Wiele pisano o proroctwie św. Maksymiliana, który podróżując do Japonii koleją transsyberyjską miał się zatrzymać na Placu Czerwonym i wyrzec obietnice, że na Kremlu tez zakróluje Niepokalana. Widzieliśmy to zdjęcie: Figura MB Fatimskiej i wieże kremlowskie w tle. Na razie tylko fotografia.
Tak więc parafie petersburskie , kaliningradzkie i moskiewskie Matka Boska nawiedzała w przeciągu miesiąca i po uroczystości Niepokalanego Poczęcia trafić miała na Kaukaz również na cały miesiąc. Potem Powołże, Ural, Syberia, Daleki Wschód, Kazachstan i 13 maja 1997 miała do Fatimy wrócić.
Dziwiłem się, kto tak zaplanował, by pielgrzymka była zimą, przecież właśnie od listopada do maja trwają mrozy i śniegi. A może właśnie o to chodziło, by pokazać Maryi tę prawdziwą Rosję... byśmy ją poczuli jako jej rycerze walcząc z pogodą i przeciwnościami losu, pokutując za to co się w Rosji stało przez lata bezbożnego życia. Pokutując też za własne liczne ”polskie grzechy”.
Ten kto widział polskie nawiedzenie MB Fatimskiej, czy wędrówkę MB Częstochowskiej, czy choćby pielgrzymkę relikwii św. Antoniego zdziwiłby się bardzo prostocie wszelkich nabożeństw tego typu w Rosji.
Rostow nad Donem
Do Rostowa figura cudowna dotarła z Moskwy samolotem jako bagaż w futerale podobnym do tego, w którym przechowuje się instrumenty muzyczne. Naręcza białych kwiatów z drewnianą podstawą (lektyka) i palki - nosze do niej w oddzielnym były pudle i prawie nieprzydatne, bo zbyt ogromne dla kameralnych kaplic czy domostw dokąd trafiała figura.
Przywiózł nam ją dominikanin o. Andrzej Bielat, który za parę godzin miał rejs powrotny więc nie mógł z nami dzielić radości ani nawet uroczyście przemawiać. To było pełne incognito!
Nasze zachowanie w niczym nie naruszało normalnego rytmu lotniska i nawet nie było specjalnego pilota z milicji. O zdarzeniu wiedzieli wprawdzie urzędnicy i koledzy z innych chrześcijańskich kościołów, ale jak widać było z reakcji na zaproszenie nie odpowiedział prawie nikt i choć planowaliśmy ekumeniczny charakter, to zamiar się nie powiódł. Świętowaliśmy tylko my.
Nie było konduktu ni orkiestry, tylko kilka osób, dokładnie tyle ile mogło się zmieścić do Forda Transita, który był własnością rostowskich salezjanów. Ja tez już miałem samochód, podarowany z Niemiec ale 5 dni wcześniej objeżdżając trasę pielgrzymkowa zostałem zepchnięty z drogi na głębokie przepastne pobocze potężnym „Kamazem” i ponad miesiąc miał trwać remont kapitalny cudem ocalałej terenowej maszyny. Bolały mnie kręgi szyjne od zderzenia... byłem ciągle w transie, w szoku ale i to sprzyjało głębokim przeżyciom.
Nowoszachtinsk
Wieźliśmy Matkę Boską do Nowoszachtinska, tam pierwsza uroczystość: ślub rodziców franciszkańskiego kleryka Mikołaja. Tak taka jest rzeczywistość rosyjska... rodzice kapłanów a czasem i biskupów (na pewnej konferencji poświęconej sprawom rodziny ks. bp Werth pochodzący z Sowieckiego Kazachstanu potwierdził, ze jego bardzo pobożni rodzice wychowawszy 2 księży Jezuitów i siostrę Eucharystke nie mieli ślubu kościelnego) nie mieli okazji zawrzeć normalnego kościelnego ślubu w warunkach prześladowań!!! Niektórzy katolicy stawiali w takich sytuacjach krzyż na stole i w obecności rodziców składali przysięgę nie zawsze znając prawidłową formę.
Rodzice Mikołaja nie byli zbyt pobożni i jeszcze 3 lata wcześniej nie chcieli nawet słyszeć o jego planach wstąpienia do seminarium i mowy być nie mogło też o ceremonii ślubu. Wszyscy byliśmy zaskoczeni tą nagłą zgodą na przyjazd figury i sakrament małżeństwa tak bardzo wymodlony przez przebywającego w Polsce na studiach syna... jakby na imieniny! Wiele zdarzeń złożyło się na to, że właśnie ta rodzina jako pierwsza przyjęła cudowna figurę i zrobiła to świetnie!
