Wybierz swój język

Moja walka z wiatrakami...

"Hiszpańskie" wspomnienia z Rosji


W moim liceum w Brodnicy na kierunku humanistycznym była łacina, rozszerzony rosyjski i francuski. Cieszyło mnie to ale nie zadowalało. Pragnąłem więcej... Hiszpański i portugalski, jak wiele innych języków poznawałem jako nastolatek-samouk, papugując papieża, by mu dorównać, bo bardzo mi imponował. Książki obcojęzyczne i gazety zdobywałem odwiedzając tzw. KMPiK (kluby Międzynarodowej Książki i Prasy), rozsiane po całej Polsce, zwłaszcza w miasteczkach wojewódzkich. Jako wagabunda jeszcze w szkole średniej wyrywałem się z domu i oglądając wciąż nowe miasteczka zwiedzałem głównie kościoły a jeśli był KMPiK, to zachodziłem tam na zakupy. Nie mogłem wtedy nawet marzyć, ze studiując jedyna dostępną po hiszpańsku lub portugalsku, kubańską czy angolska prasę, będę mógł kiedyś przerzucić się na religijne teksty, toteż pierwsze dłuższe zdanie jakiego się nauczyłem brzmiało: „los travajadores de todos los mundos”. Nie podejrzewałem, ze pasja oglądania kościołów i poznawania języków zleje się w jedno na misjach w najmniej do tego odpowiednim kraju... w Rosji! Nie mogłem marzyć, że indoktrynowanych Kubańczyków czy Angolan na swej drodze życia spotkam i że razem będziemy się modlić. Właśnie o tym będzie moja opowieść.


1. Margarita i Felito.


W Rostowie nad Donem inaugurując miesiąc różańca ze studentami w 1992 roku odwiedziliśmy z siostrami angolskiego studenta Felito...to on przedstawił mnie i siostrom misjonarkom Nikaraguanke, podobnie jak on sam studentkę dziennikarstwa! Milo było patrzeć, jak obcują ze sobą na hiszpańsko - portugalskim pidzinie. A rozmawiali o nas, przybyszach z Polski – o tym jak nam dopomóc w podboju wielkiego Rostowa dla Boga. Plan powstawał na ul. Zorge 8, w Zachodniej części miasta. Stamtąd zimą zaczynaliśmy kolędować po akademikach, tam mieliśmy największe oparcie i aplauz wśród studentów. Ta dziwna para dziennikarzy z dwu odległych kontynentów otworzyła nam oczy na Rosje i na świat.


2. Kardynał Ernesto


Inny dom studencki znajdował się w centrum naprzeciw tzw. „Cmentarza Brackiego”. Tam był akademik Szkoły Technicznej. Tu przeważali studenci portugalsko - jezyczni a zebrał ich w monolit Irlandczyk Filip Andrews. Dziś proboszcz w Penzie a wtedy kleryk z dwuletnim stażem w Brazylii i Portugalii a potem jako student Kolegium Irlandzkiego w Rzymie zapoznawszy się z abp Kondrusiewiczem zadeklarował chęć pracy w Rosji co spotkało się z aprobata. Toteż wziąłem go z Moskwy w trakcie wakacji do Rostowa nad Donem i jechałem właśnie z nim jako z „Piętaszkiem” i był bardzo pożyteczny. Mieszkając we wspomnianym akademiku(bo nie było gdzie) codziennie odprawialiśmy po rosyjsku Msze świętą z portugalskimi śpiewami. Murzyni, którzy zwykle latem poszukiwali tanich Rosjanek dla rozrywki, otrzymali nagle nowa zabawę... Ernesto pochodził z Mozambiku z rodziny muzułmańskiej, uczył się jednak w katolickiej szkole. Szykował się do chrztu jeszcze przed przyjazdem do Rosji. Wedle jego słów, jego rodzice dali mu na to błogosławieństwo, prosił bardzo bym go ochrzcił, wiec na Boże Narodzenie był w grupie pierwszych 3 katechumenów jakich ochrzciłem w Rostowie. Kleryk Filip odjechał do Moskwy po 2 tygodniach a Ernesto i jego kolega z Angoli Mateusz nie odstępowali mnie ani na krok... dwa lata później zgłosili chęć wstąpienia do Seminarium ale choć ich zachęcałem nie odnaleźli adresu w Moskwie, wiec plan Boży dla nich był inny. Wspólnie tez jeździliśmy do Moskwy w wielu innych ważnych sprawach, był jakby moim „ochroniarzem”, tak czasami żartowałem. Pewnego razu odwiedziliśmy Centrum Wydawnicze „Russia Christiana”, prowadzone przez Włoszkę z Bergamo dr Giovanne Paravicini (Communione Liberazione – Memores Domini). Giovanna z polecenia Bergamskiego Proboszcza do Franco Cassera i ponaglana przez Biskupa Kondrusiewicza, przygotowywała grunt do planowanej współpracy katolików Rostowa i Bergamo *(Entratico). Zauważyła od razu jak ciężkie są nasze początki nad Donem i widząc Ernesto razem ze mną nazwala go moim kardynałem. Powzięła tez słuszną myśl, ze skoro nad Donem jest tylu latynoskich studentów (wynikało to także z mojego kolędowego raportu), to warto tez zainteresować hiszpańskich wolontariuszy współpracą z nami. Napisała list do Communione Liberazione w Madrycie, a ci przekazali pałeczkę do Militia de Santa Maria. Kontakt z Bergamo się rozluźnił, bo don Franco zmarł w 1995, natomiast kontakt z Madrytem trwa do dziś... tak rodziła się w moim sercu Hiszpania marzeń... tak zaczynała się moja walka z wiatrakami, w której misjonarza sierotę wspierali dobrze zorganizowani studenci z Afryki, Ameryki i ... Hiszpanii.


