MISYJNY WYWIAD DLA DZIECI
1. Papua Nowa Gwinea - jaki to kraj? Czym różni się od Polski?
PAPUA JEST KRAJEM BAŚNIOWYM. JEST WIELE RZECZY, KTÓRYCH NIE MA W POLSCE, NA PRZYKŁAD:
BANANY – Bananów w Papui nie kupuje się na rynku, tylko hoduje u siebie w ogrodzie. Są dwa rodzaje bananów, takie jakie znamy z Europy czyli słodkie i banany pastewne czyli gorzkie, które trzeba smażyc na ognisku, bo tutaj do dziś, ludzie pieką pożywienie na ognisku. Po upieczeniu ma smak ziemniaka i jest tak popularny, że je się to na co dzień, razem z rybą lub innym mięskiem, które tutaj ludzie nazywają ABUS, nieważne czy to ryba, czy świnia czy konserwa ze sklepu. Wszystko się tutaj nazywa abus. Liście bananowca są tak wielkie jak parasol i tak są używane. Używa się ich również dla owijania towaru zamiast papieru. Są bardzo elastyczne i ładnie się taka paczuszka z liścia prezentuje jak pudełeczko z plastyku.
KOKOSY – Podobnie jak banany je się na co dzień. Są dwa rodzaje kokosów: mokre i suche. Mokre to znaczy świeże, mają zielony, tłusty naskórek, który się zrywa z pomocą maczety, a jeśli nie ma noża pod ręką, to się wbija kołek w ziemię, uderza się kokosem z całych sił, żeby zrobić otwór w skórze i powoli zrywa ze skorupy. Ta praca trochę przypomina skalpowanie głowy. Skóra kokosa jest włosista na tyle, że wykorzystuje się ją do wyrobu pędzli, szczotek do mycia podłogi lub naczyń oraz...jako papier toaletowy. Pod tą włosistą skórą, jest twarda jak kość skorupa, która ma na czubku naturalny otwór, zakorkowany miękką tkanką tłuszczową i jak się wie, gdzie ten otwór jest, to można go udrożnić gwoździem, ołówkiem czy nawet łyżeczką. Wypija się słodki napój ze środka, który w smaku przypomina rzadki kisiel. Może tam być go w środku nawet litr lub półtora. Potem rozbija się tę skorupę, by wyskrobać miąższ, jaki przylega do skorupy od środka. Smak taki sam jak bounty lub snickers. Zawsze się obrażam na Papuasów, gdy widzę, że po zmieleniu tego miąższu i wyciśnięciu tłustego, słodkiego oleju, wiórki kokosowe wyrzucają dla świń lub piesków...u nas z tego można by zrobić smaczne ciasto.
Olej kokosowy służy jako sos do bananów oraz wyrobu różnych zup rybnych czy mięsnych.
POIPOI – Nie znam polskiej nazwy tego owocu, ale trochę przypomina dynię, smak ma przecudny, a w środku zamiast pestek, coś co przypomina kawior i stosowane jest jako lekarstwo od malarii.
Drzewo poipoi troszkę przypomina łodygę słonecznika, podobnie jak banan wyrasta w ciągu kilku miesięcy i po wydaniu owocu, umiera albo jest ścinane. Dokładnie taki sam los spotyka drzewo bananowe, są to rośliny jednego sezonu. Na tych drzewach, z powodu słodkich owoców, gnieździ się mnóstwo czerwonych mrówek, a ich ukąszenie jest bardzo bolesne.
GALIK NUT – Orzechy galiki mają taki smak jak surowy słonecznik, ale wielkość jak kasztan, toteż wkładając go do ust, przeżywasz niesamowite uczucie słodyczy. Zanim to jednak nastąpi,musisz długo tłuc młotkiem skorupę galika.
PAULIKI – Owoce morza, niewielkie ślimaki, które się zakopują wśród wodorośli na płytkim morzu i gdy jest odpływ, mnóstwo dzieci grzebie dłońmi w błocie, by nazbierać do wiaderka wyśmienite jedzonko na obiad lub kolację. Jeśli odpływ nie jest mocny i wodorosty nadal pokryte są wodą, poszukuje się małży stopami, wykonując coś w rodzaju tańca w wodzie. Ta robota jest troszkę niebezpieczna, bo na płytkich wodach siedzą ryby zwane kamieniem, bo potrafią się do kamienia upodobnić. Mogą ukąsić i takie ukąszenie powoduje duszności i liczne, ropiejące rany na ciele. Gdy kto ma słabe płuca, może nawet umrzeć.