Czaltyr
Kolejna wizyta to Czaltyr – najbardziej ormiańskie miasteczko w tej okolicy. Wielka stara, zrujnowana świątynia nad którą właśnie zmieniano kopułę, przyjmowała Matkę Boską Fatimską w osobie ter Tadevosa, miejscowego proboszcza monofizyty z grupką parafian. Tutaj po raz pierwszy wykorzystaliśmy lektykę i tutaj po raz ostatni korzystaliśmy z futerału bowiem zaciął się zamek i trzeba go było zniszczyć by wydobyć cudowna figurę... takie nieopatrzne ale typowe dla tej pielgrzymki barbarzyństwo. Zaśpiewaliśmy kilka pieśni po rosyjsku, wyrecytowaliśmy Ojcze Nasz po Ormiańsku (byli wśród nas Ormianie katolicy), wygłoszone zostały okolicznościowe wystąpienia, gdzie podkreślono, że właśnie w ten dzień Katolikos Ormian Garegin II spotykał się z papieżem na Watykanie, by podpisać ekumeniczną deklarację.
Tanais
Czas płynął szybko, mieliśmy tylko 2 doby na to, by obwieźć figurę po 12 miasteczkach i oddać do Siemionowki na Kubaniu czyli w Krasnodarskim Kraju. Nie mogliśmy pominąć Tanais. To gniazdo uczonych. Tutaj latem wielu polskich i niemieckich archeologów mile spędza czas ale zimą... było nas niewielu. Wspomnieliśmy tu upowszechnianą przez dyrekcję legendę, że w Tanais miał głosić ewangelię św. Andrzej Apostoł, bo było to jedno z największych miast basenu Morza Czarnego i nie mógł go ominąć... mówiło się o poległych w tych okolicach włoskich „strzelcach alpejskich” i cichutko odmówiliśmy koronkę do Miłosierdzia Bożego za ich „faszystowskie dusze”... wiem na pewno że nikt przedtem w tym miejscu się w ten sposób nie modlił, choć w Wenecji jest całe sanktuarium w kościele kapucynów, gdzie czczona jest patronka poległych nad Donem rosyjska ikona „Santa Maria del Don”. Nikt nie protestował. Do Włochów Rosjanie mają sentyment, zresztą i Niemcy przyjeżdżają czasem do Wołgogradu czcić inna ikonę uczynioną rękami niemieckiego żołnierza pod Stalingradem. „Ze zmarłymi się nie walczy” można dziś usłyszeć w Rosji i jest to duży postęp.
Domek Piotra Czajkowskiego w Taganrogu
W Taganrogu nieopodal Tanais i Azowa (w prostej linii 30 km), które dały początek tej nowej osadzie (oczko w głowie Piotra Wielkiego i Aleksandra, który tak kochał miasto że tutaj miał skonać). Sala widowiskowa Muzeum Piotra Czajkowskiego mogła zmieścić 60 osób ale w ten dzień było pewnie ze 100. Na niedzielne Msze św. przychodziło stabilnie 20 osób. Przed pielgrzymką Figury poprosiłem parafian by każdy zaprosił krewnych i sąsiadów i jak nigdy tym razem się posłuchali w dwójnasób.
I znowu w obecności Figury przeżyliśmy naocznie mały cud rodzinny. Pan Aleksander to meloman i italianofil, który w latach wojennych jako chłopiec nauczył się włoskiego od stacjonujących wojsk. Włosi byli tak życzliwi dla ludzi, że do dziś okupacje wspominają spokojnie. To spowodowało, ze on zawsze marzył jako prawosławny by poznać kościół katolicki i przez kilka lat nie opuścił żadnej mszy świętej ubogacając każdą uroczystość śpiewem „Santa Lucia”. Marzył tez by razem z nim uczęszczała jego małżonka i by mogli się pobrać bo tęsknił za eucharystią. W ten wieczór jego żona przyszła z ciekawości po raz pierwszy. Atmosfera mimo tłoku i skromnej oprawy była tak podniosła że ta pani sama wyszła z pomysłem, by ich uroczyście pobłogosławić!
Potem było całonocne czuwanie, śpiewy, kolacja, nawet koncert fortepianowy i skrzypce z bajanem; to nam zapewnili utalentowani Ormianie.
Azow
Rankiem figura odwiedziła szpital dla osób uzależnionych, narkomanów i alkoholików w Azowie. Już od dawna mieliśmy tam „zajęcia terapeutyczne” tzn. Różaniec, katecheza etc. O tej porze jednak były procedury więc pomodliliśmy się na szpitalnym podwórku by nie przeszkadzać i chętni wśród pacjentów z personelem do nas wylegli. Jak dotąd nie odprawialiśmy w tym mieście Mszy świętej ale właśnie ta uroczystość stała się preludium do odrodzenia wspólnoty w dawnej stolicy biskupiej!
