Wybierz swój język

I. INWOKACJA

Medytacje etnograficzne

 

“Baćku, baćku

Szczo s toboju robyty

Bryty tebe czy smalyty?!”

 

(Tren wieśniaka

Po śmierci ojca -

w “dialekcie prostym”

Na podlaskiej wiosce)

 

1. Aborygeni

 

 

W trakcie moich licznych wędrówek po Polsce jeszcze przed seminarium nie potrzebowałem wiele do szczęścia. Wystarczyło, żebym zobaczył w kinie jakiś dobry film jak choćby “Konopielka” na podstawie opowieści Łozińskiego.

To w tej historii opowiadającej los mieszkańców Polesia, którzy nie potrafili określić swojej narodowości poczułem niesamowity pociąg do tych miejsc.

Pamiętam z tego filmu postać pewnego starca, który poczuwszy zapach jedzenia na kuchni, zwłaszcza potraw zapomnianych wykrzykiwał niesamowite  słowa modlitwy, tak szczerej, że aż brało za serce: “jajka - Kyrie elejson, słonina- Chryste elejson”!

Stało się dla mnie jasne, że niedaleko od rodzinnych moich miejsc na kresach mieszkają ludzie nie mniej egzotyczni od Papuasów i tak samo zagadkowi a jednak prości i dobrzy.

Pisząc swoje wspomnienia złapałem się nagle na myśli, że gdyby dane było Ryszardowi Kapuścińskiemu tyle okazji do odwiedzania ojczystych stron na Polesiu ile dla mnie wydzielił los to pewnie wyszedł by reportaż nie gorszy niż opowieść “Cesarz” z Etiopii. Zresztą może się mylę, być może są opowieści Kapuścińskiego o jakich nic nie wiem. Mimo, że życzliwi mi ludzie porównują mój styl pisania do stylu tego mistrza, ja sam nie wgłębiałem się w jego twórczość i mogę śmiało powiedzieć, że zbieżności jeśli i są to tylko przypadkowe.

Inna rzecz, że w tamtej sowieckiej epoce, kiedy on tworzył nikt by mu prawdziwej i

dosadnej opowieści na temat Polesia czy innych okolic Białorusi nie wydrukował.

Ktoś powiedział, że Kapuściński pisał o dalekich krajach ale tak naprawdę poprzez liczne aluzje i docinki do PRL-u, nie przestawał pisać o Polsce.

Tak więc temat pozostaje otwarty.  Myślę, że Białoruś nadal czeka na swego wieszcza. Ja tymczasem zaczynam kompilować pewne strzępy wiedzy, które nazbierałem latami. Nie da się tego nazwać opowieścią o Białorusi.

Będą to raczej opowieści inspirowane przez Białoruś.

Taką Białoruś filozoficzną i historyczną otwartą na geniusz sąsiedniej Polski i Litwy, bez których Białoruś nie byłaby przecież sobą. Będzie to więc ta “jagiellońska Białoruś“, którą Mickiewicz bez zająknięcia nazywał Litwą.

 

2. Polesie

 

Aby sobie wyobrazić na ile pisanie o Białorusi w takim czy innym wymiarze jest trudne wróćmy do naszych Poleszuków.

Geograficznie Polesie to dwa największe terytorialnie obwody: Brześć i Homel.

Praktycznie całe południe kraju i jedna trzecia ludności.

Jedna trzecia ludności Białorusi tak naprawdę nie jest do końca elementem etnicznie zbadanym i gotowym do samookreślenia.

Dzisiejszy prezydent Białorusi Łukaszenko to typowy przykład Poleszuka, który tak naprawdę nie wie kim on jest. Nawet nazwisko brzmi po ukraińsku raczej niż po białorusku. W kwestiach wiary podobne znaki zapytania. Sam Łukaszenko twierdzi, że jest prawosławnym ateistą a to coś więcej niż “wierzący - niepraktykujący”.

Takich ludzi na Białorusi napotkacie wielu. Łukaszenko to nie nazwisko i nie osoba, to “syndrom jakiś i nawet diagnoza” tego czym Białoruś się stała na ostatnim zakręcie swojej własnej historii w przeddzień 20-tej rocznicy niepodległości.

Dla mnie ta “białoruska” i nie tylko białoruska rocznica jest czymś bardzo osobistym.

