"Świńskie misje"
wywiad z redaktorką parafialnej gazety Credo ze Zwolenia
Panią Ewę Gołdzińską poznałem przez internet. Mimo, że wielokroć bywałem w Zwoleniu, to jednak nie udało się nam osobiście spotkać. Zwoleń zapoznałem dzięki pani Annie polonistce, która podjęła pracę na Donbasie w 2006 roku. Ona też zaprosiła mnie do swego miasteczka i przedstawiła proboszczowi. Ten z kolei zaprosił do siebie dwie licealistki z Buchary – uzbeckiego miasteczka, gdzie miewałem rekolekcje jako wikariusz z Taszkientu. Moje licealistki z kolei zapoznały się z dziennikarką, a ta napisała mi list. Tak oto życie kojarzy ludzi w sposób nieoczekiwany i inspiruje. Bo każdy człowiek ma w sobie Ducha Świętego, a Duch wieje, kiedy chce.
Pani Ewa zadała mi kilka ciekawych pytań, z których powstał wywiad, dokładnie w przeddzień Niedzieli Misyjnej. Być może okaże się przydatny, dla lepszego zrozumienia jak wygląda życie na misjach, zwłaszcza w Oceanii, a dokładniej w Papui Nowej Gwinei, gdzie pracuję od dwu i pół roku. Zagadkowy tytuł artykułu może intrygować, ale by go zrozumieć, trzeba dobrnąć do samego końca.
1. Jak Ksiądz trafił do Papui i dlaczego akurat do takiej innej od naszej kultury?
Jakiś czas pracowałem na Kamczatce, niedaleko Alaski, na granicy rosyjsko-amerykańskiej. Biskup syberyjski, który obecnie jest biskupem w Ełku, poprosił bym zarejestrował na Kamczatce od zera, nową parafię pod wezwaniem św. Tereski z Lisieux, patronki misjonarzy. Była chora na gruźlicę i to przeszkodziło jej wyjechać do Wietnamu, dokąd się zgłaszała, ale ogłoszono ją patronką misji za jej gotowość pójścia na "najodleglejsze wyspy". Tak się wyraziła w swoim dzienniczku "Dzieje duszy".
Zaraziła mnie tym pragnieniem, więc gdy tylko Rosjanie cofnęli mi kartę stałego pobytu, a Biskupowi Mazurowi zabrali wizę, obaj znaleźliśmy się w bardzo trudnej moralnie sytuacji. Biskup wspiera jak może misje w Rosji, posyłając swoich wychowanków z ełckiego seminarium do pracy w swej dawnej diecezji, a ja natomiast po starej znajomości otrzymałem od Biskupa Mazura kontakt do Papui, bo to on się widział z papuaskim biskupem, poszukującym w Polsce księży. Dał słuchawkę temu biskupowi, wykręcił mój numer, pogadaliśmy troszkę i tak to się zaczęło. Był rok 2013.
2. Czy wśród nich są katolicy od urodzenia? Czy nawraca ich Ksiądz z innych wierzeń?
Bardzo wielu Papuasów z mojej parafii deklaruje, że są katolikami od dziecka, bo pierwszy misjonarz przyjechał do mojej parafii w 1927-m roku, a więc niemal 90 lat temu. Pewna jednak liczba katolików trafiła w ręce agresywnie do nas nastawionych adwentystów, którzy kłamstwem i podstępem nawracają katolików na swoje błędy...toteż moje zadanie polega na tym, żeby te kłamstwa adwentystów zostały uświadomione i by część katolików wróciła na łono kościoła. Niektórzy się krępują pozostawić swe wspólnoty. Taka sobie próba sił od ponad 2 lat trwa...
