W polowie wrzesnia oswoilem sie ze stolica Chin na tyle, ze swobodnie przemieszczalem sie w dowolny koniec miasta a nawet na przedmiescia. Udalo mi się trzykrotnie goscic u roznych ksiezy w ich prywatnych apartamentach... Poznalem trzy kolejne koscioly. Zapoznalem mlodego organiste rodem z Hong-Kongu
Odwazylem się tez zapytac o katolickie podziemie. Odpowiedz była bardzo dyplomatyczna. Nikt nie zaprzecza: również w Pekinie ono jest.
Zdobylem kilka broszurek z oficjalna statystyka dotyczaca Pekinskiej Diecezji a także, co mnie niemalo cieszy uzyskalem zgode na przedluzenie urlopu i wyrobilem sobie nowa wize.
Po raz pierwszy odwiedzilem pekinskie kino...Byl powod, graja wlasnie glosny chinski film historyczny "Bankiet".
Na moim osiedlu Guan Caj Lu trwaly mocno reklamowane zawody China Open, mnostwo mlodziezy chodzilo ogladac gwiazdy tenisa z calego swiata. Był tu Bagdaitis z Cypru, Ancic i Lubcic z Chorwacji, Francuzka Mauresmo...to pierwsza rejtingowa dziesiatka. Najwiecej zlecialo się jednak tenisistek z Rosji. Uliczne "koniki" probowaly mi sprzedac bilet, nie dalem się jednak skusic, ogladalem w telewizji na 5-tym kanale "sportowym", to mój ulubiony chinski kanal. Tak jak w PRL i tutaj najprawdziwsze sa: "pogoda i wiadomosci sportowe", reszta to swoista "propaganda sukcesu" i glupawa rozrywka. Z internetu dowiedzialem się o atakach na Papieza.
Zrobilem pare nowych spostrzezen o stanie duszy narodu, glownie przy okazji odwiedzin trzech poganskich swiatyn stolicy. Codziennie nadal odwiedzam lekarza.
1. Swieta Tereska z "blekitnego kosciola"
Po porannej Mszy swietej u swietego Jozefa na Wan Fu Jing pobieglem do zakrystii zapytac ks. Liu o adres kosciola sw. Teresy. Tak jak poprzednio i teraz był zabiegany wiec zapoznal mnie z jakims parafianinem, który napredce napisal mi adres w moim chinskim modlitewniku. W miedzyczasie podszedl do mnie doktor, z którym mam trudnosci w obcowaniu z racji na slaba znajomosc jezyka. Pewien mlody chinczyk Sheng mowiacy po francusku wyjasnil mi, ze tam trudno trafic i na chwile zniknal z moja ksiazeczka i adresem Jak się potem okazalo postanowil dowiedziec się szczegolowo i mi pomoc. Powiedzialem mu, ze doktor zwykle mi towarzyszy wiec wolalismy go. On zwlekal, nie moglem pojac co mu się stalo. Zwykle chetnie zabieral mnie na rozne wycieczki. Okazalo się, ze zaprosil on znanego nam z seminarium studenta prezbiterianina, który poprzez te znajomosc stal się tez nowym pacjentem. Doktorowi zalezalo na tym, by mieć tlumacza pod reka. Nieoczekiwanie było nas az czworo. Steve, (tak ochrzczono chlopca z prowincji Shanxi) niezle mowi po angielsku... Chude chlopaczysko z wielka czupryna przyznal się, ze "uciekl z prezbiterianskiego" niedzielnego nabozenstwa aby pobyc z nami. Miałem tego dnia okazje odpowiedziec na wiele pytan, jakie się w jego glowie zrodzily na widok naszych ikon, figurek a zwlaszcza rozanca. Jak zwykle dla protestantow to spory problem.
Jechalismy na poludnie Pekinu trolejbusem 108. Na ostatnim przystanku wysiedlismy i poszlismy na autobus nr 8. Gdzies na wysokosci dworca kolejowego autobus pojechal w strone zachowanych fragmentow pekinskiej fortecy i niespodzianie wyszlismy na ruchliwej ulicy. Steve pierwszy dostrzegl niebieska tabliczke z napisem "poludniowa, blekitna swiatynia". Okazalo się, ze tak oficjalnie nazywany jest kosciolek sw. Teresy. Poszlismy waskim "hutongiem" przebijajac się przez tlum targujacych ludzi od czasu do czasu pytajac o droge. Okazalo się jednak, ze trzeba było wrocic. Kosciol przylega do rownoleglej, kretej cichej i niezauwazalnej uliczki.
Niewysokie wzgorze sprawia, ze wieze kosciola i gotyckie sciany można jednak zauwazyc.
Była godzina dziesiata. W zwykle dni Msza swieta jest tu o siodmej w niedziele dodatkowo o osmej. Ludzie się już rozeszli, swiatynia jednak była otwarta. Na zewnatrz bardzo przypomina gotycki kosciolek z Jalty czy tez w jakims sensie swiatynie z miasta Perm na Uralu. W Polsce bym porownal ze starym kosciolkiem na Lagiewnikach, gdzie spoczywa sw. Faustyna.
Pekinski kosciolek ubogi jak i pozostale, czyms jednak znacznie się wyroznial. Przede wszystkim kameralnoscia, zaciszem, brakiem tlumow i krzataniny. Uspokajaly tez prawdziwie (stosownie do chinskiej nazwy) blekitne sciany i ogromny wizerunek Tereski zajmujacy cala sciane prezbiterium. Obraz wykonany ta sama technika co wielkie stendy reklamowe, nie razilo to jenak w tym wnetrzu. Tereska spelnila i tutaj swoje marzenie, by pracowac na misjach, posylajac modlitwy potrzebujacym jak platki kwiatow z nieba.
