"Oraz, że cię nie opuszczę"
Śluby na wschodzie
Właśnie! "Że cię nie opuszczę".
Tego elementu brakuje w obrzędzie ślubnym urzędów cywilnych w tzw. ZAGS-ie (USC). Lwia część zawartych tym cywilnym sposobem sowieckich małżeństw rozpada się i trwa tak do dziś. Dla mnie jako kapłana katolickiego, któremu nie wolno słuchać spowiedzi kobiet katoliczek, zyjacych bez sakramentu malzenstwa tzn. bez ślubu kościelnego było nie lada łamigłówką pytanie jak doprowadzić do ołtarza ich "niewierzących" mężów. Kobiety stanowią większość parafian i tylko część z nich są wdowami lub samotnymi w separacji czy rozwodzie tzn. osobami zdolnymi zapewnić kapłana, że nie "żyją w grzechu" tzw. konkubinacie.
Najlepsza okazją, by uregulować problem jest sposób znany mi jeszcze z Polski tzn. kolęda.
W świątecznej atmosferze, gdy gospodarz nabiera zaufania do kapłana padają sakramentalne słowa, których nie mówił nikt w ZAGS-ie "oraz, że cię nie opuszczę" i wtedy mam prawo wstać i uroczyście ogłosić pana mężem i żoną z punktu widzenia kościelnego. Do ważności ślubu nic więcej nie trzeba.
1. Wołgodońskie wesele
Pewien kozak w Wolgodońsku zapierał się długo w obecności dzieci, że on prawosławny i że swą żoną katoliczką nigdy nie zjawi się w kościele, by wziąć ślub, lecz był bardzo zdziwiony, gdy zapytany przeze mnie czy kocha małżonkę i czy ma zamiar się z nią rozwieźć głośno krzyczał, że kocha i nigdy nie zostawi usłyszał ode mnie, że właśnie w tej chwili wymówił słowa przysięgi małżeńskiej i że ja to nazywam ślubem.
Dorosłe dzieci zaczęły głośno klaskać. Rodzice objęli się i uroczyście pocałowali pod akompaniament "gorzko", "gorzko" i kozak nagle zapomniał, że jest prawosławny i że nigdy na ślub nie pójdzie.
Cała parafia radowała się dowiedziawszy się o tym zdarzeniu, którego nie sposób było ukryć. Takie sytuacje choć odbywają się w konspiracji to jednak skutki mają wymiar publiczny. Parafianka zaczyna nagle z radoscia podchodzić do ołtarza. Od tej pory nasza "białorusinka" stała się najszczęśliwszą osobą w naszym "niemieckim" parafialnym klubie.
2. Batajski slub
Dawałem też ślub dziwnej parze inwalidów. Sasza i Irina.
On ślepy kozak ona kulawa baszkirka, czyli tatarka. Ludzie na Uralu żartują, że Baszkirzy to tatarscy francuzi, bo literę „r” wymawiają jak w Paryżu. Ich narodowy bohater wedle słów moich parafian Saławat Girej, był ich dalekim przodkiem.
Byli naszymi sąsiadami w Batajsku i kościół zaintrygował ich, gdy przez modlitwy, jakie odmówiłem z siostrami nad dwójką zalęknionych dzieci zakończyła się dręcząca dzieci bezsenność.
Jedna z niewielu uroczystości ślubnych, jakie miały miejsce w kaplicy spowodowana tym, że do kościoła najpierw przyszły dzieci z babcią, a tylko potem rodzice.
3. Grodzieński slub
Innym razem na Białorusi w Indurze pod Grodnem widziałem dziwne nabożeństwo w trakcie którego jednocześnie chrzczono dziecko i dawano ślub jego rodzicom. Do sakramentu parę, która przyjechała z okolicy przygotowywała niezmordowana siostra Bernadeta. Sakramentu udzielał litewski Jeuiita o. Kazimierz Żylis.
Nauczyłem się wtedy od niego, że najlepszy sposób walki z aborcją to wielodzietność.
On od swoich parafian pół żartem, pół serio łącząc parę węzłem małżeńskim wymagał, by dzieci było pięcioro!!! Widywałem potem jak w przypadkowych rozmowach z parafianami „sprawdzał”, czy obietnicę już wypełnili, gdy mówili mu, że mają mniej niż 5 dzieci wołał gniewnie „pracuj jeszcze, pracuj”.
