Wybierz swój język

W pierwszej czesci opowiesci o Seminarium zabraklo miejsca dla czesci personelu, zwlaszcza osob które wspieraly nasz codzienny byt nie poprzez wyklady ale cicha, mrowcza posluge na kuchni, furcie, za kierownica seminaryjnej ciezarowki. Mam na mysli siostry "skrytki"z dlugoletnia przelozona Zofia, ks. Michalca, którego potem zamienil ks. Jerzy.

Zasuszonego starca Stanislawa rodem spod Lidy, który przeszedl zsylke w 1939 i wszystko by oddal dla klerykow. Za malutka zaplate po calej diecezji z nami jezdzil do pozna, by zebrac ofiarowane dla nas ziemniaki, zboze na chleb i inne lakocie. Był na furcie i za kierownica pan Tekielak, ojciec jednego z klerykow.

Dodam dwie swieckie osoby, które wykladaly nam fonetyke i medycyne pastoralna. Pani Zosia ze Szkoly Teatralnej i pan Jan Szafraniec z Akademii Medycznej. Tuz przed moim wstapieniem do alma mater zostal kaplanem pewien pan bardzo podeszlego wieku, który jako swiecki wykladowca uczyl naszych klerykow laciny a potem sam stal się klerykiem. Swiecenia otrzymal zdaje się w Drohiczynie a posluge pelnil jako kapucyn zdaje się w Przasnyszu. Zdarzylo mi się go widziec na 600 lecia Chrztu Litwy. Ojciec Szelachowski miał wtedy 80 lat, dluga biala brode i rzeczywiscie patriarchalny wyglad.

Wieloletnim ojcem duchownym był w tamtych czasach chorowity ale swiatobliwy ojciec Szlegier, bywal i w moich czasach gosciem Seminarium a my jego, bo pozostal w dawnym budynku seminaryjnym na Orzeszkowej kapelanem siostr Pasterzanek i podobnie jak ks. Lewicki zapraszal klerykow do siebie, by glosili niedzielne kazania.

Bez nich opowiesc o Alma Mater bylaby nieprawdziwa.

Przystepuje wiec do najliczniejszej czesci skladowej Alma Mater, tzn. studentow, czy jak się mowi często alumnow naszej uczelni.

Zastalem w Seminarium diakonow, którzy rozpoczynali studia w 1980 roku, sam przyjechalem do Seminarium w 1985 roku, mam tez w pamieci niektórych klerykow jacy wstapili na nasza uczelnie w 1990. Tak wiec moja opowiesc obejmuje glownie lata osiemdziesiate i poczatek ostatniej dekady 20 wieku.

Ostatnie lata Archidiecezji (Wilenskiej) w Bialymstoku i ostatnie lata PRL-u.

Na kazdym z rocznikow było od 10 do 20 osob. Ogolna liczba studentow wahala się pomiedzy 80-100. Na moich oczach przewinely się dwa pokolenia kleryckie: piec starszych i piec mlodszych rocznikow. Powinienem znac lepiej lub gorzej 160-200 osob. Postanowilem opisac wszystkie roczniki wspominajac z imienia i nazwiska wszystkie zapamietane osoby. Nie korzystalem z zadnych szpargalek, czy informatorow. Mój mozg, jedyny material zrodlowy.

Czesc z tych chlopakow nie doszla do kaplanstwa, były to lata kiedy to wszyscy byliśmy inwigilowani.

Ktos nie radzil sobie z nauka, ktos inny obawial się zycia w celibacie. W paru przypadkach mialo się nieodparte wrazenie, ze ktos z klerykow nie ma absolutnie powolania i siedzi tu, bo zostal "poslany" przez SB...

Niektorzy musieli przetrwac zsylke na urlopach dziekanskich, sporo z nich kontynuowalo studia i powrocilo do Alma Mater w randze wykladowcow. Czesc nawet tych zeslanych trafila na misje. Niektorzy choc mlodzi niestety już zmarli.

1980

Jest to epoka wybitnych cenzorow czyli kleryckich starostow. Skleroza zabrala mi ich nazwiska jeden to diakon Wojtek, który po studiach doktoranckich w Lublinie jest dzisiaj bibilista. Kolejny to diakon Stas z Juchnowca, któremu swiecen w Lublinie udzielal Jan Pawel II w 1987-mym.

Sa to klerycy, którzy 4 lata studiow przezyli w spartanskich warunkach na ulicy Orzeszkowej. Gdy przejechali na Warszawska warunki nadal nie były idealne. Przeprowadzka była pospieszna.

Ich decyzja o kaplanstwie rosla w atmosferze polskiego sierpnia. Charakterystyczna postacia tego rocznika był diakon Romek, który wrocil wlasnie z Bialowiezy, tam glownie klerycy "odbywali" urlopy dziekanskie na praktyce. Trudno mi powiedziec jaki był przed urlopem ale wrocil bialutki. Bardzo kontrastowala siwizna z jego mlodziencza twarza. Od samego poczatku miałem kontakt z diakonem Grzegorzem, który przyjaznil się z naszym seniorem Ryszardem. Grzegorz był opiekunem kleryckiego bratniaka. Bardzo dyskretnie i szybko pojal on, ze nie naleze do bogatych i wspieral po cichu ze specjalnego funduszu.

Każdy kleryk z pierwszego roku był tzw. pupilem i miał personalnego wigilatora, zwykle diakona z szostego roku.

Moim wigilatorem wyznaczono diakona Jacka Tomkiela. To czlowieczek niewysoki z okragla twarza, wielkimi okularami i bujna czarna czupryna ze sztywnego "konskiego wlosia". Podobaly mi się w nim dwie rzeczy: wschodni cieply tembr glosu pozbawiony akcentu i pozytywny styl mowienia o wszystkich ludziach, zwlaszca o przelozonych. Zaskoczony byłem, bo zwykle na swieckich uczelniach z tegosmy zaczynali. Oblewalismy blotem wszystkich wykladowcow. Każdy autorytet był po to by go czem predzej obalic. W gruncie rzeczy wiekszosc klerykow tamtej epoki z szacunkiem odnosila się do przelozonych. Jacek, podobnie jak diakon Romuald Balunowski przeszli do Bialegostoku z Ozarowa zdaje się, tam wstapili do Pallotynow ale nie zbyt dlugo zagrzali tam miejsce. Jacek pelnil funkcje organisty a to znaczy, ze miał talent muzyczny. Każdy poniedziałek przed modlitwa wieczorna cwiczyl z nami liturgiczne piesni.

