Wybierz swój język

Chorzy, kalecy a także biedni to największy kapitał nie tylko w czasach św. Wawrzyńca, ale też dla kościoła w Rosji. Wspominałem już o parze z Batajska Saszy i Irinie kalekach on ślepy ona kulawa. Ich dzieci zalęknione a babcia kagebistka. To był mój aktyw parafialny w Batajsku. Irina mimo choroby była świetną prawniczką, i przez codzienne odwiedziny w kaplicy dodawała kolorytu i przyslowiowej soli. Jej wiedza i upór Babci przydały się przy obronie i rejestracji wspólnoty.

1. Francewicz i Borysowna.

Na naszym osiedlu w Batajsku bogactwem nazwę parę staruszków, których zapoznałem poprzez niedołężności i chorobę. Babcia "Borysowna" przyjąwszy sakrament zmarła wkrótce i jej pogrzeb, na którym był obecny kleryk z Irlandii był prawdziwym szlagierem dla zebranych Rosjan. Długo wspominali jak szedł ulicami za trumną i dzwonił dzwonkiem. To był dzień Bożego Ciała i ja miałem zbyt wiele pracy w parafiach, by być na pogrzebie. Kleryk wszystkich zadowolił.

Pan Bronek długo wspominał to zdarzenie i prosił wielokroć bym jego w podobny sposób pochował. Póki mógł wpadał czasem do kaplicy potem na skutek slepoty innych dolegliwości i alkoholizmu trzeba go było odwiedzać w domu. Znał na pamięć setki wierszy i polskie piosenki, które śpiewał łzy lejąc. Prawdziwy Hiob rzucony przez los daleko od ojczyzny.

2. Felicja z Odessy

Komunię świętą i sakrament chorych woziłem często do Awiagorodka do pani Felicji z atrofirowana nogą. Zachowała wiele wspomnień z Odessy i piękną polszczyznę.

Najbardziej pamiętne było spotkanie 26 maja 1996r. u pani Felicji. Pojechaliśmy tam we dwójkę z ks. Edwardem. Tego wieczoru upływał 5 rok mojego kapłaństwa. i 10 lat święceń ks. Edwarda. Spędziliśmy ten wieczór na modlitwie z chorą kobietą a potem u niego wieczorem wspólnie patrzyliśmy telewizor. On sobie zrobił kanapki z kiełbasą a mnie dał cebulę i kawałek sera.

3. Pijana organistka, trzezwa staroscina i kleryk narkoman.

W Nowoczerkasku podobna historia. Parafialne życie toczyło się pod dyktando organistki alkoholiczki i starościny z ogromnym taktem i wykształceniem medycznym. Większość parafian to byli ludzie chorzy. Jeden z nich zgłosił się nawet jako kandydat do seminarium, lecz po dwu latach wyjaśniło się, że bardziej niż kapłaństwo ceni narkotyki.

Nasza starościna umiała każdego przygarnąć i otoczyć matczyną opieką i ja każdy raz z dwoma przesiadkami podróżując z Batajska przez Rostow targałem sobą pudła z lekarstwami, które w dużej ilości podarował nam z Włoch jeszcze jeden bardzo chory człowiek. Don Franco Cassera niezapomniany i dobry jak ojciec proboszcz z malutkiego Entratico w Alpach w diecezji Bergamo.

4. Cud w Taganrogu

O „cudzie” w Taganrogu wspominałem w kolędowej opowieści.

Staruszek Tikran prosił, bym go namaścił w przeddzień operacji tarczycy, która naskutek modlitwy okazała się niepotrzebna.

5. Paraliz i „szkielety”

W Eliście dziewczynka na wózku inwalidzkim w rodzinie Morozowskich, gdy przyjeżdżałem do tego miasta była moja gospodynią, podczas gdy rodzice wychodzili do pracy.

Wielokroć sprawowałem sakrament chorych wciąż licząc na cud. Celebralny paraliż spowodowany nieprawidłowym porodem nie ustępował jednak. Dziewczynka o imieniu Ola stała się dla tej parafii smaczna jak sól na wzór Iriny z Batajska. Obie one trafiły ze mną do Polski odwiedzaliśmy liczne sanktuaria i byłem pewien, że zapomniały na długo o swoich chorobach.

W tejże Kałmucji zdarzył się wielokroć wspominany przeze mnie przypadek 12 letniej dziewczynki, ktorą ochrzciłem zdaje się w dzień MB Ostrobramskiej 1994. Zwykle w ten dzień sprawuje Sakrament Chorych pamiętajac tytuł „Matka Miłosierdzia”.

Tym razem poproszono mnie o crzest i mimo oporów udzieliłem go widzac jak dziecko cierpi z powodu paralizu reki a także alkoholizmu ojca i snow, w których straszą ją szkielety.

Tak naprawdę temu dziecku potrzebny był kawalek serca i wygląda na to, ze to podziałało na nie bardziej niż na inne chore osoby jakie spotykałem dotąd i potem.

Szkielety przestały dręczyć dziewczyknę a sparaliżowana dłoń wróciła do normy.

6. Cudowny poród.

Wspominałem już o Ninie z Sachalina, do której zdrowie powróciło dzięki porodowi – niezwykły przypadek i warto o tym znowu wspomnieć.

Ninę również odwiedzałem w szpitalu z Sakramentem chorych. Naj pierw jednak miał miejsce chrzest, pół roku wcześniej niż pozostali katechumeni, ze względu na stan zdrowia. Za pół roku było Bierzmowanie a za rok zapoznała mnie ze swoim kolejnym narzeczonym.

