Wybierz swój język

TRAKTAT PATRIOTYCZNY

ALEJE ŚW. KSAWEREGO

Złośliwi zarzucają nam Polakom, że jesteśmy mądrzy po szkodzie. Owszem, dużo mamy wad głównych. Jesteśmy swarliwi i obrażalscy. "Gdzie dwu Polaków tam trzy partie". Zaściankowi jesteśmy, a do tego wszystkiego jeszcze uważamy się za katolików, mimo że nie trzymamy się reguł.

Chodzenie po manowcach, popadanie w skrajność. Niektóre wady przejęliśmy od zaborców. Tresowali nas na analfabetów i alkoholików. Komunizm zrobił z nas kapusiów i donosicieli. Mamy wiele wad nabytych. Nie jesteśmy jednak najgorszą nacją na świecie. Wystarczy trochę pojeździć po świecie i porównać z Włochami, Grekami, Rosjanami czy Hindusami. Panuje tam często dużo większy bałagan niż w Polsce. Nawet w Ameryce możemy znaleźć wiele gorszących spraw, jakie w Polsce nigdy nie mogłyby się zdarzyć.

Wszystkie te rozważania przyszły mi do głowy w trakcie kolejnego spaceru, tym razem podczas rekolekcji. Siostra Hazel Suarez, typowa staruszka z Filipin o chińskiej urodzie, namawiała nas od trzech dni, byśmy sami sobie wmawiali, ze Bóg nas kocha wyłączną i bezwarunkową miłością jak nikogo innego, że mam samego siebie polubić takim jakim jestem, w takim ciele jakie dał mi Bóg i w takiej kulturze w jakiej wyrosłem i w takim języku jaki znam. Patriotyzm jest czymś nieodłącznym od wiary, zwłaszcza od wiary Chrystusowej, tej wyssanej z piersi Matki.

1. NIETYPOWY TRENER

Nie darzę sympatią siostry Hazel, głosi nam z rana godzinną konferencję, zadaje teksty z Biblii do rozmyślania na cały dzień i idzie sobie... a my cały dzień jak te barany mamy odrąbać jej "święte porady". Wiem z życia, że jeśli nauczyciel nie pochyla się nad uczniem, nie jest z nim obecny i go nie sprawdza, to jednej lekcji w dzień za mało, żeby go czegokolwiek nauczyć. Tymczasem dzisiaj udało się jej mnie zaintrygować opowieścią o uczniu, który przyszedł do mędrca, by ten go nauczył, jak stać się siłaczem. Mędrzec obiecał mu pomóc, ale prosił, by bez pytania o powód nosił na górę malutkie cielę tam i z powrotem przez cały rok.

Uczeń przyjął warunek, o nic nie pytał i nosił na plecach malutkie bydlę.

Tym nie mniej, nijak nie mógł zrozumieć, jak małe cielę może mu pomóc stać się siłaczem. Po pół roku miał już tej zabawy serdecznie dość, między innymi dlatego, że byczek troszkę podrósł i nie było wcale lekko go nosić na wysoką górę.

Był jednak uparty i nie chciał złamać danego słowa.

Do roku czasu pozostawało parę tygodni, ciężar był nie do uniesienia i młody siłacz mimo najlepszych chęci zaprotestował. Nie był w stanie nosić wielkiej krowy i ona sama też nie bardzo chciała się w to bawić, bo potrafiła doskonale biegać po drodze i po górach. Mistrz natomiast niewzruszony wypalił do młodego chłopca: "Chciałeś stać się siłaczem, no to nim jesteś". "Poszukaj we wsi kogoś podobnego do siebie. Nikt w tej wiosce nie uniesie twej krowy a ty to robiłeś cały rok. Jesteś mistrzem. Nauka skończona. Teraz sam możesz innych trenować."