20 lat temu kiedy to w Mińsku, Kijowie, Ałmaty, w Taszkiencie i wielu innych Republikach sowieckich ogłaszano niepodległość ja sam przyjmowałem święcenia kapłańskie i “szedłem w świat”. W ten właśnie nieodgadniony i nieprzewidywalny świat wolności. Tyle optymizmu ile miała wtedy Litwa, Łotwa, Estonia oraz cały komunistyczny blok za mojej pamięci nie było nigdzie. Ten sam optymizm był w moim sercu. Owszem gasł z latami, bo się okazało, że ktoś ten optymizm kanalizuje i kieruje nim podobnie jak polskim “okrągłym stołem”. Był jednak moment kiedy wszystko zdawało się szczere i spontaniczne. W jakiejś mierze w ramach określonych przez KGB na Łubiance takie to właśnie było. Chwilami wymykało się spod kontroli…

Zdarzenia pod Smoleńskiem pozbawiły mnie wielu złudzeń.

Mimo to i tak nadal uważam się za szczęśliwca, z powodu, że mogłem żyć w czasach kiedy zakwestionowano porządek jałtański. Razem z tym zakwestionowanym porządkiem zburzono też filozofię zmowy wielkich mocarstw dławiących “swobodę maluczkich” takich jak Polska a tym bardziej takich jak Białoruś.

 

3. Pragnienie wolności

 

Zauważmy jak wiele udało się Polakom w latach 1918-1939.

Przecież to tyle samo! Tyle samo trwa czas “Przebudowy” czyli “Pierestrojki”, którą proklamował “niezrównoważony” jak mawiają w Rosji i “opatrznościowy” jak twierdzą na Zachodzie politruk ze Stawropola o nazwisku Gorbaczow.

Czy koniec Białorusi będzie podobny? Czy się upora na manowcach historii?

Ile jeszcze czasu musi istnieć Białoruś, żeby odzyskać swoją “samo bytność” (jest takie określenie w języku rosyjskim) i poczucie dumy narodowej?

Niedawno prezydent Rosji Miedwiediew, komentując ochłodzenie relacji z Mińskiem wypowiedział “skrzydlatą frazę“: “nikt i nigdy nie rozdzieli naszych narodów, Białoruś i Rosja to jedno”.

To pobożne życzenie może kogoś dziwić kogoś denerwować.

Podobne bajki opowiadane są w Rosji na temat Czeczenii, Dagestanu, Tatarii, Buriacji czy ogromnej i wielce różnorodnej etnicznie Syberii.

Poczucie, że się jest akceptowanym i lubianym mieli na Białorusi również Niemcy w czasie II wojny światowej, Białorusini a zwłaszcza Poleszucy potrafią być grzeczni ze wszystkimi. Nie zmienia to jednak faktu, że ci ludzie są inni i naklejanie im etykietek polskości, litewskości czy rosyjskości jest dzisiaj anachronizmem i w najlepszym razie brakiem informacji i niczym więcej.

 

4. Tutejsi

 

Od tych geopolitycznych rozważań i pytań powróćmy jednak do Poleszuków.

Poleszucy, którzy zasiedlają przygraniczne tereny Białorusi i Ukrainy od Brześcia aż do Czarnobyla  nazywali siebie po prostu “tutejsi”. Niesamowicie proste i przedziwne samookreślenie. Coś podobnego przeżyłem kiedyś na Sachalinie kiedy zapytałem jakiegoś dziadka czy jest tubylczym Giliakiem, Koreańczykiem czy Rosjaninem. Ze starości rysy jego twarzy tak się zunifikowały z moimi wyobrażeniami o tych trzech tak różnych narodach i rasach, że nie byłem pewien. On odrzekł: “jestem Sachalińczyk“. To tak samo jakby dziś Polak czy Niemiec powiedział z przekonaniem i z dumą: “Ja jestem Europejczyk”. Takiego kosmopolitycznego narodu jeszcze nie ma na świecie ale nietrudno dostrzec, że już się tworzy. Niektórym ludziom bardzo zależy żeby on powstał.

Ten nowo-europeizm budowany bez podstaw etycznych będzie zapewne tworem podobnym do uniwersalnego “sowieckiego człowieka” albo wcześniej sformowanego “yankee”. Takie są prognozy. Gdyby miały się spełnić to tym bardziej warto badać fenomen białoruskości wyrosły na gruzach Rzeczypospolitej oraz sowieckiego imperium.