3. Emilio Benedetti SJ


Do Rostowa jeszcze w czasach Brezniewa docierał jezuicki braciszek Emilio Benedetti. To było w ramach wymiany kulturalnej hiszpansko-rosyjskiej. Komsomolcy jeździli do katolickiej Hiszpanii i vice-versa...katoliccy studenci do komsomolskiej Rosji! A z nimi opiekunowie a wśród nich brat Emilio jako nauczyciel angielskiego. Potem już w czasach Gorbaczowa i Jelcyna pracując w Europejskim Foyer Catholique w ramach urlopu kontynuował on rozpoczęte dzieło. Prowadził m.in. obozy językowe dla dzieci rosyjskich. Echa tej działalności docierały do mnie i nawet oburzałem się, gdy parafianie opowiadali mi, że na terenie Rostowa nad Donem jakiś Jezuita działa i nigdy nie pofatygował się na Msze św., ani nie zapoznał ze mną, tzn. miejscowym proboszczem... choćby z grzeczności.

Moje oburzenie zniknęło, gdy w lipcu 1993 pojawił się w Galerii Sztuki Współczesnej, na ul. Gorkiego i wygłosił ciekawą mowę o Ignacym Loyola. Akurat wypadał dzień pamięci o tym świętym fundatorze Towarzystwa Jezusowego. Jego sposób bycia troszkę mnie raził, ale udobruchał mnie wyjaśnieniem, ze nie jest kapłanem a nauczycielem i ze to jest jego urlop wiec nie musi się meldować nikomu. Władze jezuickie w Moskwie o wszystkim wiedza!

On również był mile zaskoczony wielojęzyczną studencka diaspora i to on właśnie zaproponował moim przyjaciołom z Madrytu aby mi zorganizowali wycieczkę do Hiszpanii co nastąpiło w najgorszym dla mnie 1996 roku...w samym środku „czarnej nocy duszy”.

On również typował swego studenta z grupy młodzieży poszerzającej wiedze z angielskiego, na dyrektora „Caritas Priazowie” i do dziś finansowo i moralnie go wspiera.

Jako ciekawostkę dodam, ze jest on Katalończykiem szwajcarsko-brytyjskiego pochodzenia, drugie nazwisko Emilio brzmi jednak Kalitowski, bo po mamie, która żyła 101 lat, jest Polakiem a dwaj jego rodzeni bracia są również jezuitami. Jeden starszy Bernard obsługiwał obserwatorium Papieskie w USA a drugi młodszy Angelo był misjonarzem w Indii. Można rzec, ze mafia Benedetti opanowała świat. Ale naprawdę to tylko żart nic więcej. Mimo, ze różnie składały się nasze relacje, i nieraz kłóciliśmy się o drobiazgi, jak Polak z Polakiem tylko potrafi, to jednak wdzięczny jestem Bogu za jego niezłomną wole i dobre chęci.


4. Enrique Sanchez


Enrique, jego brata Jorge oraz Eduardo i Mariano zapoznałem w czerwcu 1993. Enrique, typowy śniady przystojny chłopiec z lekka tendencja do tycia. Mówił po angielsku poprawnie ale miał sporo kompleksów. Często zapraszał kogoś spośród latynoskich studentów jako tłumacza do zakomunikowania mi czegoś ważnego w formie definitywnej. Zależało mu, by mówić krotko ale dobitnie i na temat. Jorge, jego młodszy brat, utalentowany muzycznie z dużą utrata słuchu, wyznał mi ze inwalidztwo pomaga mu w życiu, bo zna język migowy, rozumie człowieka pokrzywdzonego przez los inwalidztwem, jego kompleksy etc., a poza tym gdy wkłada aparat słuchowy może odbierać świat dokładnie tak jak reszta zdrowych ludzi. Eduardo niewysoki, krepy, wyciszony ale zawsze uśmiechnięty dobry duszek grupy i Mariano...jak kot cichy i tajemniczy. Swój pierwszy pobyt w Rosji zaplanowali oni jako akt wdzięczności Ojcu Świętemu, za Światowy Dzień Młodzieży w Częstochowie 1991. To wtedy właśnie 30 tysięczna rzesza młodych ze ZSRR przeżyła szok puczu w trakcie Światowego Spotkania Młodych, co wywołało odruch współczucia. Sam papież wyraźnie dal do zrozumienia, jak troszczy się o Wschód i szczególnie o Rosje.