Po kilku godzinach męczącej jazdy dotarliśmy w okolice Starominskoje i Jejska gdzie w przeszłości działał katolicki kapelan kozaków i było wiele luterańskich wspólnot niemieckich. Kościoły się nie zachowały wiec krótkie modlitwy przeprowadziliśmy pod drzwiami „kirchy”. Modliliśmy się króciutko ale gorąco ekumenicznie by i luteranie mogli wrócić na stare śmieci bo w jednym z kościołów klub a w drugim sala gimnastyczna i przez płot wiezienie!
Leningradzka
W Jejsku przeżyliśmy inny ekumeniczny cud. Jedyna wizyta Matki Bożej w prawosławnej Cerkwi. Było to jednak cichutkie nabożeństwo, bez śpiewów i za zamkniętymi drzwiami. Tak prosił życzliwie nastawiony do katolików proboszcz rodem z ukraińskiej Winnicy. Niegdyś sekretarz prawosławnego biskupa z Rostowa pokutujący obecnie na prowincjalnej parafii za swą ekumeniczną postawę i „za grzechy” jeszcze bardziej ekumenicznego brata.
Leningradzka to stanica kozacka, do której zjechało się na pobyt stały kilka polskich rodzin z Kazachstanu. Udało się zebrać nie tylko ich ale całą miejscową Polonię, pewnie ze 30 osób. Bywałem w tej stanicy i przedtem, ale zawsze zatrzymywałem się u Ormian. To, że znalazłem tu Polaków w takiej ilości było kolejnym małym cudem Maryi... i tutaj jak w Azowie byłem zmuszony zintensyfikować starania, by była cotygodniowa Msza św. Potem kaplica a obecnie jedyna pewnie w Rosji parafia pod wezwaniem św. Faustyny!!!
Dodatkowym motywem by przyciągnąć moją uwagę do tej stanicy był fakt że właśnie nieopodal miał miejsce mój wypadek z „Kamazem”. W tej również okolicy miałem mieć za pół roku kolejną katastrofę z cudownym zachowaniem swego życia i 4 innych osób, więc miejsce uznałem za przedziwne i wbrew sobie musiałem tu wracać.
Batajsk
To kolebka, kaukaskie Betlejem, dokąd w 1992 roku nie mając lokalu w milionowym Rostowie schroniła się w skromne progi niewielkiego taniego glinianego domku cała ekipa 3 sióstr Misjonarek św. Rodziny a ja śladem za nimi. Stamtąd dojeżdżaliśmy do Taganrogu, Nowoczerkasska, Rostowa a nawet na Kubań i do Kalmucji. To właśnie siostry miały pomagać w tej pierwszej jesiennej wizycie Maryi i wiem ze mimo perypetii zrobiły to jak najlepiej.
Tu też w kaplicy sióstr podobnie jak w Taganrogu przyszło dwakroć więcej osób niż można było oczekiwać. Kaplica przewidziana na 50 osób pękała w szwach... bo znów mieliśmy ze sto. Ludzie pięknie śpiewali a ja z niezmordowanym o. Edwardem padliśmy pół martwi od całodobowych wrażeń.
Rano figurkę, do której każdy chciał się dotknąć siostry starannie wykąpały a na pożegnanie ustawiliśmy twarzą ku sobie tych samych rozmiarów miejscową kopię, by żegnając się z oryginałem „przejęła moc”, bo tak się właśnie przyjęło wierzyć w prawosławnej Rosji, że relikwia, która dotknęła innej kopii sama staje się relikwią. Taka inkulturacja po Batajsku!
Na podwórku odczytałem tekst poświęcenia parafii podobny do tego jaki ułożono w Fatimie w 1995 roku i w towarzystwie sióstr oraz dzieci z Batajska pojechaliśmy Transitem z ks. Edwardem oddać figurę do Siemionowki i innych kaukaskich parafii... był 11 grudnia 1996 roku, nawiedzenia Kaukazu dzień trzeci.
Kagalnicka, Celina i Salsk
Kagalnicka to cmentarz 20 dzieci, co poległy w październiku w tragicznym zderzeniu pociągu ze szkolnym autobusem na niestrzeżonym przejeździe kolejowym we mgle. Po tej tragedii pod Batajskiem (tak nazwano zdarzenie) w żałobie była cala Rosja. Tam „pokazaliśmy” Maryi świeże symboliczne groby i miejsca gdzie świeża krew mieszała się ze żwirową podsypka. Prosiliśmy by Matka Boża połączyła ofiarę tych dzieci z ofiarną modlitwą „dzieci fatimskich”
I tutaj znów niespodzianka... po pól roku okazało się że i tu mieszka duża kolonia niemiecka i że jest tam dużo dzieciarni. Tam również jeździliśmy w każdy poniedziałek ze Mszą św.