Spelnila i w mojej sprawie. We czworke stanowlismy spora wielojezyczna delegacje. Katechetka mowiaca po francusku była mile zaskoczona uslyszawszy te mowe. Zdaje się, ze również mój tlumacz Szeng jej się spodobal. Znalazla szybciutko proboszcza a ten niewiele mowiac zabral do siebie "na plebanie".
Nagle przypomnialem sobie czasy kleryckie kiedy to po porannej Mszy swietej wikary albo proboszcz na zmiane brali nas klerykow "na herbate".
Miałem dwu tlumaczy i doktora, którzy na przemian opowiadali "co ja tu robie".
Proboszcz niewysoki, krepy jak wiekszosc chinczykow w srednim wieku: pyzaty i dlugowlosy. Wysluchal nasza opowiesc, caly czas usmiechal się kurtuazyjnie i kiedy już wszystkiego się dowiedzial przypomnial sobie o obowiazkach, zapalil papieroska, przeprosil i razem z katechetka gdzies poszedl...
Ciekawostka tej parafii sa wlasnie kursy francuskiego dla dzieci prowadzone przez nia.
2. Protestanci z Chong Wen Men
Doktor Fan w takiej sytuacji nigdy nie traci glowy. Gdysmy bladzili szukajac kosciola zauwazyl pare ulicznych barow i...na obiad zaprosil. Serwowano jakas dziwna potrawe z zapiekanych drobno siekanych listkow kapusty z podobnej wielkosci smazonym makaronem oraz wielkie glebokie talerze z tlustymi, plaskimi i dlugimi na naszych oczach gotowanymi w wielkim garnku kluskami. Steve pochwalil się, ze jest to tradycyjna potrafa z jego rodzinnej prowincji. Nie wypadalo odmawiac. Doktor zamowil sobie to pierwsze danie i jedna butelke chinskiego piwa.
Sheng odmowil gosciny i poczlapal do domu. Dowiedzialem się potem, ze pracuje do pozna w nocy i w niedziele z rana biegnie szbko do kosciola ale nadal jest zmeczony.
Zostalo nas wiec troje i caly Bozy dzien do dyspozycji. Steve zaproponowal odwiedzic protestantow po sasiedzku. Wlasciwie to ja się tego dopraszalem. On pochwalil, ze to stara i znana centralna swiatynia, w ktorej pierwsze skrzypce gra "koreanskie lobby" z prowincji Jilin.
Wrocilismy wiec osemka na ulice Chong Wen Men i weszlismy wglab podworca przylegajacego do biurowca z zaokraglona przednia sciana i lukowatymi oknami. Biurowiec w swoim stylu miał cos z ducha zborow adwentystow, jakie przeznaczenie biurowca Steve nie potrafil powiedziec.
Tak jak i poprzednio, również tutaj zobaczylem u wejscia dwie stewardessy klaniajace się wszystkim wchodzacym. Brama polokragla, swiatynia niewysoka, bez krzyza. Na podworcu kilka przybudowek. Tak jak u katolikow i tutaj salki katechetyczne, sklepiki z tomikami biblii i toalety. W odroznieniu od polskich swiatyn, gdzie WC może i nie być, tutaj każdy kosciol je ma i sa bardzo zadbane. Duze drzewo rzucalo cien na schody wejsciowe. Wszedzie, na zewnatrz i na wewnatrz wrzalo jak w mrowisku. Wielka amfiteatralna sala pelna lawek dla 500 osob, troche zagracona. Przed oltarzem mnostwo instrumentow, gitary elektryczne, pianino, syntezator, rowniez trywialna klubowa perkusja.
Malo na tym. Do swiatyni glownej przylega kaplica na 300 miejsc siedzacych i tutaj również cwiczy sobie piesni drugi chorek. Ani na chwile nikt nie interesowal się nami. Chodzilismy jak u siebie w domu po wszystkich zakatkach. Tu taki styl powiedzial Steve i poprowadzil do wyjscia.
Dopiero na zewnatrz zaczepila nas grupa kobiet. Powtorzyla się historia ze sw. Tereski. Doktor i Stefan opowiadali o mojej chorobie. Emmanuel, tak miala na imie kobieta szczupla, niewysoka "pastorka", opowiedziala swoja historie. Ponoc miala te sama chorobe, odwiedzila wielu lekarzy, myslala o smierci. Potem jednak oddawszy sprawe Panu Bogu, nagle poczula się lepiej. Od tej pory mu sluzy wedrujac od kosciola do kosciola glosi jego chwale. Zakonczywszy opowiesc spontanicznie wziela za rece swoje towarzyszki i zamknawszy oczy poczela glosno się modlic. Jak się okazalo prosila o uzdrowienie dla mnie...!
Tego dnia byliśmy jeszcze na jednej plebanii. Okazalo się ze z Chong Wen Men jest kilka krokow do sw. Michala. To wlasnie tam Steve przyznal się, ze katolicki rozaniec kojarzy mu się z buddyzmem. Doktor nalegal, by odwiedzic i tutaj na plebanii znanego mu kaplana.
