w parafii zgodziła się dać obszerny wywiad o takich intymnych rzeczach jak wiara. Jeśli dobrze pamiętam to Elza po Kałmucku oznacza stepowy kwiat.
Sława Kałmuk - pierwszy kałmuk w parafii, ministrant, stróż.
Sława to prawdziwy skarb tej wspólnoty. Człowiek wykształcony. Oficer milicji. Odszedł z milicji dobrowolnie by nie patrzeć na korupcję i w niej nie uczestniczyć. Kupił sobie biblię u Baptystów i przez 20 lat szukał Boga sam, bez pomocników. Potem zwąchał się z mormonami. Ci go wygnali pewnego dnia jak małego kotka. Krótko potem brat Paweł poznajomił nas ze sobą. Od tej pory Sława nie odstępował mnie na krok. Był częstym gościem w Batajsku, Taganrogu i w rejonie gorodowikowskim. Pomagał mi w głoszeniu i w ewangelizacji. Potem podobnie pomagał ojcu Lucjanowi i Andrzejowi.
Koprowscy
Do mormonów chodziła też córka zesłańców z Władywostoku, już o nich wspomniałem. Dodam, że ciągnął mnie do tych ludzi instynkt. Wiedziałem, że mam małe szanse kiedy ktoś mocno w sektę wsiąkł. Tym nie mniej starałem się i Pan Bóg sam oceni co mi się udało a co nie. Odwiedzałem Adwentystów i Baptystów. Kilkakroć bywałem w buddyjskim dacanie. Tak mi radził pan z ministerstwa religii, żebym miał ze wszystkimi przyjacielskie relacje i rzeczywiście je miałem.
Morozowicze
W Eliście najwierniejszymi parafianami byli Morozowicze.
Poznajomił mnie z nimi brat Paweł Kiekszajew franciszkański postulant, szara eminencja kościoła katolickiego w Kałmucji i nie tylko.
Nie wiem jak mu się udało poznajomić z ta polska rodzina. Fakt pozostaje faktem, ze to on właśnie dokonał chrztu dwu dziewczynek w stolicy i jeszcze kilkoro dzieci na wsi Wesołe, gdzie mieszkała rodzona siostra Edwarda Morozowicza.
Chodząc śladami Pawła mogłem dostrzec jak w swoim czasie laska Boża przez tego prostego człowieka czyniła cuda i szykowała grunt dla bardziej solidnej ewangelizacji.
Brat Kiekszajew zrobił wiele by spopularyzować kościół katolicki.
Karina
Dziewczynę poznałem 20 maja 1995 roku już na pożegnanie z Kałmucją. Paweł przyjechał, by spotkać się z ojcem Lucjanem, który pamiętał ojca Rafała i współpracował z nim latami. Pawłowi zależało na tym, by przedstawić ojca Lucjana swoim przyjaciołom, tak jak rok wcześnie przedstawiał mnie im.
Karina to nowy nabytek Pawła. W jego planach miała ona wstąpić do siostr, tam otrzymał wykształcenie i wrócić na misje do Kałmucji.
Z tego co mi relacjonował o. Lucjan nic z tego nie wyszło. Wiele Marzen Pawła okazało się mrzonkami. Był to marzyciel, który jednak twardo stąpał po ziemi i wedle slow Biskupa z Uzbekistanu, niektóre marzenia jakich nie mógł spełnić w Kałmucji spełniły się w Kazachstanie, gdzie Paweł Kiekszajew ożenił się za czas jakiś i dochrapał się wysokiego stanowiska w rządzie. Dzięki temu stanowisku wszedł do komitetu organizacyjnego papieskiej pielgrzymki do Astany. Takim sposobem śladami Plano de Carpino poszedł sam papież a już logicznym skutkiem jego apelu o dialog kultur i religii w duchu Asyżu było stworzenie Centrum dialogu, do którego tworzenia zaproszono Franciszkanów.
Jednym z zaproszonych był mój wychowanek o. Aleksy Skakowski.
Łagowscy
Łagowscy to jedna z licznych polskich rodzin we wsi Wesołe rejon Gorodowikowski w Kałmucji. Jego zona nauczycielka a on o ile pamiętam agronom. Bardzo zgodna, sympatyczna rodzinka.
Czasami zatrzymywałem się u nich z noclegiem prowadząc długie Polakow rozmowy. Skutkiem tych rozmów była największa w mojej karierze pielgrzymka autobusowa do Polski, która trwała tydzień i objęła wszystkie najpiękniejsze polskie miasta.
Właśnie oni zapoznali mnie z wioskowym starosta, który na pożegnanie ofiarował dla parafii teren starej łaźni, na którym z czasem stanęła niemiecka kaplica.
Wiederhollerzy
Jedna z niewielu wioskowych rodzin niemieckich.
Babcia chodziła regularnie, dziadek choć był ciekawy i zaglądał czasami to regularnie chodzić zaczął dopiero po ślubie jakiego im udzieliłem bardzo uroczyście nie patrząc, ze oboje grubo po osiemdziesiątce. Przypadek tego ślubu miał podziałać piorunująco, bo Malo komu się w Glowie mieściło, ze dziadek, który nie wysychał od kilkudziesięciu lat nagle przestanie pic. To była lekcja dla całej wioski i cud prawdziwy.
Filipy
Rodzina Filipow to jedna z wielu zakarpackich rodzin we wsi. Ktoś im wmówił, ze oni są prawosławni ale ja dobrze znając historie objaśniłem na przykładzie różańca, którego nie ma w Prawosławiu ale każdy “Zakarpatyniec” go zna, ze to właśnie jest dowód na ich przynależność do greko-katolickiego kościoła. Bardziej niż słowa ludzi pociągały czyny. Każdy mój przyjazd był dla wioski rozrywka. Każdy raz inna rodzina zapraszała do odwiedzin jak wspomniałem często trzeba się było zatrzymywać na nocleg. Z rodziny Filipow dwie Male dziewczynki przeszły rekolekcje w Batajsku i uroczyście przyjęły pierwsza komunie. To były rzeczy nie do opisania ale działy się prawdziwie. Kiedy przybyli tu Franciszkanie to takich niesamowitości zrobiło się dużo więcej.
Saratowiacy
We wsi Winogradne stal wielki zbór Baptystów. Ta twierdza protestantyzmu trwożyła moje serce każdy raz gdy w drodze do Wesołego przejeżdżałem przez te wieś. Tymczasem pewnego razu właśnie z tej wioski przybyły dwie kobiety trzydziestolatki z dziewczynka, która jak się okazało miała sparaliżowaną rączkę. W trakcie Mszy świętej, gdy pod wpływem niepojętego żalu, zdecydowałem się na ekstremalny chrzest chorego dziecka i sakrament chorych Pan Bóg potwierdził, ze słuszne było to natchnienie, bo dziecko po tygodniu już z większa liczba osób Przybylo podziękować za uzdrowienie. Cala wieś Winogradne obiegła wieść o uzdrowieniu. Od tej pory miałem podobna ilość wiernych w obu wioskach tyle, ze Wesołe to głównie Polacy i “Zakarpatyńcy” czyli Słowaccy Łemkowie a w Winogradne głównie Saratowscy Niemcy.
Kilka razy sprawowałem Msze święte w domu u Potockich. To polsko-niemiecka para, ich córeczka to krewniaczka lub przyjaciółka uzdrowionej dziewczynki, której imienia ani nazwiska nie pamiętam. Opisuje zdarzenie po 16 latach wiec mam prawo nie pamiętać. Była chudziutka ruda i piegowata, dość wysoka na swój wiek. Mama i ciocia blondynki, rasowe Niemki. Babcia przygarbiona chudziutka i pewna siebie kobieta. W ich domu tez parę razy zatrzymywałem się na noc i widywałem ojca uzdrowionej dziewczynki, który ukrywał się od policji za jakieś drobne przestępstwa a któregoś razu wpadł nocą i zamordował siostrę swej małżonki, czyli ukochana ciocie i chrzestna mamę uzdrowionej dziewczynki. To była jedna z moich pierwszych parafianek w tej wiosce. Niestety i takie straszne rzeczy w tych wioskach się działy i nierzadko. Jakiś czas wcześniej zamieszkująca we wsi Czeczenka zamordowała swego męża.
Takie opowieści to zwykła rzecz w rosyjskich kołchozach. Ludzie rodzą się i umierają bez szczególnego namaszczenia, bez egzaltacji, tak po prostu.
W tej wiosce tez było dużo do zrobienia. Nasz kościół miał wielka szanse i nadal. Ma ale przecież nie jestem panem Bogiem, żeby wszystko zrobić osobiście co widza oczy i co mozg rozumie. Tak po ludzku sądząc trzeba było dalej i uparcie tam pracować, ale to było ponad moje siły. Oddałem to dla Franciszkanów. Oni to niewątpliwie z czasem dokonają i dopełnią. Modle się, by się tak stało…
Może ktoś czytając zechce pojechać i dołożyć cegiełkę do tej budowli.
Szoty
Pozostaje opowiedzieć o rodzinie Szotów.
Był rok 1994-ty jesień. Już od dawna odwiedzałem wioskę Wesołe ale ciągle brakło czasu na rejonowe miasteczko Gorodowikowsk. Oto nareszcie szukam tego domu, w którym los przeznaczył prowadzeni pierwszych nabożeństw…
Szedł pierwszy śnieg. Na końcu miasta wedle opowieści przypadkowych mieszkańców powinni byli mieszkać jacyś Polacy. Dostrzegłem wysokiego akrobatycznie zbudowanego chłopca i pytam, gdzie tu Polacy mieszkają. Chłopiec jak Anioł Stróż powiada do mnie. “Proszę iść za mną, na pewno ksiądz szuka mojej babci, już prowadzę”
Władek był Ukrainiec, greko-katolik spod Rzeszowa a jego żona Polka spod Winnicy. Żyli bardzo zgodnie choć Władzio zaglądał często do kielicha.
To właśnie u Szotów najczęściej odprawiała się Msza święta.
U nich czułem się jak w domu, często podobnie jak u Łagowskich pozostawałem z noclegiem. Oni również we dwójkę pojechali na pamiętną pielgrzymkę autobusowa po całej Polsce.
Ostrowska
Często odwiedzałem panią Ostrowska, bo blisko dworca autobusowego. Najlepiej w mieście władał językiem polskim. Mówiła bez akcentu. Nie wiem skąd pochodziła i o losach swych mówiła Malo. Miała prześliczną wnuczkę Metyskę, która doprowadziliśmy do pierwszej komunii.
Od o. Andrzeja Kulczyckiego dowiedziałem się niestety, ze pani Ostrowska zmarła a z dziewczynka też stało się jakieś nieszczęście. To było przecudne dziecko. Bawiąc się z nią miałem odczucia jakbym miał przed sobą swoje własne dziecko. Nie przeszkadzał mi wieczny bałagan w tym domu, piszczącą biedę. Było w tym coś swojskiego, coś co otwierało serce na oścież. Nie potrafię tego nawet wypowiedzieć. Bieda ma swój powab, niekłamany urok. Przez materialną biedę lekko przebija się piękno dusz. Kiedy to pisze to przypominam sobie te niedomyte talerze i obowiązkową jajecznice, która mi każdy raz smażyła gdy bywałem u niej w gościnie.
Pamiętam też marzenie Ostrowskiej. Ta prosta kobiecina wymyśliła sobie, ze jak umrze to by chciała, żeby ją spalono a popiół wysypano w powietrze…
Jabłońscy
Starsza pani Jabłońska mieszkała kolo Szotów na wylotówce w stronę Elisty. Tez potrafiła mówić po polsku. Nanosie miała jakąś ranę, która się nie goiła. Przychodziła na Msze do Szotów a jej dzieci dołączyły do wspomnianej pielgrzymki autobusowej po Polsce. Z rozmów wynikało, ze krewni prezydenta Ilumżinowa pochodzą z Gorodowikowska i ze Jabłońscy są z nimi spowinowaceni i ze są z prezydentem na ty. Ważne jest, ze Kałmucy w tym rejonie są uważani za chrześcijan w odróżnieniu od Kałmuków z Elisty, którzy są Buddystami.
Jeszcze jedna rzecz ciekawa dla mnie osobiście. Młoda para Jabłońskich, którzy rok po pielgrzymce narodzili dzieciątko, nadali mu na imię Jarosław, jakby dziękując za tę pielgrzymkę. Mnie już w parafii nie było i szansa na spotkanie w przyszłości była niewielka wiec młodzi tym gestem nie podlizywali mi się a dziękowali zaocznie.
Ja się o tym dowiedziałem dopiero po dwu latach.
Dreszcz radości przebiegł mi po plecach.
Lisowscy
W 2000-m roku we Włoszech prócz wielkiej liczby parafian z Wołgodońska spotkałem ku swemu miłemu zaskoczeniu również parafian z Gorodowikowska. Usłyszałem, ze nareszcie jest ich sporo i ze już maja nowa kaplice, bo te poprzednia w palaczu ograbiono i nawet się nie zachował obraz świętego Antoniego.
Wśród pielgrzymów była dziennikarka Lisowska z córka, która wiele o mnie słyszała i nigdy nie miała okazji się spotkać. Ja zaglądałem do ich redakcji ale trafiałem na innych ludzi. Trzeba było jechać do Rzymu by na własne oczy zobaczyć Niemców z polskimi nazwiskami, którzy mieszkają w Kałmucji.
XVII. Siostry Misjonarki Świętej Rodziny, które pracowały nad Donem lub odwiedzały Kaukaz z misją specjalną.
Obraz Błogosławionej
Do błogosławionej białostoczanie mają szczególny stosunek poprzez jej biografie i los. Jej sanktuarium na stołecznej jest dumą miasta. Ja jako kleryk byłem świadkiem tego jak rośnie jej kult a jako kapłan byłem obecny na ceremonii beatyfikacji. Była to pierwsza beatyfikacja, która przeżyłem z bliska i bardzo osobiście. Na mojej plebanii w Dolistowie prócz franciszkańskiego krzyża i kilkunastu krzyży cmentarnych które uparcie remontowałem, portret Bolesławy namalowany własnoręcznie był jedyną naścienną dekoracją. Spoglądałem na nią co dzień wspominając jak mi powiedział kanclerz w kurii wręczając dekret do Dolistowa. “Masz tu znaczek Bolesławy, módl się uparcie i niewątpliwie pojedziesz na Wschód”! Nic więc dziwnego, że kiedy przyjechawszy nad Don dowiedziałem się niespodzianie, że mam współpracować właśnie z tymi siostrami, byłem bardzo wzruszony. To się dokonało bez moich starań, wszystko załatwił ksiądz biskup. To jednak było opatrznościowe, bo jako neoprezbiter w tak trudnym terenie pewnie bym sobie nie poradził. Gdyby nie te siostry wszystko w mojej pracy nad Donem i w moim życiu byłoby całkiem inne. Oprócz więc obrazka błogosławionej noszę z wdzięcznością w pamięci portrety tych sióstr, które były dla mnie rzeczywiście jak rodzone siostry, czasami jak matki, niektóre z nich zwłaszcza Walentynę z Wilna i młodą Czeczenkę z Mohylowa wspominam również jak przybrane córki.
Radosława - Wrzesień 1992
Siostra Radosława śledziła przebieg prac związanych z beatyfikacją siostry założycielki, Bolesławy Lament. Mieszkała sporo czasu w Rzymie. Znalazła i opłaciła tłumaczkę dokumentów beatyfikacyjnych. Papież Jan Paweł II kilkakroć ją zachęcał do pracy, zależało mu osobiście na tej sprawie.
