Wybierz swój język

JAN CHRZCICIEL W TASZKIENCIE

 

Uroczystość Jana Chrzciciela przeżyłem z Prałatem Świdnickim w sposob bardzo oryginalny. Wstaliśmy o 6.30. Zaproponowałem kawę zanim ruszymy do siostr Kalkutek na Msze. Odmowił. Ranek był deszczowy a noc wyjątkowo rześka, bez tradycyjnych upałów 30-to stopniowych. Zanosiło sie nawet na deszcz. Poprosiłem stroża telefonicznie, by otworzył główne wejście, bo prałat ma kłopoty z chodzeniem. Wyjątkowo szliśmy jak normalni ludzie, bo ja sam, by nie trwożyć stroża zwykle przeskakuję przez płot. Strożówka jest w drugim końcu kościoła i byłoby niegrzecznie zmuszać do porannej gimnastyki rozespanych dziadkow. Ponadto od chwili jak 2 lata temu opuściłem Ukrainę moja kondycja zdrowotna jest nadspodziewanie dobra. Skoki przez 3 metrowy plot pomagają mi zrozumieć, ze jestem jeszcze sprawny fizycznie.

 

Msza u Kalkutek

 

Wyjątkowo nie jechałem w ten uroczysty dzień autobusem. Ze względu na Prałata zatrzymałem taksi. Dojechaliśmy 20 minut wcześniej niż zwykle wiec miałem czas by wyspowiadać wszystkie siostry przede mszą a nie jak zwykle po Mszy. U siostr każdy czwartek jest dniem  spowiedzi i pokuty.

Tymczasem prałat szykował kazanie, w ktorym probował się usprawiedliwić ze swych slow krytyki a nawet gniewu pod adresem kościoła katolickiego, ktory zrezygnował z apostolskiego i misyjnego ducha. Wytykał dostrzeżone na zachodzie niedostatki. Wspomniał jak to w Holandii w pewnym kościele stał jeden konfesjonał a w nim pajęczyna i przybory do sprzątania. Bardzo trafne spostrzeżenie.

Powiedział, że ta jego krytyka w rzeczywistości jest tylko proba upublicznienia gorszących faktow. “To jest raczej bol a nie krytyka” -  powiedział on.

To była już druga i pewnie ostatnia Msza święta prałata u siostr więc na pożegnanie z nim opowiedziałem siostrom jak przebiegało nasze pierwsze spotkanie z nim w 1992-m roku w Agłonie i jak mi było przykro, że ten “malkontent” na naszej pielgrzymce widział tylko niedostatki. Ja byłem taki rozanielony pielgrzymowaniem z Rosjanami, ze nie widziałem minusow. On tymczasem gniewał się na księży, ze nie apostołują na odpoczynkach i ze na noclegach nie bratają się z pielgrzymami, nie interesują ich losem a tylko kolegują się z zakonnicami.

Nie podobało się Prałatowi to jak przebiega Msza święta. Na jego gust byliśmy niechlujni i mało pobożni. Nie podobało mu się, ze koncelebranci na kazaniu spowiadają. Obiecywał nam nawet, ze się poskarży arcybiskupowi…

W swoich kazaniach i konferencjach wytykał katolikom, ze gorzej znają biblie niż protestanci i ze nie żyją wedle przykazań. Powiedział rownież, co mnie nawet dotknęło, ze sowieccy Polacy to tchorze i że w kościele nie ma z nich żadnego pożytku. Polegać można tylko na Niemcach, Ormianach i zesłańcach z Krajow Bałtyckich. Wtedy sądziłem, ze przesadza. Teraz widzę, ze miał wiele racji. Nasz kościoł ma wiele powodow do dumy z dokonań przeszłości ale na misjach zwłaszcza wspołczesnych i szczegolnie na Wschodzie my przegrywamy ze wszystkimi wyznaniami, można o nas śmiało powiedzieć, ze jesteśmy najmniejszą i do bolu wystraszoną sektą, ktora paradoksalnie ze względow ekumenicznych swojego cienia się lęka. Nie mamy polotu na misjach, gorzej nie chcemy się uczyć u Protestantow, ktorzy jak ryby w wodzie pływają po tym grząskim gruncie.

