W seminarium spokrewnilem się z wieloma ludzmi. Najprzedziwniejsze, ze jednym z moich rodzinnych domow stal się w Bialymstoku dom przydzielonego mi przezsa kuratora. Calkiem przypadkiem jego malzonka okazala się również prawniczka i to z mojego rodzinnego Skrwilna rodem. Nic tez dziwnego, ze do samych swiecen oni odwiedzali mnie w Seminarium a ja wpadalem do nichna Slonecznym Osiedlu w parafii Jadwigi Krolowej...
Tak oto kolejny raz adwersarze podaja sobie dlonie. Biblia pelna jest takich sytuacji i w moim zyciu było ich niespodzianie wiele...
1. Kleryckie domy
Najbardziej spoufalilem się przez lata studiow z kolegami z mego roku. Bywalem w domu Krzyska Bolesty w Niewodnicy i Bogusia Zieziuli w Juraszach kolo Sidry. Zapraszal mnie do siebie mój wigilator czyli starszy kleryk opiekun i jego mlodszy brat Wojtek.
Pierwsza parafia Jacka Tomkiela w Goniadzu stala się i moja ulubiona a Downary dokad mnie zabieral na oazy były "szkola zycia" dla mnie w roli wychowawcy. Razem byliśmy na oazie w Kroscienku i choc istnieje do dzis nalezny miedzy nami dystans to ludzmi obcymi dla siebie nie jestesmy.
Bywalem w domu Jurka Rojeckiego w latach kleryckich i gdy zostalem kaplanem, on wzajemnie odwiedzal Skrwilno na prymicjach i na pogrzebie taty. Jurek gdy remontowal dom swoich rodzicow to obiecal, ze na strychu będę miał swój misyjny kat.
2. Chorzy
Chorych, których domy odwiedzalem pod koniec seminarium były tak liczne, ze ich dzis nie zlicze. Najwytrwalej jednak odwiedzalem pania Zofie Zak na ulicy Wiejskiej. Była pani Barbara, która ze względu na chore stawy nie mogla wychodzic z domu a nawet w czasie modlitwy stojac lekko tracila rownowage i padala na ziemie. Z poczatku była bardzo nieufna ale wszystko się z czasem zmienilo na lepsze.
Odwiedzalem staruszke po wylewie, która nie potrafila się wyslowic ze względu na chorobe. Nie mogla normalnie stac lecz kolysala się na stopach jak na sprezynkach ale z radoscia czekala na klerykow.
Z Andrzejem Kakareko chodzilismy do pewnego domu gdzie jeśli pamiec mnie nie myli chorych było dwoje, malzonkowie. Za swoja chora zapoznal mnie Darek Mateuszuk i przekonawszy się, ze mam do tego charyzmat zabral do swego rodzinnego domu bym się pomodlil razem z jego chora mama.
Rowniez Piotrek Sokolowski zapoznal mnie ze swoja chora gdzies w okolicach kosciola Najsw. Serca Jezusa. Nazywano mnie "dystrybutorem", bo byłem gotow biegac z Komunia swieta do chorych nie tylko wedle planu w niedziele, ale okragly tydzien....
3. Profesorowie
Goscilem często u ks. Chrusciela. Był gluchawy i prawie slepy. Przekazal mi opieke nad nim Krzysiek Rudzinski i koledzy z roku mnie w tej pracy wsparli.
Niektóre zajecia z seminarium naukowego prowadzil ks. Pankiewicz w swoim mieszkaniu. Nie krepowal się i nie miał zadnych tajemnic. Gory ksiazek to były jego jedyne skarby. Nazywalismy go Focka, bo rzeczywiscie miał aerodynamiczna sylwetke i pewnie duzo latwiej byloby mu się poruszac w wodzie niż po ziemi. Bardzo dobroduszna postac. Gdy w Sali wykladowej bywalo cieplo i parno blyskawicznie wpadal w drzemke i gdy się przebudzil bez skrepowania przecieral oczy i czytal nam wyklady dalej.