3. W jakich szkołach uczą się dzieci i jakie szkoły są obligatoryjne?
Jestem w Papui od ponad dwu lat, ale jeszcze nie znam dokładnie wszystkich przepisów. Z oficjalnych jednak danych wynika, że 25% dzieci nie uczęszcza do szkoły, a rodzice nie są za to pociągani do odpowiedzialności. 50% dorosłych są nadal analfabetami. I jest to najprawdopodobniej najwyższy wskaźnik na świecie. Szkoły średnie, a raczej gimnazja, które tu trwają od 3 do 8 klasy, mają dość gęstą sieć i w miarę ładne budynki, ale wiele z nich wymaga pilnych remontów. Nauczyciele nie traktują poważnie swoich obowiązków. Nagminne są nieobecności po kilka dni czy tygodni, bez konsekwencji dyscyplinarnych. Zdarza się, że nauczyciel, który zmienił miejsce zamieszkania i od lat nie pracuje w zawodzie, nadal otrzymuje zapłatę. Bałagan w tej dziedzinie jest niesamowity. W szkołach bardzo często nie ma elektryczności, nie ma też zwykle okien, bo klimat tego nie wymaga. Niestety, bywałem świadkiem kar fizycznych, wymierzanych bez skrępowania, pałką, publicznie przez nauczyciela. Fundusze szkolne są bardzo często zawłaszczane przez dyrekcję lub komitet rodzicielski. Zdarzają się przypadki, że szkoła otrzymuje od jakiejś organizacji charytatywnej telewizor, komputer, motorówkę lub samochód, a dyrektor zabiera to do domu na prywatny użytek.
4. Jakie obowiązują tu zasady i zakazy w życiu codziennym? Czy istnieje coś w rodzaju savoir vivre?
Ryż jada się rękoma, a zamiast talerzy używa się tu liści bananowych. W relacjach z nauczycielami, przyjęto się do nich zwracać per “mister”, co oznacza, że dany człowiek jest nauczycielem. Do dobrego tonu należy, by mężczyźni siadali do posiłku tylko w gronie mężczyzn, a kobiety w gronie kobiet. Nawet dziewczęta z chłopcami rzadko jadają wspólnie. Pierwszeństwo, oczywiście, we wszystkim mają mężczyźni i chłopcy.
Gdy się je, to tylko lepszym gościom daje się talerz, a reszta jada z liścia lub z dużej miski. Na wielkich uroczystościach, do jednej miski składa się jedzenie dla konkretnego zespołu czy wioski i oni te ziemniaki, mięso czy ryż jedzą, w kucki siedząc w krzakach.
5. Czy Papuasi mają świętych i błogosławionych?
Bardzo szanowany w Papui jest Piotr Channel misjonarz Marysta zabity w okolicach Fidżi i Wysp Salomona za to, że wystawił na pośmiewisko jednego z miejscowych wodzów. On, jak również błogosławiony Jan Mazzuconi, mimo że pochodzą z Europy, uważani są za świętych patronów Oceanii. Z samej Papui pochodzi Piotr Torot, katecheta zabity przez żołnierzy japońskich zastrzykiem z trucizny za to, że wbrew zakazowi okupantów prowadził katechezy, chrzcił dzieci i asystował przy zawieraniu sakramentalnych związków małżeńskich, które wnosił do ksiąg parafialnych, mimo że księża byli internowani. Główny powód męczeństwa to śmiała obrona świętości małżeństwa. Podczas gdy Japończycy promowali poligamię wśród tubylców, Piotr się jej sprzeciwiał. To piękna postać. Miał zaledwie 33 lata. Beatyfikował go w 1995-m roku Jan Paweł II podczas odwiedzin w tym kraju.
6. Czym dzieci lubią się najczęściej i najbardziej zajmować?
Najpopularniejsza w Papui jest piłka nożna, ale również rugby. Dziewczęta lubią futbol tak samo jak chłopcy, ale z różnych powodów w mej parafii grają raczej w siatkówkę. Co ciekawe, gdy jest ulewa, nie przestają grać. Inną ciekawostką jest, że grają najczęściej na boso. Bawią się kamykami, tak jak ja w dzieciństwie. Przypuszczam, że to przywędrowało z Europy. Lubią godzinami siedzieć w morzu, czasem bez powodu, ale często dla zbierania małży morskich, które są jadalne. W niektórych okolicach są jadalne, słodkie trawy morskie. Zabawą chłopców jest nurkowanie w poszukiwaniu ryby. Starsi chłopcy potrafią upolować żółwia. Dobra, ale niebezpieczna zabawa, to włażenie na kokosowe drzewa, które czasem mają po 10 metrów wysokości. Dzieci z klasy 5-8 potrafią zbudować drewniany szałas w ciągu jednego dnia i można w nim jakiś czas mieszkać. Tak z pomocą dzieci, powstała bambusowa kaplica Jana Pawła II w jednej z moich wiosek o nazwie Meto. Owszem, starsi nadzorowali, ale materiał z buszu przyniosły dzieci. One też ustawiły konstrukcję z użyciem minimalnej ilości gwoździ. W środku kaplicy może się zmieścić 50-100 ludzi.