Nasze seminarium w ocenie niektórych gosci spiewalo najlepiej ze wszystkich innych w Polsce. Mam wrazenie, ze nie była to tylko kurtuazja a szczera ocena. Jest w tym spora zasluga mojego wigila.

Do dzis podziwiam jak udawalo mu się utrzymac dyscypline w kaplicy i jak chetnie klerycy poddawali się nauce.

Jacek niezbyt urodziwy chlopiec a mimo to ulubieniec mlodziezy i prawdziwy charyzmatyk, kto wie może hipnotyk... Moglem się o tym wielokroc przekonac, bo zabieral mnie dwukrotnie na oaze do Downar i raz do Tylmanowej kolo Kroscienka.

Jego kazania i prelekcje to seanse hipnotyczne, sam nieraz poddawalem się ich wplywowi i bardzo cenie sobie.

Diakonow było wiecej niż nas pierwszakow totez nie udalo mi się wszystkich ich spamietac.

Był diakon Janek z Kuznicy zwrostem i postawa podobny do Jacka, czupryna troche inna i silniejszy akcent.

Z okolic Kuznicy był tez mój senior Rysiek Pucilowski. Mieszkalismy w sasiednich pokojach. Zadanie seniorow polegalo na tym, by nas po kolezensku pilnowac i formowac. Był dosc lagodny ale stanowczy, Już wtedy miał rzadka bialutka fryzure i wyrazna tendencje do lysienia. Wzbudzal respekt ale nie strach.

Nauczyl swoich podopiecznych odmawiac wieczorna komplete i zawsze szedl spac o 10 tej, czego i nas staral się nauczyc.

W dwu innych koloniach mieszkali seniorzy Leszek Struk i Zdzislaw Karabowicz. Zdzislaw miał spozniony diakonat z powodu choroby. Profoseorowie jednak ufali mu bardzo skoro jego wlasnie opiece powierzyli kilku pierwszakow.

Najbardziej lysy ze wszystkich diakonow ks. Zbyszek Snarski imponowal jako "oazowy as". Był jednym z liderow ruchu charyzmatycznego, który borykal się z pewnymi trudnosciami, ojciec duchowny był sceptycznie do tego nastawiony tym niemniej istnial. Z czasem Zbyszek sam zostal ojcem duchownym i mysle, ze dla klerykow charyzmatykow nastal dobry czas.

Na tym roczniku przewazali bialostoczczanie i oni zadawali ton.

1981

Najskromniejszy ilosciowo rocznik to wybitni indywidualisci. Mam wrazenie, ze pamietam ich wszystkich...

Najprzystojniejszy i troche zniewiescialy ks. Grzes Boraczewski. Inny student tego roku to syn wspomnianego furtiana (podobnego do generala Jaruzelskiego), zamkniety w sobie, cwaniaczkowaty ale sympatyczny z wygladu i nie mniej przystojny blondyn ks. Wojtek Tekielak.

Jeszcze jeden playboy z Krypna to mój "krewniak" Marek Wisniewski, rownie sympatyczny jak poprzedni, najwiekszy humorysta i krzykacz. Najmniej sympatyczny z wygladu ale bardzo charakterystyczny Grzesio Kaszuba.

Kaplan, który w czasach kleryckich pelnil tak jak i ja role Stanczyka. Obecnie na ile wiem leczy się od zaleznosci alkoholowej. To takie popularne w Polsce schorzenie, wiec mysle, ze nikogo nie zaszokuje znana na pewno informacja. Mowie o tym by było wiadomo jak rozne losy czekaja beztroskich klerykow w przyszlosci.

Ksiadz Grelecki jako szef kola filozoficznego mimika i slowem nasladowal ksiedza Gladczuka, swego mistrza.

Wojtek Poplawski lysawy i piegowaty rudzielec nazywany "Rycerzem", bo kierowal Rycerstwem Niepokalanej". Zdawal się nam wtedy jakby nie z tego swiata. Powolny, flegmatyczny w dzialaniu i w mowie. Potrafil być jednak stanowczy, precyzyjny a nawet pedantyczny.

Jeszcze bardziej flegmatyczny charyzmatyk Andrzej Walendziuk. Widywalem go godzinami kleczacego na prywatnej adoracji, czlowiek delikatnej budowy ciala, chorowity astenik był autentycznie pobozny i pewnie się nie zmienil.

Był tam tez chlopiec z Czarnej, Andrzej zwany "Prezesem". Przystojny blondyn z podkreconym kosciuszkowskim nosem, miał udac się na urlop dziekanski z powodu jakiegos glupstwa on jednak pojechal na urlop do krewnych z USA i tam po kilku latach zostal kaplanem skad przyslal pozdrowienia i były na refektarzu uroczyscie odczytane.

Ks. Andrzej Dowgiert, chudzielec z orlim nosem i ostrym jezykiem, znerwicowany kleryk z Sokolki, zapraszal mnie czasem na papieroska a kiedys zabral do miejscowego meczetu. Pisal magisterke o polskich Tatarach i tam zbieral o nich material.

Diakonat i swiecenia kaplanskie otrzymal ze spoznieniem. Spedzil bowiem rok na "dziekance" tym razem w "Zwierzyncu" a nie Bialowiezy. Tam po raz ostatni dal mi papieroska. Przylapany przez ojca duchownego na goracym uczynku postanowilem ostatecznie zaprzestac z paleniem. Dwadziescia lat minelo i stres okazal się skuteczny, totez za papieroski jestem Andrzejowi wdzieczny. Z czasem trafil on na misje do Afryki i choc nic o tym nie wiem przypuszczam, ze radzil sobie dzielnie.