Moja opowieść powstawała w przeciągu niemal pół roku. Z krótkimi przerwami rzucałem to pisanie i do niego wracałem. To da się zauważyć. Pewne partie tekstu mogą się wydać powtórzeniami lub refrenami. Bywało, że traciłem dyscyplinę i wątek główny. Natłok zajęć i przygód jakie mi się w międzyczasie trafiały na mojej nowej placówce w Uzbekistanie spowodował taki a nie inny kształt opowieści. Był taki moment, że zwątpiłem w celowość tych refleksji. Ponieważ jednak inspiracją do wspomnień było 20-lecie mojego pierwszego pobytu na Grodzieńszczyźnie uznałem, że Białoruś zasługuje bym jej podziękował za te lekcje historii i natchnienia misyjne jakie tam odebrałem. Tą opowieścią sam sobie sprawiłem niespodziankę na jubileusz 20-lecia kapłaństwa. To dostateczny powód jak mniemam żeby podzielić się odczuciami z takiej solidnej perspektywy. Białoruś z różnych względów nie przestaje być przedmiotem troski Polaków i Europy. Mam więc nadzieję, że podjęty temat mimo, że przedstawiony z “prywatnej ambony” a może właśnie dlatego jest wystarczająco “nośny” i wyda się strawny.

Mam nadzieję również, że tym długim tekstem nie zaplątałem nazbyt  idei jaka przyświeca mojej okolicznościowej jubileuszowej pisaninie.

 

5. Prosty język

 

Skaży mnie Hanulka

Lubisz ty mianie

Liublu ty skazała u serce mnie smie

Hanulka, Hanulka, pawier’ zrazumiej

Ja u świecie nie baczył kachannia szyrej

 

To słowa kolejnej piosenki, którą nucę sobie latami, choć księdzu może nie wypada. Usprawiedliwiam siebie tylko w ten sposób, że to platoniczna miłość i że ta moja Hanulka to cały niezwykły kraj i każda kobieta jaka w nim mieszka. Białorusinki są lepiej zbudowane niż Polki. Mają surowy ale ciepły sposób bycia. Ich włosy szybciej pokrywa siwizna. Są bardziej zaradne i fizycznie silniejsze. Ubierają się bardziej ascetycznie i tradycyjnie, zwłaszcza na wsi. Dominują ciemne i szare kolory. Tym niemniej są to gustowne ubranka. Nierzadko mogłem dostrzec staruszki pochylone do ziemi bez skrępowania wspierające się koślawym kijkiem. Choć to obrazek przygnębiający to jednak jest jakaś szlachetność i arystokracja w ich sposobie bycia.

Takie kobiety opisała dokładnie Eliza Orzeszkowa i jestem jej za to bardzo wdzięczny. Ona nauczyła mnie kochać ten kraj w stopniu nie mniejszym niż Mickiewicz.

Na Białorusi częściej niż w Polsce korciło mnie by kobiety tytułować imieniem ciocia czy mama. Tutaj jest tak przyjęte. To przyszło ze wschodu. Nie od razu można przywyknąć. Na mnie jako na diakona mówiono tutaj “ojczeńka”, mimo, że z początku mnie to krępowało to jednak pasowało do całości relacji jakie tutaj mają względem siebie ludzie. To ogromna rodzina, w której nie ma obcych. Każdy jest dalekim krewniakiem. Nawet prawosławni, czyli “ruscy”, albo Tatarzy, czyli muzułmanie są tutaj dalszymi krewnymi.  Czasami zamiast w drugiej osobie na kresach zwracają się do człowieka per “on” lub “sam”. To jeden ze sposobów, by określić dystans do przybysza. Powiadają: “Niech sam siądzie! Czy on będzie jadł?”. Używa się też częściej niż gdzie indziej imiesłowów: “przyszedłszy, zrobiwszy”. Jest wiele ciekawych zwyczajów językowych w tej kresowej Polszczyźnie. Nie mówi się: “powiedz mu” a “powiedz dla niego”.