7. Sakrament i krew.

W tym samym szpitalu w Chołmsku miało miejsce podwójne działanie. Najpierw udzieliłem Sakramentu chorych staruszce, która niedawno ochrzciłem a potem zgłosiłem się do punktu krwiodawstwa, by dać jej potrzebną krew. Była wymęczona i nie chciała żyć po utracie krwi wewnątrz żołądka pęknął wrzód i były małe szanse, że żyć będzie. A jednak.

8. Salus populi Romani.

Wśród pielgrzymów z Kamczatki do Rzymu była córka pani Karatkowej naszej parafialnej księgowej. Połamała nogi zdaje się w wypadku i z trudem chodziła, co utrudniało jej powrót do zawodu. Była dobrze zapowiadająca się dziennikarką. Gdy wspomniałem w bazylice Santa Maria Maggiore, że tytuł słynnej ikony "Salus Populi Romami" pochodzi od licznych uzdrowień, okazało się, że ona tam musi solidnie się pomodlić. Nigdy wcześniej nie podejrzewałem jej a nadmierną religijność okazało się, że się myliłem. W sercu tej malutkiej kobiety rozgrywała się prawdziwa tragedia.

9. Halina ze Lwowa

Inna zniedołężniała i chora osoba w dalekim Aleksandrowsku na północy Sachalina rodowita Lwowianka pani Halina spowodowała wielokrotne moje podróże na północ i być może, że mój sukces i jej zdrowie rosły w sposób proporcjonalny. Długo otrzymywałem od niej listy po wyrzuceniu z Rosji.

10. Zmiazdżona wątroba

Na Donbasie spotkałem niesamowitą ilość emerytowanych górników i hutników z przerażającymi dolegliwościami. Naszemu prezesowi Towarzystwa Kultury Polskiej po wypadku w kopalni gdzie zmiazdzono watrobę przez słabość sowieckiej medycyny i dzieki wielokrotnym igłom wprowadzono do krwi żółtaczkę „C” nieznaną wcześniej a dziś najtrudniejszą do leczenia. Ten Pan wedle mej opinii stał się jednym ze skarbów miejscowego kościoła ewidentnie na skutek choroby, która przynagla go do świadomych ofiar i wszelkiej aktywności jaką zawstydza mnie i wielu zdrowych parafian.

11. Chorzy w Gorłowce

W Gorłowce miałem parafianina chorego na raka, który chrzest przyjął po 70-tce a teraz coraz cześciej woła kapłana do domu. Był ranny w Lublinie jako 13-letni żołnierz wywiadu w Armii Polskiej. Jego choroba i postać to dla parafii w Gorłowce niezastąpiony skarb. Pomimo bólu aktywnie odwiedzał kiedy mógł nasze uroczystości w zwroconych kosciolach w Artiomowsku i w Jenakiewo. Ujrzawszy pierwszy raz biskupa z zaciekawieniem pytał „kto to?” a mnie chciało się krzyknąć „twój brat”, bo fizycznie ich twarze były blizniaczo podobne.

W tej samej parafii niedawno zmarl górnik, który utracił nogę zdaje się w kopalni a ponadto w jego domu intrygowała mnie jego córka, ogarnięta depresją po tragicznej śmierci syna. Wszyscy oni z pochodzenia Rosjanie ale tak szczerze przylgneli do parafii poprzez przyjazn z polka Kazimiera a zwlaszcza poprzez chorobe, że i w tym wypadku koleda zamieniła się w działanie sakramentalne.

Ślepa Adela przyjmowała mnie w domu dwa razy na kolędzie i obie wizyty sprawowałem tam Sakrament. Wzrok straciła na skutek wypadku w pracy. Choroba zmieniła jej charakter. Była zrzędliwa i płakliwa. Jednak w jej domu właśnie nabrała konkretyki idea budowy kościoła w mieście. Gdy się zacząłem radzić jaki plac najlepszy okazało się, że zna miasto lepiej niż ktokolwiek z widzących.

Epilog

Pokochałem chorych jako kleryk. Nie była to prosta służba. Początkowo, gdy ojciec duchowny poinformował nas, ze będziemy odwiedzać chorych co tydzień nie mogłem się nawet domyśleć, że to będzie atrakcyjne zajęcie.

Bałem się tego. Tak jak większość z nas obawia się choroby gdy przychodzi do kogoś bliskiego. Jeszcze mniej entuzjazmu gdy dotyka ona obcych.

Zofia miała 80 lat amputowaną nogę i bezwładne dłonie na skutek goścca. Po trzech latach obcowania nastapił kryzys i lekarze zaproponowali trudną operacje amputacji drugiej nogi. To było ryzyko i nikt nie ukrywał przed nią, że może po narkozie się nie obudzić. Odpowiadała z uporem, ze obudzi się na pewno, bo zaplanowała sobie, ze będzie na moich świeceniach kapłanskich.

Dodała też potem, żę te operacje zaofiarowała w tej intencji, bym wytrwał i szczęśliwie seminarium zakończył.

Wszystko potoczyło się zgodnie z planem. Na świeceniach Zofia była honorowym gościem a ja wilokroć jak i dziś żartowałem, ze do święceń doczołgałem się nie na dwóch a na trzech nogach.


Ks. Jarosław Wiśniewski