Pukalismy dlugo. Wyszedl zaspany z podkrazonymi oczyma zasmucony czlowiek po piecdziesiatce. W pierwszym pokoiku bez przedsionka z jednym wysoko usytuowanym lufcikiem i zaszklonymi drzwiami rzucaly się w oczy: kolekcja kapeluszy, biurko, kredens i trzy wielkie akwaria. Doktor poprosil wody wiec kaplan udal się z powrotem do sypialni. Wreczyl nam trzy butelki, porozmawial "na stojaka", przeprosil wzrokiem, ze jest zmeczony, uscisnal nasze dlonie i..."poplynal z powrotem". Niedziela to zly czas na odwiedzanie ksiezy.
W salkach katechetycznych w tym czasie odbywaly się lekcje angielskiego. Zajal się nami przez chwile pewien australijczyk, którego malzonka jest tu wykladowczynia. Od niego dowiedzialem się miedzy innymi, ze koreanska wspolnota, o ktorej pisalem z takim zachwytem spotyka się tutaj goscinnie i ze kosciol jest wlasnoscia diecezji tak jak pozostale i ma podobna strukture dzialalnosci jak inne koscioly w pekinskiej diecezji. Trzy Msze sw. W niedziele i dwie codzienne. Jedna chinska, druga lacinska, trzecia o czym pisalem po koreansku. Tutaj zrozumialem, ze w Pekinie lacina do dzis jest uzywana i w innych kosciolach powszechnie.
Obok kosciola sw. Michala jest przystanek autobusu 803. Tego dnia, a był to 18 wrzesnia, mój stan zaczal się pogarszac. Przeprosilem wiec doktora i prezbiterianskiego kleryka, powloklem się na przystanek i wrocilem odpoczywac na moje "teczowe osiedle" Guan Caj Lu.
3. Matka Boza z Gory Karmel
Trzy dni nie wychodzilem z domu. Zbytnia aktywnosc poprzedniego tygodnia dala się we znaki. Powoli tez zakrada się we mnie lek przed bolesnymi ukluciami. Nie było tez decyzji "co dalej", prosilem przelozonych o przedluzenie urlopu aby się do konca "doleczyc". Stara wiza wkrotce miala wygasnac. Ogladalem sobie w tym czasie zawody China Open, gotowalem kluski i pisalem wspomnienia z dziecinstwa. W czwarek jednak zadzwonil zaniepokojony lekarz i postanowilem przelamac siebie i wrocic na zabiegi akupunktury.
Wrociwszy do poprzedniego trybu zycia na nowo poczulem przyplyw energii. 25-tego wrzesnia razem z doktorem pojechalismy trolejbusem 111 do kosciola MB z Gory Karmel.
To pierwszy wypadek kiedy moglem obejrzec "swieze niezaleczone rany" zwroconego przez wladze kosciola.
Wieza koscielna zrujnowana. Fronton zeszpecony przybudowana z przodu kosciola ceglana rudera. Gora szklanych nieuprzatnietych szczatkow po witrazach lezala sobie z prawej strony kosciola. Pogrzebalem w smieciach i zabralem sobie jedno fioletowe szkielko na pamiatke. Czesc okien prowizorycznie wstawionych napredce z matowego szkla trzymalo się na slowo honoru, inne powylatywaly.
We wnetrzu latwo zauwazyc napredce dokonane remonty: zaklejone otwory na gotyckich scianach przypominajace, ze tu były mocowane belki podtrzymujace sztuczny strop "pierwszego pietra". Domyslilem się, ze tak jak w moim Artiomowsku na Ukrainie czy w Moskwie na Malej Gruzinskiej i tutaj była sobie jakas fabryka i biura na sztucznie dorobionym "pietrze".
Na chorze cwiczyl sobie chorek, wewnatrz jakas kobieta pocieszala strapionego chlopca. Nabozenstwo się już skonczylo wiec kosciol swiecil pustkami. W prezbiterium sredniej wielkosci obraz na wielkiej scianie, gubil się troszke. Nowiutkie stacujki drogi krzyzowej tak jak we wszystkich innych kosciolach Pekinu w odwrotnym kierunku niż w Europie "przeciw biegowi wskazowek zegara".
Styl kosciola ten sam co sw. Teresy czy sw. Michala, neogotyk koniec 19 wieku.
Chcialem na tym zakonczyc niedzielna wycieczke. Czulem, ze doktor znow pociagnie mnie gdzies na obiad. On jednak zaciagnal mnie na plebanie. Tego dnia nie miałem wielkiej ochoty na takie odwiedziny pamietajac porazke ze sw. Michala. Mylilem się jednak.
Pulchniutki Proboszcz był nad wyraz grzeczny i goscinny. Przywolal organiste Antoniego, rodem z Hong-Kongu, który przez dwie godziny cierpliwie i z entuzjazmem tlumaczyl nie tylko historie choroby ale także szczegoly mojego zycia w Rosji i na Ukrainie a nawet serdecznie uscisnal komentujac, ze ma szacunek dla czlowieka "z Syberii", który zamarzal w surowym klimacie, zachorowal i cierpi. Taki sobie obrazek o mnie stworzyl ten poczciwina. Nadchodzila jednak pora obiadowa. Wypytywal dlugo doktora co ja jem, zrozumiawszy, ze nic z tego co ma w kuchni, machnal reka i odprawil mnie z organista to sasiedniego baru.