Spotkanie wypadło śmiesznie. Chłopcy przylecieli nocą ostatnim samolotem z Moskwy. Ja nie mając samochodu dotarłem na rostowskie lotnisko ostatnim trolejbusem. Spotkaliśmy się o północy w punkcie odbioru bagażu. Tam już krzątała się starsza parafianka Irina Michajlowna Kajdanowska. Wsiedliśmy w dwie taksówki i pojechali do sióstr na nocleg.

W parafii trwały gorące przygotowania do pieszej pielgrzymki jaka miała wychodzić ze Smoleńska do Mohylewa w trakcie trwania festiwalu muzyki chrześcijańskiej. Na pielgrzymkę z Rostowa zgłosiło się 30 osób, głównie studenci Rosjanie i wspomniani przeze mnie Afrykańczycy oraz Latynosi. Było tez trzech chłopców Prawosławnych z Taganroga, 4 Hiszpanów i jedna siostra misjonarka św. Rodziny. Ja musiałem pozostać, by przygotować parafie na wizytacje biskupia, a także dopilnować spraw w nowotworzonych parafiach w Nowoczerkassku i Taganrogu. Tam również miał dojechać x. Arcybiskup.

Jeździliśmy po tych miejscowościach wynajętym Busem, do którego zabierałem czarnoskórych chórzystów, bo niektórzy zdezerterowali z pielgrzymki. Tymczasem Enrique , Jorge, Eduardo I Mariano poznawali wszelkie rosyjskie sekrety poczynając od podróżowania „plackartem”, poprzez mozolne wędrowanie po rosyjskich wioskach i ciekawy koncert Muzyki Religijnej w Mohylewie. Z tego pobytu powstał piękny artykuł Enrique. Podobno, jak wyznał, to Duch Święty pomagał mu a nie zdolności dziennikarskie. Ja jednak myślę, ze Pan Bóg wybrał sobie opatrznościowego człowieka dla popularyzacji tej sprawy i wiele osób z Milicia de Santa Maria w gazecie Estar – Hagase mogło poczytać o tym jak tworzyła się i czego potrzebuje młoda katolicka parafia w Rostowie nad Donem.

W przyszłości w grupie Enrique rosła ilość kleryków i nawet księży, ale Enrique był niezmiennie szefem, co mieści się w sercu ideologii założyciela Milicji de Santa Maria, kładącego nacisk na to by świeccy wzięli w swoje ręce losy kościoła. Zaiste tak było: Enrique potrafił nam dobrze radzić i każdy mój pobyt w Hiszpanii dzięki niemu był organizacyjnym majstersztykiem. Jego ulubione powiedzonko: „Corto y bueno dos vezes bueno”(krotko i dobrze 2 razy dobrze), pamiętam do dziś i widziałem jak to skutkowało w jego misyjnym działaniu. Każdy pobyt w Rosji był krotki ale w dziesiątkę.


5. Mariano i Olga


Wspomniany przeze mnie Mariano, był cichutkim studentem z małego miasteczka. Nie wyróżniał się niczym. Miał słabość do Olgi, studentki anglistyki. Olga należała do najwierniejszych i najaktywniejszych parafianek. Zawsze punktualna, lojalna, ułożona. Niewysoka, dobrze zbudowana, kruczowłosa sybiraczka z domieszka polskiej krwi. Równie cicha i zagadkowa jak Mariano ale pod maska spokoju wyczuwało się wulkan, tak... czuło się to. Dziewczyna znalazła wspólny język z tym milczącym chłopcem na pielgrzymce i nie odstępowała od niego ani na krok, również po powrocie z pielgrzymki, w czym dopingowała jej zapatrzona w Mariano jak w słońce mama Olgi. Zdaje się ona była autorka dalekosiężnego projektu małżeńskiego. Stało się to czego się obawiałem. Za rok Mariano przyjechał do Rostowa tym samym samolotem co reszta wolontariuszy ale oddzielnie w sensie planów. W wolontariacie mieli uczestniczyć: Jose Antonio-z Akademii Rolniczej, Vincente-student architektury, Carlos-kleryk, Ramon-nauki polityczne, Jorge-nauki ścisłe i Enrique-ekonomia. Program miał być podobny: pielgrzymka, wsparcie liturgiczne śpiewem, świadectwa mówione w ramach kazania i żywe świadectwo w luźnych kontaktach z Latynosami i Rosyjska młodzieżą.

