Wybierz swój język

Pożegnanie z Pekinem

W Polsce trwa zapewne nastrój zaduszkowy, choć 11 listopada, to również dzień radosny. W moim jednak sercu, gdy piszę ten list, jest wiele bólu, którego nie sposób skryć. Bolesny będzie mój wyjazd z Pekinu i bolesny powrót na Ukrainę. Owszem, pisałem latem, że zobaczywszy Pekin mogę spokojnie umierać. Spokój jednak zakłóca parę spraw, którymi tradycyjnie nie bardzo mam się z kim dzielić. Będę więc gadał do komputera, czyli do Was, internauci.

1. Dobre wieści

Kiedy komuś proponujemy do wyboru, co chce usłyszeć dobre czy złe wieści, zwykle chcemy usłyszeć to gorsze najpierw, lepsze zostawiając na deser. Ja jednak bez pytania zacznę od tych dobrych wiadomości, by lektury nie zepsuć.

Mam więc do zakomunikowania wiadomość o tym, że gotowy jest już brudnopis wzmiankowanej książki biograficzno-misyjnej, który ostateczny kształt przybrał właśnie w trakcie mego pobytu w Pekinie i jest już dostępny online pod adresem www.xjarek.net

Książkę podzieliłem na 3 tomiki wedle klucza zapożyczonego u Dante Alighieri: Hades (dzieciństwo),Czyściec (misje), Raj (misyjne wakacje)...W tym ostatnim rajskim tomiku są pomieszczone poprzednie, najnowsze teksty z Chin.

Druga dobra wiadomość to moja nowa skrzynka, którą wykupił mi i podarował mój webmaster z Białegostoku, Pan Kazik.

Skrzynka nazywa się Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript., ma wiec identyczne rekwizyty jak i stroniczka. W przyszłości w korespondencji chcę z niej korzystać. Jest to bardziej bezpieczny adres, bo komercyjny. Proszę tam kierować swoje uwagi o książce i stroniczce.

Pewien Pan z Australii zaproponował, bym umieścił na stroniczce PayPal. Choć jestem w tym zielony, okazało się to możliwe do zrealizowania. Toteż od tej pory każdy, kto odwiedza moją stroniczkę, naciskając świnkę-skarbonkę, może złożyć ofiarę, nie wychodząc z domu i operacja będzie bezpłatna. Ofiara trafi na moją kartę magnetyczną, a ja postaram się spożytkować ją godnie.

2. Ostatnie wędrówki

Do dobrych wieści zaliczam samotny rejs do Bao Ding, miateczka w Hebei. Ciągnęło mnie tam z dwu powodów. Bao Ding jest słynnym centrum podziemnych katolików. Tam również proponowano mi zajęcia w niedzielnej szkółce języka angielskiego. Pojechałem tam autobusem, który dłużej krążył po dzielnicach Pekinu, skrzykując i naganiając sobie poprzez konduktora pasażerów, niż zajęła sama trasa 100km. Pierwszy raz w życiu mogłem się przyjrzeć jak funkcjonuje prowincjonalny autobus. Pomijam brud w środku. Autobus w połowie trasy wysadził pasażerów i ktoś nas zagnał w inny. Taka sobie nieprzewidziana przesiadka. Chińscy kierowcy kumulują kilka rejsów i jeśli nie ma pełnego autobusu, to nie jadą dalej. Tak oto podróż zajęła mi 5 godzin, choć można było dojechać i za półtora. Wymordowany i zdenerwowany, ledwiem zdążył na spotkanie w szkole. Tam, gdy opowiedziałem swe przygody w autobusie, skierowali mnie na dworzec kolejowy. Było późno po południu, pociągów mało, na odwiedzanie kościołów i szukanie podziemia żadnego pomysłu czasu ani sił. Obejrzałem sobie chiński dworzec, na który bez biletu nikogo nie wpuszczą. Tym bardziej powędrować sobie po peronach jest niemożliwe. Na pociąg w Chinach czeka się tak jak na samolot w specjalnym pomieszczeniu. W Bao Ding to była swego rodzaju duszna piwnica.