Gdy mnie dzieciaki widzą, jak chodzę obok nich na boso, to podnoszą alarm, że mnie ryba-kamień ukąsi, a ja się wtedy pytam: „A o siebie się nie boisz?” Odpowiadają, że już tyle razy to mieli, że są uodpornieni. Pewnego razu na moich oczach, chłopcy upolowali taką rybę patykiem. Mimo, że stałem od niej o pół metra, nie zauważyłem, bo tak się potrafi dobrze maskować.
KRABY LĄDOWE – Są w Papui kraby lądowe, które zachowują się podobnie jak krety. Mają pod ziemią sieć nor i żyją tam sobie, nieopodal morza, ale mimo to na ziemi. Małych krabów jest wszędzie pełno. Pewnego razu podczas mszy świętej, zauważyłem jak mały krab wielkości chrząszcza, zmierza w kierunku kielicha, aby “bez spowiedzi przyjąć komunię”, przepędziłem go oczywiście.
GEKO – Coś podobnego jest z jaszczurkami o imieniu geko, są wszędobylskie i wyraźnie smaczne, bo mój kot co chwila je łapie. Któregoś razu, podczas mszy dla gimnazjalistów, geko wdrapał mi się pod albę i powoli wędrował. Gdy rozdałem komunię świętą, poczułem, że go mam na szyi. Czym prędzej pobiegłem do zakrystii i podniosłem taki krzyk, że dzieci cały dzień miały z tego w szkole ubaw. Frekwencja na mszy bardzo wzrosła po tym zdarzeniu, bo dzieci czekały na nowe przygody w tym stylu. I owszem, cały czas coś się wydarza, bo papuaskie kościoły nie mają drzwi ani okien, więc wszystkie zwierzątka łącznie z psami, kotami i świniami, mają wstęp wolny, nie mówiąc o żabach, jaszczurkach czy ptaszkach. Gdyby święty Franciszek to widział, to by mu serce pękło z radości.
ŻABY GIGANTY – Papuaskie żaby są też wszędobylskie i wystarczy, by po drodze przejechał ambulans szpitalny – jedyny samochód na terenie mojej misji, a spotkasz setki zabitych żab, które nie przywykły, by je ktoś na drodze niepokoił. Ich głos jest tak donośny, że nocą przypomina szczekanie psa. Jak się przysłuchuję dokładniej, to mam wrażenie, że te papuaskie żaby mówią do mnie po polsku ”Nie rusz mnie”. Staram się nie ruszać, ale gdy czasami późno wracam, na pieszo do domu, to pod gołymi stopami czuję coś śliskiego, a czasami mam uczucie, jakbym kopnął niechcący piłkę nożną.
KANGURY – Są w Papui również kangury, ale inne niż te australijskie. Mieszkają wyłącznie na wysokich drzewach, a mięsisty ogon, który pomaga kangurom naziemnym utrzymywać równowagę, papuaskim kangurom służy za coś w rodzaju trzeciej ręki albo trąby słonia.
ŻÓŁWIE – Żółwie można spotkać na głębokim morzu i poluje się na nie zwykle nocą, przy użyciu okularów i latarki. Żółwie śpią i są łatwą zdobyczą. Czasem żółw może zasnąć w dzień i może wtedy dojść do zderzenia z motorówką. Mięso żółwia to uroczysta potrawa na ślub, pogrzeb lub na przyjazd biskupa.
DELFINY – Delfiny również lubią głębokie morze, ale gdy była u nas figurka Matki Bożej Fatimskiej, to pojawiły się ni stąd, ni zowąd i towarzyszyły motorówce, jakby wiedziały, że ta motorówka wymaga eskorty...
KROKODYLE PUK-PUK – Na krokodyle, moi wieśniacy mówią Bahele, a w dialekcie pidżyn mówi się na nie PU-PUK. Nie są one przyjazne. Zamieszkują u ujścia rzek i ich ofiarą padają koty, psy oraz drób. Czasami niestety, nieostrożne dzieci też bywają zjadane lub poranione. Jeden z moich katechetów zarąbał maczetą dużego krokodyla, który już miał w paszczy jego żonę. Pozostały na jej nogach głębokie rany. Opowiedziałem temu katechecie, że w Polsce jest sztuka Aleksandra Fredry pod tytułem „Zemsta” i że akcja tej sztuki polega na tym, że pewna panna żąda od kawalera krokodyla zamiast pierścienia zaręczynowego. Bardzo ich zaciekawiła moja opowieść.
TATUAŻE - Prawie wszyscy Papuasi mają tatuaże, ufają, że tatuaż im pomoże w znalezieniu pary. To element ich urody. Mają ciemną skórę, więc tatuaży z daleka nie widać, ale z bliska można przeczytać to samo, co kiedyś pisało się scyzorykiem na drzewie, na przykład “Kocham Kasię”, “Basia należy do mnie”. Na twarzy robią sobie gwiazdki i coś w rodzaju dwóch szram Matki Boskiej Częstochowskiej. Bardzo mnie ten widok rozczulił. Od tej pory, we wszystkich moich kaplicach, są obrazy Jasnogórskiej Panienki. Nawet przetłumaczyłem na tutejszy język piosenkę „Czarna Madonna”.