Razem z tym rocznikiem przyjmowali swiecenia jeszcze dwaj "nieszczesnicy", koledzy kursowi naszych seniorow, popularnie zwani "ptakami" jeden z Suchowolskiej parafii, nie pamietam niestety nazwiska, drugi z Moniek, ks. Niebrzydowski. Ponoc w niedozwolonym czasie odwiedzali znajomych w tym samym domu i na tej samej klatce schodowej, gdzie swoje mieszkanko miał nasz dlugoletni rektor Mieczyslaw Swidziniewski. Spotkanie twarza w twarz na "samowolce", kosztowalo ich utrate calego roku. Tym niemniej sa kaplanami i spisuja się dzielnie. Ksiadz Niebrzydowski dziala w Polsce, jego kolega przeszedl Afryke i zdake się osiadl w Ameryce.

Wielu z tych co przeszli dziekanki i zdawali się nic nie warci to dobrzy ksieza a nawet misjonarze.

1982

Piotrek Kasperczak, dzis mieszka we Francji, był naszym infirmerem, to znaczy rozdawal nam lekarstwa i udzielal pierwszej pomocy, gdy komus rozbolala glowa albo się zaziebil. Mielismy na te okazje specjalny pokoik zwany infirmarium. Trzeba tam było plackiem cicho lezec, bo pietro wyzej był pokoj rektora i mogl przyjsc aby sprawdzic czemu chory nie spi albo wrzeszczy.

Piotrek już w tamtych czasach jak wielu absolwentow Suchowolskiego Liceum, pasjonowal się Francuskim i jak widac pasji nie zmienil.

Był tam na roku kleryk Wojtek Marat. Kedzierzawy, rozdygotany sangwinik z gesta szczecina na twarzy i wielkimi okularami. W kaplanstwie rozbil się w wypadku samochodowym i dlugo leczyl pekniecie w kolanie. Ten czas gdy chodzil o kulach i nie mogl pracowac w parafii wykorzystal na studia doktoranckie.

Wojtek miał talent aktorski jak wielu kolegow z roku. "Sokrates", czyli Andrzej Maslowski, eodem spod Augustowa. To jeszcze jeden z klubu "zeslancow", był on autorem sztuki o sw. Kazimierzu, która na 400 lecie wlasnie ten rocznik przygotowal wspolnie z profesorem ze szkoly Teatralnej.

Sylwek Szyluk, niedoszly Chrystusowiec, pasjonowal się Norwidem i literatura. Sympatyzowal mi bardzo ze względu na moje "karykatury" i wiersze. Nie skrywal tez sympatii do mojej siostry, gdy mnie kiedys odwiedzila. Wspolnie z nim wypuscilismy pierwszy numer kleryckiej gazetki FENIKSA.

Na tym roczniku był jeszcze jeden starzec pan Stasio Slusarek, który do samej emerytury pracowal w Technikum Elektrycznym jako wykladowca fizyki i te nawyki profesorskie mu do konca pozostaly. W modlitwie i kazaniach tylko o atomach zesmy slyszeli i widzac jego gestykulacje padalismy ze smiechu.

Kolejny kleryk Snarski, tym razem Adam. Daleki krewny Zbyszka charyzmatyka. Adam był w armii i ciagle mu to wypominana nazywajac kapralem czy jakos tak.

Na tym kursie był jeszcze jeden Andrzej Maslowski, zdaje się on był kolejnym cenzorem w przyszlosci. Pisal magisterke o bialostockich unitach ze Swietej Wody, widzialem u niego kserokopie "ruskich metryk".

Pochodzil z Bialostockiej parafii sw. Kazimierza. Jako neoprezbiter również przezyl ciezki wypadek, (odwiedzalem go wtedy w domu) i podobnie jak Wojtek zrobil w tym czasie doktorat.

Przyjaznil się bardzo z klerykiem "Stryjem" z Tykocina, to kolejny na tym roczniku "lomzyniak". Stryjo nie poszedl sladami kolegi zdaje się , jak i Grzes Kaszuba się również się leczy.

Kantor z tego rocznika zdaje się Marek, Bialostoczanin. Z kregu charyzmatykow, również pobozny, dobroduszny czlowiek, nieoczekiwanie odszedl z katechetka i sam również ta praca się zajal.

Jeszcze jeden kleryk, który odszedl z Rozanegostoku czy to z Dabrowy miał ciekawe nazwisko Andronik. Trudno powiedziec czemu odszedl, zdaje się tak mu poradzono. Ponoc slabo się uczyl, był balaganiarski i niekolezenski. Troche mu się przygladalem, bo prawdziwie był dziwaczny i dlatego moglbym się z ta opinia zgodzic.

1983

Dosyc liczny i bardzo zwarty "rocznik chuliganow". Nigdy nie dali się przylapac choc lubili szydzic i balaganic. Wiekszosc tego rocznika zrobila magisterki pod kierunkiem ojca Holodoka lub ksiedz Krahela. Jeden z nich zrobil doktorat z historii i stal się nastepca mistrza. Mowa o Tadku Kasabule, skromnym, drobniutkim kleryku z Goniadza. To on był z czasem kleryckim cenzorem i spisal się bardzo dobrze.

Zrobili ladna sztuke w podziemiach swietego Wojciecha o Zmartwychwstaniu Panskim z elementami pirotechniki. Niektóre siostry krzyczaly ze strachu, gdzy kamien odlatywal z pustego grobu.

Ci chlopcy lubili grac w pilke i chetnie chodzili calym niemal rocznikiem. Dobrze gral Marek Stankiewicz(obecnie misjonarz w RPA) i Bodzio Poplawski. Ciekawa rzecz nasze dwa seminaria Bialystok i Drohiczym w zawodach kleryckich były lepsze od takich wielkoludow jak Tarnow, Krakkow czy Warszawa. Czasem bywalem jako kibic i pilnie się przysluchiwalem, czy aby nie klna, gdy sfauluje ich przeciwnik i czy nie trafi się draka. Pikiel Grzes, niewysoki tez futbolista jeśli się nie myle, pozatym ekscentryk i erudyta.

Andrzej z Chodorowki, najglosniejszy kleryk i najweselszy. Zdarzalo się mu jednak mocno zachorowac. Mowiono ze miał kilka litrow wody w plucach i trzeba było robic punkcje. Ostatnio gdy byłem w Polsce bral się dzielnie za budowe kosciola w poblizu Filharmonii.