Jako Radna w Zgromadzeniu nadzorowała przyjazd sióstr do Rostowa. Dbała, żeby miały godne mieszkanie. Towarzyszyła mi w drodze do Polski we wrześniu 1992.
Anna - Styczeń 1992
Siostra pochodząca z Litwy, wychowanka siostry Teresy Łuksza. Przygotowywała grunt do pracy dla sióstr Misjonarek. Odwiedzała Rostów w styczniu 1992-go roku.
Pracowała jako katechetka w Moskwie, z powodów zdrowotnych powróciła na Litwę.
Brała udział w pielgrzymce z Rygi do Agłony, tam się zapoznaliśmy w sierpniu 1992-go roku
Teresa Łuksza 1992-1996
Pierwsza przełożona w Batajsku nad Donem.
Utalentowana i entuzjastyczna misjonarka. Pełna humoru i sprytu.
Urodziła się na Białorusi w parafii Traby. Wstąpiła do zakonu ale na co dzień pracowała w sklepie. Klasztor w Wilnie był nielegalny. Władze o tym wiedziały ale go tolerowały, bo panującego prawodawstwa siostry nie łamały.
Przyjechała nad Don 1-go września 1992-go roku.
Niewysoka, pod 50-tkę z charakteru sangwiniczka, humorystka, jak to mówią na wschodzie: “łodyr“.
Pomogła w katechizacji, rejestracji i otwarciu placówki w Ba szancie i we wsi Wesołe.
Janina Brzozowa - 1992-93, 1996-1999
Druga przełożona w Batajsku. Pochodzi z miasteczka Kadzidła na Kurpiach. Średniego wzrostu, czterdziestolatka, duże, sugestywne oczy. Z charakteru choleryczka. Prawdziwa Kurpianka z krwi i kości. Przyjechała razem z Teresą, prowadziła chór złożony głównie ze studentów wśród których dominowali murzyni z Afryki i Latynosi.
Wyjechała na dwa lata, bo nie znajdowała wspólnego języka z przełożoną. Wróciła jako przełożona. Starała się jak mogła, kupiła samochód dla wspólnoty. Niezależna, pyskata, kapryśna. Doprowadziła do końca pewne prace remontowe. Kiedy klasztor miał już solidny wygląd wpłynęła na decyzję o zamknięciu placówki, co dziwnie się zbiegło z moim wyjazdem na Syberie. Pomogła w katechizacji, rejestracji i otwarciu placówki w stanicy Leningradzkiej.
Pawła Bober 1992-1996 Moskwa
Pochodzi z Radzynia Podlaskiego. Rok przed przyjazdem na misje straciła młodego tatę, który mocno chorował. Juniorystka. Ma trzy młodsze siostry. Mama poetka, bardzo przeżyła utratę męża. W 1995-m s. Pawła złożyła śluby wieczyste, w 1996-m obroniła magisterkę na Uniwersytecie pedagogicznym w Rostowie. Przeniesiona do Oszmian na Białorusi a następnie do Moskwy. Bardzo inteligentna i dynamiczna, tryskająca humorem i zarażająca śmiechem. Tym niemniej podobnie jak i Janina niezależna, pyskata, kapryśna. Pomogła w katechizacji, rejestracji i otwarciu placówki w Eliście.
Stefania 1993-1994
Pochodzi z Podlasia. Miała wtedy około 30-tu lat więc była w moim wieku. Piegowata, podobnie jak siostra Pawła ciemna blondynka, z rudawym odcieniem włosów. Pracowała wcześniej w Mohylewie na Białorusi. Skierowana nad Don, spędziła jeden rok. Nie czuła się tu najlepiej ale była lubiana. Kobiety z Batajska chciały pisać czy dzwonić do Biskupa, by ją u nas pozostawić. Nie radziłem im tego robić, bo jak im powiedziałem biskupi się nie wtrącają w sprawy personalne wewnątrz klasztorne.
Była ze mną w Kałmucji u początków tej placówki. Pomagała jak mogła w Taganrogu i w Nowoczerkasku. Czasami zdarzały jej się zawroty głowy i wtedy bywała kąśliwa, zaraz szybko przepraszała metodą małych liścików jak ściągawka w szkole. Ja te liściki trzymałem w kieszeni sutanny zamiast od razu wyrzucać i to było powodem sprzeczki między nią i przełożoną. Sutannę przełożona wzięła do prania i nie oparła się pokusie, by te ściągawki sobie poczytać. Głupstwo ale i tak czasem bywa.
Byłem wciąż miedzy młotem i kowadłem. Siostra Radosława radziła mi, żebym sobie gdzieś dalej od klasztoru zamieszkał. Owszem jakiś czas mieszkałem u staruszki Białorusinki na tej samej ulicy. Potem jakiś czas mieszkałem w Taganrogu. Potem znowu w klasztorze i nareszcie w Azowie.
Benigna 1993-1995
Siostra Benigna wytrzymała dwa lata w bardzo trudnych warunkach w Rostowie przy samej kaplicy w niewielkim domku naprzeciw z drugą siostrą staruszką której nazwiska nie pamiętam. To były te entuzjastyczne chwile kiedy oddawano kościół w Nowoczerkasku. Siostry były w to bardzo zaangażowane. Siostra Benigna była naszą kościelną fryzjerką. Chodziłem na strzyżenie raz na 2 miesiące. Nigdy nie odmawiała. Nie wiem jakie ma wspomnienia z nad Donu. Kiedyś gdy miałem zastępstwo w Rostowie namówiłem ją na wyjazd do Szachty. Straciliśmy z 5 godzin zanim dotarliśmy na miejsce. Warto jednak było, bo katolików spotkaliśmy moc. Drugi raz trafiłem do tej miejscowości w towarzystwie 3 kapłanów.. Nie wierzyli, że tam są jacyś katolicy. Dzięki tej pierwszej wizycie w czerwcu zmobilizowali się w sierpniu tak bardzo, że przyszło ich ponad 40-tu i większość prosiła o spowiedź. Dzięki temu na moją prośbę ksiądz Edward zarejestrował tam parafię matki Bożej Fatimskiej. To byli krewniacy i ziomkowie moich parafian ze stanicy Leningradzkiej.
Kryspina 1995-1996 Moskwa
To organistka i organizatorka.
Z charakteru raczej choleryczka z domieszką sangwiniczki i melancholiczki.
Nie wiem skąd pochodzi była wtedy w wieku Janiny, może troszkę młodsza.
Blondynka w okularach średniego wzrostu.
Umiejętnie robiła dekoracje i spektakle. Siostra Kryspina bardzo kochała Białoruś, szczególnie miasto Pińsk. Przyszedł jednak czas na zmiany i dość mocno pokochała Batajsk. Pokochała dzieci zmarłej Iriny i bywała u nich niemalże co dzień. Nie była tu jednak długo. Podobnie jak Stefania spędziła tu tylko jeden rok. Trafiła do Polski i jak mi opowiadała bardzo się modliła o powrót na Wschód. Rozchorowała się i gdy wyzdrowiała zaproponowano jej przeniesienie do Moskwy. Tam się poczuła na swoim miejscu i jakiś czas pracowała skutecznie.
Walentyna 1996-1999
Pochodziła z Wilna. Miała jakieś 20 lat gdy przyjechała do Batajska. Podobnie jak pozostałe siostry nie była szczególnie piękna ale bardzo sympatyczna. Prawdziwa, rasowa kresowiacka, typ sienkiewiczowski. Wysoka, chuda, koścista. Miałem wrażenie, że jakby ktoś ją zaatakował to gotowa byłaby się bronić i nawet chłopaka pobić. Jedna z najburzliwszych postaci w naszym dońskim krajobrazie. Póki nie otworzyła ust to nikt by nie podejrzewał, że to dynamit. Zresztą nawet gdy coś gadała to też nie było do końca jasne skąd ona ma ten magnes do młodzieży. Z Białorusi razem z nią przyjechała pewna juniorystka wiec pracowały w parze. Dostawała od siostry Janiny te same cięgi co Stefania od Teresy tym nie mniej zaciskała zęby, nie skarżyła się i robiła swoje. Nigdy nie mieliśmy w kaplicy takiego tłumu dzieciarni zwłaszcza Koreańczyków no chyba tylko w czasach gdy nas gnębili kozacy.
Walentyna pomogła mi od nowa zorganizować pracę w Stanicy Stepnoje i w Azowie.
Inga 1995-1999
Rówieśniczka Janiny i jej oponentka. Średniego wzrostu i wyższego wykształcenia. Z twarzy i z dobitnego sposobu mówienia trochę podobna do ks. Bronisława. Rumiana , miała wyraziste żuchwy i silne zęby, stąd pewnie donośny głos i śmiech. Kilka lat spędziła w Rostowie. Cicha, małomówna z dziwnymi atakami głośnego śmiechu. Lubiła bardzo katechizować dzieci i była w tym bardzo dobra. Nie bała się samotności. Po przeprowadzce do Batajska nie znajdowała wspólnego języka z przełożona. Lubiła siedzieć za kierownicą ale nie była w tym dobra. Pomogła w katechizacji, rejestracji i otwarciu placówki w Wołgodońsku.
Nina Chalecka Moskwa 1991...
Katechetka z Moskwy, z pochodzenia Tatarka. Jedno z rodziców pochodziło ze śląska toteż tam spędziła dzieciństwo i ukończyła szkołę. Drobna i bardzo subtelna, niesamowicie sympatyczna. Podobnie jak Walentyna w Batajsku i Nina była magnesem w Moskwie dla dzieci i młodzieży. Tak przynajmniej mi się zdaje, nie bywałem w Moskwie zbyt często, by to stwierdzić z całą pewnością. Widząc ją miałeś wrażenie jakby była obecna i nieobecna. Myślami gdzieś w zaświatach jak panna z bajek Szecherezady. Jako jedyna z sióstr posiadała rosyjskie obywatelstwo i nie zetknęła się z wizowymi szykanami. Wizytówka a nawet maskotka moskiewskiej parafii św. Ludwika.
Nune Moskwa 1998...
Ormianka, z charakteru podobna do siostry Janiny i Pawły. Troszkę starsza od Walentyny. Dosyć otyła. Nie dawała sobie w kaszę dmuchać. Rodzice sprzeciwiali się jej decyzji o wstąpieniu do zakonu ale mimo patriarchalnych obyczajów panujących w diasporze ormiańskiej udało jej się ten problem rozwiązać.
Roberta 1993
Wysoka i chuda jak śmierć. Starsza wiekiem siostra pielęgniarka z Reszla. Długi czas pracowała w Białymstoku. Opiekowała się chorym ordynariuszem seniorem Edwardem Kisielem. Opowiadała, że nie chciał przyjmować morfiny ale ofiarowywał ból w intencji za “swoich kapłanów”, czyli również i za mnie. Siostra przywiozła nam do Batajska mnóstwo książek i trochę pieniędzy od pani Zosi i nawróconego w Medżugorie luteranina Wayna Weybla.
Te książki i gazety rozprowadzaliśmy po różnych parafiach dobre 5 lat było tego tak wiele.
Roberta wydała mi się bardzo dzielna. Jeździłem do niej w sprawie świadectwa zdrowia, które było mi potrzebne przy wstąpieniu do franciszkańskiego nowicjatu latem 1995-go roku
Bożena 1995, 1997
Średniego wzrostu i wieku, koleżanka Janiny z nowicjatu. Krępa, śmieszka ale potrafiła wpadać w zamyślenie, nostalgię. Mogła też być surowa i zdecydowana. Może dlatego wybrano ją na wysoki urząd. Najpierw była siostrą wice-prowincjalną na terenie Białorusi i Rosji przez jeden sezon. Wizytowała kilkakroć Batajsk. Potem zamieniła się miejscami z Matką Prowincjalną Lucjaną. To właśnie ona swymi relacjami z Batajska wpłynęła na moją decyzję powrotu do parafii i opuszczenia nowicjatu. “Księże wracać!” to były jej proste słowa. Nasza trudna rozmowa miała miejsce na 50-lecie śmierci Bolesławy w Białymstoku dokąd dotarłem na zaproszenie sióstr z Komorowa.
Lucjana Puciłowska 1993
Matka prowincjalna. Przyjechała z wizytacją na wielki tydzień 1993-go roku razem z moim tatą. Delikatna ale stanowcza. Wysoka, troszkę zgarbiona pod ciężarem obowiązków. Sądząc po nazwisku Podlasianka. Przez wszystkie lata współpracy z siostrami wymienialiśmy się grzecznymi listami. Po upływie kadencji zamieniła się miejscem i obowiązkami z siostrą Bożeną i zamieszkała w Baranowiczach na Białorusi.
Jak długo pełniła tę funkcję i co teraz porabia, nie wiem.
Wanda z Wrocenia 1991
Ostatnia siostra o jakiej chcę wspomnieć do Rosji w moich czasach nie dotarła i być może nigdy tam nie pojedzie. Piszę jednak o niej z wdzięcznością, bo bardzo mi pomogła na moich pierwszych życiowych misjach w Dolistowskiej parafii skąd pochodziła. Pomogła mi zdobyć serca wioskowych dzieciaków. Zjawiła się raz jeden i nigdy więcej a mimo to mocno, bardzo mocno ją pamiętam.
XVIII. OPOWIEŚCI HISZPANÓW O MOICH PARAFIACH
ROSJA
otwiera się okno na Wschód
O ósmej rano 11 lipca wyruszamy do Rostowa, miasta z 1.300.000 ludności, na południu Rosji czwórka wolontariuszy Edward, Marian, Jerzy i Henryk (Eduardo, Mariano, Jorge, Enrique)aby rozpocząć niezwykły projekt: współpraca w dziełach misyjnych jedynego kapłana katolickiego pracującego w tym mieście i w okolicy.
Pomysł zrodził się na pielgrzymce do Częstochowy w 1991 roku, gdzie spotykając mnóstwo młodzieży z Europy Wschodniej, nam proponowano pewne możliwości ponownego przyjazdu, by podjąć działalność apostolska.
Z początku zdecydowaliśmy o podjęciu jakichś działań apostolskich nadchodzącym latem w jakimś państwie europejskim. Szukaliśmy kontaktów w Irlandii, w pewnej parafii niemieckiej w Kolonii, dwu polskich parafiach i w "Russia Christiana" z siedziba we Włoszech.
Leki jakie opisywano nam posyłając nas za granice do kraju o niepojętym języku i niestabilnej sytuacji politycznej i ekonomicznej w Rosji jedynie podsycały nasz entuzjazm.
Nareszcie gdyśmy wylądowali na międzynarodowym lotnisku na Szeremetiewo II w Moskwie, przesiedliśmy sie na samolot do Rostowa na innym lotnisku Vnukovo. O 23.30 byliśmy u celu podróży gdzie oczekiwała nas grupa osób wśród, których ks. Jarosław z Margarita, Nikaraguanka, która jako nasz tłumacz spełniała dla nas niezastąpiona role w czasie całego pobytu w Rosji.