2. PUSTELNIA W MIEŚCIE

Sądzę, że większość rekolektantów siedzi w swych pokojach lub w różnych kaplicach i kościołach, jakie nam wczoraj wskazał jeden z Jezuitów jako najlepsze miejsce do rozważań. Ja tymczasem urządziłem sobie PUSTELNIĘ, a nawet "pustynię w mieście" chodząc pośród dżungli wieżowców i jazgotu samochodów.

Znalazłem na mapie Aleje św. Franciszka Ksawerego, którymi można dojść do sąsiedniej stacji metro o nazwie Anonas. Taki sobie narysowałem plan na 3-ci dzień rekolekcji. Moja kaplica do której poszedłem się modlić, ma za patrona wielkiego misjonarza Dalekiego Wschodu. Jak przystało na Franciszka "dał mi popalić." Mimo że Aleje o jego imieniu są 300 metrów od Ateneo, żaden Filipińczyk nie objaśnił mi sensownie jak do nich dotrzeć.

3. OSIEDLE WARSA

Zrobiłem dwa okręgi po osiedlu o nazwie VARSITY, co w tutejszym slangu zapewne ma oznaczać "uniwersyteckie". Z pobudek patriotycznych mógłbym osiedle nazwać miasteczkiem WARSA (VARS CITY).

Ale to tylko gra językowa, której na Filipinach nikt nie zrozumie.

Na tym osiedlu dwa razy natknąłem się na kościół Matki Bożej Zielonoświątkowej (piękny tytuł skądinąd). Szukając Alei św. Franciszka natknąłem się na postulat Jezuitów na tymże osiedlu VARSITY. Dom o nazwie ARUISU HOUSE, a obok niego klasztor Pasjonistów.

4. OSIEDLOWA KAPLICA

Znalazłem ponadto KAPLICĘ RÓŻAŃCA ŚWIĘTEGO, w której właśnie zakończyła się Msza, gdy nadeszłem. Kaplicę zafundowała jakaś rodzina na swojej posesji. Na frontonie był napis: RODZINA, KTÓRA SIĘ RAZEM MODLI, POZOSTAJE RAZEM, NIE ROZPADA SIĘ.

Słuszna uwaga. Spotkałem ten cytat już wcześniej. Należy do któregoś z Papieży. Być może do Franciszka. Tu w Filipinach jest on często cytowany i jego portrety można spotkać w każdym zakątku miasta.

Domyślam się, że na Filipinach jest sporo rodzin, które się modlą razem przed snem i przy posiłkach. W ich kościołach widuję grupy, które same siebie nazywają "Couples for Christ" (Pary dla Chrystusa). Na amerykańskich filmach można dostrzec, jak czasem przed posiłkiem modlą się protestanci. W Uzbekistanie widziałem, jak muzułmanie zaczynają posiłek w imię Allaha, podnosząc ręce w górę i pocierając policzki. Jest wiele krajów na świecie, w których rodziny jeszcze się modlą. U nas, w rodzinnej Polsce, na wioskach to się zdarza, ale zdaje mi się, że w miastach ludzie tego zwyczaju nie praktykują.

Może nie miał ich kto tego nauczyć w sowieckich czasach, a może się po prostu wstydzą.

5. KATOLICKIE PRZEDSZKOLA

Dostrzegłem też w tej okolicy wiele przedszkoli Messoriego i jedno przedszkole prowadzone przez katolickie zakonnice. Zapytałem sam siebie: "Przecież to takie proste i takie potrzebne - czy w Polsce mamy tak wiele przedszkoli, które byłyby pod patronatem kościoła? Z tego co pamiętam, Messori to człowiek zainspirowany wiarą. Jego przedszkola są "przyjazne" i widoczne z daleka, bo kolorowe".