Całość kazania Prałat zakończył szkicem postaci Jana Chrzciciela mowiąc, że taki właśnie bohater jest potrzebny na nasze czasy i przywołał postać Matki Teresy twierdząc, ze tylko tak można wyrwać kościoł z apatii.

Aby sprawić prałatowi przyjemność w trakcie jego pobytu wielokroć starałem się go skonfrontować z protestantami. W ten uroczysty dzień mieliśmy jeszcze jechać do mojej parafii w Angrenie.

Czas jednak pozwalał, by wpaść na chwilkę do Yangi Yula na spotkanie pastorow. Jeden z nich sam do mnie  zadzwonił i zaproponował, ze zawiezie na spotkanie swoim samochodem.

 

Pastor Piotr

 

Piotr miał nas zabrać z Dworca kolejowego ale ponieważ Msza była długa myśmy się spoźniali. Ja nie wiedziałem, ze Piotr jedzie jako pilot i pokazuje drogę dla kilku samochodow pełnych pastorow z okolicy. Gdy nareszcie dotarliśmy do ustalonego  punktu ujrzałem kilkanaście znajomych twarzy.

Prałat widział jak oni przyjaźnie się ze mną witali i zapytał skąd ja to mam, tego bakcyla. Musiałem się przyznać, ze w jakiejś mierze właśnie od niego. Nasze spotkanie na agłońskiej pielgrzymce w 1992-m roku choć i krotkie okazało się lekcją na całe życie. Choć z początku pobytu w Rosji z radą biskupa Kondrusiewicza starałem się nawiązać cieple relacje z prawosławnymi, to jednak widać było, ze z ich strony jest dystans i udręka z powodu moich starań. Z protestantami bywało na odwrot. Zawsze byli mile zaskoczeni gdy wychodziłem z inicjatywa jakakolwiek. Byli wdzięczni i dumni z kontaktow ze mną jako katolickim Kaplanem. Nigdy nie byłem zapraszany z kazaniami do prawosławnych. U protestantow głosiłem wielokroć.

Tak mniej więcej odpowiedziałem prałatowi i był on wyraźnie zadowolony z tego co mowię i co robię.

 

Jakub

 

Naszym gospodarzem był 25-cio letni Uzbek o imieniu Jakub.

Zrobił na mnie wrażenie prymicjanta. Spotkania pastorow rozpoczynają się kilkoma hymnami pod gitarę i kazaniem gospodarza. Jakub zaczął od tego, że jako gitarzysta w scholi marzył wielokroć patrząc na pastorow, ze kiedyś on się takim stanie i tez będzie przemawiał,  toteż zakończył frazą, ze marzenia się spełniają i ze warto marzyc.

Opowiedział rownież jak przebiega ewangelizacja w tym 70-tysiecznym miasteczku. Przyznał się, ze grupa liderow codziennie stara się opowiedzieć o Jezusie dla dwu mieszkańcow miasta czyli 60-ciu w miesiąc.

Ich parafia tym sposobem z umierającej wspolnoty w ciągu roku osiągnęła liczebność 200 osob i kaplica przewidziana na stu parafian po raz pierwszy od 20 lat okazała się zbyt mała.

 

Jozef

 

Przed modlitwa poproszono mnie bym przedstawił Jozefa i poprosił go o świadectwo.

Wyszedłem i wyznałem, ze jestem szczęśliwy podwojnie, bo po pierwsze wypadł ważny dla katolikow dzień Jana Chrzciciela a po wtore po raz pierwszy od połtora roku jestem na spotkaniu pastorow ze wspołbratem Kaplanem ze swojego katolickiego kościoła. Nigdy by mi do głowy nie przyszło, by ciągnąć na te imprezy Biskupa lub proboszcza. Wiem, ze oni tolerują moje hobby ekumeniczne ale sami wola się wstrzymać od tych ryzykownych spotkań.