UBRANKA Z ZIELSKA – Na uroczystej mszy i innych podniosłych zebraniach, gdy wykonuje się taniec, główną dekoracją na biodrach, piętach i łokciach są wianuszki z zielska lub z muszelek, które podczas tańca ładnie brzęczą.
20 KILO NA GŁOWIE – Kobiety robią pranie, kąpią się i myją naczynia w tych samych miejscach, gdzie grasują krokodyle. Są bezpieczne, bo krokodyl boi się, gdy widzi dużą grupę ludzi, toteż jedyny środek zapobiegawczy, to gromada. Owszem, Papuasi mają duże poczucie solidarności szczepowej. Nie są samotnikami, lubią być w towarzystwie. Jak się biją, to wszyscy na wszystkich i jak się godzą, to jest podobnie. Okoliczne wioski zjeżdżają się, by obejrzeć scenę pojednania.
CODZIENNIE O SZÓSTEJ GODZINIE – Słońce cały rok wstaje o tej samej porze i o tej samej porze zachodzi. Znaczy to, że noc ma 12 godzin i dzień tyle samo. Pogoda również, cały rok jest podobna. Cały czas jest lato, za wyjątkiem Nowego Roku i Wielkanocy. W tym świątecznym czasie są wielkie ulewy i sztormy... W sierpniu bywają silne tajfuny.
KATOLICKIE SZKOŁY – W Papui 20% - 30 % mieszkańców wyznaje katolicyzm. W mojej diecezji jest ich więcej, bo aż 70% - 80 %, to zasługa francuskich i niemieckich Sercanów, którzy tu przyjechali 140 lat temu. Do mojej wioski dotarli w 1927–m roku i proboszcz pochodził ze Stargardu Gdańskiego, świetnie znał polski język i miał polskie obywatelstwo. Z czasem został 3-m biskupem archidiecezji Rabaul, która sąsiaduje z naszą diecezją Kimbe. Oprócz niego, w Papui było 4 innych Polaków mianowanych przez papieża biskupami i wszyscy są w dobrym zdrowiu, jedynie ten Kociewiak o nazwisku Leon Scharmach zmarł, gdy ja przyszedłem na ten świat czyli 53 lata temu. Dumny jestem, że pracuję w parafii, którą założył mój rodak.
SZPITAL BEZ LEKARZA – Sercanie założyli w Papui mnóstwo szkół i szpitali. Mieli na naszej wyspie wielki tartak i wytwórnię kościołów, szkół i szpitali. Byli w tym naprawdę dobrzy. Gdy się skończyły w Niemczech powołania i ilość sercanów się zmniejszyła, ich wszystkie ośrodki zaczęły popadać w ruinę, ponieważ w Papui jest mnóstwo termitów i one zjadają w szybkim tempie wszystko, co jest zrobione z drewna.
DOMKI NA PALACH – Z powodu, że Papua to kraj wyspiarski, wszystkie niemal domki, a także niektóre kościoły są budowane na palach, z obawy przed tsunami. Ładnie to wyglada, bardzo malowniczo. Każdy domek wygląda jak arka Noego, gotowa do drogi w długi rejs.
UBIKACJA NAD MORZEM – Na wysepkach żyje się wygodniej niż na lądzie, bo nie ma tam komarów, ale zagęszczenie jest tak duże, że masz uczucie, jakbyś mieszkał w mieście. Z racji na gęstość zaludnienia, ubikacje są budowane na sporej odległości w głąb morza i idzie się do nich po moście długości 10, czasem 20 metrów i trzeba się dobrze gimnastykować, żeby w drodze do toalety, nie wpaść do morza.
TRESOWANE ŚWINIE – Papuaskie świnie są udomowione, mają imiona i dobrze wiedzą, kto jest ich właścicielem. Wystarczy je połaskotać za uchem i zaraz kładą się spać. Bardzo lubią te pieszczoty. Dodam, że papuaskie świnie są bardzo pobożne i uwielbiają spać w kościele, toteż czasami trzeba stawiać przy wejściu jakieś barierki, żeby nie trzeba było po nich sprzątać.
MU-MU – Mimo wielkiej miłości do świnek, ludzie je jednak zjadają i pieką w ten sposób, że kopią w ziemi grób. Wykładają ścianki grobu liśćmi bananowca, składają świnie, przykrywają liśćmi i zarzucają gorącymi do czerwoności kamieniami i zagrzebują w piasku na całą noc. Rankiem świnia jest gotowa do zjedzenia i takie danie nazywa się MU-MU.