 

6. Dziwny jest ten świat - moja wioskowa percepcja

 

W każdej mojej opowieści staram się wyjaśnić skąd się bierze mój dziwny dla wielu światopogląd. Powtórzę raz jeszcze, że jestem wiejskim chłopakiem z Dobrzyńskiego, czyli z tej Polski “C”. Polski zarażonej od czasów Igora Neverly syndromem bezrobocia i brakiem samookreślenia. W 19-m wieku to było pogranicze Rosji i Prus. Teraz to taka “terra incognita” pozbawiona ludzi wielkich, pozbawiona też wielkich inicjatyw czy wydarzeń. Jedynym światełkiem w tunelu był w moich czasach i jest do dziś budowany na rurociągu “wielki Płock” i solidne pieniądze. Poza nim, stojący niegdyś Elaną i znany dla braci studenckiej uniwersytecki Toruń oraz “czerwony Włocławek” z upadłą już Celulozą, Fabryką Porcelany, Fabryką Lalek i śmierdzącymi Azotami. Inna radość i nadzieja Dobrzyniaków to dość odległe jak na polskie warunki Warszawa, Bydgoszcz czy Olsztyn. Tam młodzież odbywa studia i szuka nadziei na przyszłość. Siedzenie na wioskach i w małych miasteczkach było i jest koszmarem. Ludzie uciekali i nadal. uciekają w świat niespełnionych marzeń w alkohol, lub (zwłaszcza teraz) na emigrację. Zawieszony w takiej przestrzeni, z dala od kolei i wielkich tras wegetowałem jako dziecko przepełniony marzeniami, że kiedyś poznam świat. Podobne marzenia mieli też moi rodzice. Ja je realizowałem najpierw jako powsinoga używając nóg i roweru, potem jako mały autostopowicz. Brak pieniędzy a może polotu, czy przyjaciół o podobnych zapędach spowodował, że moje wędrówki zahaczały o niewielkie miasteczka wokół osi jaką stanowiły Sierpc, Rypin, Brodnica, potem Włocławek a na koniec Opole. Szczególną radość sprawiały mi odwiedziny w starych pruskich miasteczkach i w drewnianych osiedlach niektórych “starówek” Mazowsza, Kurpi czy Podlasia. Zbierałem po drodze kamyki, muszelki, strzępy trawy, notatki. Zaopatrywałem się też w broszurki krajoznawcze i mapy. Z tych moich przedziwnych podróży po Polsce, jeszcze w PRL-u, kiedy o innych krajach i kulturach wiejski chłopak mógł się dowiedzieć z telewizji, z radia, książek lub z płyt jedynie, przywoziłem sterty niepotrzebnych nikomu lektur i podobnie niepotrzebnych starych przecenionych płyt.

To były moje małe trofea, fetysze, których posiadanie czyniło mnie bogatszym niżbym wygrał milion na loterii.

 

7. Język prosty

 

Okazuje się, że wielu ludzi po drugiej stronie sowieckiej granicy postępowało podobnie. Książki i płyty zastępowały walutę, bo pieniądze wtedy mało co znaczyły choć się je nosiło torbami. Nic nie można było za nie  kupić.

Jednym z najbardziej cennych moich trofeów była stara nikomu niepotrzebna płyta z pieśniami białoruskiego zespołu o “prostej nazwie”: Piesniary” czyli “Śpiewacy”.

W tej samej manierze co niegdyś ABBA, z wykorzystaniem starych etnicznych motywów wyśpiewali miłość do nikomu nie znanego “prostego, tutejszego kraju” na sowieckiej przestrzeni.

Zrobili to na tyle dobrze, że skutek i echo tych pieśni działa do dziś we mnie podobnie jak rytmy Mickiewicza, bo z tego samego kontekstu wzięte.

Te  pieśni towarzyszyły mi i jak echo brzmiały w uszach przez całe seminarium.

One podsycały w mej duszy pragnienie odwiedzenia Białorusi i usłyszenia tej mowy koślawej, o której gdzieniegdzie mówią, że nie jest to język białoruski ale, że to “język prosty“.

Szkoda, że tej pieśni, od  której zaczynam swoją opowieść w tak “prostym języku” z tak “prostą muzyką” nie mogę załączyć do tekstu. Byłaby to zapewne silna zachęta do lektury i do zapoznania kraju, o którym mam zamiar w sposób prosty i serdeczny opowiedzieć. O Białorusi inaczej się nie da…

Aby nie być gołosłownym zacytuję pewną pieśń czy wierszyk o koniku, wozie i jego pasażerach:

Jachał dziaćku na kirmasz

Z im na vozi baba

Konik vyhliadieł z darma

Dyk ciahnuł jon słabo

 

Woźnica narzekał, że ciężko mu jechać z taką pasażerką więc ona mu zaczęła pomagać naciskając jak dziecko nogami na podłogę i kołysząc ciałem co wyraża końcówka wierszyka jaką jeszcze pamiętam:

 

Stała baba pomahać

Sidziuczy na vozie

 

Oś moich wędrówek zmieniła się znacznie, gdy troszkę wydoroślałem i po wielu przygodach dla jakich potrzeba oddzielnej refleksji trafiłem do Seminarium w Białymstoku. Siła rzeczy wcześniej czy później musiałem poznać miasto Grodno czy Brześć. Oba tak samo “polskie” jak Wrocław czy Szczecin, tym nie mniej stracone na skutek “jałtańskiej zmowy”. Przyszedł też czas na oględziny Mińska Litewskiego.

