Wybierz swój język

EPIDEMIA MISTYCZNA

czyli o wierze zaraźliwej jak narkotyk

WSTĘP

Niedawno odnowiłem korespondencję z wieloma przyjaciółmi. Pauza trwała dwa lata, spowodowana była wyjazdem na misje do Papui. Po dwu latach zająłem się podobną pracą do tej, którą Jezus opisuje w przypowieści o wyciąganiu i sortowaniu ryby z sieci. Dobra trafia na stół, a ta byle jaka z powrotem do wody. Tak podobno ma być na sądzie ostatecznym.

W mojej internetowej sieci zwróciłem uwagę na list pani redaktor gazety Kredo z racji na jej troskę o moje podopieczne licealistki z Uzbekistanu, o których losie chciałem się coś więcej dowiedzieć oraz list z Nowego Dworu Mazowieckiego od dzieci z 4 klasy szkoły podstawowej. Pani Ewa uspokoiła mnie, że licealistki mają się dobrze i że w jej domu nie muszą się krępować i mogą gadać po rosyjsku, nikt im tego nie zabroni. Dzieci natomiast zadały tak genialne pytania, że w ciągu pół godziny był gotowy wywiad.

Skojarzyłem fakty, bo w końcówce listu pani Ewy była fraza "czym jeszcze mogę się księdzu przydać". Ośmielony takimi słowami powiedziałem: "Niech Pani wydrukuje ten wywiad dzieciaków w gazecie Kredo". Zależało mi, by mieszkańcy Zwolenia, z którymi miałem kontakt w 2011 roku na spotkaniu autorskim w LO Kochanowskiego zechcą się coś więcej o mojej pracy dowiedzieć... Tak wywiązała się fala korespondencji, w trakcie której nie tylko dostałem obietnicę, że wywiad się ukaże w Kredo, ale też otrzymałem cały bukiet pytań tak samo genialny jak te pytania od dzieci.

Zapytanie o moje zainteresowania poliglotyczne zaowocowało tekstem "ŚWIADECTWO CUDOWNIE OCALONEGO". Powyższy tekst mam nadzieję, że też się ukaże w KREDO. Po jego lekturze oraz lekturze moich wspomnień Pani Ewa zadała całą litanię pytań. Mamy więc kolejny wywiad zbudowany z 9 pytań. Oto one, te ciekawe i trafnie naprowadzające do sedna sprawy misyjnej pytania.

1. Co z tym rysowaniem w kościołach i kaplicach? Niech Ksiądz odkryje troszkę rąbka tajemnicy.

Nie ma żadnych tajemnic. Opowiem wszystko od początku.

W dzieciństwie napotkałem w Łodzi kuzyna, który miał talent do rysowania i powodowany zazdrością zacząłem rysować wszystko co się da i niemal bez przerwy. Miałem zaledwie 5 la,t więc nic genialnego w tym czasie nie powstało, ale powiem krótko, że rysowałem żołnierzyków we wszelkich możliwych pozach. Pasja mi po jakimś czasie przeszła, aż do czasu gdy w 3 klasie podstawówki dostałem pochwałę za portret Kopernika. Był to jubileuszowy 1973 rok, zdaje się 500 lecie wielkiego astronoma. Byłem zafascynowany jego twarzą, więc nie mogłem się zatrzymać i na jednym rysunku się nie skończyło. W każdym zeszycie miałem po kilka szkiców. W każdej wolnej chwili rysowałem jego długie kędziory i wydatny nos.

Za jakiś czas pani od rysunków poprosiła, byśmy namalowali Lenina. Widocznie też była jakaś rocznica. Wypadło mi to rysowanie jeszcze lepiej niż poprzednie. Łysa pała, wąsiki i kozia bródka, nie trzeba być geniuszem, żeby to narysować. Niestety, spotkało mnie wielkie rozczarowanie zamiast pochwały. Dostałem dwóję i naganę za "próbę oszustwa".

Nauczycielka nie dała się w żaden sposób przekonać, że rysunek jest mój i była tak święcie przekonana, że zrobił to ktoś dorosły, że zaprzestałem z nią dyskutować na ten temat, a uraza do samej nauczycielki i do rysowania utkwiła mi na długo w sercu.