Opisałem biografię Jozefa w kilku słowach, mowiłem o jego otwartości, ktora daje mi natchnienie i o tym jak niegdyś w Ferganie miejscowa gazeta pochwaliła księdza za pomoc w budowie prawosławnego kościoła. Sam Jozef opisał w swym kazaniu radość jakiej dostąpił gdy pod koniec lat osiemdziesiątych na pewnym dworcu kolejowym w Rosji 22-go września ujrzał tłum miejscowych Żydow wychodzących z synagogi.

Owszem to nie chrześcijanie ale dzieci Abrahama. Było mi tak milo na sercu, ze ci wszyscy ludzie nie dali się ogłupić ateistom, ze przechowali wiarę.

Powiedział też jaką radość mu sprawiają sukcesy innych wyznań, bo jesteśmy wszyscy dziećmi Abrahama.

Od Protestantow Jozef nauczył się błogosławić a nie przeklinać.

Owszem z bolem wspominał jak pewien Zielonoświątkowiec, ktory w tym samym co on czasie siedział za wiarę w wiezieniu przy spotkaniu podał mu dłoń na odległość i uniknął głębszego przyjacielskiego uścisku. Jemu tez Jozef powiedział: “bądź błogosławiony“.

Na zakończenie powiedział to samo co siostrom: “Jan Chrzciciel nie bal się władzy, nie bal się Heroda“. Przez wszystkie dni pobytu w Uzbekistanie Prałat często słyszał, ze władze prześladują kościoły w Uzbekistanie.

 

Kirgizja

 

Po kazaniu Jozefa pastorowie rozdzielili 6 tematow modlitewnych i odpowiedzialnych za każdy temat. Spontanicznie modliliśmy się najpierw za Rządzących i za prześladowcow. Okazało się na spotkaniu, ze nazajutrz ma sie odbyć kolejna rozprawa sadowa nad pastorami i charyzmatycznym kościołem Słowo Życia. Mieli apelacje i przegrali, trzy osoby siedziały w areszcie po 15 dni.

Tradycyjnie już była intencja ekumeniczna, potem pokojowa szczegolnie za Kirgizje.

Modlitwę podjął pastor Piotr nasz pilot, charyzmatyk. We wprowadzeniu opowiedział swoje  wrażenia z podroży do Biszkeku. Wyjaśnił jak pewne osoby sprowokowały ten konflikt używając i rozprowadzając wśrod Uzbekow i Kirgizow dyski ze scenami morderstw i wykrzykami obraźliwymi pod adresem Kirgizow lub Uzbekow w zależności od tego w jakiej etnicznej grupie te złowrogie kasety były rozprowadzane w celu jątrzenia. Na dyskach widać było zabijanie ciężarnych i małych dzieci. Rzecz jasna, ze ludzie impulsywni poszli się mścić na sąsiadach. Piotr opowiedział mechanizm w jaki sposob można okazywać pomoc. Opowiedziawszy rozpoczął modlitwę.

 

Iwan

 

Jeden ze stałych punktow modlitwy jest za Izrael i Jerozolimę. Poza programem modliliśmy się za powołania. Pastor Iwan z Czyrczyka odczytał historię Jonasza a szczegolnie moment gdy ten spal na statku zamiast głosić w Niniwie. Zauważył, ze pośrod nas przeważają pastorowie 40-latki. Jakub był jedynym wyjątkiem. Byłem zadziwiony gdy doszło do mnie, ze ten sam kryzys powołań jaki jest w Europie odczuwa tez Uzbekistan. Iwan podzielił się jakiego trudu wymaga sama rozmowa o podjęciu misji przez młodych parafian. Każdy ma jakąś swoja wymowkę.

