III. SZKOLNE INSPIRACJE
.
1. LUBIANKI
Pierwszy raz kresowy akcent usłyszałem na Lubiankach u babci.
Było to tuż przed narodzinami kuzynki Julity z Ełku a więc mógł być rok 1968-my.
Ja miałem wtedy 5 lat. Przyjechała wtedy z Mazur młodsza siostra mamy, która jakiś czas już się zaaklimatyzowała w Stradunach pod Ełkiem i mówiła tym samym dialektem i intonacją co jej narzeczony a za chwilę mąż Antoni rodem spod Grajewa.
Choć to niby Kurpie i do granicy jeszcze daleko, mimo to maniera mówienia i wschodni akcent dawały się odczuć. Choć nie rozumiałem tego fenomenu językowego ale już wtedy a potem całe życie słysząc ten akcent miałem uczucie że mi sopelek lodu taje w sercu.
Nie chcę przez to powiedzieć, że Grajewo czy Ełk to już kresy.
Chcę przypomnieć, że na Warmię i Mazury emigrowało z Litwy i z Białorusi bardzo wielu tzw. “Repatriantów” w rzeczy samej wygnańców. Pomimo utraty ojczystych domów i klimatów, pomimo krzywdy jaka ich spotkała, nie przestali być swojscy. Ich obecność na tzw. “Ziemiach odzyskanych” przemieniła kraj i zmusiła do refleksji nad Polskością i nawet nad człowieczeństwem.
Nad kondycją rodzaju ludzkiego po wojnie.
2. SKRWILNO
Natchnienia z dzieciństwa
“Jeśli Związek Sowiecki upadnie, to głównie z przyczyn religijnych, ludzie już się zmęczyli życiem bez Boga” cytat z wypowiedzi księdza Zubielewicza z Michaliszek.
Michaliszki to wioska pod Bieniakoniami na litewsko-białoruskiej granicy.
Jego dawna parafianka a moja nauczycielka z podstawówki 90-letnia dziś Janina Góralska często mi o nim opowiadała. Janina to niezwykły i z nikim nie porównywalny człowiek na naszym wioskowym horyzoncie. Uparta, z charakterem i z patriotycznym zacięciem katoliczka starej daty. Owszem część uczniów coś do niej miało, bo w swej zapalczywości mogła nakrzyczeć i dać po uszach. Mówili o niej “wrona”.
Choć nie była stara zawsze ją pamiętam białogłową w okularach z bardzo słabym wzrokiem. Niezwykle gościnna i wylewna prywatnie. Jednym słowem “dobra pani“.
W tym momencie jako dzieciak z podstawówki nie znałem natury i pochodzenia tej dobroci. Powolutku intuicyjnie dochodziło do mej świadomości, że kresowiacy są wszyscy podobni w tym względzie. Dobroć ludzi z Litewsko-białoruskiego pogranicza to szczególny temat.
To dzięki niej czytałem Mickiewicza jako kogoś bliskiego.
To od niej dowiedziałem się o tych miejscach, które on odwiedzał w młodości.
Nie był więc dla mnie cudzym człowiekiem. Czytałem go gryząc słonecznikowe pestki z emocji. Tak jakbym tam był. Nikt mnie do czytania nie popychał, robiłem to z wielką satysfakcją. To jej zasługa i duży sukces pedagogiczny.
Ona też co ciekawe wpoiła mi do głowy szacunek do Bierdiajewa i dała do czytania pozycję “W obliczu końca”. To już chyba napisał ktoś inny. To był kolega Bierdiajewa z Wileńskiego USB, prof.. Zdziechowski.
Tam dzięki Janinie Góralskiej wyczytałem, że od komunizmu i bezbożnictwa ochronić świat może tylko świętość. Mogłem te kresowe, ale też globalne dylematy dalej śledzić czytając a raczej słuchając w radio kolejne odcinki powieści Miłosza “W Dolinie Issy”. Okazuje się, że właśnie na kresach tragedia rewolucji dotknęła ludzkie losy dużo mocniej niż w centralnej Polsce.
Kontrowersyjny Nobel Miłosza był dla mnie dzieciaka z drugiej klasy ogólniaka podobnym szokiem jak wybór kardynała Wojtyły Polaka na stolice Piotrową.