Kleryk Rynkowski, mój proboszcz w przyszlosci w Czarnej Bialostockiej i budowniczy nowego kosciola Jezusa Milosiernego, już jako kleryk miał tytul i funkcje proboszcza. Tak nazywalismy odpowiedzialnego za zakrystie i porzadej w kaplicy.

Antoni Paniczko lysawy kleryk z milym usmiechem na twarzy, nie nadawal się do sportu, był troche otyly wiec wolno biegal. Był jak wskazuje nazwisko troche lekliway, lecz jak Zagloba rubaszny i dobroduszny.

Andrzej Brzozowski troszke nizszy od Zbyszka Karabowicza ale tez by się nadal na koszykarza.

Rysio Krutul, troszke starszy wiekiem, bardzo solidny i rozmodlony kleryk. Znalazl sobie pare sposrod katechetek i tak jak kantor z poprzedniego roku do pokrewnej branzy katechetycznej dobrowolnie przeszedl.

Troszke oddzielnie trzymal się Zbyszek rodem z podwarszawskiej Pilawy z diecezji Siedleckiej. Miał operowane oko i jak opowiadal, z powodu zdrowia był usuniety. Jego dziwne zachowanie w seminarium i w kaplanstwie daje powody, by doszukiwac się tez innych przyczyn. Ze względu na skandal obyczajowy jakiego stal się autorem na pierwszej parafii w Jasionowce jakis czas odszedl z kaplanstwa i mieszkal w Augustowie... z mezatka. Pewnie zalowal tego co narobil i staral się jakos naprawic. Chyba się mocno staral bo dano mu nowa szanse... Zbyszka na krotko wyslano do Rosji w te same okolice gdzie pracowalem ja. Chyba cos nie wyszlo bo wyjechal zanim zdazylismy się spotkac. Znalem go dobrze, bo chodzilismy do tej samej chorej, do pani Zofii Zak. Podobnie jak i mnie w jakiejs czesci kaplanstwo mu wymodlila wlasnie ona. Co robi dzis, czy znalazl prace zgodnie z powolaniem czy może chodzi po manowcach nie wiadomo. Wiadomo jednak, ze niektórych kaplanow wlasnie taki pokretny los czeka i nikt z nas nie jest od tego ubezpieczony. Często ten temat wychodzi w wieczornych kleryckich rozmowach. Mam jednak zal ze żaden z profesorow otwarcie na wykladach go nie podejmowal. Swego rodzaju tabu. Zal ale bywa i tak.

1984

Rocznik Kazimierzowski. Do chlodnych i niewykonczonych scian seminarium wprowadzali się jego pionierzy.

Wyklady jak u cystersow przeplatane były praca. Zanim jeszcze wreczono sutanny już trzeba było mieć stroj roboczy. Cenzor na refektarzu odczytywal liste "robotnikow", jeśli byli chetni poza kolejka bardzo się z tego cieszyl.

Podobnie zgrany był rocznik Marka Ciesluka. Zdaje się on był starosta. Przedziwne ile energii miescilo się w tym niewysokim i chudym chlopcu. Ponoc miał siedmioro braci i siostr, pochodzil spod Starosielc. Przejal kleryckiego bratniaka i swietnie to robil. Dzis wyklada lacine. Zmienilo się pokolenie. Mam nadzieje, ze nie morduje klerykow jak to bywalo poprzednio.

Duchowym guru na roczniku był Darek Mateuszuk. To on agitowal kolegow by na kazdej przerwie zbierac się na kawke i wszyscy robili to chetnie. On również miał humor i postawe Zagloby i jest dzis wazna w diecezji osoba, pracuje w sadzie koscielnym. Zbys Recko, jego cien i kontrast wysoki chudzielec znany z niewyraznej i szybkiej wymowy jak automat, uspokajal się gdy spiewal i gral. Objal tron organisty po Jacku Tomkielu i kontynuowal dzielnie jego prace. Wiele mi pomogl gdy był na czwartym roku a j jako trzeciak mieszkalem z nim w pokoju. Zauwazyl, ze mam dobry pomysl na sztuke ale brak mi na to smialosci, niewiele mowiac sam się w to wlaczyl, zrobil piuski dla biskupow i mitry i opracowal muzyke do wierszy a także dobral chorek z innych rocznikow, by było tlo muzyczne do sredniowiecznej legendy o Mendogu. Zbyszek pasjonowal się harcerstwem i to on zrobil kilka przedstwaien patriotycznych. Niewiele mowiac urzadzil nam na strychu piekna kafejke.

Jurek Kolnier chudziutki blondynek z haczykowatym nosem i cieniutkim glosem zostal naszym kolejnym kantorem.

Krzysio Rudzinski z Suchowoli dobry material na aktora. Chudy z dlugim orlim nosem i dziewczecym glosem wyladowal tak jak Piotrek Kacperczak w wymarzonej Francji.

Krzys Romanowski z Suchowoli przyjaciel Darka i Zbyszka. Jeden z prymusow na roczniku, obecnie pracuje w Niemczech. Fred Romanowski, rubaszny. Ogromna lysinka i wylupiaste oczy, moznaby się przestraszyc zobaczywszy w srodku nocy. Wszystko jednak znikalo gdy się slyszalo jego zarty. Jakis czas był administratorem parafii w Czarnej i tam go do dzis wspominaja za jego rozmownosc otwartosc i dobroc.

Zagadkowym klerykiem był Grzesio Boltruczuk, trzymal się troche na uboczu ale gdy zartowano to i on szczerze "chrzakal".

Wiesio Kondzior cicha woda jak to bywa brzegi rwie. Niezle gral na gitarze. Zapisal się do warszawskiej szkoly misyjnej i z czasem odlecial najdalej. Był jakis czas na Filipinach, wrocil na krotko lecz znow pojechal tym razem do USA. Przyjaznil się w Seminarium z Jurkiem Krasnickim zwanym "smokiem" sam nie wiem dlaczego takie przezwisko. Jurek lubil futbol i po cichu marzyl o misjach. Pracuje dzis w RPA.