Gdy pytasz ich ”Co robisz?”, odpowiedź brzmi: “Mumuję świnię”.
Mumu, to narodowa potrawa Papuasów, tak jak nasz bigos.
DZIKIE PAPUGI – W buszu jest mnóstwo papug, za którymi uganiają się chłopcy z procami. Zranione przez nich zwierzę krępują, zabierają do domu i oswajają. W każdej wiosce jest po kilka dyżurnych papug, które uwielbiają swych gospodarzy, podobnie jak świnie. Nie sprawdziłem, czy papugi są “mumowane”. Zawsze zapominam ich zapytać.
PŁONĄCY PTAK – Symbolem Papui jest czerwony ptak z długim, barwnym ogonem, o którym mówią, że to “ptak ognisty”. Podobnie jak polski orzeł, ten ptak jest w godle Papui.
2. Ksiądz jest tam misjonarzem - czym się zajmuje?
Misjonarz musi znać się na wszystkim lub mieć przyjaciół, którzy się na wszystkim znają. Takich ludzi nazywamy wolontariuszami. Moimi wolontariuszami są głównie członkowie popularnej, katolickiej organizacji, Legion Mary i Mistyczna Róża i często mi towarzyszą w moich misyjnych wędrówkach. Gdy odwiedzam po kolei moje liczne wioski, to wedle zasady, że “pańskie oko konia tuczy”, muszę zrobić obchód wioski, osobiście zaprosić na mszę i pogawędzić z babciami lub dziadkami, którzy przesiadują na ławkach, na rogu domu lub w tzw. “hausboyu”.
Haus –boy, to coś w rodzaju internatu dla chłopców, który nadzorowany jest przez doświadczonego starca. Wtajemnicza on ich w dorosłość i przygotowuje do obrzezania. Co to jest obrzezanie, musicie zapytać rodziców...katolicy w Europie raczej tego nie robią, ale w Papui to bardzo popularny obrzęd, bez którego nie ma dorosłości.
PILNUJĘ KATECHETÓW – Gdy ksiądz jest we wsi nieobecny, wszystkie nabożeństwa oprócz mszy, prowadzi katecheta lub tzw. Prayer Leader. Muszę sprawdzić, czy dobrze się wywiązują ze swych obowiązków i czy ludzie się na nich nie skarżą. Mają podręczniki do odprawiania “Liturgii słowa” i wzorce kazań na każdy tydzień. Dzięki tym katechetom, kościół katolicki przetrwał pomimo minimalnej liczby kapłanów. W wielu parafiach, księża zachowują się tak jak biskupi. Przybywają do wiosek raz od wielkiego dzwonu i na jego przyjazd, cała okolica się zbiega jak na bierzmowanie. Ja staram się unikać tej pompy i odwiedzam wioski jak najczęściej się da, by ludzie mieli poczucie religijnych obowiązków okrągły rok, a nie tylko na wielką okazję.
NAUCZYCIELI – Odwiedzam liczne, katolickie szkoły, by jako ich przełożony sprawdzać i motywować również nauczycieli, bo papuascy nauczyciele nie są zbyt solidni i lubią wagarować, tak samo jak dzieci...
PIELĘGNIARKI – W podobnym celu odwiedzam szpitale, nie tylko katolickie, ale państwowe również, czuję jakiś magnes - mnie tam ciągnie. Nawet jak jestem w diecezji, to sprawdzam w miejskim szpitalu, czy nie ma tam moich parafian i zawsze kogoś znajomego spotkam, najczęściej na oddziale położniczym, bo obok malarii, ciąża to najpopularniejsza przyczyna do odwiedzin w szpitalu.
SPACERUJĘ W GÓRY – Sporo czasu i sił zajmuje mi wędrowanie po górach. Można sobie mocno skrócić drogę do kilku wiosek, zamiast jechać łódką po morzu, ściąć dystans po lądzie. Gdy nie ma deszczu dokucza upał, gdy jest ulewa droga rozmięka i trudno wędrować, buty po jednym takim rejsie są do wyrzucenia, toteż nauczyłem się wędrować jak Wojciech Cejrowski na boso.
WĘDRUJĘ PO BUSZU – Do niektórych wiosek wędruję przez gęsty busz i wtedy muszę zakładać skarpety i ciepłe ubranie, nie z powodu chłodu lecz z powodu komarów. Jest ich w buszu takie mnóstwo, że potrafią jakimiś znanymi sobie sposobami, przeniknąć pod pachy i do pachwin, a te miejsca bolą, oj bolą...
