Wśród świętych kościoła są już trzy Teresy i wszystkie Karmelitki... wkrótce Ojciec św. doda Teresę z Kalkuty, to będzie wyłom w tradycji... Ja chcę zaproponować jeszcze jeden wyłom i, żeby zabrzmiało bardziej intrygująco powiem, że chodzi o żyjącą osobę. Opowiem o swojej mamie i nazwę ja również karmelitką.
O tym, że chcę tak mówić o żyjącej mamie zdecydowała straszna wiadomość z Polski. Tu po 40 dniach spędzonych w Japonii po wygnaniu z Rosji dowiedziałem się, że niewinny rak jelita grubego, nagle okazał się złośliwą forma raka wątroby... morfina, utrata przytomności. Nie mam jeszcze potrzebnych pieniędzy ani pojęcia jak kupować bilet ale już do niej lecę... myślami.
Nazwałem ją karmelitką z trzech powodów: imię patronki, miejsce urodzenia i powołanie zakonne. W rodzinnym domu mamy w Lubiankach największy obraz nad łóżkiem babci przedstawiał Teresę dzieciątka Jezus i choć niewiele wiedziałem o jej życiu to od dziecka pamiętam jej wzrok... zamieniał małą drewniana chatkę w tajemniczą kaplicę. Ciągnęło mnie zawsze do tej chatki... bardzo tajemnicza.
Babcia też... umiała rozmawiać z obrazami... nie mając żadnego wykształcenia... była mistyczką, jestem pewien. Bardziej niż ona znana we wsi była prababcia jako akuszerka tzn. lekarz wioskowy. Ona była najpobożniejsza i ona zdecydowała o imieniu mamy, a także szykowała ją do zakonu. Lubianki leżą o 2 km od klasztoru cudownej Matki Oborskiej. Mama lubiła się uczyć... dziadek ukończył 3 klasy carskiej podstawówki i uważany był za mądrego toteż naznaczony został sołtysem. Z trudem przełknął wiadomość, że mamie nie starczy 7 klas i zarządził by chodziła się uczyć pieszo 12 km do Rypinia... wstawała o 5 rano i uparcie chodziła... swoim uporem przekonała dziadka, więc przeniósł ją do szkoły w Lipnie gdzie byli krewni i mogła z nimi mieszkać. Liceum kończyła zaocznie bo zdarzyło się nieszczęście... jako 17-letnia dziewczyna przeżyła operację prawego ucha. Straciła piękny warkocz, 50% słuchu, nerwy twarzowe i... radość życia w zakonie. 10 lat trwała rekonwalescencja i te lata mama spędziła jako nauczycielka w Rudzie koło Skrwilna, gdzie obecnie mieszka. Tato też z tych stron (pomorsko-kujawskie), o 3 lata młodszy uparł się i poślubił mamę, a za rok urodziłem się ja.
Dopiero po święceniach dowiedziałem się, że planowała w modlitwie mnie ofiarować kościołowi... cały czas ciąży w zamian za siebie, gdybym to wiedział wcześniej może bym został karmelitą... a tak błąkam się po całym świecie jako "bezpartyjny" misjonarz.
Co mama jeszcze obiecała Bogu nie wiem, ale dwaj młodsi bracia też patrząc na mamę próbowali zostać księżmi... gdy im nie wyszło dokładała sił, by zakończyli inne studia... to wszystkim u nas wiadomo że oddała wszystko dzieciom... jej innym marzeniem było zamieszkać w mieście... stale odkładała na książeczkę mieszkaniową, a zabierała włożone pieniądze kiedy kolejne dziecko "szło na studia", znany Polski schemat. Ileż matek tak postępuje... ilu się to nie udaje. Mama była uparta. Czwórka dzieci "wyszła na ludzi". Piąty jej dzieciak: tata i choć również chory nie obrazi się że tak go nazwę: poeta. Cały trud kształcenia dzieci mama wzięła na swoje plecy. Kiedy zdawało się, że może odpocząć - nowy etap: dorosłe dzieci wołają o pomoc "Mamo przyjedź, pobądź z wnukami chorobliwe przy tobie szybko zdrowieją". Mama zrobiła też pielgrzymkę do Rosji akurat wtedy gdy kozacy planowali zniszczyć zbudowany klasztorek sióstr a nas wypędzić z Rosji lub zabić (1994). Co roku czekała na wakacje nie mnie jednego, bo zabierałem czasem 10 czasem 40 osób. I wszystkim znalazła miejsce u przyjaciół. Zimą i wiosną rozsyłała tysiące listów z prośbą o pomoc dla misji. I tak zdobywała dla mnie środki do życia w dalekiej Rosji, o której tak mało wiedziała przedtem a to dziś jej druga ojczyzna, tak samo jak dla mnie!
W jej życiu było wiele marzeń... największe iść do Częstochowy... z jej chorobami, tarczyca etc. A także ciągła praca, to było nie do pomyślenia... toteż robiła codzienną pielgrzymkę do kościoła póki nie złamała nogi. Moja mama stała się podobna do papieża przez swoje choroby... nie widziałem jej już dwa lata i nadal nie wiem czy zdążę zobaczyć ale tak ją sobie wyobrażam... siwiutka, zgarbiona, troszkę z bólu i operacji, zaciśnięte usta.
Mama ofiarowała mnie potrójnie: do seminarium, dla Rosji, a ostatnio gdy pisałem, że mogą mnie wyrzucić i marzę o Chinach... odpowiedziała, że mi błogosławi i że prosi o wizytę gdy tylko będę mógł... oto mogę i muszę. Jeszcze nie mam w dodatku pieniędzy ani praktyki jak latać z Japonii ale już myślami jestem przy niej, bo jest tego warta.
Pytam się jednak, czy to nagłe pogorszenie zdrowia to nie jest skutek uboczny tych nadmiernych ofiar. Wiem... jadę jako syn marnotrawny, ale też chcę zapytać słowami kaznodziei z pewnego pogrzebu: czy pojawią się w szpitalu ci panowie, co ranili jej serce.... krzywdząc syna. Tak mówiono w 1984 gdy zmarł ks. Popiełuszko, tak mówiono o mamie ks. Suchowolca i innego kapłana z Wasilkowa. Ja nie umieram, to mojej mamie serce pęka. I dlatego poświęcam jej ten krótki artykuł. Dla mnie choć żywa to już święta. Chwaląc ją oddaję hołd 30.000 kobiet (matek księży) w Polsce i 500.000 na świecie, które przecież nie zawsze usłyszały pochwałe o sobie jak to możemy usłyszeć o Małgorzacie Bosco... mamie Jana i wszystkich salezjanów.
Bóg zapłać mamo Tereso - karmelitko z polskiej wioski.
ks. Jarek Wiśniewski - Japonia
PS. Text publikowany w marcowym numerze "Apostolstwa Chorych". Spotkać za życia nam się nie udało. Mama zmarła 5 dni po otrzymaniu tragicznych wieści. Zdążyłem na pogrzeb: było to bardzo pogodne, wręcz "urocze wydarzenie". Rodzina zjawiła się w komplecie i na moją zdecydowaną acz dziwną prośbę nikt tego dnia nie płakał.