Metropolia “upstrokacona” podobnie jak i Kijów potężnymi stalinowskimi budowlami epoki socrealizmu. Jakoś się Stalinowi udało wzbudzać grozę w ludziach w odniesieniu do tej nowej władzy również z pomocą budowli. Ktoś kogo drażni obecność Pałacu Kultury w Warszawie, czy nawet MDM, zrozumie o czym ja tutaj mówię. Mimo to jednak dla uważnego podróżnika Mińsk jest tak samo “przaśny” i lekkostrawny dla polskiego podróżnika jak Lwów czy Wilno.

Główna przyczyna takiej percepcji leży zapewne w stylu budowania jaki narzuciła dawna Rzeczypospolita a zwłaszcza kościół, wszędobylski pomimo wielkich strat i zniszczeń epoki imperialnej carskiej i sowieckiej.

Poznałem w swoich kleryckich i kapłańskich wojażach i Wschód i Zachód Białorusi, tak odmienne przecież.

Poznałem też intuicyjnie oraz oczami trudne do wyrażenia w słowach Polesie.

Wracając jednak do języka, który niektórzy nazywają prostym inni białoruskim tak po polskiej stronie Podlasia jak i po białoruskiej, to owszem jest to mowa miła dla ucha.

Opowiada bardzo zwykłe rzeczy znane z dziecięcych przyśpiewek podobnych do “w poniedziałek rano kosiliśmy siano”.

Oto kolejna próbka z repertuaru “Pieśniarów”:

 

“Kasił Jaś koniuszynu, kosił Jaś koniuszynu, kosił Jaś koniuszynu

Pohliadał na dziauczynu,

A dziauczyna żyto żała, a dziauczyna żyto żała, a dziauczyna żyto żała

I na Jasia pohliadała,

Czy ty Jaś czy ty nie, czy ty Jaś czy ty nie, czy ty Jaś czy nie ażaniś na mianie.

Usi chłopcy żonok maju, usi chłopcy żonok maju, usi chłopcy żonok maju

Obnimajuć i kochajuć

Liuba mamoczka maja, liuba mamoczka maja, liuba mamoczka maja

Ażani ty mienia.

Dyk biaryż ty Stanisławu, dyk biaryż ty Stanisławu,

Dyk biaryż ty Stanisławu szczot sidieła na wsiu ławu

Stanisławy nie chaczu, Stanisławy nie chaczu,

Stanisławy nie chaczu, bo na ławu nie siadu.

Dyk biaryż ty Janinu, dyk biaryż ty Janinu

Dyk biaryż ty Janinu, pracawituju dziauczynu.

Za Janinu mama dziakuj…”

 

Tutaj urywa się moja pamięć na ostatnim wersecie, ale jak widać i tak dużo pamiętam. Po imionach dziewcząt z tej pieśni widać jasno, że to folklor z okolic zamieszkałych przez katolików, bo prawosławni przy chrzcie nie nadają takich imion i prawosławni księża w tej dziedzinie są bardzo surowi. Po prostu dziecka o imieniu Stanisława czy Janina nie ochrzczą. Piosenkę tę znam dzięki biskupowi z Mińska.

Zaśpiewał ją jeden raz w mojej obecności w 1994-m roku i tak mi do dziś zostało.

Zostały też w mej głowie liczne motywy melodyczne i metafory myślowe Czesława Niemena, który nawet swym pseudonimem głosił skąd jego ród i natchnienia.

To był dla niego też powód do dumy. Słusznej jak mniemam.

Białoruś geograficzna i ta teologiczna, to prawdziwie potencjał duchowy, stamtąd wiekami Polska czerpała i ja osobiście też czerpię.

Znana rosyjska metafora, że Rosji nie da się zważyć ani zmierzyć, w nią po prostu trzeba “wierzyć”, wskazuje na trudny ale realny fakt, że pewne tereny kresowe dla Polaków i nie tylko dla Polaków, też są przedmiotem wiary i nadziei na lepsze.

Tak więc do rzeczy.