7. Z czego żyją tubylcy i co jest wyznacznikiem ich bogactwa?
Tubylcy-wieśniacy stanowią 85-90% mieszkańców kraju. O ich zamożności świadczy najczęściej ilość żon. Wójt naszej gminy ma na przykład 4, ale w innych okolicach zdarzają się przypadki 8 żon i wszystkie są ze sobą bardzo skłócone tak, że mąż stara się dla każdej o oddzielny dom, bywa że mieszkają w różnych wioskach.
Innym wyznacznikiem jest posiadanie motorówki. Ponieważ duży procent Papuasów to wyspiarze, bardzo ważne jest posiadanie dużej łodzi lub najlepiej motorówki. Najczęściej jest jedna motorówka na całą wieś i wszyscy się zrzucają, by czasem na niej popłynąć do miasta. Ten, kto ma klucz od silnika, uważa się za bogacza. Mimo, że w papuaskich wioskach jest silne poczucie pokrewieństwa i niemal komunizm, to jednak szefowie czy wodzowie wiosek manewrują wioskową własnością tak, żeby wspólne przedmioty stały na jego podwórku lub u jego krewnych.
Bogaci ludzie starają się migrować do miast, ale ze swych dochodów budują domy w rodzinnych wioskach, by zaimponować rodakom. Mimo, że rzadko w nich mieszkają, to jednak lubią je mieć. Są to zwykle domy z blachy, podczas gdy biedacy nadal budują z bambusu.
Bogaci też robią większe zapasy. Zawsze mają trochę benzyny i generator prądu oraz ryż na zapas, podczas gdy biedacy jedzą głównie banany z lasu.
8. Jakie choroby nękają tubylców, a jakie dotknęły Księdza?
Najczęściej choruje się na malarię, którą nie zawsze zgłasza się do szpitala. Nieleczona malaria powoduje zaburzenia psychiczne lub częściowy paraliż. Bywa, że malaria nakłada się na gruźlicę i lekarz ma wielką łamigłówkę co i jak leczyć. Jakość medycyny bardzo niska. Owszem, niedawno przeżyłem malarię. Gorączka na przemian z drgawkami chłodu. Nikomu tego nie życzę. Jeśli jest lekarstwo, po tygodniu wszystko wraca do normy. Państwo wspólnie z masońskim Rotary Club propagują spanie w siatkach, ale te siatki plastykowe szybko pękają i ich skuteczność się zmniejsza. Ja mam dwie w domu i jeszcze przed snem zakładam skarpety, śpię w ubraniu, by od komarów się bronić. Jem profilaktyczne leki, ale jak widać, wszystko na nic. Jak się mieszka w tropiku, to malaria czym prędzej cię capnie. Inne schorzenie to cukrzyca. Można spotkać ludzi ze stygmatami rąk i nóg. Niestety, są również przypadki trądu. Chorzy nie zawsze są izolowani. W mojej parafii jest dwu chorych, staruszka Franciszka i średniego wieku mężczyzna o imieniu Herman. Od czasu do czasu udzielam im komunii i namaszczenia. Staram się nie dotykać ich ran, bo wtedy sam stałbym się nosicielem. W naszych czasach można leczyć trąd, ale te dwa opisane przypadki to coś dla mnie niezrozumiałego. Rodzina czeka, że Franciszka sama umrze, a Herman ponieważ kiedyś w młodości zabił człowieka, uznał że to kara Boska i liczy tylko na cud, a na lekarzy raczej nie. Mimo, że są tu upały, byle deszczyk powoduje zaziębienia. 50% dzieci jest niedożywionych, a 40% kobiet choruje na anemię.