Wróciłem do szkicowania w ogólniaku i znowu na nudnych lekcjach. Tym razem były to figury geometryczne. Podobno to jeden z efektów dojrzewania. Wielu chłopców maluje na przystankach autobusowych, w ubikacjach i na dworcach kolejowych. Zjawisko graffiti ponoć tkwi w tym fenomenie psychologicznym. Znany profesor Kępiński też się na ten temat wypowiedział. Jako maturzysta zacząłem rysować na pościeli, co rodziców doprowadzało do szału. Mało tego, po maturze freskami zagospodarowałem całą ścianę niewielkiego pokoju, a jako kleryk zagospodarowałem też sufit. Zapełniony był gwiazdami i aniołami. Na ścianach dominowały sceny i figury biblijne: Paweł pod Damaszkiem, Procesja Jezusa do Jerozolimy i święci: Albert Chmielowski, Kolbe, Franciszek, Dominik i nawet Paweł Pustelnik.

Gdy trafiłem do Rosji, to jakby tworzyłem dalej ten sam styl, czasami zapraszałem do współpracy wykształconych malarzy, czasami wszystko robiłem sam, ale w każdym kościele i kaplicy, w których jakiś czas urzędowałem, pozostał jakiś rysunek lub cała kolekcja. Ta przygoda z freskami trwa, więc ponad 30 lat i oczywiście w Papui też są freski.

2. A czy te rysunki na stronce są autorstwa Księdza?

Rysunki na mojej stroniczce powstały w trakcie mego pobytu w Taszkiencie. To był czas mojego debiutu książkowego i wydawca prosił o jakieś zdjęcia. Ja nie mam talentu do zdjęć, więc zaproponowałem kompromisowe rozwiązanie, "że coś narysuję". I tak od tej pory wszystkie niemalże książki przeze mnie napisane posiadają też moje własne rysunki. Książka o Syberii na przykład ma podtytuł "Komiks Misyjny".

Wielkim natchnieniem dla mnie była Świątynia św. Jana Nepomucena w Zieluniu, pow. Żuromin, gdzie spędziłem dzieciństwo. Przedszkole z baraków ustawione było na podwórku kościoła i tylko leniwe dziecko by do niego w wolnej chwili nie weszło. Ja tam lubiłem zaglądać. Intrygowały mnie bizantyjskie freski. Całkiem niedawno mój kolega z podstawówki, który też jest znawcą sztuki i wieloletnim dyrektorem Muzeum Diecezjalnego w Płocku powiadomił mnie, że te zieluńskie freski powstały na początku lat 60-tych i ich autorami byli studenci ze szkoły Nowosielskiego i że obecnie, nikomu nic nie mówiące nazwiska, powoli stają się bardzo znane. Nie pamiętam żadnego z nich, ale sądzę, że to można sprawdzić, komu się chciało w zabitej wiosce takie cudeńka wymalować. Podwarszawska dzielnica Wesoła ma kościół parafialny, podobna energetyka, ale mimo że tam pracował mistrz, a w Zieluniu tylko uczniowie, ja zapraszam ciekawskich, by sprawdzili moją intuicję. Mi się wydaje, że freski z Zielunia są przedniejsze!

Ja staram się nie być gorszy, ale to co ja rysuję to odległe bardzo echo. Daleko mi do mistrzów. Jeden z moich ulubionych recenzentów, wykładowca historii sztuki z Białostockiego Seminarium, Ks. Prof. Nieciecki stwierdził, że mój styl kojarzy mu się z etiopskimi freskami 8 stulecia i że to raczej "amatorska - prymitywna twórczość". Nie mam złudzeń, jestem amatorem i takim zostanę. Może kiedyś ktoś się doszuka we mnie "papuaskiego Nikifora", no ale żeby zasłużyć na taki tytuł, to trzeba najpierw żyć w nędzy i w nędzy umrzeć.

3. LICZNI ŚWIĘCI stoją w kolejce moich ukochanych,
ale od św. Urszuli Ledóchowskiej...
i jej zagadkowego uśmiechu Giocondy zacznę...

Od świętej Ledóchowskiej zaczęła się moja ciekawość "kim są święci". Jako gówniarz pierwszoklasista zostałem ministrantem w Zieluniu pod Żurominem i tamtejszy proboszcz lubił nam opowiadać o Maksymilianie, bo to był czas jego beatyfikacji rok 1970...za trzy lata już mieliśmy kolejną błogosławioną, Teresę Ledóchowską a Urszula musiała poczekać aż do moich kleryckich czasów, ale ja też byłem zauroczony jej uśmiechem i jej zaangażowaniem misyjnym w Rosji oraz jej zdolnościami językowymi...

Najbardziej jednak Urszula mi zaimponowała swoim uśmiechem.