W Celinie, gdzie połowa mieszkańców wyznaje molokański odłam starowierczej wiary (nazwa stąd się bierze, że w odróżnieniu od rygorów prawosławia oni w post piją mleko, od którego wzbraniają się ortodoksi) miałem tez adres do kolonii kazachstańskich Polaków: Kozłowskich. Odwiedzałem ich z rzadka ale i tym razem jakby na pożegnanie z Maryją w pierwszy ostatni ciepły dzień jesieni nie mogąc przebrnąć do domostw zagubionych wśród błota zaprosiliśmy polsko-niemieckie rodziny by im pokazać Figurę i przyjąć od jednej pary ostatnią trzecią małżeńską przysięgę na trasie podróży Maryi.
W Salsku próbowaliśmy się spotkać z prawosławnym kapłanem o. Walentynem i zaproponować modlitwę ale nie było go na miejscu wiec Matka Boża powitała tę świątynię incognito błogosławiąc parafianom i zapowiadając inaugurację kolejnego ośrodka duszpasterskiego, który pół roku wcześniej zwizytował wikariusz generalny ks. Antoni Hej. To tutaj modlitwa miała miejsce w klubie gdzie prócz nas zbierali się prawie jednocześnie Jehowici Adwentyści i Baptyści... najprawdziwsza wieża Babel. Po moim odjeździe na Syberię w niektórych miasteczkach życie katolickie niestety zamarło. Ziarno posiane jednak i gleba jak mi się zdaje żyzna.
Siemionowka etc.
W małej osadzie ponad 1000 osób niemieckiego pochodzenia, wszyscy katolicy, to na Kaukazie rekord. Tutaj Caritas prowadzi jedyny w Rosji dom starców, kobiety w domach mówią po staroniemiecku w kościele pięknie śpiewają nieszpory i inne pobożne pieśni zapamiętane w dzieciństwie (w latach 30-tych). W starym kościółku mieści się klub czy też szkoła. Dyrektor kołchozu nie dał zgody by w nim się modlić... wiec pobudowano od zera w ciągu kilku miesięcy. Tutaj udzielali się katowiccy księża: Czaplicki, Morawski i Blaut. Nieopodal w Piatigorsku mieszkał jeszcze jeden z nich ks. Marek Macewicz. Z tego co wiem dziś już tylko ks. Blaut pozostał. Naprawdę milo było patrzeć jak zdyscyplinowany to był kler i jak bardzo tu na Kaukazie pasował. Od nich Figura miała trafić do trójki księży z Podlasia z diecezji siedleckiej i drohiczyńskiej, którzy nie mniej skutecznie wspólnie z Loretankami od lat pracowali w okolicach Soczi. Tutaj zdawało się pogoda wizycie Matki Boskiej nie przeszkodzi. Zima zawsze symboliczna. Tym razem jednak czekała nas niespodzianka o czym w oddzielnym tekście. Matka Boża jeszcze raz miała wrócić do Rostowa.
Epilog
Tak wiec ta podróż choć krotka, pełna była ekumenicznych, pastoralnych i historycznych kontekstów i podtekstów. Bardzo ambitna ideologicznie i organizacyjnie. Realizacja wypadła gorzej niż skromnie. Chwilami komicznie (ślub w Celinie wśród błota na rozstaju dróg), czy tragikomicznie (na jednym z punktów kontrolnych milicjant chciał dać nam mandat za to że „wiozę dziecko na kolanach” obok szofera...a to była Ona właśnie)....
Tuliłem się do niej całą trasę przejazdu nie tyle z pobożności co z niewyspania i też próbując zabić w sobie stres spowodowany nieudanym nowicjatem, ucieczką od Franciszkanów, wypadkiem samochodowym i setką innych spraw. Ponadto jak wspomniałem na początku futerał się zaciął i nie korzystaliśmy z dogodnego sposobu transportu, ochraniając własnym ciałem od ewentualnej stłuczki. Czułem się z nią jak „u Pana Boga za piecem” i z religijnych przeżyć te chwile najbardziej sobie cenię.
Pobyt Maryi był pretekstem, by pogłębić więzy kapłańskiej przyjaźni z bardzo solidarnym w tych dniach salezjaninem Edwardem Mackiewiczem i nowoprzybyłym jego współbratem Jerzym Krolakiem. Wielce ożywiły się w tych dniach trochę zahukane rosyjską rzeczywistością siostry i niezbyt pewni siebie nieliczni przecież parafianie... ich liczba odtąd rosła i parafie też się mnożyły w nieoczekiwanym tempie. Choć uroczystości były przygotowane metodą chałupniczą to jednak ofiarnie i z głębi duszy. Potem te zdarzenia procentowały latami. Ludzie przebudzili się zwłaszcza w Azowie... miałem tam wkrótce zamieszkać. Przebudzeniem i największą niespodzianką a także przykładem dla młodych miały tez być połączone sakramentem pary.
Ks. Jarek Wiśniewski – Czarna Białostocka