 

Artiom

 

W trakcie posiłku przysiadł się do mnie Koreańczyk Artiom i jego starszy kolega Artur. Artur jest pod 60-tke, Artiom natomiast ma pewnie 30-ci lat. Bardzo sympatyczna postać. Po raz kolejny dostrzegłem, ze Koreańczycy mi sympatyzują. Wypytywał kiedy są u nas nabożeństwa dla Koreańczykow i kto je prowadzi. Mocno się zdziwił, gdy się  dowiedział, ze ja właśnie to robie i ze potrafię czytać Msze świętą w tym języku. Potem jednak zmienił temat i pytał się o siostry kalkutki. Bardzo chciał się włączyć w ich misje. Okazuje się, ze zna na pamięć życiorys Matki Teresy, podobnie zresztą jak  i Artur.

Miałem jeszcze jedna niespodziankę. Pewien pastor Uzbek, ktorego wspolnota tez doznała wielu cierpień i sad skazał jego parafian na mandat 20 tysięcy dolarow wyznał mi, ze kiedyś wcale nie zwracał uwagę na taszkiencki kościoł a od chwili, gdy ja chodzę na zebrania robi mu się ciepło na sercu gdy przejeżdża obok.

 

Kraksa

 

Była godzina 13.30 i musieliśmy się z prałatem śpieszyć do Angrenu.

Artiom zaproponował, ze podwiezie nas na Dworzec Autobusowy w Quyluq’u.

Rozgadaliśmy się na całego. 30 km minęło niedostrzeżone a na koniec jakieś 2 km od celu nasz malutki samochod uderzył z całym impetem potężny kamaz. To już drugi taki wypadek w moim życiu. Cały wieczor miałem zmarnowany, bo mi się zdawało, ze to ja swoja rozmowa spowodowałem brak uwagi u kierowcy. Artiom poźno dostrzegł czerwone światło i długo hamował. Podobnie zachował się Kamaz ale jego hamowanie jest utrudnione ze względu na rozmiary ciężarowki. Milicja stała jakieś 100 metrow od miejsca zdarzenia. Poł godziny trwało spisywanie wypadku.

Gdy dostrzegłem, ze Artiom jest już w dobrej formie i sam sobie poradzi za jego zgoda na miejskim autobusie pojechaliśmy dalej.

 

Angren

 

Mieliśmy niewielkie spoźnienie w Angrenie. Zebrało się około 12-tu osob. Stanęliśmy za ołtarzem prosto z biegu. Trzecie kazanie tego dnia wygłoszone przez prałata było podobnym świadectwem jak i poprzednie. Cztery świece podzieliliśmy na 3 kawałki i po mszy udaliśmy się z nimi do niewielkiego basenu jaki w podworku zbudowali kiedyś Baptyści. To od nich nasz Biskup wykupił ten teren.

Każdy z nas odmowił koronkę a po niej wrzucaliśmy świece do wody i każdy po trzy razy omył twarz w sadzawce wypowiadając prośby do Jana Chrzciciela. Ponieważ w parafii jest wiele dzieci i młodzieży taki rodzaj modlitwy połączony z zabawa lekko przemawia do wyobraźni. Rok temu nasza modlitwa wyglądała podobnie.

Po wypiciu herbaty z parafianami powrociliśmy do Taszkientu “na stopa”.

Prałat troszkę postękiwał, bo się okazało, ze mu cierpnie prawa noga gdy nie może jej rozprostować.

Nazajutrz rano tematem głównym przy śniadaniu i obiedzie były właśnie powołania.

Widać wyraźnie, ze zachęta pastora Iwana jakoś zaświtała w Glowie Jozefa i powracała jak refren w jego głowie.

 

Albinas i Eucharystki

 

Prałat opowiedział mi i biskupowi jak to proboszcz z Karagandy łowił powołania wśrod dziewcząt i chłopcow. Karaganda bije w tej dziedzinie wszelkie rekordy.