KOLĘDUJĘ – Moje życie w Papui to permanentna kolęda, ale gdy na Boże Narodzenie poświęcam domy, to muszę bardzo uważać, bo bambusowe podłogi czasami pękają i wtedy można coś sobie złamać lub przeciąć łuk brwiowy, co właśnie mi się przydarzyło pewnego roku. Krwotok był tak silny, że zapaprałem cały ręcznik. Podobnie bywa z nogami. Papuasi są biedni, ale na piwo zawsze znajdą jakiś grosz, toteż we wioskach i na plaży jest mnóstwo rozbitych butelek i trzeba uważać wieczorami, żeby nie nadepnąć. Ja pewnego razu rozciąłem sobie żyłę obok dużego palca u nogi. Gdy po godzinie czasu zdjąłem opatrunek, by przemyć ranę, krwotok bił jak ze strumienia i nie dało się rany umyć, tylko następnego dnia. Chodziłem po tym zabiegu jak kulawy i miałem wysoką gorączkę. Pielęgniarz z sąsiedniej wioski zaczął podejrzewać malarię, na co biskup mój skomentował słowami: “Welcome to Papua” - czyli “Witamy w naszym klubie”.
ŚPI BYLE GDZIE – Wielu misjonarzy w Papui potrafi spać na plaży, na piasku, wpatrując się w gwiazdy oraz księżyc, który nie stoi na baczność jak w Europie, lecz leży sobie na plecach. To są romantyczne chwile, ale musi być obok ognisko, by chronić od komarów, ognisko z kolei wabi psy i masz dzięki temu towarzystwo.
JE BYLE CO – Dla Papuasów ważne jest wiedzieć, że misjonarz się nimi nie brzydzi i może jeść z nimi z jednej miski. Wielu się nie mogło nadziwić, że ja potrafię chodzić boso i jeść ryż palcami, ale mi samemu ta zabawa daje wiele satysfakcji.
3. Jak wygląda tam życie dzieci, ich nauka? Zabawa?
KIEROWNICA NA PATYKU – Chłopcy widują ambulans szpitalny i to ich inspiruje do produkowania samochodów. Do patyka mocują na dole dwa kółka z puszek, a na drugim końcu kijka coś w rodzaju kierownicy i z takim pojazdem, mogą biegać po wsi pół dnia. Inni w podobny sposób bawią się oponami.
PRZYPALONE GUZICZKI –Dzieci wcześnie zaczynają palić papierosy i żuć narkotyki leśne. Walczę z tym ile mogę, ale chwilami mi ręce opadają. Chłopcy przypiekają sobie skórę petem i powstaje rana oparzeniowa, która po zagojeniu stanowi dekorację w stylu guziczka. Niektórzy mają na przedramieniu tyle guziczków, ile jest na różańcu paciorków. Słyszałem, że tę zabawę uprawiają niektórzy ojcowie na swych dzieciach po pijanemu. Podziękujcie Bogu, że nie macie takich tatusiów.
BUDOWANIE SZAŁASÓW- Ciekawym zajęciem jest budowanie szałasów. Najwięcej czasu zabiera zbieranie pałek na konstrukcję. Ścina się bambusy maczetami i praktycznie bez użycia gwoździ buduje sporych rozmiarów domki... Gwoździe zastępują długie, świeże “włosy drzew”. Tropikalne drzewa mają uwłosienie, które ma swe pochodzenie z tendencji do wypuszczania korzeni nawet na gałęziach. Na wypadek, jeśli gałąź pęknie od wiatru i spadnie, jest gotowa zapuścić ten korzonek i stworzyć nowe drzewo. Te pęta są bardzo elastyczne jak sznurek, ale po oderwaniu od gałęzi, po kilku dniach zasychają i są mocne jak drut.
ZBIERANIE KOKOSÓW – Widuję jak dzieci zrywają kokosy, ale to nie na moje nerwy. Dzieci czasem spadają z tych wysokich drzew i połamane kończyny długo się goją. Dzieci są bardzo wysportowane, ale bywa, że pęknie kręgosłup i dziecko jest sparaliżowane albo umiera. Rodzice sami się nie wdrapują, ale wymagają tych usług od dzieci, toteż one nie mają wyjścia, bo kokosy się je codziennie i codziennie mały człowieczek nabiera wprawy lub spada, o czym wspomniałem...