Pociąg był załadowany dokładnie tak jak Warszawa - Zakopane w środku zimy. Nie było palca gdzie wstawić. Z trudem przepchnąłem się na schodki wiodące na piętro wagonu i jak wielu podobnych rozsiadłem się wygodnie. Podróż, owszem, trwała godzinę. Szybko nad wyraz, męcząca jednak nie mniej niż autobus...Takie mam wspomnienia stamtąd.

Odwiedziłem też w Pekinie dzielnicę Ja Ba Lu. Jest to okolica wielkich biurowców. Można tu, nie znając chińskiego, robić biznes po rosyjsku czy arabsku. Przeważnie stamtąd widzi się twarze. Moim przewodnikiem stał się przypadkowo napotkany Juri inaczej Achmet. Na Achmeta nie wyglądał, bo powierzchowność całkiem europejska, akcent troszeczkę jakby kaukaski lecz o dziwo, chiński obywatel od dziecka i...muzułmanin. Tacy dziwni chińscy muzułmanie mieszkają w prowincjiXian Jian. To zachodnie Chiny, granica z Kazachstanem. Jest to 50-milionowa mniejszość !! ujgurska. Ujgurowie mieszkają też w Syberii i w środkowej Azji. Podobnie jak Kurdowie nie mają swego państwa. Mają za to dość starą i przedziwną kulturę i język, którego piśmiennictwo na bazie arabskiej pisowni nareszcie nie jest dyskryminowane. Można te znaki spotkać na chińskich banknotach pośród tybeckich i mongolskich. Chiny mają 4 autonomiczne Republiki i Ujguria jest jedną z nich.

Powiadał mi, że targuje walutą i niezbyt mu to wychodzi. Mieszka już 3 lata w Pekinie i jeszcze nie był w domu. Zostawił żonę i dzieci, bo tam bezrobocie. Ma 43 lata tak jak ja. Klepie sobie biedę w Pekinie, ale wierzy, że kiedyś się wzbogaci i wtedy obowiązkowo wróci do żony 1000 km na zachód od ujgurskiej stolicy Urumci.

3. Nowe poznane legendy

Z telewizji dowiedziałem się dwu ważnych informacji o Ścianie i Akupunkturze. Ścianę okazuje się budowano 2000 lat temu na przestrzeni kilkuset lat w różnych okolicach i z różnych powodów. Również materiał budowlany nie wszędzie był ten sam. Czasem cegła, czasem kamień, często po prostu glina. Budowali żołnierze, ale też często "przymusowi robotnicy". Pewnego chłopca zabrano z domu tydzień po ślubie. Man Jian Yue, jego małżonka, prosta wieśniaczka, nie mając pojęcia o geografii, gdzieś z południowych Chin latami wędrowała ogarnięta bólem, by go odszukać.

Niosła mu ciepłe ubranie i słodycze. Gdy trafiła nareszcie, pytając różnych ludzi, okazało się, że właśnie tydzień temu od wycieńczenia i chłodu zmarł. Man Jian Yue zalała się łzami tak szczerze, że w pewnym momencie ziemia mokra od łez osunęła się dokładnie tam, gdzie zakopano jej męża.

Mała to pociecha, lecz dla niej to podobno było szczęście, że może go zobaczyć raz ostatni i godnie pogrzebać. Taka sobie listopadowa iście opowieść.

Co do akupunktury, to poznałem nareszcie imiona jej współtwórców. Są to Bien Cho i Wang Wen Yi. Okazuje się, że na progu tysiącleci w jedenastym wieku trwała silna konkurencja między księstwami północy i południa Chin. Południe było silniejsze, a północ mądrzejsza. Jednym z warunków pokoju ze strony południowców był kodeks akupunktury. Zażądali oni, by uczeni z północy opisali swoją wiedzę w książce.