Do pokoju Rektora Swidziniewskiego chodzilismy wszyscy na zaliczenie z laciny. Nie były to zbyt mile chwile. Lepiej by nas nie zapraszal. Miał taka maniere, ze odpytujac tlumacznie jakiegos psalmu nie pomagal i nie przeszkadzal i gdy na jakims slowku kleryk się zacial to zalegala martwa cisza, która trwala dopoty dopóki kleryk sobie nieprzypomnial a jeśli to trwalo minut kilka to rektor kwitowal slowami "no to się trzeba douczyc" zjadliwie się przy tym usmiechajac i wyginajac jak zuraw dluga szyje w kleryka kierunku.
Podobne bywaly scrutinia, czyli rozmowy z Ojcem Duchownym. Ksiadz Zukowski genialny duszpasterz i opiekun ministrantow troche się gubil w pracy z klerykami, był troche sztywny jak się nam zdawala, nazbyt oficjalny.
Biskup Rektor rozbrajal glosnym smiechem ale wiadomo, ze często trzymal się litery prawa i nawet ulubionego kleryka nie pozalowal gdy ten cos ewidentnie przeskrobal.
Podobnie na przemian surowy i slodki bywal ks. Rektor Stanislaw Piotrowski. Miał nieskrywana slabosc do tych studentow, którzy u niego pisali prace magisterska. Dla mnie był mily na trzecim roku gdysmy wedle mojego tekstu przygotowali sztuke na Niepokalane Poczecie. Widzac, ze sobie nie poradze z rezysura i z dyscyplina wśród aktorow wzial wszystko w swoje doswiadczone rece a ja spokojnie robilem stroje i dekoracje.
4. Dolistowo i Suchowola.
Na pierwszej parafii w Dolistowie moim domem stala się wielka i stara plebania obok 500-letniego kosciola. Tam się latami odbywaly oazy rodzin i po nich na parterze pozostalo wiele materacow i kocow. Pozyczylem sobie stamtad potrzebne do spania rekwizyty, zamowilem polke na ksiazki i drewniany krzyz wedle formy jak w Assyzu.
Z czasem zauwazylem ze parafianie na cmentarzu skladaja pod kaplica stare krzyze by je spalic. Postanowilem je konserwowac i ocalic. Moje mieszkanko na gorze było pelne takich krzyzy cmentarnych, które dopiero wiosna razem z dziecmi wynieslismy z powrotem na powietrze uzywajac do oznakowania "polowej drogi krzyzowej"
Ksiadz Winkiewcz pracujacy w kurii a pochodzacy z Dolistowskiej parafii potwierdzil, ze te krzyze nadal tkwia na polach Zabiela. Tam gdzie je dzieciece rece postawily. Podobnie było we Wroceniu i w samym Dolistowie. Ludzie z poczatku dziwili się moim ekstrawagancjom potem jednak wspominali z wdziecznoscia.
Po restauracji krzyzy przyszla kolej na figurki. Pierwsza, która upadla z postumentu na podworku siostr pomogli mi zreperowac parafianie z Zabiela spedzalem tam wiele czasu na tej robocie. Inna z rozbita glowa jaka wczesniej stala przed Dolistowskim kosciolem ustawilismy w grocie we Wroceniu. Jeszcze inna podarowal z Suchowoli ksiadz proboszcz Jozef Wisniewski obecny dziekan na osiedlu Piasta i opiekun bialostockich Sybirakow.
Suchowola była na wyciagniecie reki. Z Dolistowa jezdzilem do wigilatora ks. Jacka, który tam trafil na wikariusza rowerem. Rowerem tez jezdzilem do panstwa Popieluszkow i choc nie często to jednak pamietne to były chwile. Chwile wzruszajace, widziec dzielna matke kaplana meczennika jak meznie oppowiada wspomnienia o nim i zyje dalej walczac z szara wiejska codziennoscia. Nie przestalem tez wpadac do Goniadza. Wikarym tam był ks. Krzysiek Bolesta. Surowy, dziwaczny nie mniej niż ja ale jak każdy ksiadz do czegos powolany i przydatny.