Tak wiec pragnąc by w Karagandzie pracowały siostry w latach 70-tych ksiądz Albinas odwiedził na Litwie wiele tajnych zgromadzeń i wszędzie mu przełożone odmawiały. Wpadł na fortel by rozmawiać osobiście i indywidualnie z młodszymi siostrami. Zapewnił je, ze gdy z nim pojada to tam już na nie czeka klasztor nie gorszy niż na Litwie i choć może przełożona na jakiś czas się będzie obrażać potem jednak przebaczy bo to święta sprawa. Takim sposobem Albinas nazbierał 17-cie nowicjuszek, napisał dla nich statuty i zabezpieczył im lokum oraz pobożne zajecie i oficjalna prace w rożnych zakładach pracy w Karagandzie. Był dla nich jak prowincjał i sam decydował dokąd i na jakie misje maja się udać.

Choć to troszkę trąci happeningiem tym nie mniej to było opatrznościowe. Siostry nie tylko rozwinęły apostolstwo na niesłychaną skalę to jeszcze zdobyły masę powołań. Ponieważ większość z nich to były eucharystki mądry jezuita dotrzymał słowo i na początku lat 80-tych wystarał się dla nich o kanoniczne polaczenie z zakonem w Litwie i w Polsce.

Do klasztoru w Karagandzie siostry skierowały własną przełożoną tym niemniej wedle starego nawyku ksiądz Albinas probował dalej pełnić role prowincjała i bardzo się obrażał, gdy siostry mu odmawiały posłuszeństwa w niektorych sytuacjach.

 

Nie dotykaj by nie śmierdziało

 

Ponoć swego czasu ksiądz Albinas prosił pewne siostry, by wyszły z kościoła i nie stały na Mszy. Konflikt osiągnął apogeum, gdy ksiądz Jozef dyplomatycznie i dosadnie poradził Albinasowi, by “nie dotykał Ge to nie będzie Fe“.

Malo taktyczny Albinas opowiedział te poradę siostrom i te się na Jozefa długo obrażały. Relacje natomiast Albinosa z siostrami się dzięki Bogu poprawiły.

Wśrod powołań tubylczych najwięcej siostr wyrosło w rodzimie Schmittlein, Messmer i Werth. Procz dziewcząt udawało się ojcu Albinasowi wychować grupę księży głównie jezuitow niemieckiego pochodzenia spośrod ktorych na dzień dzisiejszy jest dwu biskupow i dziesięciu księży w tym jeden prowincjał jezuitow i męczennik.

 

Hieronim Messmer

 

Nie wszyscy spośrod wychowankow Albinasa wytrwali w kapłaństwie.

Spośrod 6-ciu braci Messmerow wszyscy przyjęli święcenia ale dwu jak pojąłem odeszło z kapłaństwa. Najstarszy Hieronim dal się po święceniach namowić swoim rodakom, by pojechać do Niemiec i tam ich spowiadać, bo są parafie w Niemczech gdzie spowiedź jest raz w tygodniu w sobotę wieczorem i ci co pracuj aa w tym czasie nigdy się nie mogą spowiadać. Powod troszkę wydumany ale starczyło, by człowieka oderwać od ulubionej pracy.

W Niemczech  Kapłanowi powinęła się noga.

Nie odnalazł się znalazł sobie jakąś parę i po 10-ciu latach dostał dyspensę na związek małżeński i zwolnienie z obowiązkow kapłańskich.

Jeśli dobrze zrozumiałem jeszcze jeden z braci Messmer pozostawił kapłaństwo.

 

Siostry Schmidtlein

 

Prałat wiele opowiadał o 5-ciu siostrach Schmidtlein.

Zdaje się jakaś babcia z tej rodziny miała duży wpływ na nie.

Prałat mowił o nich wiele ale ponieważ w odrożnieniu od Werthow i Messmerow siostr Schmidtlein ja osobiście nie znam jakoś mi to umknęło uwadze.

 

Nigdy nie brakło prawosławnych powołań

 

Niechcący wyniknął tez temat powołań do Prawosławia.