Tam wlasnie wypytywalem o katolickie podziemie. Nie wiem czy opowiadajac wiele Antoni stracilby prace totez mocno nie ciagnalem za jezyk. Antoni powiedzial tylko tyle, ze zdarza się, ze jakas gorliwa parafianka nagle przestaje chodzic do tutejszego kosciola i potem dowiadujemy się, ze przeszla od "patriotow" do podziemia. Antoni potwierdzil, ze sa biskupi uznawani przez obie strony: Watykan i wladze Komunistyczne. W tych diecezjach nie ma konfliktu miedzy parafianami struktur oficjalnych i podziemnych jest pelna harmonia. Podal przyklady biskupow z Szanxi i Szanghaja. Tego mi było dosc. Postanowilem sam zmienic temat, dowiedzialem się adres kilku kosciolow w prowincji i do najodleglejszego postanowilem się udac natychmiast.
4. Chrystus Krol na prowincji
W broszurce, która podarowal mi wikary ze swietego Jozefa, koscioly na prowincji zdaja się być gdzies niedaleko centrum. Doktor mnie uprzedzil, ze podroz zajmie 3 godziny. Uskrzydlony spotkaniem z proboszczem na Karmelu postanowilem jednak nie odkladac sprawy na pozniej. Zbliza się jesien, kto wie czy dane mi tu pozostac, chcialem się upewnic jak zyja sobie katolicy "na wsi".
Z broszurki dowiedzialem się, ze Biskup Fu zarzadza diecezja od 1979 roku. Na zdjeciu konsekracji biskupiej wyglada na 30 to latka. Był to trzeci biskup-chinczyk w Pekinie (poprzednicy byli misjonarze z Europy) i pierwszy po latach "kulturalnej rewolucji". Sadzac z kontekstu jego swiecenia biskupie nie były izgodnione z Watykanem. Broszurka ilustruje jednak liczne spotkania z hierarchami typu kard. Stefan Kim z Seulu czy kard. Sin z Manili, co wskazuje na to, ze sytuacja zostala przynajmnie wizyualnie "zaleczona".
Biskup Fu odebral wiekszosc zdewastowanych swiatyn Pekinu. Jego diecezja to granice miasta Pekin z przylegajacymi "wioskami" i osiedlami tzn. "aglomeracja".
Wychowal sobie 40 mlodych kaplanow, otworzyl nowe Seminarium Diecezjalne, posyla swoich ksiezy na studia zagraniczne. W diecezji pracuje kilkadziesiat siostr zakonnych. Nie ma tu oficjalnego Karitasu sa jednak realizowane pewne projekty socjalne: jest szpital katolicki, dom starcow, organizowane sa kolonie dla biednych dzieci. Ma sporo sukcesow, pozostaje jednak Prezydentem Patriotycznego Towarzystwa Chinskich katolikow, co dla Watykanu jest trudnym tematem.
W broszurce sa takie cyfry: 20 parafii, 50 kaplanow, 50 tys. katolikow w diecezji, 5 milionow w calych Chinach. Najwiecej katolikow na poludniowych i wschodnich rubiezach miasta. Sa wioski, w których 80 do 100% mieszkancow to katolicy. Jest również jedna taka miejscowosc na polnocy. Od tego pstanowilem rozpoczac.
Jechalismy autobusem 919. Okazalo się, ze tam gdzie się konczy trasa podmiejskiego autobusu nie konczy się jeszcze Pekin. Przejechalismy około 80 km trasa szybkiego ruchu kilkakroc zjezdzajac z niej na przystankach.
Trasa bardzo malownicza. Spelnily się moje kalkulacje. Spodziewalem się w glebi serca, ze gdzies po drodze powinien być "wielki Chinski mur" i nie pomylilem się. Na wierzcholkach bialych skal starych niewysokich gor pietrzyly się niezwykle budowle. Tak jak grzebyk na glowie koguta przybiera forme glowy tak i chinska sciana pietrzy się w dol i w gore po wierzcholkach gor. Wystartowalismy o 15.00 wiec było widac jasno jak na dloni. Około 30 km muru z licznymi wiezyczkami, co każdy kilometr, podziwialem z zapartym tchem.
To było piekne. Piekniej jednak prezentowalo się, gdysmy "na okazje" wracali wśród nocy już nie trasa szybkiego ruchu a wlasnie kretymi gorskimi uliczkami (bo bezplatne) widzac z bliska pieknie podswietlone sciany.
Osiedle Yong Ning znalezlismy dzieki taksowkarce, ktorej pokazalem buklecik. Drogi nie znala ale obiecala za dodatkowe 6 yuan, ze znajdzie nasz kosciolek i sama chetnie go obejrzy.
Miasteczko jakby stylizowane z filmow historycznych, niskie zabudowania, gliniane parkany, brukowane drogi i wysoka brama. Malutkie sklepiki na glownej drodze a kosciol w glebi po lewej stronie w waskim typowym hutongu.
Na obrazku prezentuje się wspaniale jak jakas katedra. W rzeczywistosci to miniaturowy gotyk. W srodku najprawdziwsza wiejska kaplica na 150 siedzacych miejsc. Filary odbudowanego niedawno z ruin dachu na solidnych niedokladnie ociosanych drewnianych filarach.
Kiedysmy przyjechali bramy były na klucz zamkniete. Po sasiedzku mieszkal stroz, wzruszony widokiem obcokrajowca (widac nieczesto tu zagladaja), chetnie otworzyl i cierpliwie czekal poki się nie pomodle. Modlilem się szczerze bo było o co, tym bardziej ze to pomieszczenie w moim odczuciu jeszcze bardziej kameralne niż se. Teresa do modlitwy "przymuszalo". Również ten kosciol był zdewastowany w czasach rewolucji kulturalnej, totez tak jak chcialem, dla swego wlasnego uzdrowienia "dotykalem krwawiacej rany".