Tym razem jednak grupę podzieliliśmy na dwie trojki. Troje pojechało na pielgrzymkę, reszta pozostała na miejscu. W 1993 po powrocie z pielgrzymki chłopcy przez 2 tygodnie odwiedzali razem ze mną nowe parafie: Taganrog i Nowoczerkassk, ubogacając liturgie śpiewem. 1994 upłynął głównie na odwiedzinach Kalmucji i Rossosza pod Woronezem. Enrique zbierał materiał do kolejnych reportaży i zdjęcia. Myślał tez o pisaniu projektów socjalnego wsparcia, toteż chodziliśmy do szpitali i domów dziecka. W Rossoszu spotkaliśmy wolontariuszy z Włoch, budujących „żywy pomnik”: dla poległych Rosjan i... ”strzelców alpejskich”. Oni byli w kontakcie z don Franco Cassera, przez nich otrzymywaliśmy lekarstwa, maszynę kopiarkę, oni tez mieli ofiarować nam zbywające instrumenty i materiały budowlane dla potrzebnych u nas licznych i niekończących się remontów. W tym czasie w Rostowie był już inny kapłan E. Mackiewicz SDB, a ja siedziałem katem u sióstr na przedmieściach, szukając rozproszonych katolików i coraz głębiej zapuszczając się nawet do Krasnodarskiego Kraju. Z tych czasów pamiętam kleryka Wolodie z Kaliningradu – obecnie jest wikariuszem w Pskowie. Jak dzielnie mnie wspierał w duszpasterstwie. To on potem z Hiszpanami jeździł odbierać dary z Rossosza. Wspominam jak wróciwszy umorusani i zmęczeni z 500 km włóczęgi chcieli się wykąpać a gorący prysznic w wadliwie wykonanej instalacji klasztoru sióstr działał pod warunkiem, ze w upalne lato włączyło się cale centralne ogrzewanie. System działał na gaz, toteż w kotłowni nie używanej latem nazbierało się wiele oparów, niewykluczona nieszczelność instalacji...zapalając gaz, spowodowałem wybuch i omal nie zginąłem wystawiając na ryzyko życie innych. Moja opalona twarz trzeba było kurować ponad miesiąc a mimo to nadal jeździłem z Hiszpanami do odległych parafii i zastępowałem rostowskiego księdza bo był na urlopie sprawując Msze święte i reprezentując go w sadzie w sprawie o zwrot kościoła w Nowoczerkassku. Ponoć mój widok miał wpłynąć na pozytywny dla nas werdykt. Wzbudzalem niekłamaną litość przedstawicieli rosyjskiej Temidy.

Pan Bóg potrafi każde nieszczęście obrócić na dobro człowieka. O ile ma dobre intencje.

To wtedy w Rostowie Jose Antonio stal się ojcem chrzestnym 12-letniej dziewczynki, on również wspominając swe baskijskie korzenie zaśpiewał w Stanicy Stepnoje piękny hymn w języku Euskara pośród nocy. Po tej nocnej liturgii dla kilku niemieckich rodzin mieliśmy kilkugodzinny postój na dworcu kolejowym w Kuszczowce. Tam dla zabawy fotografowaliśmy żabę, która niewiadomo skąd się przyplątała i dokąd pragnęła jechać. Za te dziecieca zabawę trafiliśmy na komisariat i omal nie spóźniliśmy się na pociąg, który miał być dopiero nad ranem. W podróżach zawsze odmawialiśmy różaniec i śpiewaliśmy, bo Jorge miał ze sobą gitarę. Ten pobyt był ważny dla parafian ale i dla księdza, którego życie nie było proste i łatwo było się wykoleić. Hiszpanie to widzieli i wspierali mnie jak tylko mogli: obecnością i uczynkami miłości.

Zachowanie Mariano było pewnym dysonansem. Obawiałem się ze od tej pory wszystkie rosyjskie dziewczęta będą w Hiszpańskich chłopcach upatrywać partnerów do zamążpójścia, zamiast widzieć w nich świadków Chrystusa.

Dziś po latach widzę to inaczej. Olga i Mariano zdaje się są małżeństwem i niech Pan Jezus im błogosławi, to bardzo wymierny efekt tej pięknej akcji wsparcia z Madrytu dla Rosji, tym niemniej prócz małżeństw w Rosji powstawały i umacniały się również powołania kapłańskie i zakonne. Po tej drugiej wizycie Hiszpanów i powtórnej pielgrzymce Nikaraguanka Margarita zdecydowała się pójść do zakonu. Student rusycystyki Mikołaj, który był moim organista i odpowiedzialnym za pierwsza grupę rostowskich pielgrzymów do Mohylewa, wstąpił do Seminarium Duchownego w Moskwie i w roku jubileuszowym 2000 został kapłanem Franciszkaninem a sami Hiszpanie spośród, których przewinęło się w 5 turach 6 kleryków, wszyscy ci klerycy są już dziś kapłanami.


6. Cyganka i Kardynał Varela.


W 1995 roku była pauza. Ja wziąłem urlop sabatyczny, by popróbować franciszkańskiego chleba. A Hiszpanie nie przyjechali z obawy na toczącą się wojnę czeczenska na Kaukazie.