Na ten rocznik z naszego przeskoczyl "student" Kakareko, bo był zdolniejszy i bardziej utytulowany, szybko wyczul ducha tej malowniczej gromadki i choc niewysoki wzrostem pil kawy tyle samo co wielki Mateuszuk. Dzis student jest szefem Wielkiego Guru Darka, bo oficjalem w sadzie biskupim a w Seminarium uczy to co zna najlepiej Prawo.

W zamian za studenta ten rocznik oddal nam az dwu swoich adeptow. Andrzej Sokolowski, znany jako Piotek i Jurek Rojecki czasem "pickiem" zwany. Obaj przeszli katusze zsylki w Ksiezyno i Starosielcach. Mieli tam dobrych opiekunow wiec powrocili ze zsylki szczesliwie i dolaczyli do najmniejszego w tych latach rocznika....

1985

Może warto zaczac od tego, ze wlasnie w tym roku akademickim, gdysmy zaczynali, w Rosji zaczela się pierestrojka a na Ukrainie wybuchnal Czernobyl. Kosciol w tym czasie szykowal się do millenium poprzez Rok Maryjny. W Polsce po raz wtory po parafiach chodzil Czestochowski obraz.

Atmosfera była przedziwna. Jeszczesmy zyli w trwodze stanu wojennego i smierci ksiedza Popieluszki.

Trwaly podroze Jana Pawla II po swiecie, a także widzenia w Medjugorje. W polskich kosciolach zbierali się aktorzy i cala inteligencja na "Tygodniach kultury".

W takich okolicznosciach startowal mój rocznik w podobnych rodzily się powolania moich rowiesnikow.

Było nas jedenastu i rozmieszczono nas w trzech "koloniach", kazda kolonia po trzy pokoje z jednym telefonem w korytarzu dla wewnetrznego uzytku(można było dzwonic na furte, do profesorow, do biblioteki i innych kolonii) i jedna lazienka. Pokoje były dwuosobowe ale seniorzy mieszkali sami. Takim sposobem w kazdej kolonii moglo mieszkac po 4 pierwszakow. Ponieważ jednak było nas 11 tu to jeden pierwszak musial mieszkac sam. Zdaje się był nim "student" tzn. Andrzej Kakareko. Traktowany wyjatkowo ze względu na tytul magistra jaki zdobyl na wydzile prawa miejscowej filii Uniwersytetu Warszawskiego.

Za jakis czas i w naszej kolonii zabraklo jednego lokatora. Był nim Jozek z Jalowki, starszy od nas chlopiec, który jak twierdzil, odszedl z powodu laciny zaraz po pierszym semestrze. Potem jednak wydalo się ze nie miał matury i bal się, ze zaocznie nie uda mu się jej zdobyc.

Seniorami procz Ryska byli ksieza Karabowicz Zdzislaw i Leszek Struk, wzrostem w diecezji najwyzsi. Stosownie do wzrostu mieli obaj wiele talentow i do dzis sa szanowanymi kaplanami w diecezji.

Mnie nazywano z poczatku Brezniewem za moje brwi geste i sympatie wschodnie. Potem Zibi wymyslil mi tytul Lotysza w trakcie robienia sztuki, Krzysiek Romanowski nazwal mnie "Stiopka". Widac z relacji, ze troche mnie lubili zwlaszcza starszacy z roku Ciesluka. Nasz rocznik jednak był zimny, malo przyjacielski. Może tacy byliśmy dretwi a może zrobiono nas takimi. Gdy wstepowalem do Seminarium był już 9 wrzesnia. Do rozpoczecia zajec zostawal tydzien a było nas tylko siedmiu. Ponieważ miałem na bakier z komuna myslalem w sercu sobie:"jeśli ktos nagle przyjdzie jeszcze po mnie, nie wykluczone, ze będzie to wtyka". Pilnie studiowalem zachowanie moich kolegow i typowalem na Toska z Moniek. Z jego pojawieniem się pojawily się również afery ciagle cos ginelo a zwlaszcza u niego. Był bardzo sprytny i przewrotny. Mysmy podpadali często a on z kazdej afery wychodzil bez strat. Umial chodzic suchy miedzy kroplami deszczu. Wlasnie ta umiejetnosc mnie irytowala. Nie miałem do konca zadnych dowodow, jednak na piatym roku tuz przed diakonatem Tosiek "dobrowolnie" i chyba bez zalu odszedl.

Było az trzech klerykow z Dabrowy. Bracia Janek i Czesiek. Otarli się o Salezjanow ale u nas im nic nie wyszlo.

Zajmowali się aktywnie sportem zwlaszcza Czesiek, lubil walki wschodnie. Janek przywiozl z domu dobry sprzet z kolumnami do przesluchiwania plyt i kaset. Staral się po odejsciu kontynuowac studia na ATK w Suwalkach, kto wie może zakonczyl skutecznie i gdzies uczy religii.

Franek trzeci Dabrowianin z fizjonomia Pilsudskiego, za żadne skarby nie chcial rozstac się z wasami czym podpadl rektorowi Swidziniewskiemu. Odzszedl na dziekanke zdaje się po drugim roku i wzmocnil swoja osoba i tak dwukrotnie od nas liczniejszy o rok mlodszy rocznik.

Franek uczyl w szkole przed Seminarium zdaje się matematyki. Miał wiec pewne dorosle nawyki i bulwersowal się moimi wyglupami choc z czasem odkryl również w sobie, ze może być smieszny i rubaszny. Po prostu jak wspomnialem nasz rocznik nie dawal rozwinac mu skrzydel. Było jakos nijako poki dwaj koledzy z dziekanek do nas nie przyszli.

Franek uczyl w szkole przed Seminarium zdaje się matematyki. Miał wiec pewne dorosle nawyki i bulwersowal się moimi wyglupami choc z czasem odkryl również w sobie, ze może być smieszny i rubaszny. Po prostu jak wspomnialem nasz rocznik nie dawal rozwinac mu skrzydel. Było jakos nijako poki dwaj koledzy z dziekanek do nas nie przyszli.