OGRODY – Swego rodzaju zabawą dla dzieci i dorosłych są tzw “ogrody”, czyli małe poletka w głębi buszu. Wtyką robi się kopce i się wtyka w ziemię pałkę, która puszcza korzenie i za jakiś czas wyrasta pod ziemią coś w rodzaju podłużnego kartofla. Uprawia się w tych kopczykach również taro, które wygląda jak burak cukrowy, ale smak ma też zbliżony do ziemniaka. Okres wegetacji jest niedługi, ale Papuasi kradną sobie nawzajem te owoce, dzikie świnie też utrudniają im życie, toteż praca w ogródku, oddalonym o parę kilometrów od domu, to zabawa w ciuciubabkę. Na tle tej zabawy w chowanego, wynika wiele wioskowych drak i animozji. Czasami dochodzi do wioskowego sądu i trzeba oddać niewspółmiernie dużo, względem tego, co się wzięło. Gdy spowiadam, to 90% grzechów jakie słyszę. mają taki właśnie charakter.
PŁYWANIE PO MORZU – Dzieci z radością pływają w wodzie i to na golasa. Te, które są w wieku przedszolnym, cały tydzień chodzą bez bielizny i dopiero w niedzielę coś zakładają na siebie, by pójść do kościoła z mamą i kolegami. Czasem nie ma ubranka i nie ma kościoła. To przyczyna, że na 1-szą komunię na przykład, sam kupuję dzieciom koszulki, bo się obawiam, że ktoś z błahego powodu może nie przyjść na pierwszą komunię. Kąpiel w morzu ma też charakter toalety. Jeśli widzisz, że jakieś dziecko czy jegomość stoi w bezruchu z zamkniętymi oczami po ramiona w wodzie, to do niego nie podchodź, nie przeszkadzaj mu w medytacji, bo możesz się pobrudzić.
Inny powód pływania to deszcz. Okazuje się, że podczas deszczu powietrze się ochładza i jedynym ciepłym miejscem z braku ubrania, jest morska woda. Dzieci wskakują do niej i siedzą sobie i się grzeją jak przy ognisku...
ZBIERANIE OPAŁU – Do dzieci należy również obowiązek zbierania suchego chrustu do paleniska. Ogniska pali się pod domem między palami, bo w ten sposób, przez szczeliny w podłodze, dym przenika do mieszkania i truje komary.
4. Pierwsza Komunia dzieci - czy przygotowania i sama uroczystość wygląda jak w Polsce?
RAZEM Z BIERZMOWANIEM – Już wspomniałem, że bywają trudności ze skompletowaniem grupy. Niektórzy leniwi rodzice zwlekają z chrztem aż do wieku szkolnego a i potem nie zawsze dopełniają obowiązku. W całej Papui więc, komunia dzieci się opóźnia z tej i innej przyczyny, aż do okresu bierzmowania. Komunię otrzymuje czwarta, piąta i szósta klasa, a za parę miesięcy zaprasza się biskupa i te same dzieci otrzymują bierzmowanie.
Niektóre z nich, z tej okazji, po raz pierwszy w życiu odziewają buty. Buty są oznaką prestiżu i na wsi się ich nie nosi, no chyba że do kościoła...
Podarunków, takich jak w Polsce, dzieci nie otrzymują. Jeśli będzie uroczysty obiad, to należy to uznać za sukces. Katechizacja również ogranicza się zwykle do 5 katechez. Dzieci w ciągu roku są mało uchwytne i tylko można je zastać w szkole i tam odbywa się przeważnie katechizacja.
KORALE I PIÓROPUSZE – Najważniejszym elementem stroju na pierwszą komunię, prócz dyżurnej białej koszuli lub sukni, są pióropusze, bardzo pomysłowe z tektury oraz korale z muszelek, którymi oplatają nie tylko szyję, ale również pas, brzuch i plecy. Wyglądają wtedy jak Indianie lub średniowieczni rycerze. Obficie też pudrują twarze na biało. Na pogrzebach mażą twarze błotem, a na komunię, pachnącym pudrem. Sypią go również na włosy i odzież. Są tu małe szyszki z czerwonym barwnikiem, który używany jest jak szminka, ale rozmazuje się po całej twarzy.
PODRÓŻ Z NOCLEGIEM NA PLAŻY – Parafie są wielkie terytorialnie, toteż zjazd kilkunatu wiosek na motorówkach, to nie lada wyczyn logistyczny. Dla wielu dzieci, to wspomnienie na całe życie. W każdej motorówce jest plandeka na wypadek deszczu. Z tej plandeki robi się na plaży namiot i dzieci nocują, zanim otrzymają komunię, w tej centralnej wiosce, do której się zjechali z całej okolicy.