Sabatical okazał się nieudany.

Do Rosji tęskniłem tak bardzo, ze zamiast roku wytrzymałem w klasztorze tylko polowe planowanej próby. W międzyczasie odwiedziłem Fatime, o czym powiadomiłem Enrique i Eduardo, ale nie zdążyli mnie tam odwiedzić. Cale lato 1996 w Batajsku na przedmieściach Rostowa, gdzie siostry miały klasztor i gościły Hiszpanów dyżurował tym razem brat Emilio. Warunki się polepszyły. Była już woda i telefon. Także toalety i prysznic. Emilio pomagał nam zorganizowac Caritas i przywiózł dwu wolontariuszy Ryszarda i Johna (Filipinczyk). Emilio widział, ze jestem bardzo strapiony wiec często dzwonił w tej sprawie do Madrytu. Być może był troszkę nachalny ale mnie wtedy było wszystko jedno. Zbliżał się dawno oczekiwany dzień poświęcenia kaplicy i klasztoru. Wszystkie siostry się pozmieniały, co było jedna z mych trosk największych....moja melancholia rosła, rosła...gdy dojechałem na jesieni do Madrytu i zrobiliśmy spacer po mieście to przed bramą katedry Almudena, Cyganka wykrzyknęła na mój widok: OJCZE JEDZ WIECEJ, SPIJ DLUZEJ, UBIERAJ SIĘ LEPIEJ!... Wielokroć potem cytowano te słowa i choć z Hiszpanii wróciłem jak nowiutki to jednak i dziś wspominam je jako postulat konieczny ale do wypełnienia niemożliwy. Myślę, ze urodziłem się jako asceta i taki umrę... albo nie będę księdzem. To moja droga i Hiszpanie w tej sprawie zawsze byli bardzo delikatni i dyskretni. Uszanowali mój wybór a nawet zrobili mi świetną reklamę tak, ze z czasem (na pielgrzymce do Santiago) stałem się pupilkiem kardynała, do którego z początku nie sposób było się dostać na audiencje. Paradoksalnie, kardynał wędrował po placu katedralnym minutę potem, jak swoje dziwne rady wypowiedziała do mnie cyganka! Zapytał kim jestem, uścisnął dłoń, i dalej poszedł.


7. Maria Rosa.


Z pobytu w Madrycie pamiętam jeszcze wizytę w Burgos i Valladolid. Kilka spotkań w parafiach Madryckich i prelekcje dla kleryków. Wszędzie były slajdy zrobione przez wolontariuszy, aukcja pamiątek i zbiórka pieniędzy. Podarowano mi faks, karton z kopertami i innymi materiałami kancelaryjnymi. Miałem tez dwa płaszcze i nowa sutannę od kleryków. Tak wiec spostrzeżenia cyganki powtórzyły się po trzykroć. Pierwszy płaszcz dal mi kanonik, staruszek w Toledo. Byłem tam z Emilio, któremu zależało na tym bym miał trochę rozrywki, odwiedzając stare miasto i jego zabytki. Drugi płaszcz podarował mi o. Melchior, neoprezbiter, który miał jechać do Rosji, ale nie dojechał...sutannę jak wspomniałem dali klerycy, dla których niespodzianie stałem się idolem. Na zakończenie pobytu...choć balem się własnego cienia i do końca nie wiedziałem po co tu jestem, oni potwierdzili burzliwymi oklaskami, ze temat rosyjski ich ciekawi a moje zagubienie intryguje i pociąga. Przekonałem się o tym po upływie roku czasu. W 1997 roku do Rosji znów zjawiło się 5 wolontariuszy. Oprócz Carlosa, który w międzyczasie zakończył 4-ty rok studiów, był Roberto Lopez z 1-go roku...Ramon, Enrique, i... tu niespodzianka: po raz pierwszy dziewczyna i tym razem spoza Madrytu - Maria Rosa z Barcelony, protegowana Emilio.

Maria Rosa, szczuplutka, sympatyczna, czarna, krotko strzyżona, proste ciężkie włosy, cera nietypowa dla hiszpanki: śnieżno - blada, ciemne okrągłe oprawki okularów, córka architekta, studentka historii. Na zewnątrz flegmatyczna, miała jednak minę przestraszonej albo nawet zagniewanej, przemocą wyrwanej ze swego świata buntownicy. Była na tyle grzeczna, ze nigdy nie wyrwało się z jej ust nic przykrego w mojej obecności. Domyślam się jednak ze w kuluarach wypominała dla Enrique, ze oczekiwała czegoś innego.

Brat Emilio poprzez profesora z Instytutu Języków Obcych w Taganrogu, wystarał się oficjalne zaproszenie w ramach wymiany kulturalnej, toteż trzeci pobyt w Rosji miał lepszy status...

Dodatkowo Hiszpanów oczekiwała nowa niespodzianka.