Pojechaliśmy do domu ks. Jarosława W trakcie podróży przeżywaliśmy ciągły strach ze będziemy aresztowani z powodu pewnych incydentów sprowokowanych przez terrorystów kaukaskich. Zastaliśmy dwie spośród trzech siostr pomagających księdzu: Teresę i Janinę. Ksiądz domyślił sie ze nie byliśmy na Mszy świętej i zaproponował byśmy sie wspólnie pomodlili, to był najlepszy sposób, by rozpocząć nasz pobyt w Rosji. Następnie zjedliśmy kolacje i rozmowa jaka się odbyła miedzy nami dala nam uczucie jak gdybyśmy znali się cale życie. Radowało nas intensywne wspólnotowe życie. Dopiero o 4 nad ranem poszliśmy spać, bo nikt nie śmiał przerwać tak ciekawej wieczorynki. Prawdziwie, ksiądz, zanim zdążył nas bliżej poznać już zaprosił nas do kolejnych odwiedzin za rok.
Następnego dnia odwiedziliśmy miasto i nawiązaliśmy kontakt ze studentami, uczestnicząc w ceremonii wręczenia dyplomów licencjackich, wśród studentów którzy zakończyli studia byla tez Margarita dyplomowana dziennikarka.
Wielka niespodzianka dla nas było spotkanie ze studentami wielu państw: Filipiny, Peru, Nikaragua, Czad, Gwinea-Bissau, Burundi... Ich pobyt w Rosji spowodowany był stosunkami jakie zaistniały przed upadkiem systemu komunistycznego w ZSRR z krajami podzielającymi komunistyczne poglądy lub podtrzymującymi przyjazne stosunki z reżimem.
Wieczorem mieliśmy Msze św. W Rostowie. Czytając słowo "Msza święta" ktoś mógłby pomyśleć, ze poszliśmy do kościoła. Niestety, smutno to wyznać ale jedyny kosciol katolicki w Rostowie został zburzony w 1952 roku przez stalinowskie władze. Ksiądz pokazał nam plac na, którym stal niegdyś kosciol, obecnie tam znajduje się kompleks budynków i niewielki park. Msza św. Odbywała sie w Galerii Sztuki Współczesnej. Także liczba uczestników Liturgii zadziwiająco mała (15-35 osób) jeśli sie weźmie pod uwagę jak wielkie jest to miasto liczące 1.300.000 ludności. Jedna trzecia parafian a może i więcej stanowią studenci obcokrajowcy.
300 KILOMETROWA PIELGRZYMKA PO ROSYJSKICH BEZDROZACH
3 lipca
Wczesnym rankiem udaliśmy sie pociągiem w długa podróż aby dotrzeć do miasta , z którego wychodzili pielgrzymi. Najpierw udaliśmy się do Moskwy, cel do którego dotarliśmy po 26 godzinach podróży, czas który zapełnialiśmy obcując ze studentami rostowskimi, opowiadając historyjki i śpiewając bez końca, po rosyjsku i po hiszpańsku, spodobały się im nasze piosenki. To było bardzo potrzebne aby nie zmordować się i nie utrącić ducha tak długa i monotonna podróżą.
Potem w Moskwie, udaliśmy sie do katedry gdzie napotkaliśmy grupy pielgrzymów z Sankt-Petersburga, Wołgogradu i Moskwy. Tam miała miejsce Msza święta we wszystkich intencjach z jakimi wyruszaliśmy w drogę.
O 6 rano 5 lipca wyruszyliśmy do Smoleńska, gdzie 300 osób rozpoczęło pierwszy z 8 etapów, każdy po 35 km w dzien. Wśród pielgrzymów można było spotkać katolików i prawosławnych, osoby które rozumiały co to jest pielgrzymka a także takie, które podjęły ten trud z ciekawości lub po prostu wyobrażały sobie ze uczestniczą w pochodzie podobnym do marszów politycznych jakie organizowali komuniści.
Wychodząc na trasę ze Smoleńska zaczynaliśmy rozumieć co to znaczy znajomość tych charakterystyk dla rosyjskiego ludu. Ludzie wędrowali po ulicach w tle melodii z megafonów, toteż otwierały się okiennice, i można było zobaczyć przeróżne reakcje widzów ujrzawszych pielgrzymkę. Niektórzy sadzili, ze świętujemy jakieś zwycięstwo (dopiero drugi rok to się zdarzyło), inni się śmieją i szydzą z czegoś, ci z pewnością nie maja pojęcia co się dzieje, i jeszcze inni szczególnie starsze kobiety, wzruszają się i błogosławią.
6 lipca
Ten dzień zdaje mi się jednym z najbardziej wzruszających na całej pielgrzymce, wtedy bowiem odwiedziliśmy las Katyński, miejsce wiele znaczące dla Polakow, cos w rodzaju Oświęcimia, z powodu tego co tu miało miejsce w czasie II wojny światowej. Kosciol Katolicki pragnie, by w przyszłości powstała tu świątynia, w której odprawiałaby się Liturgia katolicka jak i prawoslawna.
Pewnego razu podejmując podróż, niebo pociemniało nagle, rozradowało niesłychanie wieczornym deszczem, który przywrócił nam chęć do życia. Wpadliśmy w niespodziana ulewę musieliśmy skoncentrować cala nasza uwagę na to by nie wleźć w błoto. Wędrówka rozpoczęła się w ciszy, aby dodać sobie animuszu zaczęliśmy śpiewać, to niespodzianie pozytywnie wpłynęło na ludzi. Kiedy dotarliśmy do miejscowości noclegowej całkowicie wyczerpani i niektórzy w gorączce trzeba było wykrzesać z siebie ostatnie siły aby rozbić namioty. Mieliśmy nadzieje, ze teraz zakończył się dzień pełen wody, a jednak o trzeciej nad ranem dwoje z nas w śpiworach poczuliśmy wodę, która podciekała z podłogi. W tej sytuacji nie pozostawało nic innego jak "porzucić barkę" i modlić się by podobna historia nie przytrafiła się w drugim namiocie gdzie spali pozostali dwaj.
Opuściliśmy namiot drżąc i weszliśmy do drugiego namiotu gdzie ściśnięci jak śledzie w oleju przetrwaliśmy noc. Siostra Janina i Margarita, gdy usłyszały nas podeszły do namiotu, by sprawdzić co się dzieje, powinniśmy im być wdzięczni ale chłód i potop nie tworzyły dobrego nastroju do tak późnych odwiedzin. Potem inne zakonnice oddały dla siostry Janiny i Margarity swój a my skorzystaliśmy z ich namiotu.
Rankiem następnego dnia ubraliśmy się w cudze rzeczy a nasze schły w ambulansie, który woził plecaki w trakcie marszu.
Dzień 7
Krotko przed końcem dnia mieliśmy przygodę z kozakami. Przechodząc przez ostatnia wioskę, siostra Janina, z zapałem misyjnym, odwiedziła autobus aby rozdać różańce i porozmawiać z pasażerami. Gdy autobus zbliżył się do nas, siostra krzyknęła byśmy weszli. Zaraz zrozumieliśmy dlaczego. W autobusie siostra siedziała z 4 mężczyznami i pewna kobieta lekkiego prowadzenia, która wszelkimi sposobami próbowała nas zachęcić do picia wódki (ktoś twierdził ze to są "ziółka"), Margarita musiała użyć całej swej dyplomacji i perswazji aby uniknąć przymusowej libacji. Kobieta twierdziła, ze nie możemy być ludźmi szczęśliwymi jeśli nie będziemy pic. Tłumaczyliśmy, ze radość nie polega na piciu i ze radość wyrazić można w innych okolicznościach. Kobieta nie słuchała naszych argumentów. Sytuacja skomplikowała się gdy zaprosili do autobusu jakiegoś księdza i rzucili się na niego z nożem, bowiem urodził się w Białorusi, był wyświęcony w Polsce i uważał się za Polaka, za to właśnie nazwali go zdrajca, bo nie pozostał wierny krajowi pochodzenia. Ksiądz odpowiedział, ze nie ma zamiaru rozmawiać ani dyskutować. Zanim on odszedł kozacy powiedzieli mu, ze go nie zabija tylko dlatego, ze obcokrajowców się wstydzą(kilka miesięcy potem kozacy pobili tego kapłana).
Dzień 8
Opuszczamy Rosje i wchodzimy na terytorium Białorusi, i w pierwszej wiosce usytuowanej 200 km od granicy, mieliśmy Msze święta wspólnie z mieszkańcami tych okolic na głównym placu.
Lubiliśmy odmawiać różaniec na trasie pielgrzymki, każda tajemnice w innym języku: po rosyjsku, białorusku, po polsku, hiszpańsku i francusku. Także kapłani chętnie opowiadali katechezy, przystosowane do rosyjskiej mentalności, objaśniając w trakcie podróży co znaczy pielgrzymka, tłumacząc, ze nie jest to manifestacja, ze ma sens chrześcijańskiej pokuty, tłumaczono teksty biblijne etc. Potem były pieśni.
Dzień 9
W trakcie etapu tego dnia, w jednej z miejscowości, która odwiedzaliśmy, władze zaprosiły pielgrzymów na spotkanie spowodowane oczekiwaniem czegoś niezwykłego z naszej strony. Ten etap zakończył się w mieście Orsza, odprawiliśmy Msze święta w kościele św. Jozefa, którego budynek był w trakcie remontu a wcześniej w epoce komunizmu służył jako sala taneczna.
Dzień 12
Dziś przeszliśmy 300 km pielgrzymki i zatrzymaliśmy sie w mieście Mohylew. Na ulicach można było zobaczyć wiele osób, które obserwowały przygotowania do spotkania z nami. Wystarczyło wejść do miasta i stawaliśmy się gośćmi miejscowego proboszcza.
Wędrujemy po mieście i zatrzymujemy sie w kościele św. Stanislawa. Na placu, który przylega do fasady kościoła świętowaliśmy z radością, tańcząc i śpiewając, pomimo zmęczenia, szczęśliwi z powodu zakończonej trasy. Następnie odbyła sie Msza święta dziękczynna i weszliśmy do środka, by obejrzeć kosciol i remonty jakie w nim przeprowadzono. Zbudowany w 1752 roku przez Polakow. W epoce komunizmu był używany jako archiwum KGB. Budynek był zwrócony przez władze rosyjskie kościołowi katolickiemu w lipcu 1990 roku.
NASZE ZYCIE W ROSTOWIE
Pewnego razu w Rostowie zgodziliśmy sie odwiedzić te rodziny, które są zaprzyjaźnione z księdzem. Na plebanii proboszcza staraliśmy się nie być szkodnikami i dlatego pomagaliśmy w pracach domowych i innych akcjach podejmowanych przez księdza, na przykład drukowaliśmy ulotki używając ręcznej kopiarki.
Noce były szczególne, bowiem z braku miejsca spaliśmy w kaplicy, w towarzystwie Jezusa w tabernakulum.
Dzień 21
Towarzyszyliśmy księdzu w odwiedzinach prawosławnego proboszcza z cerkwi Przemienienia Pańskiego, zbudowanej pod koniec XVII wieku. Przypadkowo uczestniczyliśmy w ceremonii ślubu kościelnego. Wladimir, takie było imię prawosławnego popa, proboszcz cerkwi Przemienienia Pańskiego, jest przyjacielem księdza. Prawdziwy ekumenista, przyznaje pokornie bledy popełnione przez kosciol Prawosławny w okresie komunistycznym, takie jak sentyment do władz świeckich, czy rosnąca wrogość przeciw kościołowi katolickiemu.
Odwiedziwszy księdza prawosławnego, poszliśmy obejrzeć Cerkiew św. Krzyża, zbudowana w 1782 w północnej części miasta, tam pewna kobieta ze łzami opowiadała nam o upokorzeniach jakie musieli znieść Ormianie ze strony rosyjskiego Prawosławia: pod koniec XVIII wieku władze zgadzały się na budowę ormiańskich kościołów pod warunkiem ze ich architektura będzie zawsze w stylu rosyjskim.
Podobnie jak cerkwie prawosławne, także i ormiańskie były zamienione na muzea, najbardziej sprzyjająca okoliczność dla wiernych aby od czasu do czasu przyjść tutaj i sie pomodlić. Obecnie w Rostowie jest 7 kościołów ormiańskich, 14 prawosławnych i żadnego katolickiego. Odwiedziliśmy również klasztor mniszek prawosławnych na obrzeżach Rostowa.
Dzień 22
Wsiedliśmy do pociągu o 8.30 wieczorem w kierunku Rossosza, miasteczka 150.000 ludności, gdzie odwiedziliśmy sierociniec w trakcie budowy y spotkaliśmy odpowiedzialnych, członków brygady Strzelców Alpejskich z Włoch. Ksiądz Jarosław miał zamiar z pomocą specjalistów włoskich otrzymać pomoc techniczna dla budowy kościoła w Rostowie. Następnie skierowaliśmy się do Nowoczerkaska w nadziei na szczęście w pertraktacjach z władzami miasta, które jest stolica Kozaków.
Byliśmy tam aby poprosić o audiencje z Rektorem Instytutu Politechnicznego, jednego z najbardziej prestiżowych w Rosji, ponieważ budynek kościoła katolickiego, używany w czasach komunistycznych jako stolarnia, obecnie stanowi własność Politechniki, toteż chcieliśmy pertraktować warunki, na których moglibyśmy odzyskać nasza świątynię.
Rozmówcy nie wykazywali dobrej woli, lecz obecnie z powodu obecności obcokrajowców zgodzili sie z nim rozmawiać. Pośród różnych pomysłów była tez propozycja byśmy znaleźli w Hiszpanii partnera tzn. Instytutu o podobnym profilu dla nawiązania kontaktów miedzy uczelniami i studentami pod warunkiem, ze uczelnia zwróci kosciol katolikom i pomoże w renowacji budynku.
W tej umowie jest wiele iluzji, ale jak minimum daje choć trochę nadziei... Na bardziej oddaloną przyszłość. Jednak tyle razy dla księdza było ważne aby uznano w sposób pisemny, ze Politechnika nie stawia w wątpliwość faktu, ze kosciol rzeczywiście jest budynkiem sakralnym.
Dzień 24
Obudziliśmy sie o 4.30 nad ranem aby udać sie do Taganrogu miasta, które posiada około 300.000 mieszkańców i oddalone jest 80 km od Rostowa. Z tej okazji podróżujemy na wodolocie po rzece Don i po morzu Azowskim. W tej miejscowości kosciol katolicki od 1933 roku był wykorzystywany jako dziecięca biblioteka im. Gorkiego.
Ksiądz odprawia tu Msze święta w każda sobotę w pomieszczeniu muzeum Piotra Czajkowskiego, starym domku kompozytora. W każdą sobotę przybywa na Msze święta około 7 osób. W ten dzień rozdawaliśmy różaniec i Biblie.
Dzień 26
Dziś Msze święta odprawialiśmy w parku na placu, który jak mamy nadzieje staje sie placem budowy kościoła w najbliższej przyszłości, kościoła parafialnego pod wezwaniem świętej Anny.(Taka była prośba bpa Alfonsa Nossola z Opola, który miał sfinansować część wydatków... Niestety plan ten nie doszedł do skutku i kosciol zbudowali oo. Salezjanie pod starym tytułem "Ostatnia Wieczerza" do. Tłumacza)
ZYCIE KAPŁANA I SIOSTR W ROSTOWIE
Kilka wieczorów prosiliśmy księdza, by nam opowiedział dlaczego został wysłany do Rosji jako kapłan misjonarz.