5. Urzad wizowy
Jako czlowiek pozbawiony niegdys rosyjskiej wizy, do wszelkich urzedow konsularnych i ambasad odnosze się z lekiem i chodze niechetnie. Otrzymawszy jednak zgode przelozonych w Polsce i na Ukrainie, by przedluzyc pobyt, dowiedzialem się gdzie się miesci urzad wizowy i...bylem mile zaskoczony prostota urzednikow i pieknem nowoczesnego biura. Troche przypomina lotnisko a troche duzy bank, ruchome schody, duze przstrzenie, marmurowe podlogi, kolejki do okienek nieoszklonych. Rozmawiac z urzednikiem można siedzac. Zapelnil te rubryki, które nie potrafilem zapelnic sam a potem zrozumiawszy, ze mam wize F, czyli biznesmena (tak dla ulatwienia skladal w Kijowie w imieniu swojej firmy mój nauczyciel od chinskiego Pan Wan), odeslal mnie z powrotem do Wana, by dal 5 potrzebnych papierkow z firmy potwierdzajacych moje i firmy personalia.
Minal jeszcze jeden dzien i zlozywszy co trzeba w urzedzie miałem się zglosic za 5 dni po wize.
Wszystko to nadzwyczaj proste. Inny swiat pomyslalem wspominajac Rosje. Tam się zdarzylo, ze zebrawszy komplet dokumentow chodzilem od Annasza do Kajfasza cale pol roku a mój paszport tymczasem lezal sobie w urzedzie "na rozpatrzeniu". Pol roku nie moglem się ruszyc z Rosji a i po Rosji poruszanie miałem utrudnione zwazywszy, ze trwala pierwsz "Czeczenska kampania" a moja powierzchownosc wielu milicjantom zdawala się podejrzanie podobna do muzulmanskich twarzy modzahedow.
6. Bankiet
Na film trafilem przypadkiem, poznym wieczorem wracajac od doktora ujrzalem po raz kolejny stend reklamowy nad wejsciem do niewielkiej budowli przypominajacej kino. Zdarzylo się po raz kolejny, ze konduktorka autobusu 807 probowala mnie wysadzic mowiac, ze wybralem nie ta trase albo, ze autobus ma skrocony rejs. Poprosilem wiec by dala mi bilet w okolice konfucjanskiej "Swiatyni Nieba", to wlasnie polowa trasy i tam sobie zrobie przesiadke.
Zamiast się przesiadac powedrowalem pieszo uliczkami wielkiego parku wokół swiatyni. Wyszedlem z niego naprzeciw kina i nogi same mnie ponisly na reklamowany film.
Widzow niespodzianie dla mnie było niewielu. Ktos tam smarkal, ktos zul pop korny, siadlem wiec na brzezku kalkulujac czy zdarze gdy się seans skonczy na ostatni autobus.
Film był poprawny, historii mniej niż intryg palacowych, troche specyficznego chinskiego teatu i sporo mordobicia w stylu kung fu i romantycznych scen milosnych. To wlasnie Chinczykom się udaje.
Watpie by film zdobyl jakiegos Oskara, dla zrozumienia kultury Dalekiego Wschody jest to rzecz pozyteczna.
Była godzina dziewiata wieczor. Pekin jest piekny wlasnie wtedy, umiarkowanie cieple powietrze, zapachy ulicznych barow i kawiarenek, liczne rowery bez oswietlenia mknace po swojej linii wzdluz chodnika, spoznieni pasazerowie na przystankach. W tych dniach rzucilo mi się w oczy, ze Pekin nie ma tramwajow.
Jak przypuszczalem mój ostatni autobus sobie pojechal poczlapalem wiec na 803 ze skrocona trasa, zauwazywszy po drodze, ze bok obok z nami jedzie 610, na jednym z przystankow "przeskoczylem" na "swój" autobus i o 10 wieczor byłem w domu.
7. Wielki Tenis
Zawody China Open trwaly trzy tygodnie. Przez caly ten czas moja ulica była bardzo ruchliwa, barwny tlumek chodzil sobie wokół obiektow sportowych. W powietrzy wysoko lataly zielone duze balony ze spuszczonymi w dol wstegami reklamujacymi zdarzenie.
Sporo mlodziencow rozdajaczych papierowe wachlarze, na których wydrukowany kalendarz wystepow tenisistow.
Najpierw walczyli mezczyzni. Przegral haniebnie z Tajlandczykiem Pan Davidenko bardzo tu reklamowany. Na jednym z wywiadow chwalil się, ze jestw swietnej formie bo mu kibicuje jego "girl friend" jakas tam Nastja czy Natalia, która po tym wywiadzie chetnie kamery pokazywaly.
Do finalu doszedl Chorwat i Bagdajtis z Cypru, wśród kobiet Mauresmo i Rosjanka Kuzniecowa.
W dziecinstwie interesowalem się duzo sportem, bo mielismy dobrych fachowych "wuefistow", talentu nie miałem do zadnej dyscypliny totez pozostawalo mi tylko kibicowanie. Kibicuje wiec do dzisiaj.
W Chinach o tyle latwo, ze w miare jak zbliza się olimpiada ten temat jest coraz bardziej goracy.