Gdyśmy się zegnali w 1994 moja głowa była poparzona, gdyśmy się witali w 1997 byłem zabandażowany i poraniony, bo nie potrafiłem ostrożnie i powoli jeździć podarowanym poprzez „Kirche in Not” samochodem. Moi studenci mieszkali głównie w Taganrogu i to było ważne, bo właśnie w tym czasie wykupiliśmy posesje dla karmelitów, którzy obejrzeli miasto w styczniu a w czerwcu zdecydowali, ze ta parafie pod swój zarząd przyjmą. Trzeba było posesje doprowadzić do porządku. Hiszpanie i ich rosyjscy koledzy zbudowali w ogródku postument dla Matki Bożej Fatimskiej. Pomogli zwykły domek zamienić na kaplice, zawarli wiele pożytecznych dla parafii kontaktów, aż wreszcie gdy organizatorzy pobytu zaczęli nachalnie ich ciągać po dyskotekach, zaprotestowali i... do Batajska uciekli!

W noc przed ich odjazdem, miałem długą rozmowę z Maria Rosa. Wieszaliśmy stacje drogi krzyżowej w kapliczce, wszystko było prawie gotowe. Wtedy ona zaczęła się rozpytywać o moim wypadku, o rozbitej głowie. Wyszedł temat eschatologiczny. Wyznałem, co i dziś powtórzę, ze nie boje się śmierci, choć jej nie szukam, to jednak do nieba tęsknię!

Enrique pisał mi potem, ze zarówno Maria Rosa, jak i dwaj nowi: Ramon i Roberto byli bardzo z tego pobytu szczęśliwi...

Tymczasem w Rostowie, po wielu staraniach, przystąpiono do budowy kościoła i można się było pochwalić zarysami upragnionej budowli. W ostatnia noc pobytu ksiezyc był w pełni a wiec pokazałem im ten kościół...choć najbardziej pragnęli zajmować się tego typu praca, to jednak najczęściej brali udział w duszpasterstwie i służyli chrześcijańskim świadectwem, zarówno w Rosji, jak i po powrocie, opowiadając jak mozolnie odradza się tu kościół.


8. Jesus, Carlos i Roberto


Pierwsze dwa przyjazdy Hiszpanów (1993-1994) to były próby znalezienia metody misyjnej, trzeci (1997) był kompromisem pomiędzy duszpasterstwem i wymiana kulturalna, ścierały się poglądy brata Emilio i moje na formę i treść działań, Hiszpanie opowiedzieli się po mojej stronie.

Czwarty pobyt Hiszpanów w Rosji (1998) miał charakter czysto misyjny, żadnych kompromisów, ciężka praca i świadectwo. Chłopcy doczekali się tego o czym marzyli. Mogli bezpośrednio: głosić Chrystusa katechizując w nowo powstałych parafiach, pracować fizycznie i relaksować się poprzez zabawę i śpiew dając żywe świadectwo głoszonych prawd, autonomicznie z dala od Batajska, bez mojego bezpośredniego nadzoru. Staliśmy się równoprawnymi partnerami nowych, żywych i ambitnych akcji parafialnych. Obok Carlosa i Roberto przyjechał do Rosji również kleryk Jesus i jak zwykle Enrique.

Jesus był cichutki i powolny, dobrze zbudowany, wysoki, przystojny. Jego zewnętrzny wygląd podkreślała i uroku osobistego dodawała piękna gra na gitarze. W obcowaniu utrudniała niewyraźna wymowa i wrodzona wstydliwość. Jesus zaczynając od imienia, wszystko miał idealne dla tej misji. Był nowy w tej grupie toteż najbardziej przestraszony i nie narzucający się, ale wyraźnie wniósł brakujący poprzednio element. Gdy zniknął Jorge, nie było komu grac na wieczorynkach. Teraz robił to on...jak bardzo pobyt w Rosji go wzruszył można było widzieć przy pożegnaniu na rostowskim lotnisku. Jesus płakał jak bóbr!

Carlos przyjechał już trzeci raz, udawało mu się po trochu mówić proste słowa. Przed seminarium zakończył prawo jako osoba świecka, wiec świat postrzegał w sposób dokładny nie mniej niż Enrique dziwiąc się rosyjskiej anarchii. Mogłem śmiało uczynić go odpowiedzialnym i oddzielić od Enrique. Carlos równie jak Jesus sympatyczny, miał zawsze wygląd melancholika, raczej spowodowany lekiem i zatroskaniem. Wiele razy się przekonywałem, ze świat traktuje bardzo serio i ma ciepły prawie słowiański charakter.

Roberto jedyny blondyn w grupie. Podobieństwo do Carlosa polegało na tym, ze obaj zetknęli się w życiu z Opus Dei. Również Roberto posiadał świeckie studia, zakończył filologie klasyczna a jako jeden z dodatkowych przedmiotów miał na studiach...rosyjski. Był prawdziwym błogosławieństwem dla grupy. Lubił sport i znal setki śmiesznych zabaw toteż lgnęli do niego ministranci. Tego roku wszyscy wolontariusze byli w okularach.