Jako kleryk na prośbę Proboszcza zrobiłem na wakacjach gazetkę "w domu katolickim".

Gazetka spodobała się Proboszczowi i przy tej pracy się rozgadaliśmy. Proboszcz podzielił się swoim strapieniem. "Nie ma powołań żeńskich w parafii" - rzekł. "Kleryków tymczasem mamy aż 7, po jednym albo po 2 na każdym roczniku, coś z tym trzeba zrobić". Mówiąc to, tknął mimochodem palcem w twarz Urszuli. Ten gest palca był dla mnie jak praca domowa i wyrzut sumienia. Wziąłem się do roboty i od tej pory bez przerwy przez orędownictwo św. Urszuli prosiłem, by Duch Święty dał natchnienie jakiejś dziewczynie, by poszła do zakonu. Owszem, odprawiłem w tej intencji nawet mszę prymicyjną. Modliłem się w sposób szczególny za pewnego kapłana, który opuścił nasze szeregi z przyjaciółką z oazy i to była pierwsza moja intencja. Intencja druga to była ta właśnie i tylko ona poskutkowała, bo tamten kapłan do posługi niestety nie powrócił. Do zakonu w krakowskich Łagiewnikach zgłosiła się moja koleżanka z klasy z podstawówki. Tego bym sobie nigdy nie wymyślił. To jak w jakiejś bajce, bo to była moja sympatia przez wiele lat. Kochałem ją platonicznie i nie mówiłem jej ani słowa o tym, bo taki miałem skryty, nieskory do zwierzeń charakter.

Siostra Jonasza wybrała zakon św. Faustyny i na pewno sama sobie to wymodliła, bo widziałem ją jako kleryk na wszystkich możliwych częstochowskich pielgrzymkach. Tym nie mniej ufam, że moja prymicyjna modlitwa i "święte pragnienie" proboszcza też odegrały jakąś rolę. Nie mam też wątpliwości, że święta Tereska Ledóchowska w tym powołaniowym dziele "maczała swe palce".

4. Błogosławiony Michał Sopoćko jest też w tych... moich katalogach

W katalogu moich ulubionych świętych znalazł się ks. Michał Sopoćko, błogosławiony z wileńskich kresów i z Białegostoku. Tam właśnie gdzie odbywałem studia seminaryjne znajdował się grób księdza Sopoćki, który przyciągał uwagę wielu wybitnych osobistości. W 1986-m roku na przykład w naszym białostockim seminarium zamieszkało około 100 biskupów polskich, bo odbywał się Kongres Eucharystyczny poświęcony 600-leciu Chrztu Litwy. W przeszłości całkiem niedawnej, bo do 5 czerwca 1991-go roku Białystok był częścią składową tej wielkiej Wileńskiej Archidiecezji, a ja zostałem wyświęcony w maju 1991 jako kapłan wileński, mimo że granice utrudniały kontakt z "naszą duchową matką" czyli z Wilnem.

Byłem wileńskim księdzem dokładnie przez 10 dni. Bo po 10 dniach papież Jan Pawel II odwiedził Białystok i ogłosił nową diecezję ze stolicą w tym mieście!

Tak więc jako kleryk pierwszego kursu miałem dyżur w seminarium i posługiwałem naszym czcigodnym gościom na posiłkach oraz na furcie. To właśnie w trakcie mojego dyżuru na furcie kardynał Gulbinowicz zatrzymał się przy wejściu i głośno gawędził z kolegami o tym, że właśnie był na grobie księdza Sopoćki i na pieszo wrócił z cmentarza...

Dwa lata poźniej w mojej obecności odbyło się otwarcie procesu beatyfikacyjnego i przeniesienie trumny do kościoła Bożego Miłosierdzia na stulecie jego urodzin 1988. Następnego roku na wiosnę miał miejsce ten słynny przypadek wywrotki rosyjskich cystern z chlorem i całe miasto było pogrążone w panice mimo, że skali niebezpieczeństwa nikt wtedy nie znał. Później specjaliści powiadomili nas, że 8 cystern chloru starczyłoby, żeby zabić wszystkich mieszkańców Białegostoku i innych miast w promieniu 50 km. To mogła być "Polska Hiroszima"... oczywiście, że po czymś takim mam osobisty stosunek do błog. Michała na którego beatyfikację przybyłem z Donbasu, a po beatyfikacji udałem się na nową placówkę do Uzbekistanu z jego relikwią w dłoni...