Północ zmęczona wojennymi zmaganiami dała zgodę i prócz książki, powstały dwie figury z brązu naturalnych rozmiarów, na torsach których naniesiono 354 punkty, które bezpiecznie dla zdrowia pacjenta można nakłuwać.

Okazuje się, że ta sztuka medyczna była znana i na południu, lecz w sposób niedoskonały i zdarzało się sporo "wpadek".

Pacjenci cierpieli straszny ból. Bien Cho i Wang Wen Yi zebrali konsylium najlepszych lekarzy północy i wydali książkę, która jest klasyką tematu do dziś.

Figury natomiast pomieszczono w dwu miejscach. Jedna w Akademii Sztuk Medycznych w stolicy tamtych czasów (nie był to jeszcze Pekin). Co za miasto - konkretnie nie pamiętam, druga figura stała w buddyjskiej świątyni w publicznym miejscu, tak by każdy odwiedzający, mógł się z tematem zapoznać. Tak oto z pozycji tajnej sztuki - akupunktura staje się "klasyczną chińską nauką". Brązowy posąg był tak skostruowany, że do środka można było wlać olej lub jakiś inny płyn. 354 otwory były tak skonstruowane, by ich głębokość odpowiadała głębokości czułych miejsc na ciele człowieka. Otworki zaklejano woskiem, by płyn nie wyciekał, a student starał się tak strzelać igłą na egzaminie, by od pierwszego razu przebić wosk i wypuścić kroplę cieczy na zewnątrz, potwierdzając, że trafił w potrzebne miejsce. Oto jaki użytek czyniono ze statui. Robiono też liczne kopie, oryginały jednak po 100 latach zaginęły. To musiał być autentyczny skarb tych czasow, bo całe ekspedycje szukały złodziei.

Odnaleziono dopiero w XX wieku, jedną w Tokio, drugą w... podziemiach Petersburskiego Muzeum wśród trofeów II wojny światowej. O zwrocie - oczywiście nie ma mowy. Strasznie nad tym boleją Chińczycy.

3. Listy z Polski

Miłe wieści to również listy od Was. Wspomniany list w sprawie PayPalu z Australii, za który serdecznie dziękuję. Podobna wdzięczność za zdjęcia z Pekinu od pewnego "niekatolika", który się przyznał, że to jakoś po "jungowsku" wyszło, żeśmy drepcząc po tych samych miejscach, jednak się nie spotkali. Plik miał coś koło 5 megabatów. Za dużo dla mojego notebooka, pewnie obejrzę gdzieś na dobrym komputerze, ale już z góry dziękuję, bo bez tego nie miałbym żadnych fotek stąd..

Rozwinęła się miła korespondencja z pewnym architektem ze Świdnika, Profesorem z Gdańska. Zostałem zaproszony na rodzinną stroniczkę Laskowskich, pokrzepiające listy z Czarnej i Płocka. W Sierpcu odnalazł się kolega z podstawówki, który wydał już parę książek i chce pomagać w wydaniu tej mojej. Podobna oferta pomocy przyszła od pana Tomka z portalu Uwierz. Konkretyki jeszcze mało, ale z czasem mam nadzieję - ofert pomocy będzie więcej - o co proszę. Pewien Pan z USA zrobił z tego małą broszurkę i rozdał przyjaciołom. Pochwalił, że to już gotowy materiał. Za pochwały i optymizm też dziękuję.

Pewna Pani ze Szczecina, nie czytając mego listu zgromiła mnie "jak ja tak mogłem" wysyłać jej list nieproszony i w ogóle kto ja taki. Wytłumaczyłem. Przypomniała sobie i prosiła, bym broń Boże jej nie skreślał. Pocieszna wyszła wymiana listów, ale pożyteczna.