6. OSIEDLE ŚW. KSAWEREGO

Na trop Alei św. Ksawerego natrafiłem, gdy dostrzegłem wrota z napisem "OSIEDLE KSAWEREGO NUMER II". Ochroniarz mnie wylegitymował i po raz pierwszy w Manili zdarzyło sie, że zostałem niewpuszczony. Długo dopytywał się do kogo i po co idę, ja natomiast zgodnie z prawdą twierdziłem, że na spacer i że tylko tak znajdę Aleje Ksawerego. Dziadek byl uparty i twierdził, że owszem osiedle przylega do Alei, ale droga do nich jest gdzie indziej i w żaden sposób nie chciał mi wyjaśnić gdzie.

Przyzwyczajony do "filipińskiej gościnności" spuściłem głowę i poszedłem jak zawsze "na psi węch". Owszem, po przecięciu 3 przecznic znalazłem to, czego szukałem.

Ulica nie była ani ładna ani pobożna. Pierwsza świątynia na jaką się natknąłem była w tej okolicy, gdzie Aleje się przecinają z ulicą Anonas, prowadzącą do metro. Z jakichś powodów w tym właśnie momencie, Aleje zmieniają nazwę na CHICO Street i świątynia o jakiej wspomniałem, nazywa się "Jesu ni Cristo" czyli sekta, którą darzę najmniejszą sympatią za jej zaborczość.

7. DOBROWOLNE GETTO

Cały czas po prawej i lewej stronie widziałem bramy wiodące do dwu osiedli "Ksawerego I" i "Ksawerego II". Tym sposobem namnożyło się w mieście ślepych uliczek co niemiara. Dobrowolnie separowani na dwu osiedlach Ksawerego bogacze skojarzyli mi się z żydowskimi ofiarami reżymu Hitlera. Owszem teraz mają samochody, pełne lodówki air condishion, kucharki, sprzątaczki i ochroniarzy...prywatni kierowcy wożą ich i ich dzieci do pracy i do szkoły. Mają swoje drobne radości, ale muszą być bardzo nieszczęśliwi, bo pozbawili się tylu pięknych widoków, jakie ja oglądam wizytując biedotę. Na tych osiedlach slumsów jak w teatrze cały czas się coś dzieje i nie trzeba drogich telewizorów, żeby to oglądać. Przycupnij i delektuj się. Na przykład, w okolicy Anonas widziałem kilka drukarni otwartych na oścież: zeszyty, książki, notesy. Żadna drukarnia w Polsce nie wykłada swej produkcji na chodniku, a tutaj tak jest.

8. WIELKI SPEKTAKL

Widziałem setki dzieci w mundurkach siadających na trycykle. W jednym było 8 maluchów i kierowca motocykla jako 9-ty. Zakochane parki, kafeszki bez drzwi ze stoliczkami na zewnątrz niemalże jak latem we Włoszech, ale tu lato jest okrągły rok...i ceny są o niebo niższe niż w Europie, bo to nie są kafeszki dla bogaczy, lecz dla plebsu. Ci bogacze z getta nigdy nie wpadną na pomysł, żeby w takiej ulicznej kafeszce przycupnąć, a mnie one się tak podobają. Samo patrzenie na nie i wąchanie przyprawia o pozytywny szok. Tutaj na twe zamówienie sprzedawcy otwierają kokos i wlewają ci sok do kubeczka za 30 groszy polskich. Nareszcie się dowiedziałem, że smażone dżdżownice, jakie widuję na każdym zakręcie to w rzeczy samej flaki z kurczaków natknięte na dużych rozmiarów zapałkę.

9. QUIRINIANUM

Szkoła na skrzyżowania jaka przykuła moją uwagę, posiada pomnik i imię jednego z prezydentów Filipin ELPIDIO QUIRINIO. Pomnik mi się troszkę kojarzył z Mao Tse Tungiem, ale podpis na postumencie wcale nie był zły. Bardzo zdroworozsądkowy:

"NIE JESTEŚMY W STANIE NICZEGO ZROBIĆ,

JEŚLI KAŻDE DZIEŁO ZACZYNAĆ BĘDZIEMY OD SŁÓW”

"TO NIEMOŻLIWE"