9. Czym jest misja na tych wyspach dla Księdza, jak je może Ksiądz zatytułować?
To są “świńskie misje”. Podobnie jak w Indonezji czy Indochinach, świnie są udomowione i kochane, zwłaszcza przez dzieci. Tak jak kotki i pieski dostają imiona, rzadko kiedy mają zagrody. Najczęściej żywią się same na plaży różnymi wodorostami lub w buszu, ale na nocleg każda świnia wie, gdzie ma wrócić. Narodziny dziecka, ślub czy pogrzeb nie może się obyć bez świńskiego mięsa. Gdy ktoś popełni przestępstwo, to wioskowy sąd wyznacza, ile świń kompensacji ma wypłacić zbrodniarz poszkodowanemu. Gdy biskup ma we wsi bierzmowanie albo święcenia kapłańskie, to również otrzyma w podarunku jedną lub kilka świń.
Więc są to świńskie misje w sensie dosłownym. Jeśli w przenośni to “podłożenie świni” czyli kłamstwo i oszustwo, a nawet zdrada małżeńska wprawiają w podziw społeczność i taki wioskowy chuligan, który ma sumienie zapaprane wielu zbrodniami, paradoksalnie respektowany jest niemalże jak heros, co zresztą dostrzegłem również w Rosji. Pomimo wielkich odległości, komunizm i papuaski system trybalny-plemienny mają wiele cech wspólnych. Kradzież czy cudzołóstwo i tu i tam “schodzą z rąk”. Rosjanie takie karykatury nazywają “wor w zakonie” czyli “przestępca chroniony”. Coś w rodzaju “świadka koronnego”. Nic z takim typem nie możesz zrobić. Wielu z nich ma aspiracje polityczne i teraz widać jasno, czemu te dwa “bogate w surowce” kraje jak Rosja czy Papua żyją na skraju nędzy. No bo tak są rządzone. Ambasador francuski hrabia Custine rezydujący wiele lat w Petersburgu w 18-m wieku, o Rosjanach powiedział, że są “piękni jak anioły i brudni jak diabły”. Coś podobnego mógłbym powiedzieć o Papuasach, ale w tajemnicy, bo by im się pewnie to porównanie z Rosją nie spodobało.
10. Jakie chwile zwątpienia przychodzą, jeśli takowe są w ogóle i jak sobie Ksiądz z nimi radzi?
Zwątpień jest wiele jak się jest poza, czyli na urlopie. Jak się jest wewnątrz misji, to wszystko się wydaje zwykłe, nawet egzotyka po roku czasu całkowicie znika. Myślisz sobie: “Oni są tacy sami jak ja – jeśli im starcza sił, by żyć to i mi wystarczy w tych samych warunkach”.
Ostatnia moja mania prześladowcza jest taka, że mogą mnie zabić znienacka. Tacy są tutejsi alkoholicy. Gdy trzeźwi jak baranki, gdy pijani rodzonego brata potną na kawałki.
Czasem wydaje mi się, że mogę utonąć w morzu, bo motorówki się psują, a tzw. “skiperzy” są często amatorami. Dwa lata temu łódka kapłana z 5 pasażerami utonęła i uratowały się tylko 3 osoby. Kapłan i starosta parafii zmarli. Dużo mam tych wyjazdów na motorówce, a między Bożym Narodzeniem i Wielkanocą, zawsze bywają sztormy. Boję się więc, nie robię z siebie bohatera, ale co robić. Przecież nie zostawię ludzi bez Mszy Wielkanocnej. Nie mogę siedzieć w domu na Boże Narodzenie. W te dwie uroczystości, w ciągu doby robię 10 nabożeństw w różnych sub-parafiach, czyli kościołach filialnych i każde z nich na innej wysepce.
To taki “najczarniejszy scenariusz” i misyjne rozterki. Wtedy, gdy większość ludzi świętuje, dla mnie to czas rozterek i utrapień. Najuroczystsza bywa ta ostatnia Msza, gdy już wiem, że nic się nie stało i cała parafia otrzymała od Proboszcza, to co się jej należało.
ks. Jarek Wiśniewski
22 października 2016