W 1989 roku jako kleryk spędził wakacje na Białorusi, tam zapoznał sie z realiami. Jego biskup mons. Kondrusiewicz, wkrótce wybrany biskupem Białorusi dowiedział się o jego pragnieniu pracy na Wschodzie kiedy będzie kapłanem. Był wyświęcony w 1991 i zanim jego przełożeni dali zgodę na jego prośbę poprosili, by odbył staż w Polsce. Kilka miesięcy później mons. Kondrusiewicz został skierowany do Moskwy i przełożeni nie zapomnieli o swoim kleryku. Pisza list do mons. Kondrusiewicza i wysyłają do Moskwy, z zamiarem posłania ks. Jarosława do Rosji
W lipcu 1992 otrzymuje skierowanie do Rostowa, miasta które do tej chwili nie posiadało stałego kapłana katolickiego.
Siostry przynależą do Zgromadzenia Misjonarek Świętej Rodziny, zorientowanego na prace w Rosji, ponieważ było założone przez pewna zakonnice Polkę z zamiarem pracy w Rosji. Powstało w 1905 roku, gdy w Rosji ogłoszono Ukaz Tolerancyjny.
Ksiądz odprawia Msze święte w Rostowie w środę, piątek i w niedziele, pozostałe dni w Batajsku. W sobotę w Taganrogu, w niedziele również rozpoczął odprawiać w Nowoczerkasku.
Ludzie przychodzą na Msze święte z różnych powodów: ponieważ maja pochodzenie polskie lub ktoś z małżonków jest katolikiem, są studentami zagranicznymi (więcej niż trzecia część), ponieważ im się podobają śpiewy katolickie, lub po prostu z powodu ciekawości, ponieważ chcą się wyleczyć z jakiejś choroby...
Takim sposobem zachowanie Rosjan na Mszy świętej jest nieadekwatne i przypomina zachowanie dzieci, które nie zdaja sobie sprawy co sie wokół nich dzieje. Tak wiec potrafią gadać w czasie Mszy świętej tak jakby byli na bazarze, przychodzą by przyjąć komunie święta tylko dlatego, ze tak robią inni. Ciekawa sprawa to Sakrament Spowiedzi. Rosjanin, bez świadomości grzechu wykorzystuje spowiedź, by sobie po prostu pogadać z kapłanem o swoich osobistych sprawach.
Kaplan korzysta z katechezy, osobistych rozmów i homilii, by to wszystko objaśnić z wielka cierpliwością i energia, aspekty religijne, humanitarne czy po prostu obywatelskie.
Co ciekawe, latwo zauważyć zmiany w zachowaniu osób, które są blisko księdza czy siostr, zwłaszcza dzieci 12 letnie.
Co zadziwia ludzi z Zachodu, dzięki Bogu coraz mniej, to zadziwienie jakie wzbudza pojawienie się kapłana czy siostr na ulicach miasta, to co jest dla nas normalne, tutaj wygląda jak akt heroizmu.
W trakcie podróży zawsze można usłyszeć komentarze jak na przykład pewne dziecko pytające mame "czy siostry są aniołami posłanymi przez Boga?", owszem zdarzają się i gorsze komentarze obrażające wiarę. Szczególnie niebezpieczne są sytuacje gdy pijani kozacy narzucają się siostrom z propozycjami picia alkoholu lub proponują by z nimi dokądś pójść, podobnie pewna kobieta zwracała się do kapłana.
Duże wrażenie robi spokój i cierpliwość z jaka oni to znoszą z uśmiechem kontynuując swoja wędrówkę po ulicach. Bardziej niż nienawiść do katolików sytuacje utrudnia obecność protestantów i sekt zwłaszcza Centrum Bogarodzicy bardzo rozpowszechnionej sekty w Rosji.
Najbardziej krytyczna sytuacja powstała w lutym tego roku, kiedy ksiądz został aresztowany bezprawnie przez kozaków w Batajsku, i przesłuchiwany przez bojówkarzy (kozacy posiadają nielegalne struktury paralelne policji). Powodem stały się codzienne katechezy, które ksiądz zorganizował dla 200 dzieci w Batajsku, ponieważ jedyna religia jaka akceptują kozacy jest Prawosławie.
Posadzili go, że zle wpływa na dzieci, bo uciekają ze szkoły do niego na wagary. Rodzice dzieci byli poinformowani a ksiądz zażądał by na katechezy dzieci przynosiły pisemna zgodę rodziców, by uczestniczyć w zajęciach.
Dla uniknięcia gorszych konsekwencji, siostry zmobilizowały parafian w Batajsku i Rostowie, nawet odwiedziły komisariat milicji. Zbierano podpisy solidarności z kapłanem i zgody na to by ksiądz i siostry pozostawali żyć w Batajsku.
Ogromna liczba osób dala swoje wsparcie w tej sprawie. Ksiądz był uratowany a władze Rostowa przyniosły wyrazy współczucia kapłanowi z powodu nieporozumienia.
31 LIPCA
Ostatni wieczór naszego pobytu w Rostowie, był chwila bardzo wzruszająca, ksiądz z siostrami mial jechać raniutko do Nowoczerkaska, gdzie mial zamiar odprawić pierwsza Msze świętą. Podziękowano nam za to ze zdecydowaliśmy się przyjechać do odległego i nieznanego kraju, ze znieśliśmy wiele trudnych chwil.
(W rzeczywistości nie myśleli, żeśmy przybyli do Rosji aby przeżyć opisane trudności, bowiem nasza obecność byla przez nich podwójnie celebrowana). Także podziękowano nam za wspaniale współżycie i za gotowość uczestniczenia we wszystkim co się tutaj działo, mówiono nam, ze staliśmy się dobrym przykładem dla rosyjskiej młodzieży, pokazując ze dla nas kapłan i siostry są normalnymi ludźmi, z którymi można się przyjaźnić i żyć, i ze byliśmy gotowi pracować a nie uprawiać turystykę w Rosji co zadziwiło bardzo wiele osób.
Objęliśmy sie w wielkich emocjach i dla wszystkich było wielkim trudem powstrzymywanie łez.
1 sierpnia powróciliśmy do Hiszpanii.
Zainicjowaliśmy nowa niezwykłą drogę na która mogliśmy zaprosić innych, nawiasem mówiąc pełną prawdę o całej sprawie zna zapewne Matka Boza z Fatimy, dla której ksiądz i siostry maja szczególne nabożeństwo, z powodu tego wielkiego znaczenia jakie ma dla Rosji, i która króluje w kaplicy w Batajsku.
Enrique Sánchez y Eduardo Esteban, 1993
Tłumaczył z hiszpańskiego: ks. Jarek Wiśniewski
GŁOSIMY WĘDRUJĄC
GAM-Rosja: rok później
Sześciu studentów uczestniczyło w lipcu (1994) w projekcie misyjnym, który miał ambicje w miarę sil wspierać narodziny Kościoła katolickiego w kilku miastach południowej Rosji, kontynuując tym samym prace rozpoczęte latem poprzedniego roku. Tym samym rozpoczynamy opowiesc o naszym życiu.
Tego lata kontynuowaliśmy akcje podjęte roku poprzedniego w Rosji, wspierając działania ks. Jarosława w kilku rożnych parafiach na południu kraju. Tym razem, dzięki doświadczeniu zdobytemu w roku poprzednim leki były dużo mniejsze jak również iluzje co do naszych możliwości znikały w trakcie pobytu. Wystarczyło przyjechać do Rostowa, by się przekonać o wielu przemianach jakie miały miejsce w ciągu roku w życiu parafii, siostr i samego ks. Jarosława. Zima zeszłego roku, do parafii Rostowie i Nowoczerkasku był skierowany polski Salezjanin, ks. Edward. Od tej pory, ks. Jarosław ma pod swa opieka wyłącznie parafie w Batajsku, mieście zamieszkania, Taganrog i Elistę, stolice Autonomicznej Republiki Kałmucja, w południowowschodniej części Rosji, wspólnota katolicka powstała pod koniec zimy tego roku.
Na skutek wielu starań, powoli ale trwale, rosła liczba parafian, jesienią zeszłego roku zbudowano z pomocą finansowa "Kirchę im Not" drewniana kaplice, która mogła zmieścić 45 osób, tym samym można było zrezygnować z Galerii Sztuki Współczesnej, gdzie się odprawiała Msza święta w roku poprzednim.
W Nowoczerkasku, w tych dniach, dzięki wielomiesięcznym staraniom, otrzymali katolicy pewne ustępstwa ze strony Instytutu Politechnicznego, któremu przynależał budynek kościoła zbudowanego przed 1917 rokiem a obecnie używany jako zdewastowana stolarnia. W Taganrogu Msza święta nadal odprawiana jest w domie-muzeum rodziny Czajkowskich.
Korzystając z okazji, ze tym razem wolontariuszy było więcej, działaliśmy w dwu różnych grupach, każda w zależności od okoliczności złożona z 2 lub 4 osób, działaliśmy w sposób rotacyjny. Jedna grupa pomagała siostrom w pracach domowych sprzątanie, kuchnia, etc., prace fizyczne, przekłady artykułów z angielskiego na hiszpański i francuski wedle potrzeb księdza, przygotowanie do Mszy świętej, drukowanie ulotek na ręcznej kopiarce.
Podczas gdy jedna grupa pozostawała na plebanii, druga pomagała księdzu w jego nieustannych podróżach. Czasami trzeba było jechać na Msze święta do Taganrog, lub do Elisty, podróże w trakcie których odmawialiśmy różaniec a ksiądz spowiadał. Czasami odwiedzaliśmy małe miasteczka jak Tichoreckaja, Kagalnickaja, Proletarsk czy Kuszczowka, dokąd trzeba było się udać by zalegalizować funkcjonowanie małych wspólnot katolickich w tych miejscowościach.
Przede wszystkim, zwracaliśmy sie do władz miejskich w celu wytłumaczenia, co to jest katolicyzm i jakie są zamiary katolickiego kapłana, i zapewnić, ze nasze pragnienie stworzenia wspólnoty katolickiej ma legalne podstawy (aby to osiągnąć potrzebowaliśmy jak minimum 10 członków założycieli). Następnie odwiedzaliśmy urząd statystyczny, aby dowiedzieć się jaki procent mieszkańców ma pochodzenie polskie, niemieckie, ormiańskie, ukraińskie lub białoruskie, bowiem wśród nich częściej zdarzają się katolicy. Następnie udawaliśmy się do redakcji miejscowej gazety aby dać ogłoszenie o podjętych przez księdza staraniach i aby się do niego zgłaszali w sprawie utworzenia wspólnoty katolickiej w mieście.
Ta praca staje sie bardziej owocna, jeśli przypadkowo ksiądz spotka na ulicy katolika, jak to miało miejsce w Proletarskoje. Michaił, mężczyzna, którego ojciec był niemieckiego a mama polskiego pochodzenia, zaofiarował się dopomóc w stworzeniu wspólnoty katolickiej. Cos podobnego przytrafiło się nam w Eliście. Pewna starsza pani, spotkała nas na ulicy i dowiedziała się od księdza, ze właśnie w tych dniach Msza święta oprawiana jest a teatrze miejskim(w pierwszych dniach ksiądz odprawiał w mieszkaniu prywatnym), i została zaproszona na liturgie. Kobieta poprosiła księdza, by się za nią pomodlił, bowiem jak się okazało była chora. Zanim się pożegnaliśmy, kobieta podarowała księdzu wszystko co ze sobą miała: bukiet kwiatów i jakiś garnek.
W miejscowościach, w których nadal nie udawało się legalizować wspólnoty, Msze święte odbywały się w mieszkaniach prywatnych parafian. W Kuszczowce mieliśmy okazje przeżyć cos podobnego, co skierowało nasze myśli do czasów antycznych wspólnot chrześcijańskich. Byliśmy w mieszkaniu pewnej niemieckiej rodziny aby odprawić Msze świętą. Podczas, gdy ksiądz słuchał spowiedzi w jednym z pokojów, myśmy odmawiali różaniec w innym razem z około 10 parafian dla których siostra Pawła wytłumaczyła znaczenie tej modlitwy i sposób odmawiania. Dopiero o 11.15 wieczór zaczęła się Msza święta.
Celem innej podróży był Rossosz, miasto które juz rok wcześniej odwiedzaliśmy, aby otrzymać pewna pomoc techniczna od Brygady Strzelców Alpejskich, którzy właśnie w lipcu mieli zakończyć budowę sierocińca. Później zaprawdę przekazano nam wiele materiałów i instrumentów budowlanych, które dostarczono na ciężarówce do Batajska dla przyszłej budowy kościoła w Rostowie.
Przy okazji nasze podróże miały i kulturalny odcień. Mieliśmy audiencje u Rektora Instytutu Politechnicznego w Nowoczerkasku i spotkanie z Rektorem Uniwersytetu w Eliście. W tym ostatnim mieście w trakcie dwóch podróży mieliśmy okazje spotkać Premiera Autonomicznej Republiki Kałmucji, rodzonym bratem Prezydenta Republiki, z którym początkowo było zaplanowane spotkanie, jednak nie udało się z powodu wyjazdu za granice. Celem spotkania miało być umocnienie relacji kościoła katolickiego z władzami Republiki, i pertraktacje o możliwości nawiązania kontaktów kulturalnych i pomocy socjalnej w przyszłości.
Następnie mieliśmy spotkanie z Pełnomocnikiem do spraw Polityki Socjalnej Republiki, który jest także Zastępcą Mera Elisty, na które przybyło dwu dziennikarzy z kamera TV. Dziennikarze z ciekawością wypytywali nas o szczegółach naszego pobytu w Rosji, o życiu prywatnym, systemie edukacji w Hiszpanii.... Następnie Zastępca Mera poznajomiła nas z kilkoma centrami opieki socjalnej: przedszkole wyłącznie dla dzieci kałmuckich, centrum dla upośledzonych fizycznie i psychicznie. Scena była podwójnie przygnębiająca: osobista tragedia każdego z dzieci, i z drugiej strony brak środków na leczenie i opiekę.
Nasze odwiedziny dla tych dzieci to swego rodzaju wybuch radości i sposób ucieczki od monotonii.
Kiedyśmy się zbliżali do nich aby ich pozdrowić i rozweselić, wyglądały bardzo zadowolone. Na twarzy księdza i w sposobie z jakim przyjmował te dzieci w swoich objęciach można było zauważyć pełna akceptacje i identyfikacje z nimi.
Dzień ten wydal się nam bardzo owocny. Kosciol katolicki posiada wiele nadziei do pracy w tym regionie, nawiasem mówiąc, przynajmniej obecnie, Prezydent okazuje wielki respekt i pomoc dla różnych religii. Okazał ekonomiczne wsparcie przy budowie świątyni buddyjskiej i prawosławnej, odwiedził Jana Pawła II i Dalaj Lame.
PRACA NA POLU EKUMENIZMU
Jeden z aspektów, na którym ksiądz koncentruje swoja uwagę jest pragnienie dobrych relacji z innymi religiami: prawosławnymi, buddystami, protestantami. Walczy bezustannie o to by pewnego dnia braterskie stosunki i współpraca zapanowały miedzy religiami jakie współżyją w Rosji. I w tej sprawie mieliśmy do rozegrania ważną kartę.
Przy wielu okazjach, szczególnie, w wypadku kapłanów prawosławnych, dzięki naszej obecności można było osiągnąć pretekst dla dialogu z nimi, de facto relacje hierarchii katolickiej i prawosławnej nie są najlepsze. W trakcie wizyt, jakie miały miejsce w różnych parafiach prawosławnych, kapłani przyjmowali nas chłodno, również z odcieniem strachu, obawy ze jeśli ich własny biskup dowie się o takim spotkaniu to może ich za to ukarać.