Wiadomo tez było, ze wkrótce pożegnam się z Kaukazem, ze wyjadę na Syberie na co już miałem zgodę przełożonych, ze to być może i dla Hiszpanów pożegnalna wizyta nad Donem, staraliśmy się jak najwięcej wspólnie dokonać.

Atmosfera była gorączkowa i gorące było lato. Pomimo, ze Enrique pracował najsumienniej to w pewnych sytuacjach Carlos czy Roberto prześcigali się w pomysłach i w aktywności. Im łatwiej było się porozumiewać. Carlos poza paroma rosyjskimi słówkami znal perfect angielski i niemiecki. Roberto z każdym dniem coraz lepiej mówił a nawet śpiewał po rosyjsku. Oddałem pod ich opiekę Azow i Wolgodonsk, na tych nowych parafiach, na ich rozwoju zależało mi najbardziej. We wrześniu nowe kaplice w tych miastach miały być poświęcone. Dopiero pod koniec pobytu zawiozłem wszystkich do Stanicy Leningradzkiej.

Warunki były spartańskie. Zwłaszcza w Azowie. Wodę nosiło się w wiadrach z sąsiedniej ulicy. Gotowało się na malej kuchence gazowej, toaleta na podwórku dla kilku posesji jeden szalet drewniany. Terytorium parafii wymagało gruntownego remontu i tym się chłopcy zajmowali, zmieniając podłogi a nawet spróchniały dach posesji. Pracami kierował inny wolontariusz Ivan, kazachstański Niemiec, zaleczony narkoman, katolik. W Wołgodońsku trzeba było ogrodzić nowiutka drewniana kaplice wiec kopali fundamenty pod ogrodzenie ryjąc dół wokół posesji w spieczonej gliniastej ziemi.

Roberto pracował w parze z Enrique, sami , na swój koszt robili zakupy i przygotowywali posiłki. Niestety nienajlepiej funkcjonował żołądek Enrique, kilkakroć miewał zatrucia. Carlos był w parze z Jesusem, w każdej z trzech wymienionych parafii dyżurowali rotacyjnie po tygodniu, mieli tylko po jednej mszy świętej na tydzień gdy przyjeżdżałem by ich rozwieźć na nowe placówki. Resztę tygodnia sami planowali i organizowali quasi nabożeństwa. Również tym razem miał miejsce wzruszający obrzęd: w Azowie chrzest warunkowy przyjmowała rówieśniczka Carlosa liderka parafii Elena i on stal się ojcem chrzestnym! Parafianie długo wspominali ten błogosławiony czas, śpiewając wiele hiszpańskich pieśni, które na stale weszły do miejscowego repertuaru, zwłaszcza Ave Maria.

Spisali się na medal, i choć za rok nie planowali tu wracać... zaprosili nas do siebie!


9. Jacobeo


Rok święty w Santiago, wypada raz na 5 lub 6 lat. Zawsze gdy odpustowy dzień św. Jakuba (27 lipca)wypada na niedziele. Taki dziwny zwyczaj. Ja w międzyczasie dwukrotnie odwiedzałem Madryt, zawsze w tym samym celu” jako kwestarz i urlopowicz. Skutek był zawsze podobny: wracałem do Rosji odnowiony. Takiego odnowienia potrzebowali tez parafianie. Związki z Hiszpanami stawały się coraz bliższe, aż nareszcie mogłem przywieźć moje dzieciaki, jakby na pożegnanie z nimi i tryumfalne zwieńczenie wieloletnich starań, by wspólnie zaszczepić na południu Rosji idee Chrystusa dobrego i troskliwego, który jest bliski i ma czasami latynoska twarz, a przecież wszystko zaczynało się tak niewinnie...od mojej dziecięcej pasji do języków, poprzez różaniec odmówiony wspólnie z Felito i Margarita w domu studentów 13 października 1992...w Rostowie nad Donem na ulicy Zorge.

Przez 10 dni wędrówki ośmioro młodych Rosjan otrzymało przyspieszona katechizacje. W grupie była rezolutna Jula 16-latka z Azowa, dwie dwudziestolatki Krystyna Ormianka i Rosjanka Wika ze i 16-letnia Jana ze Stanicy Leningradzkiej, piegowata Katia niemieckiego pochodzenia, dwie luteranki wedle metryki a katoliczki z wyboru siostry Pawlowy i Daniel katechumen z Wolgodonska. Takie wielonarodowe i ekumeniczne towarzystwo udało się zebrać, wyrobić paszporty i otrzymać nie bez przygód wizy dla nich.

Dzieci zachowały się pięknie choć to dużo kosztowało. Dzięki ich ciągłym pytaniom musiałem nareszcie zacząć mówić po hiszpańsku i oni również oswoili parę słówek.