Piotrek Sokolowski, urodzony aktor. Czlowiek o miekkim sercu. Lubil o roznych sprawach poplotkowac. Był moim powiernikiem i jak spiskowiec dzielil się pewnymi tajemnicami. "Czestowal" mnie kasetami z dobra muzyka i informowal jaki aktualnie mam rejting wśród klerykow. Zdaje się, ze na trzecim roku był najwyzszy, potem tylko spadal. Kiedysmy doszli do diakonatu sprawowal najwazniejszy urzad klerycki był cenzorem i to cenzorem historycznym. Akceptowali go zdaje się wszyscy klerycy, co jest rzadkim sukcesem. W czym tajemnica jego sukcesu, nie wiem.

Jurek miał pasje do pstrykania. Jakos z poczatku nie było tego widac. Z czasem oddal się temu bardziej niż powolaniu do kaplanstwa, które niewatpliwie miał lecz się obrazil, gdy po zlozeniu wszystkich egzaminow na szostym roku odmowiono mu swiecen, czy tez odroczono na niewiadoma przyszlosc.

Był wielkolud Kaminski z parafii sw. Stanislawa i dosc dobry był w nauce. Nie był jednak lubiany za swój trzypietrowy nieadekwatny smiech i mlaskanie przy rozmowie jezykiem. Jedynym jego kolega z poczatku był Krzys Bolesta z wojska. Krzys był naiwnym klerykiem i latwo się poddawal na Darka intrygi i zabawy. Zdawalo się ze to papuzki nierozlaczki lecz wreszcie cos się rozerwalo na zawsze.

Dla mnie kolega od poczatku był Bodzio Zieziula zwany Zuzlem. Jak wspominalem znam od podszewki jego rodzinke i dalekich krewnych. Ciagnalem go do siebie do Rosji, miał chec lecz ja byłem slabym agitatorem. Powiedzial mi kiedys listownie, ze w Kurii będzie w stanie mi wiecej dopomoc. Uwierzylem na slowo i czekam, bo ekonom to figura nie byle jaka można na czarna godzine prosić o wsparcie.

Najzdolniejszy był Piotrek Jarocki. Magisterke obronil już na czwartym roku. Miał jednak jeszcze inna pasje. Spotykal się ukradkiem z dziewczyna, która zabral do USA skad wrocil jako agent ubezpieczeniowy i stara się ubezpieczac dawnych kolegow. Mam nadzieje, ze jest szczesliwy i bogaty. W dzien swiecen zrobil nam mily prezent. Zadzwonil i pozdrowil zza oceanu.

1986

Na mlodszym od nas roczniku znow się zdarzyla podejrzana sprawa. Wstapili do nas dwaj chlopcy jawnie bez powolania. Zachowanie obu dla nas klerykow było niedwuznaczne, przyszli chlopcy z odwrotna orientacja. Czarnowlosy sniady Kazik, który histerycznie smial się sluzac przy oltarzu, i blondyn którego imienia nie wspomne. Dziwie się cierpliwosci przelozonych, tolerowali ich zdaje się rok caly ale to również nas od srodka rozklejalo.

To był obfity w powolania rocznik i zdaje się do konca takim pozostal. Chlopcy byli zdolni i zdyscyplinowani.

Pewien koloryt wprowadzali dwaj muszkieterzy spod Sokolki i dwaj "spadochroniarze" Stacho i Darek z diecezji siedleckiej.

Wojtek i Piotrek zwany parowozem, umiejetnie szydzili na wykladach z lagodnych profesorow. Nie oszcedzali tez miekkich klerykow. Taka psychologia mlodziezy, robili to bez podstepu i nie na zamowienie wiec raczej niewinnie. Dolaczal do nich czasem kuzyn ksiedza Glinki zwany "Gliniarzem".

Stacho był kolejnym dwumetrowcem w naszym klubie. Jego dwu starszych braci już otrzymalo swiecenia, on był trzecim z czworga, czy czwarty zostal ksiedzem, nie wiem. Kiedy mowil troszke się jakal i oboma oczami mrugal.

Zapamietalem go i pewnie nie ja jeden z wyczynu jakiego dokonal wedrujac spokojnie do kaplicy. Ktos zauwazyl duzych rozmiarow szczura a on nie wiele myslac skoczyl na niego z wysoka i pantoflami umiejetnie zadusil.

Darek Sawicki wslawil się miloscia do Dmowskiego. Zawerbowal do swego klubu naszego "zolnierza". Jest jednym z tych o których mowilem we wstepie, ze choc mlody już odszedl do wiecznosci, w pierwszym roku kaplanstwa.

W klubie przyszlych profesorow znalazlo się sporo klerykow z tego sasiedniego z nami roku.

Kleryk Glinko zdaje się odszedl na czwartym roku, lepiej rzec odlecial, bo wyladowal za oceanem i nawet się do mnie odezwal gdy mnie wydalono z Rosji poprzez Radio Maryja obiecywal wsparcie.

Darek Wojtecki, ostatnio prefet Seminarium. Już jako kleryk czlowiek z zasadami. Piekna, wypracowana polszczyzna, punktualnosc i pedantycznosc także w ubiorze. Umiejetnie wybral temat pracy magisterskiej, bo pisal o bl. Boleslawie w przeddzien beatyfikacji. Widzialem jego prymicje, to był majstersztyk.

Kleryk Tomek, tez troszke jakliwy, piegowaty z loczkami. Miał ciekawy zwyczaj jeden dzien w tygodniu nic nie jesc. Ciekaw jestem czy się go nadal trzyma. Miał tez pasje podobna jak profesor Borowski, jezdzil często na Slowacje, pewnie i teraz to robi. Nie wiem jaki przedmiot wyklada obecnie. Prawo, czy liturgike wiem ze tam jest.

Kleryk Proniewski, dzis zdaje się Rektor.

Blyskotliwy w nauce był tez Marek Czech z Dojlidzkiej parafii. Wysoki pryszczaty i pyskaty.

Kiedy zblizaly się swiecenia diakonskie do spolki z Jurkiem Sokolowskim z Sidry "odmowil" laski swiecen z nadmiaru pokory czy może ze strachu. To był rzadki przypadek wiec dal się zapamietac. Również Marek cos tam dodatkowo studiowal i przy seminarium mieszka, wiec wyklada niechybnie na co ma wszelkie potrzebne talenty.

Był na tym roku tez blizniak, nijak imienia nie wspomne. Zastanawialem się nieraz czy na wykladach nie zamienia się z bratem, żeby sobie do domu wyskoczyc.