Gdy ciężko chorowałem, a siostry Faustynki z ulicy Poleskiej się za mnie modliły, to czułem, że mnie odwiedza. Mieszkałem w Pekinie, gdy stało się to zdarzenie opisane w "świadectwie". Lekarze uznali, że mam chroniczny niedostatek nerek (glomerulonefryt) spowodowany licznymi przeziębieniami na Syberii, które zostały zignorowane i nie leczone. We krwi odnotowano 21 jednostek białka. Pół roku byłem niesprawny, przeleżałem w klinice w znanym mieście Doniecku. Żadnej poprawy, i dopiero w Pekinie, dokąd za zgodą biskupa z Charkowa zabrał mnie mój przyjaciel, metodami tradycyjnej chińskiej medycyny próbowaliśmy chorobę zatrzymać. Przyjaciele napisali mi, że na Poleskiej się za mnie siostry Michała Sopoćki modlą. Bardzo chciałem poznać Chiny i miasto Pekin, ale nie potrafiłem zrobić więcej jak 100 metrów swoimi nogami. Byłem bezradny i uwięziony w swoim pokoju w dzielnicy Guan Cai Lu gdzie codziennie odwiedzał mnie terapeuta Fan.

Żywiłem się głównie bobem, by wzmocnić deficyt białka. Któregoś wieczoru wsypałem do dużego garnka 2 kg fasoli i zasnąłem.

Dym mnie nie obudził a skrzyp krzesła. Już kilka razy miałem takie halucynacje, że to błogosławiony Michał mnie odwiedza, że to on częściej niż lekarz Fan do mnie przychodzi. Tej nocy z 17 na 18 sierpnia 2006 po wywietrzeniu pomieszczenia nie mogłem zasnąć, miałem ból w płucach i w plecach. Z nerkami tak jest, że plecy dokuczają. Nad ranem jednak znowu krzesło zaskrzypiało, a ja się podniosłem z łóżka. Byłem lekki jak wróbelek. Wsiadłem do autobusu. Odwiedziłem po raz pierwszy od 40 dni pobytu w Chinach kościół św. Michała, potem Józefa a potem aż do 14-tej po południu wędrowałem po słynnym placu Tien An Men (plac Niebiańskiego Spokoju). Pewna kobieta podeszła do mnie i zapytała, na serio, czy jestem z Mongolii (hormony bardzo zniekształciły mi fizjonomię). Po tym spotkaniu z kobietą ugięły mi się kolana i zrozumiałem, że przedawkowałem, że muszę czym prędzej wracać do siebie. Choroba jednak odeszła i to całkowicie, a przecież groziły mi dializy...

5. Gdzie ten"Czerwony kościół" w Mińsku dokładnie się znajduje,

Do Mińska po raz pierwszy dotarłem jako neoprezbiter na wiosnę 1992-go roku i bez żadnych poszukiwań nad ranem odszukaliśmy kościół św. Heleny i Szymona na głównym Placu w Mińsku naprzeciw Administracji Prezydenta tzw. "Białego Domu". W tym czasie nie urzędował tam jeszcze Pan Łukaszenko lecz Stanisław Szuszkiewicz polskiego pochodzenia praktykujący katolik. Nic dziwnego, że kościół nam zwrócił, zanim jeszcze oddano katedrę i wiele innych świątyń. Ten kościół obok domu władz białoruskich oddano jako pierwszy i tak jak Pałac Kultury w Warszawie sylwetka tego "czerwonego kościoła" jest dominantą "Placu Czerwonego" i symbolem Mińska, można go odszukać na wszystkich pocztówkach. Jakimś cudem Stalin go oszczędził. To jakiś fenomen, że on tam stoi...

Ósmy cud świata a na Białorusi "cud numer jeden". Inny cud to podziemne miasto. Komuniści pod kościołem zrobili bardzo mocne bunkry i garaże, które, o dziwo, też przekazano dla parafii.

Była więc i jest baza w Mińsku jakiej większościowy kościół Prawosławny nigdy w stolicy nie miał i mieć nie będzie. Ciekawostką jest, że "Prawosławna katedra" w Mińsku i wiele innych "prawosławnych świątyń" to dawne kościoły katolickie. Do polskości w Mińsku przyznaje się oficjalnie 200 tysięcy ludzi. Ilu czuje się Polakami w sercu tego mogę się tylko domyślać.