Ksiądz zauważył pozytywna myśl przedstawiona przez Kosciol Katolicki aby materialnie wspierać księży prawosławnych. Ten pomysł powstał we Włoszech, chodziło o to by pewne parafie katolickie periodycznie przekazywały dla biednych popów jakieś ofiary w tym celu by całkowicie mógł się poświęcić pracy w kościele zamiast dorabiać wykonując inne zawody dla utrzymania rodziny.
ŚWIADECTWO ŻYCIA
Proszono nas przy różnych okazjach byśmy opowiadali (po angielsku, aby księdzu lżej było tłumaczyć na rosyjski) o niektórych aspektach naszego życia. Często opowiadaliśmy o działalności jaka prowadzimy w ramach Milicji Maryi, opowiadaliśmy o naszej pracy na Uniwersytecie i o funkcjonowaniu grup chrześcijańskich, o Ćwiczeniach Duchownych.
Jose Antonio skomentował swe doświadczenie na Światowym Dniu Młodzieży w Santiago de Compostela w 1989 a także opisał biografie św. Ignacego Loyola, Carlos, kleryk, opowiedział o swoim powołaniu a także o leku przed odpowiedzialnością i strachem w poszukiwaniu tego czego oczekuje od nas Pan, etc. ..
Przeżyliśmy dwie wigilie - czuwania nocne, w Batajsku i w Rostowie, zorganizowane specjalnie dla młodzieży. Rozpoczynały się Msza święta o 9 wieczór i zakończyły poranna liturgia o 6 rano następnego dnia. Odmawialiśmy wszystkie 3 części różańca, były chwile ciszy dla medytacji a także śpiewy religijne w różnych językach. Każdy raz były przewidziane i chwile odpoczynku kiedy można było cos zjeść i pogawędzić.
Trzy lub nawet cztery razy mieliśmy okazje pozostawać na nocleg u miejscowych parafian. Intencja takiego pomysłu było ustanowienie bardzo bliskich i ciepłych relacji z parafianami zwłaszcza z młodzieżą, i poprzez nasze zachowania pokazanie im, ze to czego ksiądz chce ich nauczyć w sprawach duchowych i ludzkich jest częścią tradycji młodzieży na zachodzie.
Fakt, ze nie używamy narkotyków, ze sie nie upijamy itd., jest bardzo pomocny w realizacji planów pasterskich księdza. Rosjanin bez względu czy stary czy młody, nie potrafi przeżyć swego życia bez alkoholu. To smutne, gdy spotykamy ojca rodziny próbującego nas przekonać po opróżnieniu jednej butelki wódki, ze właśnie wczoraj z dziećmi i przyjaciółmi wypił 10 razy tyle z okazji święta.
Doświadczenie pobytu w rodzinach stanowiło dla nas trudność, bowiem nie znając innego języka jak rosyjski, nasze obcowanie dokonywało sie z pomocą migania.
W trakcie ostatnich dni naszego pobytu w Rostowie, uczestniczyliśmy bezpośrednio w radości pewnej osoby, która stała sie katoliczka. Dziewczynka 12 letnia pragnęła przyjąć chrzest, jednak jej tato był za granica i nie została ochrzczona, z tego powodu jeden z nas, za zgoda ojca dziewczynki Jose Antonio, został wybrany na ojca chrzestnego. Dziewczynka i jej krewni promieniowali z radości.
OSOBISTE KONTAKTY Z ROSJANAMI
Było dla nas pouczające przebywanie z ludźmi, którzy zgodzili sie zaprosić nas w swoje życie dzielić z nami swoje troski. Warto dla zilustrowania opisać kilka anegdotycznych sytuacji.
W Eliście poznajomiliśmy sie ze Sława, człowiekiem, który żyje jak eremita. Sława był oficerem rosyjskim. Pewnego dnia powiedział swoim przełożonym pewne nieprzyjemne słowa z prostota właściwą Kałmukom. Był za to ukarany i zesłany na Syberie. Po powrocie postanowił resztę życia poświęcić poszukiwaniu prawdy. Mieszka w malej chatce jedząc jedynie chleb wodę i tyle. Przez wiele lat żyjąc tak nigdy nie odczuwał głodu. Żyje ucząc się obcych języków około dwadzieścia, poznaje je z pomocą tekstów biblijnych. Sława przychodzi również na Msze święta i bardzo sie przyjaźni z księdzem, mówi ze nie przynależy do żadnego z kościołów. Jego sposób bycia i pokój wewnętrzny przyciąga szczególna uwagę.
W Rostowie odwiedziliśmy Natalie Maksimowne, dystyngowana dame 80 letnia współpracownicę parafialna. Jej dom składa się z jednego pokoju. Warunki życia bardzo trudne. Po domu biegają wszelkie insekty... Oprócz herbaty i makaronu nie posiada niczego i z wielka ochota pragnęła się z nami tym bogactwem podzielić. Natalia pochodzi z rodu Czyngis Chana i książąt krymskich. Na skutek Rewolucji 1917 roku jej bliscy wyjechali do Francji. W trakcie II wojny światowej brała udział w obronie Leningradu w czasie jego Blokady przez Nazistów. Wyszła za mąż za rosyjskiego oficera pochodzenia mongolskiego, który był pilotem podobnie jak syn Stalina, który był jego kolega. Oficjalna propaganda twierdziła, ze syn Stalina jest wspaniałym pilotem, jednak mąż Natalii tego nie chciał potwierdzić. Jego poglądy stały się przyczyna, ze NKWD wysłało go do Gułagu. Zgodnie ze zwyczajem tamtych czasów, cala rodzina niosła odpowiedzialność, aby nie być złym przykładem dla innych. Natalia również trafiła do Gułagu i właśnie tam urodziła jedynego syna, który wkrótce zmarł. Wyrok 25 lat. Po 6 latach sekretarzem Partii został wybrany Chruszczow, toteż na fali przemian więźniowie polityczni zostali zwolnieni z wiezienia.
Natalia nie chciała opuścić wiezienia nie znalazłszy męża. Wtedy ja powiadomiono, ze zmarł w obozie koncentracyjnym. Obecnie utrzymuje się z prywatnych lekcji jako guwernantka, profesor angielskiego, łaciny i francuskiego. Pomimo wielu życiowych klęsk Natalia zachowuje zawsze pogodę ducha, której sekret kryje się w świetle wiary. Bez wątpienia Pan zachował dla niej tron w życiu wiecznym.
ŻYCIE POŚWIĘCONE WYŁĄCZNIE DLA INNYCH
W chwilach gdy nie starczało nam sil z powodu zmęczenia i ciężkich warunków życia, stały przykład jaki nam dawał ksiądz i siostry pomagały nam przetrwać trudne chwile z radością. Większa cześć życia księdza upływa w podróżach pociągiem lub autobusem, warunki które nie pozostawiają możliwości na sen i odpoczynek. Na przykład podróż do Elisty trwa 12 godzin, bywa ze z powodu braku miejsc siedzących trzeba godzinę czy dwie jechać stojąc w oczekiwaniu ze jakieś miejsce się zwolni i można będzie usiąść.
20 lipca upłynęły 2 lata od chwili gdy ksiądz z siostrami przybył do Rosji. W ten dzień z samego rana ksiądz poranił sobie twarz od wybuchu gazu w instalacji ogrzewającej wodę. Był w gorączce a twarz pokryta była bąblami. Pomimo tych ran, a także wysokiej temperatury czy tez niehigienicznych warunków w pociągu udaliśmy się w kolejna podróż do Elisty, aby nie zawieść Prezydenta Kałmucji i zdążyć na zaplanowane spotkanie.
Trzeba być "wariatem Bożym" jak uważają osoby żyjące w oddali aby zaakceptować z pogoda nieskrywana dezaprobatę jaka wiele osób demonstruje na widok księdza i siostr. Gdy pytają o rozkład jazdy autobusu czy pociągu, kiedy przygotowują się do wyjścia z autobusu, gdy potrzebują cos kupić, nierzadko ludzie ignorują ich.
Inna Kalwaria dla nich to kozacy. Na jednym z przystanków czekając na pociąg zbliżyło się do nich dwóch kozaków wymagając pieniądze na wódkę. Wszystko skończyło się szczęśliwie tylko dlatego, ze przypadkowo był w tej okolicy milicjant i ksiądz zwrócił się do niego z prośbą o pomoc.
Nie brakuje tez sytuacji, które rozweselają ich serca: młodzieniec, który ma pójść do wojska prosi aby go pobłogosławić, inna chora kobieta prosi by ja pobłogosławić i pomodlić sie za nią, inna kobieta plącząc zbliża sie do siostry Pawły prosząc ja o pomoc, bo szuka nie wiedząc czego lub Kogo, by znaleźć spokój.
Być może dwie największe radości jakie ma kapłan są Aleksander i Rusłan, dwaj młodzieńcy z komunistycznych rodzin. Pewnego razu podeszli do księdza z prośba, by im opowiedział cos o religii. Obecnie współpracują z parafia i pragną w przyszłości wstąpić do Seminarium.
Nieustanne podróże księdza i siostr w sutannie i habitach dla wiosek i miast Południowej Rosji staje sie bezustannym kazaniem. Wedle slow księdza oni: "Głoszą kazanie ciągłym wędrowaniem".
Enrique Sánchez Solano
Tłumaczenie z hiszpańskiego ks. Jarek Wiśniewski
GAM - Grupo Appoyo Missionerio (Grupa Wsparcia Misyjnego)
"...PONIEWAŻ NIE CHCIELIŚCIE PÓJŚĆ, IDĘ JA..."
Od 9 do 17 listopada (1996) odwiedził nas ks. Jarosław Wiśniewski, młody kapłan z Polski, który kontynuuje swa prace misyjna na południu Rosji, z którym grupa wolontariuszy z GAM-Tepeyac współpracowała w okresie około 4 lat (patrz ESTAR nr 114 i 120). Odwiedziny były krótkie ale bardzo interesujące.
Zeszłego lata ksiądz spodziewał sie bardzo, ze grupa wolontariuszy z GAM-Tepeyac przybędzie jak zawsze, lecz gdyśmy go powiadomili, ze to nie będzie możliwe, był trochę rozczarowany (w ciągu dwu ostatnich sezonów nie udało sie nam odwiedzić go z powodu obaw związanych z konfliktem Czeczeńskim a także naszymi zajęciami i studiami). W trakcie rozmowy z naszym znajomym Emilio Benedetti S.J., który również współpracował z księdzem od lat, powstał pomysł aby przygotować dla księdza pobyt w Hiszpanii. To czegośmy oczekiwali, to przede wszystkim, aby ksiądz u nas zrelaksował się, ponieważ jego obowiązki spowodowały brak snu i głodówkę, po drugie aby poczuł na sobie bezpośrednią opiekę, ponieważ w wielu wypadkach, pośród niektórych ludzi czul się niezrozumiany i opuszczony, i wreszcie na koniec aby zapewnić mu pomoc materialna i ludzka, których on bardzo potrzebował.
Pod koniec sierpnia rozpoczęliśmy poszukiwanie parafii, uczelni, kapelanów studenckich, środowisk itd., aby pozwolili przeprowadzić jakąś akcje dobroczynna na rzecz pracy misyjnej księdza w Rosji, głównie w formie projekcji-świadectwa.
Jego pobyt, który mial trwać 20 dni, zredukował sie do 8, co wynikało z kilku powodów, obawiał się on pozostawiać swoje parafie prawie cały miesiąc beze Mszy świętej, a także nie przyjął propozycji, by lecieć do nas samolotem. Uparł się, ze będzie jechał autobusem, by nie tracić na siebie zbyt wiele pieniędzy.
Przybył do Madrytu 9 listopada, w uroczystość Maryi Panny Almudeńskiej (Naściennej), patronki Madrytu. Odwiedziliśmy Katedrę. Kilka minut modliliśmy się aby oddać w ręce Madonny owoce tej podróży i misje kościoła katolickiego w krajach Wschodu. Gdyśmy opuścili kosciol zdarzył się jeden z wielu maleńkich cudów, jakie przyszło się nam obserwować w przeciągu tych kilku dni.
Przechodząc po Placu Armeria zapytal nas, pokazując na postać w oddali, czy nie jest to przypadkiem Arcybiskup Madrytu, mons. Antonio Maria Ruoco. Rzeczywiście to był on. Udaliśmy sie w jego kierunku i pośród grzecznościowych slow udało sie nam krotko opisać kim jest ksiądz i jaki jest cel jego pobytu w Hiszpanii. Po odbyciu tej krótkiej niespodziewanej audiencji ksiądz skomentował z humorem: "zobaczcie, udało się ważne spotkanie choć krótkie i niespodziane" (w przeciągu kilku miesięcy pertraktowaliśmy o możliwości odbycia takiego spotkania z mons. Ruoco, lecz nic nie wyszło z powodów biurokratycznych).
Przy kilku innych okazjach w takiej samej mierze spontanicznych dochodziło do innych audiencji, jak na przykład spotkanie z Don José Sánchez, Sekretarzem Konferencji Episkopatu, czy tez z Don J. Ma Sánchez, Dyrektorem Hiszpańskiego oddziału "Kirche im Not", wszyscy oni okazywali wielkie zainteresowanie sprawami kościoła w Rosji.
Kolejnego dnia w parafii Św. Ignacego de Loyola, w Torrelodones Don José Ramón, miejscowy proboszcz, zgotował nam bardzo cieple przyjecie. Najpierw odbyła się Msza święta a następnie pokaz slajdów, z komentarzem własnym księdza po angielsku o jego pracy misyjnej (podczas gdy jeden z nas tłumaczył na hiszpański) także o historii Katolicyzmu w Rosji i o trudnej sytuacji socjalnej w jakiej znalazło sie społeczeństwo rosyjskie.
Następnie odwiedziliśmy pewna rodzinę zaprzyjaźnioną z Emilio Benedetti, i rodziców Ramona, jednego z wolontariuszy, który odwiedzał Rosje, w obu wypadkach przeżyliśmy wzruszające chwile.
W środę 13 (listopada) odwiedziliśmy Centrum Młodzieżowe w Mostoles, gdzie Juan Luis Benito i Hogares (Ogniska) de Santa María przyjęli nas w sposób fenomenalny.
Następnie odwiedziliśmy dom Jezuitów na ulicy Almagro, gdzie Emilio zorganizował spotkanie z cala wspólnota jezuicka, na którym doszło do spotkania z Prowincjałem Hiszpańskich Jezuitów.
Kolejnego dnia, dzięki życzliwości José Luis Menéndeza odwiedziliśmy parafie Św. Klemensa Rzymskiego. Następnie przyszła kolej na spotkanie z proboszczem Santa María de Caná, Don Jesúsem, w trakcie którego powstał pomysł pośród innych idei aby odesłać do Rosji prefabrykowana metalowa kaplice (używaną w miejscowej parafii na czas budowy) gdy tylko uda sie zakończyć budowę nowego kościoła.
W dwóch przypadkach udało się księdzu podzielić swymi wrażeniami z madryckimi studentami Szkoły Głównej Inżynierii i Dróg i Szkoły Głównej Leśnictwa na Montes, gdzie studenci okazali spore zainteresowanie sytuacja społeczeństwa rosyjskiego a szczególnie swoich rówieśników.
