"Wloskie posty, polskie mosty, angielskie nabozenstwa, to prawdziwe blazenstwa..." Tak sobie czasami na wykladach zartowal nasz bialostocki profesor x. "Focka"-Pankiewicz. Nie wiem jak tam mosty, posty jednak i nabozenstwa z innych krajow do nas docieraja aktywnie na fali globalizacji w takiej formie, ze już i smiac się nie ma z czego. Dzis skoncentruje się na zanikajacym zjawisku jakim jest ascetyzm w kosciele a zwlaszcza w zyciu codziennym kleru.
Nie jest żadna tajemnica, ze na polskich plebaniach ostatnio zyje się slodko i dostatnio. Zwlaszcza gdy mowa o duzych wioskowych parafiach. W miateczkach i metropoliach choc mniej swojsko ale tez wedle starych schematow dworskich.
Dawno nie byłem w kraju (5 lat) i nie wiem jaka tendencja jest obecnie. Moje uwagi mogą być czyms w rodzaju nostalgicznego wspomnienia, tym nie mniej chce dzisiaj troche poplotkowac na ten drazliwy dla mnie temat.
Na Podlasiu krazy stare powiedzonko, ze "dla ksiedza nawet w lesie, baba ser przyniesie".
Pamietam z czasow kleryckich, ze jeden z najbardziej popularnych tematow na nieformalnych spotkaniach z prefektem i wicerektorem tzw. "Urbanitas"(kurs etykiety), to był nasz refektarz. Klerycy domagali się lepszego jedzenia, choc na mój gust, było do wytrzymania. Ja miałem za plecami doswiadczenie polskich akademikow i glodujacych studentow... nudzily mnie wrecz i draznily te rozmowy. Robilo mi się slabo na widok chlopakow, którzy na moich oczach "puchli" jak paczki nabierajac "poboznych ksztaltow" na dlugo zanim trafili za "panski stol", jaki oferuje plebania. Owszem, na wakacjach byliśmy zapraszani przez proboszczow na sniadanka po Mszy, czy na "kawke" do wikariuszy i zapewne stad te porownania i pretensje co do kleryckiego wiktu...
Polskie spoleczenstwo zrobilo wiele wysilku, by kaplani w okresie kryzysu lat 80-tych czuli się nie tylko jako powolani ale i wybrani.. .także w sprawach materialnych. Pan Urban tylko zacieral rece i pewnie dalej tak czyni...
Już w tamtych czasach krzyczal, ze "ksiezy nie trzeba odstrzeliwac, sami się wyniszcza komfortowym zyciem". Paradoksalnie, podczas gdy przywykly do kartkowego wiktu narod zaciagal pasa, kaplani czuli się jak paczki w masle albo jak to mawiaja na wschodzie Ukrainy, jak "zyrne koty"!
1. Ksiezulku! Zygac i jesc!
Nie zapomne nigdy mego pierwszego przelozonego na parafii w Dolistowie pod Augustowem. Gdy się zalilem, ze ludzie, którzy wedle kolejki woza mnie na lekcje religii do wsi dojazdowych, zabieraja po lekcjach do siebie na obiad, skomentowal rubasznie: "Ksiezulku! Zygac i jesc!, bo jak oduczysz goscinnosci, to kolejny wikariusz po tobie, będzie chodzil glodny."
Sam proboszcz, zywil się twardymi jak kosc oscypkami i niesolonym miesem, był prawdziwym spartaninem i pozostawil w mojej pamieci niezatarty slad. Zwali go dziwakiem, "bo bab nie lubil", ale zyjac w Polsce nie przestawal być misjonarzem.
Przyznam, ze nawet w Rosji pracujac z siostrami przez kilka lat miałem dostep do sutego stolu.
Pare lat spedzonych na Sachalinie, to okres kiedy przeszedlem na koreanska diete...ludzie i tam na koncu swiata starali się ksiedzu "dogodzic". Tym nie mniej mam wrazenie, ze wlasnie misje, praca w ciaglych podrozach i w warunkach stresu daje szanse kaplanowi, by opuscic "polska cieplarnie" i troszke odwyknac od narkotyku jakim może się stac plebania, czy refektarz, nie mowiac o masie innych nowoczesnych pokus.