6. Zaraża mnie Ksiądz swoim świadectwem, zaraza ogromna!!!

Wedle statystyk rocznie jeden narkoman zaraża swym nałogiem 10 młodocianych adeptów. Podobnie jest z alkoholem. Jeden piwosz potrafi wciągnąć do nałogu kilku gówniarzy. Jeśli się gdzieś zdarzy, że jakiś ksiądz lub świecka osoba swoim świadectwem zachęci do "żywej wiary" kilka innych osób, to nie powinno to nikogo dziwić. Taki schemat spowodował, że w starożytnym Rzymie w czasach opisanych przez Sienkiewicza w "Quo Vadis" pierwsi chrześcijanie swym świadectwem spowodowali tysiące nawróceń, a te tysiące po dwustu latach się przerodziło w miliony...

7. Jestem tylko zwykłą grzesznicą - CZY ŚWIECKA OSOBA MOŻE BYĆ MISTYKIEM?

W kościele katolickim jest wiele świętych osób świeckich, które uważamy za mistyków na przykład Dominik Savio czy dzieci fatimskie. Wizjoner z la Salette na przykład nie uchronił się od choroby alkoholowej, inny grzesznik z Irlandii, zwykły górnik o nazwisku Talbot miał podobny grzech, ale wyrwał się z pęt i jest kanonizowanym świętym. A Maria Goretti, a św. Agnieszka, a Barbara... całe zastępy, gosposia domowa i tercjarka o nazwisku Aniela Salawa!

A krawiec Jan Tyranowski z Krakowa? To przecież on wręczył Karolowi Wojtyle "Ciemną noc duszy" Jana od Krzyża i spowodował jego nawrócenie. Świecki człowiek uczynił dla sprawy powołanie Wojtyły więcej niż kardynał Sapieha czy inni kaznodzieje tych czasów, a znał ich przecież wielu.

Jako dziennikarka ma pani instrument w ręku, ewangelizacyjny instrument, wręcz dynamit, żeby "łowić wiele dusz", a przez to się uświęcać i uświęcać innych. Jezus wyciągnął dłoń do Magdaleny, dlaczego nie miałby wyciągnąć do Ewy?!

8. Coś drgnęło w mojej duszy po wypadku samochodowym dawno, dawno temu w drodze do Sandomierza, a teraz znowu drgać zaczęło

Dziennikarze z Niemiec próbowali niegdyś przycisnąć Wojtyłę do muru i zapytali go wprost "skąd się u niego wziął pomysł na kapłaństwo i tak genialna pamięć". Poirytowany trochę bezpośredniością dziennikarzy papież miał odpowiedzieć: "Zawdzięczam to Niemcom, bo wpadłem pod waszą ciężarówkę w czasie wojny i gdy się przebudziłem po utracie świadomości, to wszystko stało się inne, w tym również pamięć".

Zwykle w wypadkach samochodowych przy uszkodzeniu czaszki może pojawić się zanik pamięci, a nawet zanik osobowości. Z papieżem jednak było inaczej i ja wiem po sobie, że tak może być. Po moim wypadku z uszkodzeniem czaszki również "wszystko stało się inne". Pękły we mnie tysiące kompleksów jakimi byłem naszpikowany i zniknęły lęki. Pojawił się wyśmienity humor mimo, że z natury jestem mieszanką flegmatyka z melancholikiem, no i pamięć też się wzmocniła, nie mówiąc już o zapale misyjnym, bo ten się zwielokrotnił na tyle, że po 2 latach już byłem na dalekiej Syberii na własną prośbę i ku własnemu zadowoleniu.

9. A u Was która godzina? U nas 22.25

W Manili tak samo jak w Papui z racji na sąsiedztwo równika słońce wstaje i wschodzi o tej samej godzinie czyli o 6 rano i 6 wieczór. Nie ma potrzeby wprowadzania czasu letniego czy zimowego, bo tu zawsze tak jak i w Papui jest lato. Gdy w zimę jest czas zimowy, różnica między Manilą i Warszawą jest 7 godzin. Gdy w Europie jest czas letni, różnica się o godzinę zmniejsza. W taki oto sposób można łatwo policzyć, że gdy w Polsce jest wieczór np. 22.25 to dodając 6 godzin otrzymujemy poranek następnego dnia 4.25...

o tej porze nadszedł list, więc nie mogłem od razu odpowiedzieć. Doczekałem się manilskiego wieczoru i odpowiadam o 19.31 czyli, że w Polsce jest 13.31. Gdy my kończymy kolację, wy jeszcze jecie obiad.

Dnia, 25 Sierpnia 2016 19:38 w wigilię święta Matki Boskiej Częstochowskiej

x. Jarosław Wiśniewski - Manila