Odbyło się tez kilka spotkań z klerykami Madryckiego Seminarium, w którym ksiądz cały ten czas pobytu w Madrycie przebywał na noclegu . Na spotkaniu z Don Andres rektorem Seminarium była okazja podziękować za gościnę i okazane serce. Zdarzyło się, ze grupa kleryków widząc porwana sutannę księdza zrzuciła się spontanicznie na nowy strój duchowny.
i gdyśmy księdzu wręczali nowa sutannę, opowiedział on klerykom pewna historyjkę związana z autentycznym spotkaniem jakie się odbyło w podwórku madryckiej katedry z cyganka, która widząc go wykrzyknęła, ze powinien więcej jeść, więcej spać, i lepiej się ubierać, i ze te słowa jakby prorocze w tych dniach się wypełniły.
W piątek 15 (listopada) pojechaliśmy do Burgos, gdzie Serafin Tapia i ks. Ignacio Trillo zaofiarowali sie zorganizować dwa spotkania. Pierwsze ze studentami Szkoły Politechnicznej w Burgos, i drugie miało miejsce w budynku Banku "Círculo Católico". W obu wypadkach można było zauważyć duże ożywienie opowieścią o realiach tak egzotycznych od naszych i o pracy misyjnej w Krajach Wschodu.
Zdecydowaliśmy sie na nocleg w tym mieście aby dać szanse księdzu zobaczenia pięknej katedry w Burgos.
Zanim udaliśmy się do Valladolid, gdzie mial miejsce Zjazd Wolontariuszy GAM-Tepeyac, zjedliśmy śniadanie w Hogar (Ognisku) z Burgoskimi podrostkami, chwile które zrobiły wrażenie na księdzu, bo byla to grupa bardzo wesołych junaków. Pomimo, ze spotkanie w Valladolid ze względu na brak czasu było krótkie, udało sie księdzu zapoznać z wolontariuszami, którzy w ciągu roku realizują wielorakie projekty wewnątrz Hiszpanii jak również za granica. Podziękował za pomoc materialna i wsparcie moralne ze strony GAM-Tepeyac i jako przykład owoców takiej współpracy podał fakt, ze dzięki ofiarom jakie do niego wpłynęły z Hiszpanii ostatnio mógł kontynuować spotkania Eucharystyczne z grupa katolików w Wołgodońsku (osoby pochodzenia niemieckiego), bowiem ani oni ani ksiądz nie posiadają potrzebnej sumy pieniędzy aby opłacić lokal w którym te spotkania się odbywają. W trakcie Mszy świętej opisał potrzebę obecności świeckich wolontariuszy jak również kapłanów z Zachodu, bowiem obserwuje się zalew sekt, które nie szczędzą Śródków i sil na swoja działalność, jakby to smutnie nie brzmiało z naszej strony, ze strony katolików takiego zaangażowania nie ma wcale i to główny powód, dla którego przyzywa do większej odwagi w dawaniu świadectwa w realiach zupełnie innych niż hiszpańskie.
W Valladolid przytrafiła sie pewna niespodziana historia, bowiem przez przypadek pewien pan, który poprzedniego dnia był na spotkaniu w Burgos, gdyśmy go zobaczyli w Valladolid zaproponował byśmy przyjęli od niego w podarunku duży telewizor, zaproponował on byśmy go sprzedali i kupili dla księdza odtwarzacz video potrzebny w jego pracy apostolskiej.
Ostatniego dnia, w niedziele 17 (listopada), wolontariusze GAM-Tepeyac, którzy odwiedzali Rosje, zebrali sie na wspólnej Eucharystii z księdzem Jarosławem, to byla chwila dla nas wszystkich podniosła.
Następnie udaliśmy się do parafii Św. Izydora i Św. Piotra Claver, przy której mieści sie siedziba Hogares de Santa María (chcemy im tym samym podziękować znowu za wszelka pomoc materialna i ludzka) wielu uczestników postarało sie by to spotkanie upłynęło w szczególnej atmosferze pełnej emocji.
Po obiedzie skierowaliśmy się na Dworzec Autobusowy Południowy "Estación Sur de Autobuses"aby się z nim pożegnać. Było troszkę wesoło obserwować księdza, który tydzień temu przyjechal z mała torebka w dłoni jak powraca z wielkim bagażem podarków otrzymanych od życzliwych ludzi: towary i lekarstwa pierwszej pomocy, które stanowią deficyt w Rosji dwa płaszcze potrzebne na stepowe chłodne wiatry i żłóbek wykonany ręcznie przez Konczitę (wolontariuszkę z GAM-Tepeyac) bowiem takich rzeczy również brakowało w parafiach księdza. Mogliśmy także przekazać około 20 aparatów słuchowych dzięki Asocjacji Rodziców i Przyjaciół Niesłyszących (ASPAS), przeznaczone dla niesłyszących dzieci.
W trakcie pożegnania nasze twarze były pełne radości, bowiem widzieliśmy wyraźnie, ze ksiądz jest zrelaksowany i wesoły, ze z uśmiechem powraca aby kontynuować swój misyjny trud. Wracał w pospiechu aby przygotować trasę pielgrzymkowa dla cudownej Figury Fatimskiej, poprzez odwiedziny wielu parafii jako kulminacja miało się dokonać poświęcenia Rosji Jej Niepokalanemu Sercu na Placu Czerwonym w Moskwie, wypełniając tym samym pragnienie Madonny wyrażone w Fatimie prawie 80 lat temu.
W tych dniach wszystkim nam wypadł udział w szczególnym doświadczeniu, ze wakacyjne spotkania lat poprzednich zobowiązują nas do bezkompromisowego chrześcijańskiego życia, rozdawania wiary i nadziei bycia człowiekiem pracując dla innych ze względu na Chrystusa.
Enrique Sanchez
Tłumaczenie z hiszpańskiego: ks. Jarek Wiśniewski
NASZYM PRZYJACIOŁOM Z ROSJI
Drodzy przyjaciele Andrzeju, Araiku, Artiomie i Marino:
Upłynęło juz kilka tygodni i nareszcie zaczęliśmy zbierać nasze doświadczenia i przeżycia jakie przytrafiły sie nam w trakcie letniego pobytu w Rosji, piszemy te słowa abyście mogli wziąć udział w naszych rozważaniach i porównać ze swymi.
Nas zadziwiła wspaniała gościnność jaka wy i wasze rodziny nam okazaliście, nie odmówiliście nam niczego, gdyśmy mieszkali w waszych domach w Taganrogu w trakcie realizacji programu wymiany kulturalnej. Każdy z nas rzeczywiście poczuł się członkiem waszych rodzin, to prawdopodobnie jest najważniejsza sprawa jaka wypada podkreślić.
Jesteśmy świadomi, ze było wam trudno zrozumieć motywy studentów z dalekiego Zachodu, którzy za własne pieniądze odbyli daleka podróż na drugi koniec Europy, do Rosji nie po to by weselić się na wakacjach, lecz ekstrawagancko tracić czas pomagając katolickiemu księdzu, jak to już czyniliśmy w przeciągu 4 ostatnich lat, powód dla którego nie mogliśmy pozostawać dłużej w Taganrogu dla kontynuacji właśnie zainaugurowanej wymiany kulturalnej.
Ufamy, ze w przeciągu tych dni, mieliście okazje zapoznać się troszeczkę jaka jest praca księdza Jarosława, która on wypełnia w waszym kraju. Przykro, ze szczególnie na początku, nie ukrywaliście niecierpliwości z powodu jego obecności, jest prawda, ze niektórzy z was myśleli o nim bardzo negatywnie, co jest możliwe do wytłumaczenia, lecz warto zauważyć, ze jest on bardzo daleki od tego negatywu jaki można usłyszeć o religii katolickiej. Wiedzcie o tym i spróbujcie prześledzić czytając ten list, a może nabierzecie odwagi, by się o tym przekonać w osobistej rozmowie z nim.
Dla nas wielkie wrażenie stanowiła każda liturgia, na której mogliśmy się modlić ze wspólnotami katolickimi w Rosji. Warto było znaleźć się wśród tej mniejszości (rzadko bywało nas więcej niż 20 ludzi), którzy w wielu wypadkach przybywali na spotkanie z odległych zakątków miasta, co warto podkreślić przy niestabilnej pogodzie i dużych wydatkach na podróżowanie, przy niskich temperaturach zima, wielu z nich żyje bardzo biednie i stanowi mniejszość z trudem akceptowana w społeczeństwie rosyjskim, (w większości wypadków przyczyna tkwi w braku wiedzy o katolikach), i ze czasami wypada im cierpliwie czekać cala godzinę lub nawet dwie, rozumiejąc, ze ksiądz nie może dojechać z powodu zlej pogody lub niepunktualności pociągów czy autobusu. Widząc to wszystko, zaczynaliśmy powoli rozumieć jak bardzo my katolicy Zachodniej Europy jesteśmy uprzywilejowani nie znając tych wszystkich trudności, powinniśmy więcej zastanawiać się nad losem naszych braci w wierze w krajach gdzie katolicy stanowią mniejszość.
Te trudności można sobie wyobrazić w sytuacjach tak niezwykłych dla nas jak to co sie stało w grudniu, gdy do Rosji dotarła wędrująca figura Matki Bożej Fatimskiej. Ona wędrowała odwiedzając różne parafie i kościoły w tym również i te, które odebrano wiernym, lub zniszczono, w większości wypadków modlitwa odbywała się na zewnątrz zamkniętych drzwi kościołów, bowiem władze i dziś nadal negują prawo zwrotu świątyń i nadal są one okupowane.
To ciekawe i intrygujące gdy sie obserwuje historie niektórych wspólnot. Tak na przykład w Wołgodońsku parafianie w większości są potomkami Niemców, których do Rosji sprowadziła w XVIII wieku Katarzyna II w tym celu, by skolonizować pustkowia. Po II Wojnie Światowej aby ukarać naród niemiecki, Stalin wysłał tych ludzi na Syberie. Dwudziestoosobowa grupa ludzi w przeciągu 7 lat spotykała sie w dni świąteczne nie mając kapłana ani nawet nadziei na to, ze kiedyś do nich przybędzie, aby samotnie celebrować katolickie daty. Szczęśliwie ta sytuacja zmieniła się rok temu wraz z przybyciem ks. Jarosława.
W Azowie, mieście usytuowanym na wybrzeżu Morza o tej samej nazwie, większość osób spotykających się na Mszy świętej, to grupa ludzi praktykujących jogę, i tylko zbiegiem okoliczności jedna z nich zainteresowała się literatura franciszkańska, a poprzez lekturę, dowiedziała się co nieco o kościele katolickim, niepokój wywołany ta lektura spowodował pragnienie poświecenia Bogu swego losu całkowicie. Kilka miesięcy temu udało sie im wykupić domek, który w przyszłości będzie plebania a teraz używany jest jako kaplica. Ten dom usytuowany jest pośród slumsów w kilku metrach od portu morskiego, na terenie gdzie w dawnych czasach stała katolicka katedra. Katolicy chcą w ten sposób wywrzeć nacisk w celu uzyskania terenu pod budowę kościoła.
Aby sie wam udało pojąć co nieco z życia księdza w dalszej części tekstu opowiemy wam niektóre przygody jakie prawdziwie sie przytrafiły.
o nie jest wam wiadome, ze ksiądz (obcokrajowiec) jest bardzo zaprzyjaźniony z waszymi rodakami, przykładem tego jest Irina, która zmarła niedawno, po długich latach choroby. Ona jest jednym z wielu waszych rodaków, którzy wiele cierpieli w tak niedawnych jeszcze czasach. W epoce stalinowskiej, gdy była dzieckiem, zachorowała na chorobę popromienna na skutek eksperymentalnego wybuchu na Uralu, o sile podobnej do Czarnobyla.
Od tej pory stała się inwalidka ze zdeformowanymi stopami (i dłońmi) i jej życie stało się nieustanna walka. Ta kobieta wspólnie ze swoim mężem stali się pierwszymi Rosjanami, którzy pomagali księdzu Jarosławowi. Gdy w lutym 1993 roku wpadł w ręce kozaków i był przez nich prześladowany, zaofiarowała się by mu pomoc. Od tej pory ksiądz i siostry są niezmiernie wdzięczni tej duszy, która obecnie znajduje się w niebie lecz jej obecność i opieka odczuwalna jest nadal szczególnie w dzień gdy celebrowano 2 rocznice jej śmierci władze wydały dokumenty legalizujące kolejna nowa parafie. W tym roku ksiądz musiał w dzień rocznicy udać sie do innego miasta i złożył obowiązek odwiedzin cmentarza i grobu Iriny na dwu kleryków z naszej grupy. Było wzruszające gdyśmy słuchali z jaka miłością mama Iriny opowiadała nam o niej, jednocześnie widząc ze cieszy się ona świadomością, ze Irina jest w niebie.
Milo patrzeć w jaki sposób ksiądz sie odnosi do powierzonych jego opiece kleryków i młodzieży z nim zaprzyjaźnionej. Wyraźnie odczuwa się relacje tatuś - synek, ciesząc się gdy oni są weseli i martwiąc gdy ktoś z nich ma kłopoty a przecież tych nie brakuje jeśli weźmiemy pod uwagę sytuacje w jakiej znajduje się młodzież rosyjska i kosciol katolicki.
Jarosław od miesiąca cierpi z powodu wypadku samochodowego, jeden z wielu wypadków jakie można dostrzec na rosyjskich drogach, wywołanych złym stanem tych dróg a także "gorącym pragnieniem królowania na szosach" występującym zwłaszcza wśród młodych. Dzięki Bogu, pomimo ze wypadek był groźny, on wyżył i mógł nam o nim opowiedzieć. Dzięki temu stal się bardzo wrażliwy na każdy nieszczęśliwy wypadek. Tak wiec wśród nocy, wracając z Wołgodońska, zauważyliśmy na drodze katastrofę. Zobaczyliśmy rozbity samochód pośrodku jezdni. Ksiądz natychmiast wyhamował, chciał się upewnić czy będzie mógł pomoc.. Gdy wrócił do samochodu, można było zauważyć, ze ma dłonie zakrwawione i ze jest bardzo wzruszony. Dopiero po jakimś czasie powiedział nam: "dziś odprawiłem dusze do nieba". Mówił to jakby zazdrościł tej duszy jej losu. Ten człowiek, być może nie był świadomy jaki podarunek otrzymał mając obok siebie kapłana w najważniejszej chwili swego życia, co jest taka rzadkością w Rosji.
Mając bagaż pięciu lat pobytu w Rosji, ks. Jarosław może być opisany dwoma celnymi słowami "poświecenie" i "nadzieja". W tym krótkim ale intensywnym okresie, ksiądz Jarosław z innymi księżmi i siostrami, skierował swa uwagę na tworzeniu nowych wspólnot katolickich, poświęcając się całkowicie dawaniu świadectwa o Jezusie swoim życiem.
Bóg działający, we wrześniu tego roku, odciążył ks. Jarosława bowiem parafie w Taganrogu przyjął pod swój zarząd kapłan Karmelita. Jest prawda, ze zawsze, gdy zjawia się nowy kapłan misjonarz aby przejąć niektóre parafie księdza Jarosława, on natychmiast zaczyna szukać i tworzyć nowe wspólnoty, tak jak to się zdarzyło w przypadku Azowa, Leningradzkiej, czy Wołgodońska, czasami zaczyna poświęcać więcej czasu już istniejącym, w których nie mógł dostatecznie intensywnie pracować jak to bywało w Kuszczowce, Proletarsku czy w Celinie.