Prałat wypowiedział “skrzydlatą frazę”, ze deficytu powołań u prawosławnych nigdy nie było i nie będzie i zaraz wyjaśnił dlaczego. Ponoć każda wdowa lub rozwodka, ktora ma mniej niż 60 lat i się spodoba miejscowemu biskupowi będzie chętnie przyjęta do obsługi cerkwi i plebanii. Nie ważne czy jest Malo czy wysoko wykształcona, byle umiała gotować i sprzątać. Ponoć prałat miał znajomego biskupa w Moskwie. Odwiedzając go był świadkiem jak biskup zaproponował wszystkim obecnym na cześć wizyty przyjaciela wypić toast wina Kagor, uważanego za wino cerkiewne. W rozumieniu Malo wykształconych ludzi nawet jeśli takie drogie wino ktoś w domu wypije to tak samo jakby w kościele otrzymał komunie i nie ma w tym przesadzie żadnej przesady. Widać to po tym jak chętnie obecne zakonnice przystały na ten pomysł. Nalewał sam ksiądz Jozef i był skonsternowany gdy się okazało, ze jedna z siostr odmowiła się pic toast tylko dlatego, ze nalał jej zbyt mało.

 

Diakon kapryśny

 

Ksiądz Jozef tez się przyznał, ze przez jego ręce przeszło 4-ch kapłanow Prawosławnych na katolicyzm w tym rownież pewien Biskup.

Nie każdy jednak przypadek był udany.

Gdy na Syberii biskup Werth skierował do księdza Jozefa pewnego diakona, ktory otrzymał w kościele katolickim świecenia ze względu na odbyte pięcioletnie studia seminaryjne u prawosławnych doszło do nieporozumienia.

W pierwszy dzień obecności diakon szczegołowo dopytywał gdzie będzie jego pokoj. Księdza Jozefa to zdenerwowało i zdało mu się podejrzane. Zbył kandydata mowiąc, ze sam on wiele podrożuje i często śpi na dworcu kolejowym wiec i jemu tak radzi.

Potem diakon dowiadywał się jakie będzie mieć kieszonkowe. To rownież się prałatowi nie spodobało. Odwiedzili jakąś odległą parafie i spali w spartańskich warunkach. Na drugi dzień diakon prysnął z parafii pozostawiając sutannę.

Wedle wiedzy prałata święceń kapłańskich ten diakon nie dostał.

 

Kleryk dziwny

 

Rozmawialiśmy tez o pewnym kandydacie do kapłaństwa, ktorego bardzo polecała mama. Działo się to jeszcze w Ferganie już na początku lat 90-tych. Nie podobało się to Jozefowi lecz mimo to zawiozł kandydata do proseminarium w Nowosybirsku. Tam się kandydat nie spodobał Biskupowi Werthowi. Biskup uważał, ze chłopiec jest nazbyt wypielęgnowany i rozpieszczony. Radził, by na rok podjął prace fizyczna i potem dopiero wstępował.

Jozef sprobował w Moskwie. Bernardo Antonini przyjął chłopca ale dostrzegł że ten jest uparty. Bez pozwolenia przełożonych dyżurował przy tabernakulum po dwie godziny w dzień zaniedbując przy tym naukę…

 

Pojdź za mną

 

Tak oto minęły mi kolejne dwa dni, kiedy to mogłem z wielkim pożytkiem podglądać i słuchać co tez opowiada ksiądz Prałat o swym życiu i przygodach.

Pokładam wielka nadzieje na to, ze te moje nieudolne opowieści tez porusza jakąś klerycka lub siostrzana dusze. Nie wiem jak to obecnie jest w innych częściach dawnego ZSRR ale w Uzbekistanie i w Kazachstanie pokolenie 40-tolatkow nadal. Jest najliczniejsze i pora by rownież nam przygotować  następcow czyli “spychaczy”. Az mi dreszcze chodzą po plecach, co tez jeszcze usłyszę na kolacji i w poniedziałek gdy prałat powroci z kolejnej wycieczki do Samarkandy. Odlatuje we wtorek wiec moje opowieści o Świdnickim na tym się pewnie skończą.

 

 

Ks. Jaroslaw Wisniewski

www.xjarek.net

Taszkient 25 czerwca 2010