Kolejny profesor z tej gromadki to Adam Szot, również historyk. Ma jakas funkcje w kurii i diecezjalnym archiwum. Mily z wygladu, jak dziecko z loczkami albo aniolek z obrazka. Taki to był rocznik "utalentowanych", bezkonkurencyjny w wielu sprawach.

Jeszcze jeden budowniczy mlody proboszcz na tym roku to Wiesio Szancilo z Czarnej Bialostockiej. Bral mnie czasem na spacery na poczte, by wyslac ksiazki religijne do "wujka z Grodna", z czasem się okazalo, ze ten daleki krewny to przyszly metropolita moskiewski. Ciagnal do siebie pupilka i nawet go w Moskwie na schodach niezwroconej jeszcze katedry wyswiecil. Wiesio jednak się nie dal, "nie ma glupich" pewnie sobie myslal, bywal często nas wschodzie i tej biedy widziec codzien nie chcial. Niezbyt atrakcyjna powierzchownosc: dlugi nos, otyly, pyzaty, umial zdobywac zaufanie. Jego talent wyrazal się w opiece nad chorymi, był naszym infirmarzem, on również zorganizowal klerykom przejazdzke do Rzymu, był wtedy dopiero na trzecim roku.

1987

Na roczniku 86 tym był nawet "docent", kleryk który przed seminarium był w Poliklinice sanitariuszem, wiec znal się na medycynie i przejal po Wiesiu Szancilo infirmerie. Robil to z oddaniem i z talentem. Nie był on na dziekance po prostu chorowal, wiec rok nauki stracil i swiecony był pozniej.

Tam było az trzech chlopcow z Czarnej. Piotrek, Grzes i Radek. Radek uciekl od Pallotynow czy werbistow ale nic nie stracil, bo uczyl się dobrze i daleko poszedl, bo az do Rzymu. Stamtad wrocil jako profesor i sekretarz biskupi. Jak szybko czas przelecial. Jeszcze niedawno dzieciaki a dzis...

Grzesiek Nienaltowski spokojny, flegmatyczny, Milusinski. We trojke chodzilismy do chorej: Zbyszek z siedleckiej, ja i Grzesiek. Piotrka nazwali scoutem, nie wiem czemu. Był troszeczke narwany. Przyznal się mi, ze jako dziecko był w Rosji w Rostowie nad Donem z mama. Zmarl tragicznie w mieszkaniu jakie sobie wykupil w Bialymstoku. Mieszkal na pieknej plebanii. Rodzice tez mieli duzy dom wiec nie wiadomo po co mu ten dom. Stad do dzis kraza legendy o okolicznosciach i przyczynie smierci.

Zdaje się na tym roku był kolejny przystojniaczek. Wiesio Kulesza ze sw. Rocha student z Politechniki. Czy ja zakonczyl nie pamietam i co tam studiowal tez nie wspomne, istotne ze takie zdarzaly się kasusy kiedy to dobrze wyksztalcony czlowiek rzucal wszystko i szedl do nas co podnosilo nasza marke.

Był tutaj na roczniku staruszek zwany "czosnkojadem", autentycznie smierdzial, bo dbal o zdrowie...i odszedl niespodzianie z leku o zdrowie wlasnie.

Wstapil w tym roku zdaje się chlopiec Jozek Chitruk z Jalowki, który zakonczyl w Niepokalanowie Nizsze Seminarium. On również nie radzil sobie z lacina tak jak imiennik i rodak z mego rocznika, zrezygnowal a potem na inny rocznik skutecznie wrocil.

Na jego miejsce od Paulinow z Czestochowy przyszedl kolejny milusinski Andrzej Choraczy rodem z Chodorowki. Jeszcze jeden kleryk z loczkami i klapnietym uszkiem. Chodzil jak ja i nasz profesor "Focka" nieznacznie się kiwajac.

On po mnie tez przejal seminaryjny ogrodek, choc go ostrzegalem ze się jak ja naraza na posmiewisko. Powiedzial, ze wie o tym i ze się nie boi. Bywaja i tacy bohaterzy. Jako wikary w NSJ i w kosciele Milosierdzia był dla mnie bardzo kolezenski wiec go tam odwiedzalem. Zawsze robil mi podarki. Teraz ma Karitas pod opieka i duzo potrzebujacych dla, których bez watpienia jest "po czestochowsku" serdeczny.

1988

Gdy się zaglebiam w mlodsze roczniki to musze ze wstydem przyznac, ze coraz mniej ich pamietam i mogę się często mylic. Zamiast nazwisk pseudonimy, czasem nie pamietam nazwisko a nie pamietam imion. Z tego rocznika jest trzech misjonarzy w Argentynie: Artur Samsel, Jakub Radziwonski i kolejny kleryk Kondzior. Jeden wykladowca zwany "Georgem". "Misiek", "Buska" i Romcio oraz Litwin Goldyn.

To tez rocznik zdolnych ludzi. Pamietam ich twarze. Co robili w seminarium i jak nie będę zmyslal, po prostu nie wiem. W tych czasach również popularne były wedrowki po szkolach na lekcje katechezy.

Dokladniej mowiac do sal katechetycznych, bo to jeszcze był PRL. Warto było to robic i wielu robilo to chetnie. Można było się w ten sposób zerwac z nudnych wykladow i pobiegac po miescie. Czasami były zaproszenia gdzies w teren do Goniadza, Moniek, Sokolki. Mam cicha nadzieje, ze te wedrowki wzbudzily kilka powolan.

1989

Ostani komentarz moglbym dedykowac zwlaszcza rocznikowi 89. Wtedy to po raz kolejny pozostalem na ferie po sesji zimowej, by się opiekowac maturzystami na rekolekcjach powolaniowych.

W tych dniach wydarzyl się smutny wypadek w Dojlidach, wśród zimowego deszczu zegnalismy otrutego ksiedza Suchowolca...Byly to statnie podrygi bezpieki, czasy gdy runal mur berlinski i obudzili się drzemiacy Czesi.