Ksiądz Jarosław, pewnego razu, opowiedział nam ze niestety ma wielokroć uczucie jakby był "Don Kichotem, walczącym z wiatrakami", choć wiadomo, ze przez 5 lat nie da sie zmienić tego, co reżim komunistyczny narobił przez 70 lat a obecnie czyni nieokiełznany konsumizm.
Nie ulega wątpliwości, patrząc na prace jaka się dokonuje, ze przyszłość jest optymistyczna, co z kolei nie znaczy, ze dokona się bez trudu, ze wszystko dokonuje się powoli, wolniej niż nasza niecierpliwa natura pragnęłaby w wielu okazjach.
Realizowana przez księży, w gruncie rzeczy wykracza poza to czego sie można było spodziewać. W wielu wypadkach męczące są wymagania biurokratów, czy archiwistów, którzy dla rejestracji wspólnoty i zwrotu kościoła wymagają dowodów historycznych, ze rzeczywiście dana własność kościelna, budynek czy działka przynależały do kościoła katolickiego, wszystko to trzeba przedstawić władzom lokalnym, aby wspólnota mogła być zalegalizowana jako tradycyjna i sprawować swoje obrzędy, w rzeczywistości katolicy posiadali swoje kościoły w wielu miastach przed Rewolucja 1917 roku, jednak Parlament Rosyjski uznał za tradycyjne jedynie 4 religie: prawosławie, buddyzm, islam i judaizm, spychając na pozycje sekty katolików i protestantów.
Wielokroć jednym z najbardziej reprezentatywnych symboli tej drogi przebytej może być uznawany kosciol w Nowoczerkasku, który był pierwszym kościołem na południu Rosji, który udało sie zwrócić i restaurować, to było dla nas wielka radością ujrzeć to co sie spełniło, pamiętając ze 4 lata temu to byla zwykła porzucona stolarnia.
Chcemy na koniec wyrazić szczególna wdzięczność. Za to wszystko czego się od was nauczyliśmy, nawet jeśli nie było takiej intencji, za wasz przykład. Za pragnienie dawania siebie drugim, pomoc w chwilach trudnych, było milo zauważyć gdyśmy siedzieli za stołem, ze jeden z was przeprosił nas, ze musi odejść bo zauważył jak na ulicy jakiś samochód nie może ruszyć i trzeba mu pomoc, innym razem trzeba było zmieniać plany z powodu zlej pogody stercząc godzinami na deszczu, przenosząc to co było niemożliwe na następny dzien.
Wspominamy z sentymentem te nasze dyskusje, które prowadziliśmy przy różnych okazjach co cały czas nas wzbogacało. O młodzieży, o społeczeństwie,... O Bogu. Pamiętamy szczególnie pewien wieczór, gdy jeden z was aż do drugiej czy trzeciej nad ranem roztrząsał najbardziej fundamentalne sprawy w wierze chrześcijańskiej.
Za to wszystko dziękujemy z całego serca, i zachowujemy w sercach nadzieje, ze wkrótce spotkamy się znowu. Przyjmijcie nasze uściski od Carlosa, Enrique, Marii Rozy, Ramona i Roberto.
Tekst kolektywny redagował Enrique Sanchez
Tłumaczył z hiszpańskiego ks. Jarosław Wiśniewski
XIX. INDEKS OSÓB WYSTĘPUJĄCYCH W TEKŚCIE
Portrety odtworzone z pamięci
1. Biskupi i kapłani obrządku greckiego
Abp Jozafat Kuncewicz - święty, bazylianin, nazywany duszochwatem, biskup połocki zamordowany w Witebsku przez fanatyków Prawosławia. Wielu z morderców po śmierci świętego przeżyło nawrócenie. Ciało wędrowało z miejsca na miejsce, w latach 20-tych bolszewicy wykorzystywali je jako eksponat muzealny, dzięki staraniom legata papieskiego d’ Herbigny SJ razem z ciałem Andrzeja Boboli przewiezione do Watykanu, złożone w sarkofagu św. Andrzeja Apostoła.
Egzarcha Fiodorow - błogosławiony, pierwszy charyzmatyczny hierarcha rosyjskiego kościoła katolickiego obrządku wschodniego, studiował w Rzymie, praktykował we Lwowie, działał w Petersburgu.
Bp Stepan Meniok - Donieck - redemptorysta obrządku wschodniego, kierował we Lwowie podziemnym unickim seminarium, skierowany na Donbas w 2002 jako egzarcha, wizytator grekokatolików na terenie Rosji.
o. Sofron - bazylianin, proboszcz w Zwaniwce na Donbasie, propagator scoutingu, pracował na Kaukazie w latach podziemia
Kleryk Borsukow - pochodzi z okolic Tamani na Kubaniu.
Był w postulacie u franciszkanów, pragnął wyjechać do Libanu lub Izraela na studia w kolegium maronickim. Swoje marzenia spełnił. U mnie w Batajsku odbywał kilkumiesięczną praktykę w 1996-m roku. Między innymi w szpitalu miejskim. Zachowywał się jednak arogancko względem chorych i został stamtąd usunięty. Jego funkcje przejęła siostra Walentyn Misjonarka świętej rodziny.
2. Rosyjska Estrada
Ałła Pugaczowa - piosenkarka lat 80-tych m.in. “Arlekino” aktywna w życiu publicznym, znana z licznych amoralnych związków i afer z młodymi wykonawcami. Jej faworyci podobnie jak faworyci Katarzyny wielkiej dochodzili do sławy i pieniędzy przez flirty z podstarzała primadonną.
Filip Kirkorow - z pochodzenia Bułgar. Znany wykonawca i promotor estrady, były mąż Ałły Pugaczowej
Krystyna Arbakaite - córka Ałły Pugaczowej, aktorka, tancerka, znana wykonawczyni estradowa. Wychowywała się u rodziców ojca na Litwie w katolickiej wierze i taką wiarę publicznie deklaruje chociaż nie prowadzi się jak katoliczka, miała trzy różne związki z rosyjskim śpiewakiem estradowym Grebienszczykowem, Czeczeńskim magnatem finansowym i ostatnio z rosyjskim emigrantem w USA. Podobnie jak mama mimowolna autorka wielu skandali obyczajowych w tym również sądowych epopei po odzyskaniu chorego syna, którego sąd w Czeczenii przyznał ojcu.
Alsu - zwyciężczyni konkursu eurowizji(2-gie miejsce) w roku 2000-m.
córka magnata naftowego w Tatarstanie i Baszkirii. Wyszła za mąż za pewnego Francuza, żyła jakiś czas na emigracji i nie widać jej było na scenie, jak tego wymagał małżonek, lecz się rozwiodła i wróciła do Rosji.
Tatoo - dwie emancypowane solistki-licealistki z Moskwy, zwyciężczynie konkursu eurowizji(2-gie miejsce) na początku 3 tysiąclecia, wykonawczynie symulowały zachowania lesbijskie czym zdobyły poklask politycznie poprawnej publiczności na Zachodzie.
Bilan Dima - chłopak pochodzący z Kabardino - Bałkarii(okolice wyznania muzułmańskiego)zwycięzca konkursu eurowizji(1-gie miejsce) w roku 2008-m w Finlandii
Sasza Rybak - Norweg białoruskiego pochodzenia, zwycięzca konkursu eurowizji(1-gie miejsce) w roku 2009-m w Moskwie
Zemfira - gitarzystka z powierzchownością i temperamentem chłopaka wykonujące buntownicze pieśni. Ma spore powodzenie wśród młodzieży. Po Alsu to kolejna Tatarka (dokładniej Baszkirka) na rosyjskiej scenie.
Lola - emancypowana osobowość, z pochodzenia Ukrainka, autorka kilku znanych heatów estradowych, milionerka.
DDT - środek trujący do niszczenia insektów w tym również stonki, nazwa popularnego “odlotowego” zespołu rokowego z solistą Szewczukiem. Bardzo popularny w latach 90-tych.
Maszyna Wremieni - kultowy zespół lat 80-tych
Rajskij Maj - Dziwny zespół wykonawców sierot z domu dziecka.
Zorganizował ich pewien chłopak spod Stawropola(północny Kaukaz), któremu udało się puścić plotkę, że jest krewniakiem Gorbaczowa. Udostępniano mu estradę i organizowano publiczność. Z czasem legenda o wujku przestała być konieczna, bo zespół młodzież polubiła i nie tylko młodzież. Pieśń “Biełyje Rozy” do tarła do Polski i do Japonii. Długi czas nie było ich widać w telewizji za to kasety z pieśniami wędrowały z rąk do rąk. Dzięki temu udało się klonować kilka rezerwowych zespołów śpiewających pod akompaniament magnetofonu. Zaproszenia nadciągały zewsząd i jeden zespół nie był w stanie objeździć cały ZSRR. Burza nadciągnęła w najmniej oczekiwanej chwili. Zespołem zajęło się KGB. Chłopaki nie chcieli się dzielić łupami i odebrano im wszystko. “Wydelegowani” dziennikarze oszkalowali zespół i dzięki serii artykułów głównie ze strachu przed władzą właściciele stadionów i domów kultury przestali zespół zapraszać. Kariera zakończyła się momentalnie.
Ruki w Wierch - najpopularniejszy zespół dyskotekowy z Rostowa nad Donem
Wiktor Coj - kultowy solista grupy KINO, Koreańczyk, poeta. Zginął w wypadku samochodowym w sierpniu 1990-go roku. Od tej pory na ścianach wielu budynków młodzież pisze hasło stosowane względem Lenina “Coj żył, żyje, żyć będzie!”
Marszak - ulubiony piosenkarz kierowców wożących tiry,
Bułat Okudżawa - podobnie jak Wysocki tworzył w drugim obiegu jego kasety przekazywano z rak do rak. Przyjaźnił się z polskimi dysydentami i z bohemą m.in.. Z Agnieszką Osiecką.
Zykina - piosenkarka sowieckich patriotycznych hymnów, ulubiona wykonawczyni epoki Breżniewa
Josif Kabzon - sowiecki piosenkarz pochodzący z Donbasu, przyjaciel moskiewskiego burmistrza Łużkowa, jakoby zamieszany w układy mafijne podobnie jak Zykina ulubiony wykonawca epoki Breżniewa m.in. “Eto dzień pobiedy”
Andrej Daniłko - Wierka Serdiuczka - Ukrainiec, autor i performer z Połtawy, występuje w kobiecym repertuarze, zajął 2-gie miejsce na Eurowizji w 2008-m roku w Finlandii. Bardzo popularny w Rosji. Ostatnio bojkotowany za frazę “Russia good bye” na występach w Finlandii
Korolowa - konkubina pochodzącego z Sachalina autora i wykonawcy Igora Nikołajewa
Dolina - wykonawczyni wielu znanych piosenek, deklaruje się jako prawosławna żydowskiego pochodzenia.
Gazmanow - autor piesni i wykonawca koniunkturalnych hymnów na cześć armii. Z pochodzenia Tatar, dobrze wysportowany, robi salta w trakcie koncertów.
Edyta Piecha - polska emigrantka, wróciwszy z Francji udała się na studia do Petersburga, tam założyła rodzinę i zdobyła popularność.
Anna German - wybitna polska piosenkarka rosyjskiego pochodzenia. Urodziła się w Urgenczu w Uzbekistanie. W wieku 10 lat emigrowała do Polski. Zmarła tragicznie. Niesamowicie popularna we wszystkich krajach byłego ZSRR do dnia dzisiejszego, śpiewaczka kultowa. Adwentystka.
3. Teatr, Kinematografia, Satyra
Bondarczuk - aktor i znany reżyser filmowy znany z ekranizacji filmów “Wojna i pokój” oraz “Bracia Karamazow” w oparciu o literackie pierwowzory o tych samych tytułach Tołstoja i Dostojewskiego
Nikita Michałkow - syn poety, autora słów do radzieckiego i nowego rosyjskiego hymnu państwowego, aktor i znany reżyser filmowy znany z ekranizacji filmów: “Cyrulik Syberyjski”, “1612” , ostatni film jak i szereg wypowiedzi autora stanowią ideologiczna bazę dla politycznych antypolskich wypowiedzi i działań pana Putina.
Konczałowski - brat Nikity Michalkowa, reżyser Aktor
Tarkowski - reżyser drugiego nurtu, nie popierany przez władze, tworzył wedle narodowych wartości filmy kultywujące stare tradycje religijne.
Bracia Strugaccy - pisarze, autorzy awangardowych książek i scenariuszy filmowych
Bodrow Starszy - reżyser, autor wielu kultowych filmów z udziałem syna Bodrowa Młodszego. Najbardziej znane Brat I i Brat II. Filmy kultywują dumę narodową Rosjan z byle powodu i antagonizują odbiorcę z tzw. “czurkami” czyli ludźmi z Kaukazu oraz z “chochlami” czyli Ukraińcami.
Bodrow Młodszy - znany aktor grał główne role w kultowych filmach Brat I, Brat II ubarwionych sugestywną muzyką DDT i innych mocnych zespołów rokowych co dodaje smaczku. Aktor zginął pod lawiną śniegową w tunelu podczas kręcenia kolejnego filmu. Jego maniera filmowa to minimum słów, w jakimś sensie powiela los Cybulskiego, czy Wysockiego stąd też pośmiertna popularność.
Włodzimierz Wysocki - mąż Mariny Wladi, francuskiej aktorki rosyjskiego pochodzenia, wykonawca głównej roli w filmie “Nie wolno zmieniać miejsca spotkania”. Autor i wykonawca kultowych pieśni schyłkowego okresu socjalizmu.
Bojarski - aktor, piosenkarz, jeden z wykonawców tytułowej roli w Trzech Muszkieterach
Karaczencew - aktor, jeden z wykonawców tytułowej roli w Trzech Muszkieterach
Leonow - aktor kierowany do bardzo sentymentalnych ról
Zadornow - jeden ze współczesnych komików, satyryk, syn znanego pisarza
Petrosjan - jeden ze współczesnych komików, satyryk pochodzenia ormiańskiego
Winokurow - znany satyryk
Rajkin - ojciec współczesnej satyry rosyjskiej - aktor lat 50-tych
Maślaków - ojciec popularnego programu studenckich komików KWN (Konkurs Wesołych i Niegłupich)
Gałkin - satyryk, prestidigitator, zdobył popularność jako imitator Jelcyna, ostatnio coraz częściej konferansjer i niskiego lotu śpiewak, faworyt Pugaczowej
Baskow Mikołaj - śpiewak klasycznego repertuaru, który wybrał estradę, bywalec moskiewskich salonów
Sasza Kajdanowski, znany aktor rosyjski żydowskiego pochodzenia, przyrodni syn starościny Ireny Kajdanowskiej
Wacław Jankowski - zesłaniec z Kazachstanu, aktor polskiego pochodzenia, ojciec dwu bardzo popularnych aktorów
4. Dziennikarze:
Władysław Listiew - pomysłodawca wielu nowatorskich programów.
Zginął w niewyjaśnionych okolicznościach
Pozner - biolog z wykształcenia, emigrant żydowskiego pochodzenia wrócił z USA po pierestrojce, autor popularnych talk show
Dorenko - dziennikarz 1 kanału TV. Znany z ostrych tematów, zaangażował się w wojnę przeciwko burmistrzowi Moskwy Łużkowowi. Po odejściu Jelcyna zwolniony z pracy.
Ewgeni Kisielow - dyrektor programowy popularnego kanału NTV. Znany z ostrych tematów, zaangażował się w wojnę przeciwko premierowi Putinowi. Po odejściu Jelcyna zwolniony z pracy, kanał został spacyfikowany przez milicję w 2001-m roku.