Jak moglismy tak się wspierali. Wpadalem tez na placowke do Janowa gdzie był ks. Zieziula tez kolega z roku. Bywalem w Nowym Dworze u ks. Piotrka Sokolowskiego.
5. Kresowe domy
Z Dolistowa organizowalem kilka wyjazdow autobusowych na Litwe i na Bialorus. Dzis nie potrzebne sa wizy, granica jest przezroczysta i nie ma już tamtych uprzedzen lecz wtedy wielu się nasmiiewalo z mojego uporu zwlaszcza wtedy gdy na Bialorus zaprosilem proste wiejskie dzieci. Trzeba było przekonac rodzicow, ze to warto i zachecic by zrobili wycieczke do Moniek, gdzie trzeba było stac w kolejce by dzieciom wyrobic paszporty.
W Wilnie moimi gospodarzami byli Dominikanie ze swietego Ducha. Rodzina Wankiewiczow i Grabowskich. W Solecznikach czekala nas pani Bucko katechetka w domu internacie dla dzieci sierot.
6. Indurskie wspomnienia
Na Bialorusi Grodno i wiele innych miasta wydaja się w tym samym stopniu polskie co Bialystok dla kogos bialoruski. Nie wszyscy potrafia mowic po polsku lecz polskie pochodzenie deklaruje wiekszosc mieszkancow. Moglem to odczuc w przylegajacych wioskach. Owszem trafialy się prawoslawne cerkwie ale pustawe. Koscioly pekaly w szwach. Taka była Indura, Mala i duza Brzostowica, Mosty, Plebanowce i Szczuczyn a także Krzemieniec i Wolkowysk.
Wiele bialoruskich parafii na Grodzienszczyznie z checia nazwalbym "strony rodzinne". Cos z Mickiewicza i Orzeszkowej wisi tam caly czas niezmiennie. Owszem jakby zegary się ztrzymaly jakies lat sto albo 50. W Indurz na plebanii przedwojenne numery rycerza leza sobie, ludzie je biora i czasami ktos do dzis je czyta. W zakrystii jeszcze lezaly jakies stare legitymacje rycerzy Niepokalanej z podpisem samego Maksymiliana.
Egzekwie ludzie spiewaja glosniej niż akompaniujace organy. Podobnie przebiega adoracja Najswietszego Sakramentu, tylko pozazdroscic tym ludziom ich gorliwosci.
Moje Ojczyzny
Dzieki pracy w Rosji zdobylem sobie krewnych Ormian, którzy mi pokazali swoja druga ojczyzne Gruzje. Wolontariusze z Hiszpanii kilkakroc zapraszali do siebie, podobnie pewien kaplan z Wloch inny jeszcze ze Szwabii w Niemczech. Studenci z Afryki i Latynosi w miescie Rostowie nad Donem stanowili jakis czas rdzen miejscowej wspolnoty katolickiej. Miałem wiec przeglad kilkunastu narodowosci roznych ras i wielu z nich spokojnie nazwalbym krewniakami, bo takie serdeczne były wtedy w parafii stosunki. Przez lata pracy na Syberii podobna poufalosc pozwalalem sobie z miejscowymi Koreanczykami czy Japonczykami. Dzieki nim moglem się bez trudu poruszac przez kilka miesiecy w okolicach Seulu i Tokio niewiele na to tracac, bo byłem wśród swoich podobnie tak jak teraz czuje się w Pekinie gdzie trwam na misyjnym urlopie reperujac zdrowie i zbierajac sily do nowych wedrowek.
ks. Jarosław Wiśniewski