Z tych rekolekcji pamietam Alka Dobronskiego i Wonsowskiego Bronka. Był na nich tez Darek Sokolowski, mój przyszly pupil i jego kolega Piotrek, dzis budowniczy kosciola sw. Rafala Kalinowskiego w Starosielcach. Wstapil wtedy kleryk zwany "aniolkiem" i dwu Bialorusinow.

Buntowniczy Anatol Parachniewicz i spokojniutki dzieciak Janek Puzyna. Przyjaznilismy się przez wszystkie lata seminarium. Obaj choc daleko przybyli na prymicje do Skrwilna.

Ksiadz Jacek mowil kazanie, diakonowali chlopcy z Siedlec, Janek czytal wtedy czytanie,Anatol spiewal psalm. Oni to pod koniec roku akademickiego pomogli mi zdobyc zaproszenie na Bialorus, u Janka nawet w Grodnie goscilem dwukrotnie w skromnym domu.

Miałem unikalna okazje latem 90 tego roku jako diakon uczestniczyc w nieslychanym i wzruszajacym widowisku. W na pol zwroconych budynkach klasztoru Bernardynow, gdzie jeszcze wciąż dziala oddzial polozniczy miejskiego szpitala, trwaly pierwsze w historii egzaminy wstepne do grodzienskiego seminarium. Kandydatow było 44 nie tylko z Bialorusi...w kolegium egzaminatorow był ks. Mieczyslaw Olszewski. Pierwszym ekonomem był nasz bialostocki kaplan zwany "dziadkiem" ks. Sadowski.

1990

To moje ostatnie spostrzezenia z Alma Mater... Na tym roczniku sa moi podopieczni, bo stalem się sam seniorem. Dwaj pozostali seniorzy to Zieziula Bogus, chyba Darek Kaminski i Darek Wojtecki z mlodszego roku. Urzadzilem tym klerykom fuksowke, wedle wzorca ze Szkoly Teatralnej. Chyba się pomysl nie przydal, bo się towarzystwo wystraszylo zamiast traktowac polzartem.

Trafilem do tej samej kolonii, w ktorej zaczynalem. Taki los a nie wybor. Gdzie i z kim ma kleryk mieszkac wyznaczaly zawsze "wladze".

Ze mna w pokoju ze względu na ilosc tez mieszkal kleryk pierwszak. Mój wspolokator dobroduszny kleryk Kozlowski, rodem z parafii Rozanostockiej tez "na ludzi" wyszedl.

Gdy wydoroslal zrobil doktoranckie studia w Rzymie. Był na dodatek moim drugim pupilem i mam wyrzuty sumienia, ze się malo interesuje jego losami w porownaniu z tym jak to robil ksiadz Jacek Tomkiel.

Po sasiedzku mieszkali "Pakerzy", dwaj klerycy z Sokolki. Narazili się chyba wladzom za to, ze dla sportu poswiecali wiecej czasu niż dla filozofii. Na stolowce przesiadywali najdluzej zjadajac caly twarog. Na wiosne znalazlem dla nich robote. Nosili chetnie setki paczek na poczte z ksiazkami dla litewskich polonusow...trwala wtedy taka bezplatna akcja wsparcia dla cierpicej Litwy.

Darek był uparty. Dwa razy probowal w Bialymstoku, trzeci raz w Orchard Lake w USA w polskim seminarium ostatecznie z czwartej proby w Elku, zostal kaplanem i trzyma się dzielnie.

O jego losach opowiedzial mi Staszek Wojtach jego kursowy z Monieckiej parafii, gdy go ciagnalem do siebie na Syberie... "jedz do Gizycka, tam jest Darek Sanko, on się nadaje bardziej niż ja".

Był na tym roku pocieszny kleryk Antoni w przyszlosci znany wikariusz ze Swietej Wody. Rudowlosy rumiany kleryk Lukuc, którego przyuczylem do krwiodawstwa, zapoznalem z personelem.

Na tym roku również studiowal przyszly misjonarz. Wojtek Wojdach, pamietam jak stalismy w kolejce wisna 2003 roku: ja, Wiesio Kondzior i on...wszyscy po bilet na misje w rozne swiata strony.

Wspomne nareszcie niezapomnianego Kiziola, który dwukrotnie odwiedzal mnie w Rosji az wreszcie tam sobie znalazl kat w Petersburskiej Alma Mater w randze ojca duchownego. Dumny jestem z niego.

Dygresja

To sa moje wspomnienia z Alma Mater... taki pobiezny przeglad jakby zdjec z albumu robie te notatki dla siebie i dla nich bosmy rosli razem i rozlecieli się jak ptaki z rodzinnego gniazda każdy w inna strone. Francja, Niemcy, USA, Argentyna, Afryka, Rosja, Bialorus, Ukraina. W wielu zakatkach Polski, sa tez wychowankowie czy "spadochroniarze", slabi i silni, kaplani i swieccy.

Kiedys widzialem zdjecie misjonarzy z amerykanskiego towarzystwa Maryknoll. Wiekszosc staruszkowie w koloratkach lecz sporo swieckich panow w krawatach. Gdy zapytalem kim sa oni. "To sa koledzy kursowi, którzy odeszli z seminarium ale nie przestali się z nami przyjaznic i odwiedzac to miejsce jak rodzinny dom".

Pamietam, ze czasami myslelismy z lekiem o tych co odeszli. O niektórych ze zgroza. Zdarza się przeciez, ze chlopcy czy dziewczeta, którym nie wyszlo z powolaniem duchownym wychowali sobie dzieci w ten sposób, by ktos wszedl na te droge. Tak było na przykład z moja mama. Tato Leszka Struka tez ponoc był klerykiem i Kaminskiego Darka.

Amerykanie pokazali mi, ze można inaczej, ze Alma Mater jest dla wszystkich nie macocha a " mama" i dla tych co studia skonczyli i tez dla tych co probowali, lecz nie wyszlo. Te lata spedzone w tych scianach sa niezapomniane i pozyteczne dla wszystkich. Oto powod dlaczego opisalem wszystkich i tych genialnych i tych parszywych, bo jak wspomnialem ostatecznie do konca nigdy nie wiadomo kto z nas jest mlodszym synem marnotrawnym a kto porzadnym starszym synem.



ks. Jarosław Wiśniewski