Misyjna dwudziestka
Mój dar na Rok Różańcowy
O tym, że papież ma dostać pokojowego Nobla słyszymy od dawna. W tym roku po raz kolejny usłyszałem taką nowinę od dwu przygnębionych Polek z poznańskiego, które odwiedziły swą ciocię na Ukraińskim Donbasie w przeddzień śmierci i zostały na pogrzeb. Po rozmowie i nabożeństwie pogrzebowym wróciłem do tematu, pytając w taksówce miejscowych - czy w telewizji nie było mowy o papieżu.
"Tak, mówili, ale tylko o stanie zdrowia. Podobno jest w agonii". Taka odpowiedź była dla mnie zaskoczeniem i powodem do wielu rozmyślań.
1. Panika w Brodnicy
Teraz - gdy moralnie przygotowuje się na najgorszą wiadomość, że nasz Papież może nas nigdy nie odwiedzić, nie zdąży pocieszyć czy rozśmieszyć jak to często bywało...Przechodzą mnie dreszcze emocji podobnych do tych sprzed 25 lat, gdy byłem ośmioklasistą. W ostatnie wakacje podstawówki dowiedziałem się, że zmarł Paweł VI-ty. To przyjąłem normalnie. Gdy chwilę potem oznajmiono, że jego następca zmarł, to już był sygnał do myślenia. Gdy obrano Polaka na stolicę Piotrową, zacząłem myśleć "Co robić?". Odebrałem to bardzo osobiście, przypuszczam, że wielu rodaków odebrało ten wybór podobnie.
Ponoć jedną z cech miłości jest pamięć. O ukochanym człowieku wie się wszystko. Wszystko się bada, z radością wspomina i zapamiętuje. Papieża przed wyborem nie znałem wcale, ale gdy mi powiedziano w kościele, że Jan Paweł I umarł, to zapamiętałem - gdzie stałem, całe otoczenie i atmosferę tamtego zdarzenia. Było mi smutno, że umarł zaledwie wybrany nowy, młody papież Luciani... Miałem wtedy 15 lat.
Wieść o wyborze Polaka zastała mnie na schodach brodnickiego "ogólniaka". Właśnie skończyły się wakacje, zaczynał się rok szkolny. Byłem pewnie na 20 stopniu schodów, a moja rozmówczyni Ewa - dziewczyna z drugiej klasy - tłumaczyła z radością, że nasz rodak został papieżem i nie potrafiła powtórzyć jego nazwiska. Pamiętam dokładnie - jak stała kilka schodków niżej i tam było okno półpiętra. Patrzyłem na światło bijące z okna i ten ponury internat stał się na chwilę zagadkowym rajem.
Pierwsza moja myśl była taka "Ona żartuje!” Druga myśl "Jeśli to prawda, to ja mały grzesznik, nie jestem godzien takiego rodaka". "Wiem, co zrobię. Dawno nie byłem na spowiedzi. Zrobię mu taki podarunek"...
Obietnice gówniarzy niewiele znaczą. Do dziś nie wiem, czy poszedłem na spowiedź od razu, czy troszkę później. Wiem, że w niedzielę, gdy papież uroczyście przejmował urząd, zamiast do kościoł - jak większość Polaków - poszedłem na świetlicę internatu i w grupie nielicznych mieszkańców siedziałem sobie wygodnie jak kibic, podczas gdy wychowawczyni (p. Markowska), którą uważaliśmy za "stukniętą krzykaczkę" pobożnie i cichutko wstawała i klękała razem z telewizyjnym tłumem. Takie były chwile zapoznania. Nie zapomnę ich nigdy.
2. Zamach.
Minął rok. Moje serce pełne rozterek. Impulsów do poprawy życia mało. Pielgrzymka papieża była tylko zachętą, by "się nie uczyć". Namówiliśmy nauczycieli, by włączyć telewizory w klasach i wielu się na to zgodziło. Potem powstała Solidarność. Wtedy nie widziałem związku między tymi dwoma zdarzeniami, ale starsi myślący ludzie, bardzo to przeżywali i atmosfera udzielała się przez skórę. Chciało się być po tamtej stronie.