Oprocz sportow plywackich, zwlaszcza skokow z trampoliny i pewnego lekkoatlety, który biega najszybciej 110 metrow z plotkami Chinczycy nie swieca wieloma gwiazdami a jednak apetyty maja wielkie...zobaczymy za dwa lata co z tego będzie.
8. Wielki Papiez maly Putin
Dowiedzialem się z internetu dwu rzeczy. Po pierwsze gdzies w Bawarii Benedykt 16-ty "obrazil" muzulmanow cytujac swego poprzednika z 14 wieku. Wedrujac dalej w "pajeczynie" znalazlem wiadomosc, ze nie pokazujac palcem i nie wymieniajac z nazwiska pan Puti skrytykowal "liderow koscielnych" za brak powsciagliwosci w slowach.
Na Ukrainie pana "PU"(tak mawiali w Moskwie gdy zaczynal rzadzic i wolno jeszcze było sobie krytyke pozwolic), nazywaja "maly zly czlowiek z kremla".
Tak oto maly czlowieczek, który utopil w morzu krwi muzulmanski narod na Kaukazie, i gotow "zamoczyc w toalecie", kazdego spotkanego terroryste **(czytaj Czeczena, tzn islamiste), uczy naszego Papieza jak rozmawiac z muzulmanami. Okazuje się, ze Papiez chce pojechac do Kairu, pogadac sobie "face to face" z zainteresowana strona. Czyzby posluchal porad Wielkiego Pu. A może on nie potrzebuje doradcow, bo sam wie co mowic i kiedy, kogo i za co przepraszac.
To wlasnie sa cechy tego pontyfikatu, który nie kopiuje poprzedniego ale logicznie dopelnia. Lagodny Jan Pawel II wybral sobie pomocnika, ktory by kiedy trzeba się nie cackal i wykladal "kawe na lawe".
Taki mamy wlasnie katolicki kosciol, jeden w wielosci. Czemu to rozwazam wlasnie w Chinach...nie tylko dlatego, ze mnie te wiesci tu zastaly. Również dlatego, ze podobnie jak stosunki z muzulmanami również stosunek do przesladowan katolikow w takich egzotycznych krajach jak wspomniana Rosja wymaga rozwiazan i rozmow. Lagodny Jan Pawel II nie dal rady okrutnemu satrapie, ponoc Benedykt ma już sukcesy w dyplomacji Wschodniej. Dalby Bog, nie jestem o to zazdrosny, który papiez zaprowadzi porządek. Jasne jest jedno wiele spraw na Wschodzie czeka na zalatwienie. Również w Pekinie procz Olimpiady pora pomyslec i o wierzacych. Jak nieraz wzmiankowalem, mam poczucie jakbym się obudzil w PRL. Nic zdaje się nie jest zabronione, cenzura jednak i autocenzura wszechobecna. Nawet gdy pisze te slowa, bardzo delikatnie staran się je dobierac, by nie powiedziec za duzo i pozostawic cos "miedzy wierszami" dla inteligentnego Czytelnika.
9. Buddyjska Czestochowa
Odwiedzajac Yong He Gong a zwlaszcza przylegajace uliczki miałem wrazenie niekonczacego się odpustu. Wszystkie niemal sklepiki oferuja "buddyjskie dewocjonalia". Atmosfera Czestochowy z niczym nieporownywalna tutaj jednak wrocila do mnie dalekim echem. Wychodzac ze stacji metro nagle ujrzalem dwie blondynki idace po schodach mi naprzeciw. Tylko co zdarzylem ocenic ich pochodze (australijki, amerykanki), jak nagle uslyszalem nasze swojskie "ojejku". "I tutaj sa nasi", pomyslalem i z trudem powstrzymalam swoja ciekawosc, gdyby nie pospiech na wizyte do lekarza, pewnie bym spytal co tu robia.
Gdy nareszcie kupilem sobie plastykowy bilet (tutaj muzea sa akomputeryzowane) na podworcu swiatynnym ujrzalem pewnego gentelmena solidnego wzrostu w krotkich bialych spodenkach, który pewnie wszystkim rzucal się w oczy oplywowymi ksztaltami, znow kalkulowalem "szpanuje sobie w klasztorze tlusty Amerykanin zamiast się pomodlic", poki nie uslyszalem jak zwracajac się do swej chudziutkiej towarzyszki nie powiedzial czysta polszczyzna:"chodz zrobie ci zdjecie".
Klasztor zapisali do ksiegi Guinessa z racji na figure z drzewa sandalowego, która ma 18 metrow � jeden kawalek, 8 matrow zakopane w ziemi 10 na zewnatrz w zadaszonym stylowym pomieszczeniu. Budda jest tu w pozycji stojacej, jak wiekszosc figur dosyc zapylony, nie ma przestrzeni żeby go w calosci dobrze obejrzec wiec do bolu zadzieralem glowe. Terytorium klasztoru dosc spore może z 10 hektarow. Wiadomo, Czestochowa jest wieksza ale cos znowu mi ja przypominalo...To cos to była obecnosc licznych "klerykow", a dokladniej mlodych mnichow z "na zero" strzyzonymi glowami. Nosza oni cos w rodzaju brazowej sutanny zapinanej z dolu i z gory po prawym brzegu czyms w rodzaju petelki "zrobionej ze sznurowadla". W kompleksie chyba 7 solidnych budynkow ustawionych w jednym rzedzie. Z prawa i z lewa kilka dziesiatkow dodatkowych pomieszczen dla oddawania czci podrzednym buddyjskim lamaickim hipostazom Buddy.