Miłosz był zagadkowy dla mnie od początku.
Był on dla mnie w ten sam sposób zagadkowy jak ta nauczycielka z kresów dzięki, której poznałem naocznie skutki “wędrówki ludów” i temat repatriacji.
3. WARSZAWA
Na koloniach w stolicy
W ósmej klasie w trakcie pobytu na koloniach ujrzałem wielkie stendy po całej Warszawie z napisem “Kochaj albo rzuć”. Nie wiedziałem o co chodzi ale któregoś dnia zaprowadzono nas do kina i po raz pierwszy w życiu zobaczyłem opowieść o Kargulu i Pawlaku. Nie wiem jak reszta Polski to dobierała, domyślam się jednak, że bardzo ciepło. To było rzeczywiście coś ważnego dla mnie.
W sposób zakamuflowany i bardzo ostrożny autorzy filmu opowiedzieli o tragedii zesłańców zza Buga. Powiedziawszy A powinni byli kiedyś powiedzieć B.
Niestety zaczęło się od komedii i na komedii się skończyło. Polska do dziś nie podjęła w sposób kompetentny i poważny tematu zesłańców i repatriantów. Rana czwartego zaboru Polski się nie zagoiła i nadal krwawi.
4. BRODNICA
Inspiracje z Ogólniaka
“Białorusini to ludzie dobrzy“. “Wszyscy ich kochają, cały Związek Radziecki ma do nich sympatię.” Tak nas zapewniał pochodzący z Białorusi wykładowca I LO w Brodnicy niezapomniany pan Janusz Szyszko. Ten wysoki mężczyzna o nietypowych rysach twarzy i kędzierzawych po Mickiewiczowsku włosach i pejsach potrafił mi zaimponować jakąś niezrozumiałą arystokratyczną nutką i wielkim optymizmem. Od niego usłyszałem pierwszy raz w życiu nazwiska wielkich pisarzy Janki Kupały, Jakuba Kołasa i Alesia Adamowicza. Nie dawno miałem okazję go znowu spotkać. Przyznał się wtedy do dwu rzeczy jakich żaden z jego studentów nie miał świadomości. Po pierwsze pochodził on z hrabiowskiego rodu i na starość udało mu się odzyskać pewną finansową rehabilitację za utraconą cześć i dobra w okolicach Brasławia. Po drugie okazało się, że jako “kułak” był w 1940 roku czyli w dzieciństwie represjonowany i wywieziony z rodzicami oraz rodzeństwem do Azji Środkowej. Jego mama zmarła w Taszkiencie właśnie, co dla mnie było szokującą wiadomością.
5. OPOLE-GDAŃSK - BIAŁYSTOK
Studenckie fascynacje
Los tak chciał, że czas spędzony na studiach w opolskim WSP i białostockim AWSD tylko pogłębił tematykę kresową w mojej świadomości. Zetknąłem się owszem ze śląskimi autochtonami i z potomkami repatriowanych rodzin z Galicji, Podola czy z Wołynia. Przejąłem się nie na żarty brakiem publikacji na te tematy. Owszem cały kraj śmiał się z przygód Pawlaka i Kargula ale mnie nie było do śmiechu.
Aresztowany w wojsku za nieposłuszeństwo (odmowa składania przysięgi i przyjęcia broni) napotkałem w Gdańskim więzieniu człowieka, który trafił za Krąg Polarny do Norylska na zsyłkę jako dziecko…
Gdy podrósł i rozpoczął dorosłe życie wykonywał zawód księgowego i dokonał jakiegoś przekrętu, za który trafił do więzienia. Spośród wszystkich “złodziei” jakich spotkałem w areszcie on jeden jedyny nie narzekał na swój los i nie twierdził, że jest niewinny, albo że siedzi za nic, jak to opowiadała cala reszta. Takie typowo kresowe podejście do losu. Co by się nie zdarzyło, to widać tak być musiało. Ci ludzie z kresów myślą zupełnie inaczej o świecie inaczej reagują. Są mniej zbuntowani a przez to bardziej serdeczni, zwłaszcza względem pokrzywdzonych. Winny czy nie winny u kresowiaka znajdzie zrozumienie i współczucie kiedy mu ciężko.