Wiosną umarł Kardynał Stefan, spodziewaliśmy się, że na ewentualny pogrzeb przyjedzie papież, przeszkodził jednak zamach. Nadal nic nie rozumiałem, ale zdarzenia wciągały i nie było już wątpliwości, że chcę być patriotą. Coraz częściej odwiedzałem kościoły, póki co puste jak znak zapytania. Niedzielna Msza św. - to był czas moich wyjazdów z domu do internatu lub powrotów - miałem wymówkę, by ją opuszczać często. Z powodu zamachu postanowiłem nie lekceważyć zajęć z religii.
Byłem już maturzystą. Przeniosłem się do Włocławka, na ścianach domów wisiały sfałszowane plakaty "Solidarności" - dzieciątko z zapałką w ręku zamiast patyczka i szyderczym komentarzem. Potem stan wojenny i długie czekanie..."Czy go wpuszczą, czy znów przyjedzie?"
3. Łzy mamy.
Zrobiłem maturę, oblałem egzaminy na studia i rok spędziłem na włóczędze, przysparzając kłopotu sobie i innym. Wtedy jednak właśnie Papież odwiedził mój dom...Dotarł do mnie, kiedy mi było bardzo ciężko, kiedy wcale nie byłem na to gotowy...Tak odebrałem drugą wizytę Papieża w Ojczyźnie w malutkim pokoiku na piętrze w rodzinnej wiosce w Skrwilnie. Gdy papież schodził z trapu, mama płakała histerycznie, a ja złościłem się na nią i na siebie, że już nie potrafię się z tego cieszyć. Wiedziałem, że to ona ma rację - nie ja - i znowu odczułem, że powinienem iść na spowiedź, że nie dla mnie wybrano tak dobrego człowieka, że nie do mnie - a do mamy właśnie on przyjechał.
Przyjechał nawet do ciężko zapracowanych kierowców, bo często na autostopie, w ich samochodowych "radyjkach" słuchałem ciąg dalszy relacji z pobytu papieża - w umęczonej stanem wojennym - Polsce.
Krótko potem dostałem się na studia WSP w Opolu, ale nie były to te wymarzone - więc łatwo było zgadnąć, że wkrótce moje problemy wrócą.
4. Warszawa 1987
Jako absolwent Kursu Filozofii AWSD w Białymstoku nie miałem już skrupułów, jadąc na spotkanie z Papieżem do Warszawy. Nie miałem też złudzeń. Wkrótce miały się odbyć moje "obłóczyny", tymczasem moi rówieśnicy chodzili już w sutannach i rozdawali komunię świętą na Placu Zwycięstwa. "Byli blisko", a ja tymczasem zmęczony podróżą z Białegostoku...zasnąłem na trawniku. Usłyszałem tylko nagły świst i narastający huk...tak reagował tłum, a ja nadal byłem niegotowy by się w pełni cieszyć.
5. Białystok 1991
Dopiero w Białymstoku, dotrzymawszy święcenia stanąłem u stóp wielkiego kurhanu. Papież był niedostępny, wielki. Mówił coś o ekumenizmie i błogosławionej Bolesławie, o "siódmym przykazaniu". Miałem bilet na spotkanie w Katedrze, ale komunię udzielałem zbyt długo i spotkawszy na placu znajome siostry z Białoruskiego Szczuczyna spóźniłem się na "ciąg dalszy" i do kameralnego spotkania w Katedrze nie doszło. Inne wizyty papieża obserwowałem z dalekiej Rosji zaocznie...zwłaszcza 1999, pokazano mi na wideokasecie na Uralu, a 2002 zastał mnie w Korei w "spontanicznym sanktuarium" Naju.
6. Astana 2001
W 2001 było poświęcenie kościoła na Sachalinie i bp Mazur zachęcał, bym w ramach odpoczynku odwiedził kazachstańską Astanę.
Tam miałem wielką szansę zobaczyć papieża z bliska i uścisnąć mu dłoń. Był jednak tak sfatygowany, że spośród zaledwie setki kapłanów nikt nie odważył się go napastować ani przed ani po krótkiej liturgii. Klaskaliśmy tylko głośno, a on zatrzymał swój żółwi posuwisty krok i podniósł dłoń jakby chciał pomachać dłonią i podniósł z trudem głowę jakby chciał popatrzeć na nas. Nie machał jednak ani nie patrzył...był bardzo daleko...już wtedy przeżywał swoją "dobrowolną agonię"...wyraźnie połączoną z konaniem miejscowych zesłańców. On wtedy jawnie przyjechał odwiedzić tych co poginęli, a wiwatujący, lecz skonsternowany tłum dygnitarzy i urzędników, był mu obcy i obojętny.