W kazdym z pomiszczen dyzuruja i strasznie się nudza ci mlodzi chopcy. Podobnie jak w Notre Dame i tutaj jest wiecej turystyki niż modlitwy i to jest wlasnie ten anonsowany temat o wolnosci religii. Owszem jest wolna ale w strasznym letargu.
Na odrzwiach tej swiatyni przeczytalem, ze miala być zamknieta lecz obronil ja od tego Czou en Laj. Nie pozwolil zniszczyc ale tez konserwacja kosztem zaleznosci i degradacji do rangi muzeum to spora cena. Tu po raz pierwszy zaczalem kalkulowac w glowie, czyje wyznanie ma się lepiej. Znow musialem przyznac chrzescijanie, zwlaszcza protestanci...u nich cos się dzieje tutaj, choc to glowne wyznanie jak się zwyklo myslec o Chinach powolne zamieranie. Swiatynia powstala dosc pozno dopiero w 18 wieku, zadnych innych buddyjskich swiatyn w okolicy nie spotkalem. Mam jeszcze odwiedzic "dzwonnice" na Da Zhi Men niedaleko sw. Teresy i swiatynie w poblizu Bei Tang, czyli polnocnej katedry. Nie wiem czy sa to budowle buddyjskie. Widac tam jakis ruch lecz być może i tam to tylko turysci. W Pekinie na ulicach można czasami spotkac mlodego mnicha w zoltawym mundurku, dwukrotnie spotykalem ich w metro, jeden raz w trolejbusie.
Na Wan Fu Jing przy wejsciu do drogiego hotelu stal sobie czekajac na taksowke, jakis staruszek mnich z brzuszkiem, taki sobie "buddyjski ekscelencja" pomyslalem...oni tu sa buddysci w Pekinie ale jakos tak skromnie nadzwyczaj cicho, jak porownam z krolujacym w Rosji Prawoslawiem, czy nawet pozycja polskich katolikow.
10. Taoizm "a la Lichen"
Nie mogę się ustrzec od porownan. Na trasie autobusu 858, 855 czy 846, którymi we wtorki i soboty jezdze na zabiegi jest przystanek Shen la Jie, tam widac solidna brame i wejscie do swiatyni, która uznalem za buddyjska poki nareszcie nie wstapilem do srodka.
Również tutaj urzadzono muzeum ale bilet był papierowy. Swiatynia starozytna. Z czasow gdy do Pekinu przewedrowala stolica tzn 14 wiek. Nie sa to jednak Buddysci. To glowna swiatynia Lao Tsy, tworcy Taoizmu. Zajmuje terytorium podobne jak Yong He Gong ale ruchu tu mniej. Na zewnatrz nie ma kramikow a w srodku zamiast mnichow, zwykli robotnicy "ochrony" w munurach podobnych do milicjantow tylko kolor zielony.
U wejscia "dwa drakony" Tygrys i Smok, glowne symbole Taoizmu i ulubione postacie chinskich legend. Dalej 10 ciu generalow odpowiedzialnych za moralnosc. U kazdego swoja symbolika i specyfika. Także hierarchia pomocnikow.
Po prawej i lewej stronie przed pierwsza swiatynia dwa konie, bialy i czarny.
Tak jak u buddystow i tutaj na kazdym oltarzu leza sobie jablka, chleb i banany, pala się wonne paleczki kadzidelek, które ludzie przynosza garsciami ustawiajac w korytka z popiolem stojace na zewnatrz, lub kladac niezapalone wiazki kadzidel na oltarzach. Roznica jaka rzuce się w oczy to zatrwazajaca ilosc figur w prawej i lewej sekcji, wieksza niż u buddystow ilosc legendarnych zolwi z kamienia dzwigajacych na grzbiecie kamienne stelle, oraz zawieszone na barierkach z pomalowanych na czerwono sztachetek modlitewne czerwone kwadratowe tabliczki z wypisanym na nich tekstem modlitwy czy intencja. Wszystkie tabliczki standardowej wielkosci i wygladu z czerwona tasiemka z gory i z dolu. Gorna petelke ludzie czepiaja na plotek tzw "sekcji" okreslajacej jakas potrzebna cnote czy wade, dolegliwosc, stan duszy etc.
Również tutaj posesja ma ksztalt prostokata. Glowne swiatynie stoja sobie rzedem z obu stron zadaszone pawilony ze wspomnianymi figurkami, których ilosc i styl bardzo mi przypominaja lichenska kalwarie.
Jest tam w tych podcieniach 78 pokoikow oddzielonych czerwonym plotkiem. W kazdym pokoiku po 13 figur po piec sredniego wzrostu (150-180) pod scianami rzedem z przawa i z lewa. W glebi pokoiku na podium cos w rodzaju Buddy w "wasatym kapelusiku" przy czym wasy tercza jak uszy horyzontalnie. Takie czapki można spotkac na glowach chinskich urzednikow w starych historycznych filmach czy w teatrze.
Z boku glownego "wasatego" bohatera przedstawionego w pozycji siedzacej (około 3 m wysokosci) dwie male osobki, cos jakby anioly.
Te "hipostazy" niewiele się roznia miedzy soba, tylko kolorem twarzy (szeroka gama czern, czerwien, nawet zielen) i ubran. Również dziesiatka figur stojacych wszystkie w jaskrawych kolorach.