JEDZENIE Z JEDNEJ MISKI – Wspominałem, że je się tutaj na liściu bananowym, ale w wielkie święto pakuje się jedzenie do dużych misek i wodzowie wioski decydują, jaka micha trafi do jakiego klanu. Te podziały klanowe, powodują animozje, ale też ułatwiają celebrację, bo każdy wie, gdzie ma stać, siedzieć i gdzie spać, gdyby był w podróży. Dzieci jest tak wiele, że nawet w odległych okolicach, jakiś krewniak się znajdzie. Warto dodać, że Papuasi ze względu na wielodzietność praktykują niekontrolowaną i spontaniczną adopcję. Dzieci rozdawane są na prawo i lewo dziadkom, babciom i sąsiadom. My, misjonarze, nie możemy tego pojąć i trudno z tym się zmierzyć, bo oni się tłumaczą, że jeśli tak nie postąpią, dziecko umrze z głodu, a tak ten co ma w dostatku pożywienia, sam wychodzi z pomysłem, że sobie któreś dziecko od wielodzietnej rodziny na wychowanie zabierze.
POCIESZNE IMIONA – Zarówno przy chrzcie jak i na bierzmowanie, ludzie nadają dzieciom przypadkowe imiona rodem z Niemiec, bo to była kiedyś niemiecka kolonia, ale chwilami te imiona są tak przekręcone, że już nie wiesz, co to za święty tak się przeistoczył. Są imiona w stylu: Mektyl, Brunkil, Hermenegi, Hedwig, Godfried, Alois, Alfons, Herman, Godszela itp. Od pewnego czasu w mojej parafii powstała moda na imię Jarek. Nadawane jest bez mojej inicjatywy, ale wyraźnie w celu przypodobania się proboszczowi. Z tej samej przyczyny, jest w parafii wielu Leonów i Jamesów, bo tacy księża tu kiedyś pracowali. W tym względzie, Papuasi są bardzo mili. Pociągnąłem ten wątek i dałem katechetom listę 100 świętych polskiego pochodzenia, by urozmaicić krajobraz i tym sposobem mamy już papuaskiego Mietka, Bronka, Grażynkę i Danusię...
5. A może opowie Ksiądz o jakiejś ciekawej przygodzie, jaką tam przeżył?
PODBITE OKO – Wspomniałem już o rozbitym łuku brwiowym. Proszę sobie wyobrazić, że po miesiącu całą parafię obiegła wiadomość, że jacyś zbóje pobili księdza w buszu, winiono nawet adwentystów i alkoholików. Wiele legend powstało na temat mego rozbitego oka.
GAPOWATY MORDERCA – Inna przygoda to nieudany zamach na moje życie. Pewien obrażony szaman, który miał kwalifikacje katechety, gdy go zwolniłem za uprawianie magii, groził, że się zemści i faktycznie pojechał do odległej wioski, by odnaleźć innego magika, który by mnie i owego katechetę otruł . Miał pecha, bo magik z odległej wioski był krewnym nowego katechety i o wszystkim nam doniósł. Trochę miałem z tego powodu rozterek, ale też nie mogłem się powstrzymać ze śmiechu z naiwności tego złego człowieka, że też nie sprawdził, z kim rozmawia w tak ważnej materii. Problem w tym, że skrytobójstwo jest dość powszechne i ludzie sobie z tym nie radzą.
JOYLINE – Najpiękniejsza przygoda, jaka mnie spotkała, to historia małej 5-letniej dziewczynki o imieniu Dżojlin. Jej rodzice są adwentystami i nie lubią katolickich nabożeństw. Ich pięcioletnia córeczka, dowiedziała się 9 lat temu, że we wsi będzie figurka Matki Bożej i mimo że rodzice jej tłumaczyli, że to beton, tylko ona każdy dzień zbierała kwiatki, dekorowała kapliczkę, a nawet myła buzię dla Niepokalanej i odganiała motylki, tłumacząc, że nie są godne, by siadać na ciele Mamy Jezusa.
Po 2 miesiącach takich praktyk, w wigilię Bożego Narodzenia, dziecko usłyszało trzykrotne WOŁANIE: DŻOJLIN, DŻOJLIN, JESTEŚ KOCHANA, CHODŹ, USŁYSZYSZ WAŻNĄ WIADOMOŚĆ. DZIECKO PRZYSZŁO I USŁYSZAŁO ZADANIE. Z CIAŁA FIGURKI ROZLEGŁ SIĘ GŁOS, ŻE MA POPROSIĆ TATUSIA, BY WZIĄŁ SWOJĄ ŁÓDŹ I POPŁYNĄŁ W MORZE, A ZNAJDZIE DUŻO RYB I PIENIĄDZE.