Znów nie udało mi się spotkać papieża, nie uścisnąłem jego dłoni. Nie śmiałem, choć wystarczyło zrobić kilka kroków.
7. Czwarty król.
I tu przypomniałem sobie legendę o "czwartym królu". Człowieku, który podążając za Betlejemską gwiazdą, zawsze robił coś dobrego, bo myślał sobie, że nie załatwiwszy pilnych spraw, nie będzie mógł z czystym sumieniem zjawić się na audiencji u Chrystusa. Udało mu się to dopiero po 33 latach i spotkali się u progu Golgoty. Czwartemu królowi na widok umęczonego Jezusa serce pękło...To był jego dar. Cóż ja...z czym pojadę na spotkanie z papieżem? Czy w ogóle pojadę kiedykolwiek, by uścisnąć mu dłoń. Czy zdążę? Czy mam prawo się wpychać choćby na jego pogrzeb?
I wiem już na pewno, że nie pojadę. Będę znowu jak pierwszoklasista z brodnickiego ogólniaka spoglądał z dwudziestego stopnia schodów w dół w okno, z którego bije światłość. Będę znowu z niedowierzaniem pytał się "Czy to prawda, czy żart?" i zapewne postaram się znowu pójść do spowiedzi, a może w ten dzień odmówię wszystkie 20 tajemnic różańca. Zwłaszcza te, których on jakby w testamencie chciał nas nauczyć.
Epilog
W roku jubileuszowym siostry starowiejskie postanowiły wysłać na misje 20 zakonnic, z tego aż 6 trafiło na Syberię. Pomysł przedni. Chodzi mi on wciąż po głowie i nie mogę się powstrzymać dziś w "roku różańcowym" - chcę go upowszechnić.
Myślę, że pomysł "sióstr starowiejskich" to najlepszy sposób, by okazać wdzięczność papieżowi za jego posługę. Gdyby każdy z 70 zakonów męskich, każdy z 200 żeńskich i każda z 40 diecezji zrobiły to samo - mielibyśmy dziś na misjach 8600 misjonarzy. I nawet w takim wypadku to byłoby o połowę mniej niż posyła Hiszpania czy Włochy...Troszkę przybliżylibyśmy się do światowej czołówki, a tak jesteśmy wciąż na szarym końcu z oddziałem ochotników liczącym tylko 2000.
Wiem, że mój list będzie odebrany jako uzurpacja, "Płachta na byka" albo "Kijem w mrowisko"!
Takie apele powinni wygłaszać Kardynałowie i inni dostojnicy. Pocieszam się jednak, że niektóre moje artykuły są czytane i że ten pomysł być może "chwyci" za serce niektórych hierarchów czy przełożonych zakonnych. Może - jak z "rogu obfitości" posypią się z polskich zakonów i diecezji "różańcowe dwudziestki". A może do "różańcowego ataku" ruszą wreszcie świeccy? Papież jest dla Polaków prawdziwą gwiazdą Betlejemską, a misjonarze przepięknym darem złożonym u "wadowickiego żłóbka".
Sypię "sól na ranę" w przeddzień papieskiego pogrzebu, bo może lepiej już dziś pomyśleć, jaki dar zawieźć mu na pogrzeb, prócz rozerwanego bólem serca. Nie naśladując papieża w jego zapale misyjnym, będziemy wyglądać na tej uroczystości jak płaczące krokodyle i nasze łzy będą fałszywe, niepotrzebne.
Tekst dedykuję wyższym przełożonym zakonnym: Dostojnym Kardynałom i Biskupom, Rektorom Katolickich Uniwersytetów, Dyrektorom Katolickich Mediów, Ruchów i Instytutów Świeckich na tydzień misyjny, który się zbiega z beatyfikacją Matki Teresy, jubileuszem Papieża.