Sceny przerozne. Jest sekcja Wskrzeszenia dla ludzi niesprawiedliwie osadzonych, sekcja Samobojcow, Aborterow, Wodnych, Powietrznych i Ziemskich bostw, z twarzami ryb, ptakow czy jaszczurek. Jest nawet sekcja Gwalcicieli i Trucicieli, sekcja Dlugiego czy Krotkiego zycia, Sprawiedliwych lub Zlych biurokratow, sekcja Fundatora klasztoru, Dobry i Zlych mnichow, sekcja Dobroczynnosci, sekcja ofiarnych Bezplatnych lekarzy.
Jest sekcja pokazujaca secny typowych chinskich tortur. Postaci bez glow, z rozprutymi brzuchami.
Sekcja nieuleczalnych chorob, nawet w jednej z postaci odnalazlem siebie, choc ponoc można mi się wyleczyc.
Widzialem tam mlodziez i dzieci i pomyslalem, ze w tym wszystkim jest spory wychowawczy potencjal, ku memu jednak zdziwieniu i tutaj "wiara zamiera", zieje z kazdego katka jakies znudzenie i pustka.
Również ten klasztor od zniszczenia zachowal Czou En Laj. Chwala mu za to.
Ostatnia sciana poddaszy to wystawa etnograficzna poswiecona kalendarzowym zwierzetom, zwlaszcza patronowi obecnego psiego roku.
Dalej historia chinskich "festiwali" raczej bym nazwal odpustow. Oprocz slynnego chinskiego "nowego roku", który wypada zwykle w lutym jest jeszcze 7 festiwali, których date okresla się wedle cufr idacych parami 1/1,2/2,3/3...7/7 tzn. swietuje się hucznie 1 stycznia, 2 luty, 3 marzec, 7 my lipca. Ktorys tam z festiwali jest dla uczczenia rodzicow, ktorys dla dziadkow, inny dla zmarlych, dobrych czy zlych plonow...ciekawostke stanowi 7 lipca, bo jak tu się podkresla jest to Chinska Walentynka.
Jakis tam legendarny ksiaze obiecal reke swej corki krolowi, ona nie wiedzac o tym zakochala się w innym. Ojcu było zal corki ale nie mogl zmienic obietnicy oboje jednak wystarali się o zgode, by kochankowie raz do roku 7 lipca (po chinsku Tsien - Tsien)spotykali się, ponoc ta tradycja na niebo tez się rozciaga...romantyczna historia.
U buddystow lazilem godzine wśród kolorowych mas turystow. Tutaj zdawalem się osamotniony, lazilem jednak prawie 3 godziny wczytujac się w angielskie teksty tlumaczace sens i znaczenie gipsowych jak mi się zdalo figur. Mam obawy co do ich oryginalnosci, pewnie to tylko wspolczesne repliki niezbyt wielkiego waloru artystycznego, spedzilem jednak czas z pozytkiem i nie zaluje. Czegos tam się nauczylem od pogan.
11. Konfucjanski Wilanow
Wlasnie dzis w przeddzien chinskiego kolejnego festiwalu mniejszego ranga, bo wyzej cyfry 7 ale czczonego caly tydzien przez wszystkich chinczykow bez względu na wyznanie wladze oglosily, ze po calorocznej konserwacji można odwiedzac swiatynia Boga Nieba.
UNESCO uznalo kompleks swiatynny za unikalny. Unikalne terytorium. To plac 10 razy wiekszy niż kompleks buddystow i taoistow, pewnie ze 100 hektarow.
Ilustruje wielkoscia jakie wyznanie w Chinach było najmilsze cesarzowi. Konfucjanizm w jakiejs mierze ubostwia wladze i ustala wszystkie przepisy palacowe. Biurokracja i szkolnictwo tez było uzaleznione od kultow i symboli konfucjanskich.
Przez ostatnie lata wladze zrobily sporo wysilkow dla propagandy tej najmniej popularnej dzis religii, poza granicami Chin pod egida komunistycznych wladz powstaja konfucjanskie instytuty i centra kulturalne. Powolujac się na przykład "puszkinowskich rosyjskich" czy "cervantesowskich" hiszpanskich instytutow istniejacych w Pekinie tworza swoje wlasne konfucjanskie już w 100 krajach wiec nie zdziwie się jeśli ta fala dojdzie i do Polski. Pewna zakonnica ostrzegala, ze nie istnieje żadna sportowa joga i nie ma sportowego sumo, wszystkie te zajecia sa integralna czescia Wschodnich religii i kultow i w oderwaniu nie maja sensu o ile możliwe jest to rozerwac. Nauka, sport i religia na wschodzie to harmoniczna calosc, stad taka mistyka w gimnastyce uprawianej w China wieczorem i z rana.
Swiatynia Boga Nieba powstawala jednoczesnie z budynkami palacowymi Tien An Men. Polozony w samym sercu miasta ogromny park robi wrazenie. Modlono się tu o slonce i deszcz o dobry urodzaj.
Bog Nieba na ile pojalem to Bog astronomicznego zjawiska a nie teologicznej rzeczywistosci.
To dodatkowa trudnosc w pojmowaniu i tlumaczeniu naszych europejskich i tutejszych kultow.
Każdego dnia czegos się ucze.
Ideologia swiatyni Nieba wyszla z gory ale dobrze się przyjela na dole. Jakos mi to wszystko pachnie polaczona symbolika wysilkow Sobieskiego i staran Prymasa Glempa, by Wilanow był nie tylko piekny ale i rozmodlony.
Ks. Jaroslaw Wisniewski,
Guan Caj Lu - Pekin, 29 wrzesnia 2006