Politkowska - niezależna dziennikarka. Znana ze swego zaangażowania na stronie pokrzywdzonych w czeczeńskiej wojnie rosyjskich żołnierzy jak również czeczeńskich rodzin. Zamordowana przez nieznanych sprawców.
Klasyczny mord polityczny na zamówienie reżymu “czarnych generałów”.
Szuster Sawik - dziennikarz rosyjski żydowskiego pochodzenia, długi czas mieszkał na emigracji we Włoszech gdzie założył rodzinę. Powrócił w czasach pierestrojki do Rosji, autor znanej audycji “Wolność Słowa” i ciekawych programów sportowych.
Po objęciu władzy przez reżym Putina emigrował do Kijowa i stworzył od nowa swe znane programy.
Autor popularnego programu: WIELCY UKRAIŃCY na kanale Inter w 2008-m roku
Andrzej Grajewski - polski dziennikarz, redaktor główny Gościa Niedzielnego, odwiedzał mnie w Batajsku, był z o. Hubertem w ramach pomocy dla Czeczenii zimą 1995-go roku, odwiedził mnie w Batajsku, skontaktował ponownie z ks. Wiktorem Skworcem gdy szukałem pomocy po odejściu z nowicjatu Franciszkańskiego
Eryk Haendeler - niemiecki dziennikarz, Bawarczyk, wolny dziennikarz, odwiedzał mnie w Batajsku jako wolontariusz, autor artykułu w Suddeutsche Zeitung.
Marek Koprowski - polski dziennikarz, specjalista w tematach kresowych, wolny korespondent Niedzieli i Gościa Niedzielnego, odwiedzał mnie w Rosji na Sachalinie w 2000-m roku, autor obszernej książki o Syberii i Zabajkalu.
5. Sportowcy
Tretiak - bramkarz, który nie wpuszczał goli do bramki
Charłamow - wybitny hokeista rosyjski hiszpańskiego pochodzenia, katolik
Pliesniakow - łyżwiarz figurowy, wielokrotny medalista olimpijski
Rodnina - Łyżwiarka figurowa, wielokrotna medalistka olimpijska lat 70-80-tych. Emigrowała do USA
Davydenko Nikołaj - tenisowy mistrz świata pochodzący z Donbasu, miasto Lisiczańsk obwód Ługański. Aktualnie reprezentuje barwy Rosji.
Kurnikowa - znana tenisistka rosyjska, małżonka Enrique Iglesiasa
Kuzniecowa - znana tenisistka rosyjska
Safina - znana tenisistka rosyjska tatarskiego pochodzenia, siostra Marata
Marat Safin - znany tenisista rosyjski tatarskiego pochodzenia
6. Święci, błogosławieni, kandydaci na ołtarze
Sergiej Radoneżski - ochrzczony jako Bartłomiej w dzieciństwie był opóźniony w rozwoju. Jako dziecko napotkał w lesie mnicha, który się nad nim pomodlił i przywrócił mu zdrowie. Wspólnie z bratem podjął się budowy klasztoru, który z czasem bardzo się rozrósł i nazywany jest “Trojce-Sergijewa Ławra”. Sama miejscowość w czasach sowieckich nazywała się Zagorsk a ostatnio Sergiew Posad. Tam mieści się Prawosławna Akademia, która kształciła księży także w czasach sowieckich.
Była tam też do niedawna siedziba Patriarchatu.
Filip Moskiewski - znany hierarcha, utalentowany mnich, twórca klasztoru na wyspach Sołowieckich, dobry znajomy cara Iwana. Sprowadzony w celu stworzenia patriarchatu, pierwszy patriarcha Moskiewski. Pozwalał sobie w sposób otwarty pisemnie głosić krytykę cara. Jego listy car nazwał “filkiny gramoty”. Do dziś tak się mówi o papierach pisanych bez sensu. Zesłany i uduszony przez szefa “opryczników” Stieńkę Skuratowa.
Ksenia Petersburska - “szalona dla Chrystusa” czyli jurodiwa. Wcześnie owdowiała co źle się odbiło na jej psychice. Przez 6 lat ubierała się w szaty męża głosząc, że on nie umarł i podając się za niego. Odwiedzała cerkwie nawet po nocach. Błąkała się po placach, rynkach. Stała się osobą publiczną, ludzie wierzyli, że ma w sobie moc cudotwórcy. Przepowiedziała śmierć Katarzyny Wielkiej.
Dymitr Rostowski - święty, prawosławny mnich, człowiek wielce pobożny, podobno zmarł modląc się na kolanach, bardzo czcił serce Jezusowe co nie jest popularne wśród prawosławnych w sercu był zapewne katolikiem. Czczony pod koniec października. Miasto Rostów nad Donem nazywało się z początku Twierdza Dymitra Rostowskiego, jest to więc patron miasta.
Serafim Sarowski - święty, mnich prawosławny, człowiek modlitwy żyjący w harmonii z Bogiem i przyrodą, przedstawiany na ikonach z toporem, niedźwiedziem, różańcem w dłoniach i ikoną Maryj bez dzieciątka(jak w Ostrej Bramie) - bywa porównywany do św. Franciszka
Jan Kronsztadzki - święty, prawosławny mnich, autor wielu proroctw w tym również o upadku wiary w imperium, wielki oponent katolicyzmu.
Łukasz Krymski - święty, z pochodzenia polski arystokrata, pobożny katolik. Przyjął prawosławie ze względu na planowane małżeństwo, czego wymagała rodzina przyszłej małżonki. Twórca Akademii medycznej w Taszkiencie. Po śmierci małżonki przyjął święcenia kapłańskie z czasem prawosławny biskup Taszkientu i Krymu, wybitny chirurg. Kiedy przystępował do operowania żądał by powieszono ikonę, bo twierdził, że operuje Bóg a on tylko daje na Jego usługi swe ręce. Nie zerwał z kościołem katolickim, podtrzymywał przyjacielskie stosunki z taszkienckim proboszczem za co był inwigilowany i zesłany. Po wojnie wrócił w rodzinne strony do Symferopola.
Błogosławiona Bolesława Lament
Założycielka zgromadzenia Misjonarek św. Rodziny. 8 lat spędziła u Franciszkanek św. Rodziny między innymi na Krymie. Nie odpowiadał jej charyzmat zgromadzenia ponadto chciała dochować rodziców i pomóc bratu podjąć studia seminaryjne. Brat tuż przed wstąpieniem nagle utonął w Wiśle. Pod kierunkiem duchowym o. Honorata Koźmińskiego podjęła się zadania stworzenia nowego zgromadzenia, którego charyzmatem byłoby wychowanie dzieci różnych wyznań w duchu tolerancji.
Udało się to w Mohylowie w 1905-m roku. Po wydaniu edyktu tolerancyjnego można było wyjść z podziemia. Siostry organizują gimnazjum w Petersburgu na Wyborskiej stronie. Bolesława współpracuje z Egzarchą Fiodorowem, marzy by jej siostry należały do dwu obrządków. Wypędzona po Rewolucji osiada w Piątnicy pod Łomżą w koszarach wojskowych następnie w Radzanowie pod Mławą w diecezji płockiej. Zmarła w 1946-m roku. Sześć lat była sparaliżowana, dyktowała wspomnienia, dyrektywy, sztuki teatralne. Była do końca aktywna. Wypowiedziała poważne motto; “dzieła Boże klęsk nie znają”. Po jej śmierci jedna z sióstr wyrzekła dosadnie: “dobrze, że zmarła, nie będzie więcej męczyć siebie i nas”.
Błogosławiony Jurgis Matulaitis - arcybiskup
Odnowiciel zakonu mariańskiego i założyciel Zgromadzenia Sióstr Eucharystek bardzo popularnych w krajach bałtyckich i w Azji Środkowej. Metropolita wileński następnie legat papieski i autor konkordatu między Watykanem i Litwą.
Egzarcha Leonid Fiodorow - błogosławiony, pierwszy hierarcha rosyjskiego kościoła bizantyjskiego, tzw. “ruskich katolików”. Kościół ten posiadał kilkunastu kapłanów różnych jurysdykcji w tym głównie starowierców. W przeddzień rewolucji liczył 40 tysięcy wiernych. Miał swe centra w Petersburgu i w Moskwie. Bardzo mocny ruch monastyczny w ramach duchowości dominikańskiej.
Tercjarze dominikanie przetrwali w różnych okolicach Rosji aż do naszych czasów i stali się zakwaską dla parafii św. Olgi w Moskwie.
Haas Friedrich - sługa Boży, lekarz, posługacz katorżników, uzyskał u cara zgodę by na noc zdejmowano kajdany oraz by na podłodze była słoma lub deski z braku łóżek. Otwierał na swój koszt szpitale więzienne i zorganizował prawosławne siostry miłosierdzia. Był starostą i sponsorem kościoła św. Piotra i Pawła, który nadal. Nie jest zwrócony wiernym. Posiada swe popiersie w Moskwie. Jego rodzinna parafia św, Darii i Krescencjusza w Bad Muenstereiffel. Odwiedzałem kościół w którym był czczony, bo mam w tych okolicach kuzynkę. Jej mąż uczył się w gimnazjum im. Friedricha Haasa.
7. Partnerzy z zagranicy
Ksiądz biskup Kondrusiewicz wyszukiwał za granicą partnerów dla wszystkich swoich parafii, bo miał słuszne obawy, że księża z ofiar w Rosji się nie utrzymają i że konieczne im będą znajomości za granicą zwłaszcza w przypadku budowania kościołów czy kaplic.
Włosi
Pomagać dla rostowskiej parafii zobowiązał się proboszcz Franco Cassera. Stało się to na zebraniu dekanalnym w diecezji Bergamo podczas krótkich kursów dla Biskupów z dawnego ZSRR. Chodziło o wybranych w 1991-m roku trzech biskupów: Kondrusiewicza, Wertha i Lengę. Biskupi uczyli się włoskiego i europejskiej ogłady. Biskup z Bergamo zaprosił ich na te dekanalne spotkanie. W czasie wspólnej mszy biskupom rozdano podarunki a Kondrusiewicz też zażartował, że ma podarunek. Powiedział, że chce jednemu z kapłanów Bergamo podarować parafię partnera i tą parafią miał być nie wiedzieć czemu Rostów nad Donem. Ponieważ nad Donem zginęło wielu mieszkańców Alp z oddziałów strzeleckich pomysł był w 10-tkę. Szukano tylko chętnego. Księża wskazali proboszcza z Entratico. Ten najpierw się wystraszył potem jednak zabrał się do sprawy na serio.
Przyjechał do Rostowa z tłumaczką z Seriate Giovanną Paravicini. Zabrał ze sobą małżeństwo Guido i Costanzę, by obserwowali co dla Rostowa można uczynić. Na skutek przeprowadzonego wywiadu do Rostowa a dokładniej do Batajska dotarł w 1995-m roku cały kontener podarunków w postaci produktów żywnościowych, ubrań, lekarstw i zabawek. Żywność poddano ekspertyzie, toteż roztlenie potrwało cały miesiąc. Kto wie jakby się sprawa skończyła gdyby nie zaangażowanie sióstr. Odwiedzały sanepid i inne instancje z wielką gorliwością. Ja tymczasem rozsyłałem po mieście zaproszenia dla naszych dawnych przyjaciół wedle listy. Listę sporządziła Galina Rybałko w czasach gdy nas drażnili kozacy. Ponad 100 osób podpisało protest. Byli to głównie sąsiedzi. Protest był bardzo ładnie sformułowany w kilku egzemplarzach. Przy każdym nazwisku był numer paszportu, podpis i adres. Tak więc adres najbardziej się przydał. Ludzie poczuli, że warto się z nami przyjaźnić ich solidarność została wynagrodzona bardzo szczodrze. Zaczynał się właśnie kryzys i takie rzeczy jak cukier, mąka, olej z Włoch, to były rarytasy, nie mówiąc o ubraniach czy zabawkach. Nasza parafia stała się sławna w okolicy i na jakiś czas kaplica znowu pękała w szwach. Ksiądz Franco Cassera był dla mnie życzliwy po ojcowsku. Wypytywał o wszystkie szczegóły mej biografii i obecnego życia na misjach. Zaprosił w 1994-m roku do siebie, zaprosił również jedną z sióstr. Miała pojechać przełożona, ale biskup to zawetował. Miał z Wilna jakiś stary konflikt z siostrą Teresą wiec delegował siostrę Pawłę, tę studentkę z Uniwersytetu Pedagogicznego. Ponieważ trzeba było wiele przemawiać a ta była wyszczekana to wypadło dość dobrze i ludzie okazali się dla nas bardzo szczodrzy. Z zarobionych pieniędzy można było nie tylko utrzymać klasztor ale jeszcze zainwestować w punkty dojazdowe. Ja jednak wszystkie fundusze przekazałem salezjanom z Rostowa, bo taka przecież była intencja, że włosi pomagają temu miastu a nie placówkom w terenie. Ponadto byłem zadłużony u ks. Edwarda więc to była swego rodzaju dżentelmeńska umowa, że on mi te długi skasuje. Zostało to po jakimś czasie potwierdzone przez prowincjała z Moskwy ks. Zdzisława Wedera.
Polacy
Do Batajska przyjechała latem 1994-go roku grupa młodzieży oazowej z Legionowa. Była to jedna z placówek sióstr Misjonarek i to one właśnie natchnęły młodzież do takiego wyjazdu. Było ich chyba 5 czy 6 osób, głownie dziewczęta. Miało to pewien sens, bo u nas byli głównie chłopcy w parafii. Zawiązała się przyjaźń i w Batajsku długo wspominano tę wizytę.
Młodzież napisała ładną opowieść o swym pobycie w parafialnej gazecie. Ja tę opowieść przetłumaczyłem na rosyjski i znowu rozesłałem po całym mieście jako zachętę do zawarcia znajomości z parafią.
Hiszpanie
Najwięcej jednak energii w partnerską współpracę włożyli jednak Hiszpanie. Przyjeżdżali regularnie co roku na cały miesiąc i nie odstępowali mnie ani na krok. Chcieli pomagać w każdej sprawie jaką miałem do wykonania. Grali i śpiewali na wszystkich Mszach Mówili ciekawe świadectwa po angielsku a ja je tłumaczyłem. Robili mnóstwo zdjęć i pisali reportaże. Organizowali jarmarki misyjne 8-go grudnia każdego roku. Drukowali kalendarzyki i koszulki, które następnie spieniężali. Organizowali również kilka pobytów dla mnie z możliwością występowania dla niewielkich grup liderów parafialnych i ci podobnie jak Guido i Costanza wymyślali jak mi pomóc.
W 1999 roku zafundowali dla 9-ciu osób pielgrzymkę pieszą do Santiago w Hiszpanii. To już było moje pożegnanie z parafianami przed wyjazdem na Syberię.
Niemcy
Wolontariusze z Niemiec to głównie Eryk Haendeler, ksiądz Bentele i jego kolega nauczyciel historii. Owszem wspierały nas też wielkie organizacje takie jak Kirche im Not. To od nich dostałem pieniądze na samochód stałem się zmotoryzowany po 4 lat jeżdżenia autobusami i pociągami. Organizacja Renovabis dała pieniądze na domek w Taganrogu. Teraz w nim mieści się plebania i kaplica. Starego kościoła władze nie mają zamiaru oddawać!