Ojciec i matka byli w szoku, ale ponieważ tego dnia, nie mieli nic do jedzenia ani grosza przy duszy, postanowili sprawdzić słowa dziewczynki. Rezultat był zaskakujący. Ojciec zabrał brata, popłynęli na dwu łodziach i 2 łodzie wróciły pełne ryb, za sprzedane ryby otrzymali równowartość 500 zł. Mało tego. W sieci zaplątał się plecak podróżny, a w nim koszulka z napisem „katolicka parafia Vunapope” oraz w kieszeni portmonetka z obrazkiem Niepokalanej w środku. Prócz obrazka było 11 banknotów po 5 złotych każdy, które nie były przemoknięte. Razem na wigilię, rodzina dostała 555 złotych (nazywa się ta waluta kina i ma podobny walor jak złotówka). Po tym zdarzeniu minęło tak wiele lat. Matka dziewczynki zmarła po jakimś czasie, ale nawoływała wszystkich krewnych do przejścia na katolicyzm. Ojciec wziął za mąż katoliczkę, ale wyznania nie zmienił, bo jest poświęconym diakonem. Mimo to, jako adwentysta, na każde zawołanie opowiada swoją historię, wzbudzając konsternację katolików i protestantów. Pewnego razu, we trójkę odwiedziliśmy Biskupa w mieście, by on również usłyszał historię. Biskup stwierdził, że to zdarzenie ma taki sam wydźwięk, jak polecenie Jezusa do Piotra: “Wypłyń na głębię”. Dżojlin ma 13 lat, chodzi od kilku lat do pierwszej klasy podstawówki i mimo że ma zdolności umysłowe, nie radzi sobie z nauką, różaniec zna świetnie, na Mszy się czuje dobrze, ale niestety, krewni adwentyści izolują ją od katolików i nawet wywieźli do odległej wioski, by przeszkodzić, pozytywnie nastawionemu do katolików, ojcu. Wyjątek robią tylko wtedy, gdy we wsi jest wielka uroczystość. Ostatnio, widziałem Dżojlin na swoim 25-leciu kapłaństwa. Ucieszyłem się bardzo, bo razem z wioskowymi koleżankami tańczyła dla mnie tubylczy taniec, odziana w trawy i kwiaty...
6. Czy warto być misjonarzem? Jak misjom mogą pomóc dzieci?
Być misjonarzem to zadanie, jakie Jezus polecił 12 Apostołom i 72 uczniom. 12 Apostołów, to liczba żydowskich województw, a 72 to liczba państw, jakie istniały w czasach Jezusa. Widać, jakie było pragnienie naszego Boga, by w każdym województwie był Apostoł czyli biskup, a w każdym państwie jakiś uczeń Jezusa czyli misjonarz. Tak to można tłumaczyć i rozumieć.
Jezus umarł z miłości dla nas, czemu mielibyśmy odmawiać jego prośbie. Nie każdy człowiek ma natchnienie, by pracować za granicą w trudnych warunkach, ale zawsze istnieli ludzie, którzy kochają podróże i przygody. Gdy byłem dzieckiem, to lubiłem przeglądać atlas i znałem na pamięć nazwy wszystkich krajów świata. Marzyłem, że kiedyś je odwiedzę i Pan sprawił, że to marzenie się urzeczywistniło. Miałem też dobry przykład, bo z mojej wioski pochodził ksiądz Jan Skowroński, Redemptorysta, który na misje wyjechał, gdy ja byłem przedszkolakiem, a jak byłem w podstawówce, to czasami go widywałem na wakacjach.
Był taki wesoły i taki inny od wszystkich. Zdawał się człowiekiem z innej planety i w jakimś sensie był.
To on mnie zaraził myślą o misjach i jestem mu za to bardzo wdzięczny. Niedawno się dowiedziałem, że zmarł parę lat temu i zrobiło mi się przykro, że nikt mnie nie powiadomił...
Pracował on w Argentynie i w Brazylii. Nie ma tam krokodyli, ale są ich krewni, aligatorzy. Ksiądz Janek opowiadał o nich jak o swych przyjaciołach, co go odwiedzają w domu jak kotki i pieski. Sądzę, że przesadzał, by nas rozbawić, ale taki to już los misjonarza. Chcesz czy nie chcesz, musisz być śmieszny, bo nie po to się jedzie na misje, żeby wciąż narzekać i płakać, ale by samemu pokonywać trudności i umacniać innych na tej drodze do nieba, którą nam ukazał Jezus...
Na pytanie czy i jak polskie dzieci mogą wspierać misje odpowiadam krótko: tak, możecie wysyłać pocztówki świąteczne na podany adres, a wasi rodzice mogą się pozbyć niepotrzebnych ubranek i zabawek, z których już wyrośliście i wysłać do Papui pod choinkę... To najprostszy i genialny sposób, by dzieci pomagały dzieciom, dzieląc się tym, co mają, ale są chętne, się tego pozbyć. Zbieraniem darów i pakowaniem oraz wysyłką, mogliby się zająć starsi harcerze i ministranci. Wasz katecheta, jakby chciał, też mógłby w tym pomóc...
ks. Jarek Wiśniewski
DIOCESE KIMBE
P.O. Box 182 WNB-621
PAPUA NOWA GWINEA