4. Złe wieści

Przyszedł czas podzielić się złymi wieściami. Nie jest przyjemne, ale konieczne, by tych - kto sobie nie życzy - z listy adresowej usuwać i tak się stało i tym razem. Kolejne 10 osób poprosiło, by ich skreślić. Zrobiłem to i nadal pilnie będę odpowiadał na takie prośby. Straszne są wieści z Ukrainy. Skrywano przede mną, pewnie dlatego bym się nie martwił albo z nadzieją, że się coś wyprostuje. Okazało się, że wyprostować się nie dało, bo się skrzywiło i spadło. Chodzi o dach plebanii. Chatka stara i dawno potrzebowała remontu.

Pieniądze dotarły, gdy byłem w szpitalu i wkrótce miałem jechać do Pekinu. Kapłan grekokatolik - który jest moim stałym brygadzistą, bo pochodzi z Beskidów, a tam wszyscy mniej lub gorzej na budowaniu się znają - w poprzednich latach remontował już dwa moje obiekty w Jenakiewo i Artiomowsku. Owszem, miałem zastrzeżenia, ale przecież na Wschodzie nikt uczciwie nie pracuje - więc wybaczałem koledze kapłanowi jego niedociągnięcia, znając swoje słabości.

Zostawiałem mu w przeszłości do dyspozycji fundusze - jakie miałem i on, jak umiał nimi dysponował, by obiekt nie przeciekał. Tym razem jednak zaraz po moim wyjeździe mój kolega znikł. Tego nie mogłem się spodziewać w najczarniejszym śnie.

Ja do grekokatolików całe życie zaocznie żywiłem sympatię, a tu na Ukrainie spotkawszy w naturze, po prostu tajałem ze szczęścia, że coś wspólnie możemy dokonać. Pisałem nawet o tym.

Powrót

Rozważywszy w sercu postanowiłem wracać pilnie, by sprawę zbadać, ale nie widząc nawet, mam już dziś złamane serce. Nie wiem, jak długo będę leczyć moje zawiedzione nadzieje. Chcę powiedzieć otwarcie, mój entuzjazm do braci unitów poważnie osłabł. Nie spałem całą noc, rozmyślając otrzymane od dziekana z Doniecka wiadomości i postanowiłem nie milczeć.

Tak jak chwaliłem naszą współpracę w latach poprzednich, teraz muszę z bólem wyznać. Nastąpił głośny zgrzyt.

Wracam do domu, który nie ma dachu, wracam nie w pełni zdrów. Nie wiem, co mnie tam czeka. Pewnie wkrótce napiszę, gdy policzę rachunki strat. Już dziś chcę prosić - nie tak jak wcześniej o pomoc w leczeniu – o drobne ofiary na ten cel...na odnowienie plebanii. Na zimę, która może być chłodna jak rok temu, gdy zacząłem chorować.... to bardzo zła nowina.

Najlepszą ofiarą by było, gdyby ktoś z kapłanów czytających me wypociny, po prostu zaoferował swych robotników z Polski, którzy by nie byli oszustami i zgodzili się zrobić taki remont w ramach ofiary. Jest inny wariant. Może jakiś kapłan wiedząc, że dla chorego jak ja człowieka taka parafia może być jak pętla na szyję, wziąłby pod swą opiekę na jakiś czas moje gospodarstwo. Jestem gotów oddać w dobre ręce parafię. Nie mogę oszukiwać nikogo ani siebie, że sobie poradzę. Mam wielkie obawy, że przyjadę i nie podołam, że znowu trafię do szpitala jak rok temu z tych samych powodów. Wtedy to był niewykończony i nieogrzewany kościół w Artiomowsku bez elektryczności i bez okien, teraz Makiejewka... realne misyjne przygody.

Nie, nie boję się, nie uciekam. Tylko głośno myślę.

ks. Jarosław Wiśniewski
11 listopada 2006 Chiny-Pekin