W białostockim Seminarium zetknąłem się twarzą w twarz z całą kolekcją pochodzących z kresów wykładowców.
Z Brześcia pochodził wykładowca Teologii Moralnej profesor Kułakowski, z Grodna biblista ks. Stanisław Strzelecki a z Lidy prawnik ksiądz profesor Lucjan Namiot.
Z Wilna pochodził profesor Paprocki. Z okolic Wilna pochodził ks. Biskup Edward Kisiel, który mnie wyświęcił na kapłana.
Warto wiedzieć, że dla wielkiej masy Białorusinów Wilno to duchowa stolica szeroko rozumianej Białorusi. Taki sobie białoruski Kraków.
Nie wypowiadam tutaj własnych sądów ale pozycję BNF (Białoruski Front Narodowy). Wedle filozofii BNF, również rosyjski dzisiaj Smoleńsk jest również miastem białoruskim!
Odwiedziłem kilka białostockich wiosek, które w latach 40-50-tych przechodziły z rąk do rąk. Napotkałem w Białymstoku chorą babcię, która w dzieciństwie była ewakuowana do Samary nad Wołgę.
Im dłużej żyję oglądając się wstecz na to co mi się trafiło widzę, że nic nie działo się bez powodu. Przejąłem się więc również losem tej szeroko pojętej Ojczyzny przodków. Zapomnianej, zhańbionej i rozdartej Jagiellońskiej Rzeczypospolitej a nie tylko Piastowskiej Polski.
Teraz gdy po 20-tu latach spisuję te myśli i wspomnienia chcę powiedzieć co czuję.
Czuję po pierwsze jak mrówki biegają po plecach ze wzruszenia i z zadziwienia.
Odczułem, że moje 20-letnie wędrówki po świecie nie są przypadkowe i że napotkani w dzieciństwie ludzie związani z kresami i pokrzywdzeni przez los nie tylko natchnęli mnie do wyjazdu na misje ale uskrzydlają nawet teraz do dalszego pobytu i twórczej pracy na tej dziwnej emigracji.
5. BIAŁORUŚ - LITWA
Eksperyment pierwszy
Białoruś to pierwszy kraj, do którego kiedykolwiek trafiłem jako kleryk. Moja pierwsza zagraniczna podróż, niezapomniane chwile. Dwa tygodnie spędziłem pod Grodnem a potem jeszcze kilka dni w Solecznikach na Wileńszczyźnie.
Kiedy się ma 27 lat nie trudno się zakochać i to od pierwszego wejrzenia. W tym wieku właśnie moja mama zapoznała tatę. Ja w tym wieku i na Białorusi właśnie określiłem swoją przyszłość i związałem na całych 20 lat ze Wschodem. Ile jeszcze Bóg da to trudno odgadnąć ale nie zanosi się na to bym zmienił swoje myślenie. W 1990-m roku, kiedy nadal szczytem marzeń milionów Polaków była emigracja na Zachód ja pojechałem do Grodna z 30-ma rublami w kieszeni i z fikcyjnym zaproszeniem do jakiejś rodziny z miasteczka Lida. Owszem byłem tam przejazdem kilkakroć w życiu ale na ten pierwszy raz arcybiskup Kondrusiewicz wyznaczył mi inne miejsce dla diakońskiej praktyki.
Miała to być Indura, miasteczko na przedmieściach Grodna.
Okolice, które w gruncie rzeczy ni dialektem, ni wyznaniem, niczym prócz sowieckich napisów i nawyków nie różniło się od sąsiedniej Białostocczyzny.
Tak więc nie wdając się w szczegóły dokonałem na tej diakońskiej praktyce trzy ważne rzeczy:
“Pojechałem, popatrzyłem, pokochałem Białoruś“!
Połknąłem tego bakcyla bez nazwy.
Pokochawszy Białoruś otworzyłem swoje serce jak tylko można i trzeba szeroko.
Stałem się bezwiednie dzięki obcowaniu z kresowiakami takim sobie “Honorowym Kresowiakiem” “Bezdomnym z wyboru”, “Dobrowolnym Zesłańcem”.
Oto co się ze mną stało. Szczegóły opiszę poniżej.
Obiecuję, że nie będzie nudno!