4. Kałmuckie śluby
Wielokroć udzielałem ślubu staruszkom.
W Kałmucji para Wiederholerów przeżyła nawrócenie z alkoholizmu dzięki sakramentowi małżeństwa, którego udzieliłem dwojga Niemcom ponad 80-letnim starcom. Cała wieś była pod wrażeniem nie tylko faktu, że na „polskie modlitwy” chodzą też Niemcy, których powszechniew uważano w okolicy za Baptystów. Dziwiło wszystkich, ze starszy pan, który przez całe życie tułał się po knajpach, nagle zaczął z wielką gorliwością się modlić. Najbardziej zdziwiona była jego własna żona. Nie będę tłumaczyć ile szczęścia to wniosło w jej życie.
5. Rostowskie wesele.
W Rostowie Niemka Łucja Hoffman zaślubiła swego męża Rosjanina Czernowa też po 60-tce.
Nigdy nie mieli dzieci a jednak chętnie przyjęli na mój pomysł, by przyjąć sakrament kościelny. Pan Czrnow wyznał, że gdy ich błogosławiłem w budynku "Galerii Sztuki Współczesnej" to jakby "słup ognia" przeszył jego ciało.
Dawałem też ślub pewnemu Ormianowi o egzotycznym imieniu Mkrtycz tzn. Jan Chrzciciel. Również w trakcie kolędy i obrzęd był połączony z sakramentem chrztu. Chrzest przyjmowała dorosła osoba: panna młoda – muzułmanka rodem z Azerbejdżanu.
Ormianie krewni Mkrtycza uznali mnie za „cudotwórcę” z powodu tak niezwykłego zdarzenia. Nie mogli uwierzyć, że uda mi się ją przekonać „by przyjąć chrzest” – tak rzadki wypadek w społeczności Azerów. Katechizacji regularnej wtedy nie było ale na zajęcia ogólne dla wszystkich parafian chodziła zze swoimi znajomymi Ormianami chętniej niż własny maż, o którym mówiono, ze ma w rodzinie wujka kapłana.
6. Sachalinskie wesele.
Dziwny ślub miął miejsce na Sachalinie. Rosyjski oficer metys Koreańczyk z katolickiej rodziny, którego mama z powodu odległości nie mogła uczęszczać do kościoła i stała się aktywna baptystkę zaprosił na swój ślub pastora i włą wspólnotę z odległego miasteczka Krasnodońsk. Katolików było niewielu. Uzgodniłem ze Stangi, że jego samotna mama nie ma przeszkód, by w te uroczystą chwilę odbyć spowiedź i przyjąć komunię św. To był kolejny przykład tego, jak dzieci przyprowadzają rodziców do kościoła w trakcie obrzędu ślubu.
Inna ciekawa para to Niemka Inna i Fiodor Białorus. Też oboje po 80-tce. On zawsze twierdził, że zgodzić się na ślub, ale tylko w kościele. Na Sachalinie była tylko mała kapliczka i do niej on nigdy nie chodził. Gdy jednak udało się zbudować świątynię do ślubu doszło dosłownie w dzień poświęcenia świątyni przy ogromnym tłumie zebranych gości.
W pośpiechu a jednak uroczyście i brawurowo. Na ich twarzach widniały dziecięce uśmiechy odmłodzili się nagle o całe 50 lat.
Jeszcze inny ślub na Sachalinie udzielałem latem na daczy. Zebrało się pewnie ze 20 osób: dzieci i wnuki. Był bogaty stół kamery i śpiew ptaków. Rodzice zmobilizowali swe dzieci i wkrótce wnuki uroczyście przystąpili do ołtarzy w starej sachalińskiej kaplicy.
7. Watykanskie wesele – Sopka Miłości
Julia i syn Iriny Albert komersant i judoka…dzieki uporowi mamy przyprowadził do kapliczki na dalekiej Kamczatce na ulicy Sowieckiej swoją narzeczoną Julę. Dziewczyna była Prawosławna ale podobało się jej u nas. Z czasem zastąpiła mamę Alberta, która pomagała mi w Karitasie. Stała się jak to nieraz bywało bardziej aktywną parafianką niż jej mąż rodowity katolik.