10. WYKOPKI - URYNALIA

Dziś nie miałem w sercu natchnienia do odwiedzin Sanktuarium św. Józefa na Anonas, do którego dotarłem. Wstyd mi, że ominąłem świątynię. Na pewno byłyby jakieś natchnienia. Zwyciężyło "lenistwo pospolite" i nadzieja, że odnajdę jeszcze jakiś kościół. Zamiast kościoła odszukałem dzielnicę, w której układano nowe rury kanalizacyjne. Pewien mężczyzna mimo dużego ruchu sikał sobie do tych rur bez skrępowania, a ja byłbym go zepchnął do środka, bo się zagapiłem na samochody i innych przechodniów.

Na Filipinach "trafić" to jest coś na co można patrzeć bez końca.

11. DYSKRYMINACJA KOBIET

Ponadto, gdy chodzi o sikających mężczyzn, to tubylcy wpadli na podobny pomysł jak Niemcy. Ustawiają na skrzyżowaniach tzw. URINE MALE, trójkąt z blachy, w którym panowie załatwiają się stojąc, jakby pod drzewem, bez krępacji, że jego korpus i nogi całe miasto ogląda. Nie muszę tłumaczyć, że mocz pada prosto na chodnik i zabarwia się trwale, zapach też pozostaje na długo...tego dzieci z getta św. Ksawerego nigdy nie zobaczą! Piękne to nie jest, ale można się uśmiać, jeśli ktoś wcześniej tego nie widział. Urynalne trójkąty mają kolor fioletu i są rozpoznawalne z daleka. Pozostaje jedno pytanie: "A gdzie w takim razie mają sikać panie?".

To pierwszy przypadek jawnej dyskryminacji, z jakim zetknąłem się na ulicach Manili.

12. KONKLUZJA

Dziś na spacerze byłem tylko 3 godziny.

Utwierdziłem się w przekonaniu, że życie tu kipi i zawsze jest coś ciekawego do zobaczenia. Gdybym siedział cały dzień w swym pokoiku lub w którymś z wypucowanych kościółków Ateneo, które też jest swego rodzaju gettem dla bogaczy, nigdy bym sobie nie wybaczył, że umknęły mej uwadze te wspaniałości z biednych dzielnic, jakie gołym okiem można oglądać co dzień.

Gdy byliśmy nędzarzami w czasach PEERELU też tak było, że jakieś dzielnice były dla dobrze sytuowanych, inne dla plebsu. W dużych miastach wszystko można było kupić zwłaszcza dla posiadaczy dolarów "w peweksie". Na robotniczych osiedlach puste półki. Również na wiosce kipiało "nielegalne życie". Chłopi mieli swoje poletka i swoją prawdę. Dziadek z kumotrami przy kielichu i kartach spędzał całe noce, psiocząc na komunę. Podobne karciane zebrania miały miejsce na wszystkich budowach i we wszystkich zakładach. To źle, że się tyle piło w tamtych czasach, ale sporo było też takich, co na trzeźwą głowę szło na kazania księdza Popiełuszki. We wszystkich diecezjach na jesieni odbywały się TYGODNIE KULTURY CHRZEŚCIJAŃSKIEJ, na których naród mógł bezpłatnie obejrzeć swoich bohaterów ze świata kultury i bohaterów wiary...

Arcybiskup Tokarczuk zbudował kilkadziesiąt stodół, które ku uciesze tłumów i ku zgrozie komuny zamieniały się na kościoły na następny dzień po ukończeniu budowy.

Święty Franciszek Ksawery ma w mieście Quezon, aleje o swoim imieniu i nie ma na tych alejach ani jednego katolickiego kościoła. Był natomiast gabinet masażu tajskiego i wiele jadłodajni. Rozważałem na spacerze pewne tematy z rekolekcji. Ta podróż przywołała w mej pamięci patriotyczne myśli i nie była dla mnie straconym czasem.

Przeżyłem jednak swego rodzaju rozterkę i rozczarowanie.

Manila, Quezon City

19 września 2016