Wędrówka odbywała się poprzez górzystą Asturie i Galicje, pośród eukaliptusów po zapylonych ścieżkach od których zapierało dech. Upal panował cały czas, wiec wozy strażackie przywoziły wodę urządzając obfity prysznic dla rozbawionej młodzieży z Madrytu i dla nas. Szło około 3000 osób w kilkudziesięciu grupach w każdej około 100 osób. Myśmy byli z 10-tce oznakowanej kolorem czarno-czerwonym. Opiekował się nami Enrique. W miarę sil włączaliśmy się w dodatkowe dyżury porządkowe czy na kuchni. Dostrzegano nas bośmy byli jedynymi obcokrajowcami. Ale nie czuło się obcości. Serdeczność i troska otaczała nas zewsząd. 10-dniowy pobyt w Hiszpanii przeleciał jak sen szybko. Pożegnanie wypadło bardzo czule. Efekt zdwajała wiadomość jaka na lotnisku przekazali nam nasi dobroczyńcy. W Rosji 8 sierpnia 1999 roku na nowo wybuchła kaukaska wojna. Ster władzy przejął pan Putin. Jechaliśmy w nieznane, dokładnie tak jak młodzież z Częstochowy w 1991 roku. Mieliśmy jednak w sobie wiele sil duchowych, aby zwalczyć w sobie wszelki lek. Cztery osoby z tej grupy (dzieci z Wolgodonska), miały odczuć skutki tej nowej wojny już za 3 tygodnie. Terroryści w ich mieście wysadzili w powietrze dwa wieżowce. W tym mieście lek przed wojna jest żywy do dziś.

Dla pełnego obrazu tego pięknego projektu dodam miły komentarz dotyczący Enrique i kleryków.

W tych dniach zakończył on studia i po rocznym bezrobociu znalazł prace w katolickim Uniwersytecie w Avila gdzie objął on funkcje profesora ekonomii. Ustabilizował się kupił na kredyt piękne mieszkanie na terenie parafii Matki Bożej Europejskiej w centrum Madrytu, gdzie cala nasza rosyjska grupa mogła się rozmieścić przed i po pielgrzymce. Za małżonkę wziął piękną Conchite Verdugo, również wolontariuszkę z Milicia de Santa Maria. W tej pielgrzymce Enrique i Conchita wędrowali razem, to był dla nich miesiąc miodowy, wiec byli dla siebie nad wyraz mili a dla mojej młodzieży jak rodzice. Wszystkie ofiary otrzymane na ślubie przekazali nam. Natomiast klerycy w tej pielgrzymce mając wiele innych zadań troszczyli się o nasze dusze. Doprowadzili do uroczystego chrztu Daniele w kościele św. Marcina w Santiago, czworo spośród naszych pielgrzymów przyjęło Sakrament Bierzmowania i pięcioro Pierwsza Komunie!

Tak jak niegdyś klerycy w Madrycie fetowali mój pobyt, tak teraz moi pielgrzymi otrzymali owacje na stojąco od 3000 młodych pielgrzymów z Madrytu. Kardynał Ruoco Varela po rosyjsku nauczył się trudnego słowa POZDRAVLJAJU, a całość zwieńczyła piękna modlitwa najmłodszej z nas Nataszy Pawlowej. Siostra Nataszy 2 lata później wstąpiła do zakonu sióstr Klarysek Misjonarek a mam Daniela przyjęła również chrzest w mojej obecności na Światowym Dniu Młodzieży w Rzymie 2000!


Epilog


Moja Hiszpania żyje!

Także na Syberii bracia z Madrytu nie pozostawili mnie samego na placu boju. Byli ze mną na Sachalinie, na Kamczatce i w Czicie w 2000. Najpiękniejsze chwile przeżyliśmy jednak razem w 2001 przy poświęceniu kościoła w Juzno – Sachalinsku. Ksiądz Carlos, Roberto i jeszcze dwu jego kolegów z 4 roku seminarium z Madrytu zajmowali się dziećmi na obozie katolickim a potem wzięli na siebie oprawę liturgiczna uroczystości i bez nich nic bym nie uczynił. Kleryk Gabriel, który jako diakon był na Sachalinie w 2000, przyjąwszy święcenia w 2002 przekazał mi ofiary ze swoich święceń: na mój prywatny użytek. Mogłem dzięki temu spędzić urlop w Japonii, z którego jednak nie mogłem do Rosji powrócić...zamknięto mi drogę powrotu. Carlos i Enrique zorganizowali w tej sprawie akcje protestu i dwie audycje radiowe na Hiszpańskim Radio Maryja i w innej rozgłośni centralnej państwowej.

Rektor Seminarium x. Andres zapraszal mnie na święcenia Roberto i jego kolegów, jakie się odbyły 11 czerwca 2003 roku, ja jednak szykowałem się już w drogę w innym kierunku na nowa przygodę misyjna i ufam, ze moja Hiszpania w walce z wiatrakami i teraz mnie nie opuści.


Ks. Jarosław Wiśniewski

Charków, 14 lipca 2003