Zawdzięczam taką przemiane pomysłowi, który zrodził się nagle w trakcie przygotowań do jubileuszowej pielgrzymki młodziezy do Rzymu. Młodzi wlaśnie odwiedzili ZAGS i mieli zamiar mnie prosić o ślub kościelny. Zażartowałem,żeby troszkę poczekali to może ślub da im papież na Watykanie.
Oczekiwać od Jana Pawła II takiej łaski pośród wielu zajęć jubileuszowych było naiwnościa tym niemniej udało się dowieżć oboje młodych do Rzymu i piękny obrzęd w obecności kilku tysięcy pielgrzymów ze Wschodu odbył się w kościele san. Gerardo. W sierpniu 2000 roku. Miejscowi parafianie zafundowali im noc poślubną w okolicznym luksusowym hotelu.
Jedna z głównych gazet rzymskich zdaje się Avvenire poświeciła temu wydarzeniu pół szpalty w świątecznym numerze.
Na Kamczatce jest równiż bardzo symboliczne miejsce.
W 1854 roku zgineło w bitwie w Pietropawłowsku około 300 francuskich i angielskich marynarzy.
Na ich mogiłach zbudowano kapliczkę a górę u podnóżą, której oni polegli nazwano „sopką miłosci”.
Głównie dlatego, ze tam kojarzyło się wiele par na randkach w romantycznym zakątku miasta i tam potem wiele par po ślubie przyjeżdżało składać kwiaty, wypijac szampana i robić pamiątkowe zdjecie.
Obawiam się, ze niewiele z tych par zawierało sakrament małżeństwa w cerkwi, lepsze to jednak w moim odczuciu było miejsce dla „rytualnego” spotkania niż pomnik Lenina, bo zwykle pod nim spotykaja się młode pare zaraz po odwiedzinach w ZAGS-ie.
8. Kaplica Miłości.
Latem 2005 już na Ukrainie w Makiejewce, zgłosiło się do mnie póżnym wieczorem dwoje młodych ludzi. Wydało mi się, że są miejscowi. Mieli zadowolone twarze i przyjazne co rzadkosi9e zdarza przy pierwszym spotkaniu z obcymi. Zdąrzyłem im pokazać kapliczkę bez dachu ale z wyraznymi konturami przypominającymi Assyż św. Franciszka. Chciałem, by tak było ale nie dzieliłem się zbytnio swoim planem. Tu na Ukrainie niewiele to znaczy dla miejscowych prostych ludzi. Gdy jednak chłopak z wyrażnym włoskim akcentem wypowiedział słowo „Porcjunkula”…byłem wyrażnie wzryszony. Okazało się, że dziewczyna, miejscowa Ukrainka z Makiejewki znalazła go sobie we Włoszech po 4 lat6ach pracy i ma zamiar poślubić. Chłopak marzył, by ślub odbył się w kościele. Zaofiarował sporą ofiarę, by kaplica była piękna. Gdyśmy ją poświęcali w dzień św. Franciszka opowiedziałem dziennikarce, która zapytała o sponsorów budowli całą tę historię. W „wieczornej Makiejewce” pojawił się artykuł pod ttytułem „kaplica miłości”.
Epilog
Upór z jakim udzielałem śluby często w w pośpiechu przy różnych okazjach wręcz na środku drogi (tak było w miasteczku Celina, które było na tyle pogrążone w błocie, że nie mogąc dojechać do ich domu w wyznaczony dzień w trakcie pielgrzymki MB Fatimskiej, zaprosiłem ich na rozstaje dróg i jak tylko mogłem uroczyście w obecności młodzieży, sióstr i kapłana z Rostowa pobłogosławiłem parę i pojechaliśmy z figurą dalej)… przypomina mi wyznanie Św. Pawła: "w dobrych zawodach wystąpiłem, wiary ustrzegłem a na koniec czeka na mnie wieniec chwały”.
W Rosji uważają, że śluby dokonują się na niebie. Ja mam wrażenie, że swoim uporem potwierdziłem prawdziwość tej tezy wielokroć.
Ks. Jarosław Wiśniewski