Nawyk przejadania jak mi się zdaje, raz na zawsze niszczy w kleryku a potem w kaplanie ten minimalny hazard jaki był nam wszystkim potrzebny w dzien, gdysmy przestapili prog seminarium czy klasztoru.
Brak adrenaliny w zyciu kaplana, nadmierna pedantycznosc, drobiazgowosc i ucieczka w prywatnosc, tworzy mur nie do przezwyciezenia.
Wszelkie apele z zagranicy, nawet prosby Papieza o wieksze misyjne zaangazowanie, nie trafia za sciany takich fortec luksusu, jakimi staly się polskie seminaria, plebanie, klasztory, ba nawet kurie... Co tam dopiero granice panstw, granica plebanii bywa nie do przezwyciezenia.
2. Opolski Bankiet
Pamietam wioskowa plebanie pod Opolem.
Trafilem z kolega w drodze do Niemiec na urodziny kaplana, który w 1993 roku kierowal akcja zbiorki ofiar do puszek w 11 opolskich parafiach. Zebralismy około 5 tys. Dolarow i ja za jakis czas wyslalem do kurii dwustronicowy raport z podziekowaniem. Faks był ponoc nieczytelny i w Opolu mieli do nas zal, ze nie podziekowalismy jak trzeba. Na kolejne prosby o wsparcie przez 5 kolejnych lat odpowiadano nam, ze Kuria traci wszelkie oszczednosci na przebudowe garnizonu na Seminarium. W 1998 roku pojawila się nadzieja, ze można znow oczekiwac na pomoc. Proboszcz miał urodziny i na plebanii procz arcybiskupa mieli się zebrac wszyscy kurialisci. To dla nas była niezwykla okazja opowiedziec o sobie i ze strony proboszcza to był przyjacielski gest. Posadzono nas jak synow Zebedeusza po prawicy i lewicy hierarchy, który wlasnie wracal z Korei i miał wiele do powiedzenia o misjach... Opowiadal tez o swej nowej dysertacji o Hesie i wieczor minal szybko. Stoly lamaly się od jedzenia a ja nie dotknalem niczego procz szklanki, bo czekalem, kiedy nastapi ta chwila, kiedy ktos spyta gosci z Rosji, co tutaj szukaja...
To zdaje się niemozliwe, mój kolega Salezjanin miał glos trebacza i potrafil w odpowiednim momencie skladac potrzebne swiadectwa, tym niemniej jemu tez odebralo glos. Za pare dni byliśmy u znajomego kaplana z Wehingen, malej wioski pod Stutgartem. Ofiarowal on nam na niedzielnej Mszy swietej 7 tys. Marek. Mniej wiecej tyle samo co 11 parafii z Opola. Nie było na co się zalic. Jakis czas moglismy planowac swój budzet. On budowal wielki kosciol w Rostowie a ja male wioskowe kapliczki w terenie!
3. Goscinne Katowice
Calkiem inaczej przyjmowal nas inny slazak, który kilkakroc odwiedzal polnocny Kaukaz i zachecal, by go odwiedzic kiedys w Polsce. Ks. Wiktor Skworc, zanim zaprosil za kurialny stol, zaprowadzil mnie do kaplicy i zaproponowal, by razem odmowic rozaniec. Potem zadzwonil w mojej obecnosci z Katowic do Moskwy by upewnic się, czy można mój dlug budowlany, "umozyc" przelewem na franciszkanskie konto...I tym razem suma była podobna!
Ks. Wiktor prosil mnie tylko, bym mu nie dziekowal, bo jak powiedzial "sam niedawno, bywal w takich klopotach" wiec rozumie pieknie, co to znaczy calkowicie stracic apetyt.
Za jakis czas ekonom z Katowic trafil na stolice biskupia w Tarnowie i dwaj natretni oberwancy znad Donu, zapukali pewnego dnia do jego kurii...
4. Tarnowski gest
Jechalismy dwie doby, zapoceni, niewyspani, slanialismy się na nogach i bardzo prosilismy sekretarza, by nas wpuscil na chwilke bez kolejki. Chodzilo nam o kurtuazje, nie planowalismy tego dnia zebrac...
Sekretarz, elegancki wypucowany i pyzaty chlopiec w koloratce z dyzurnym usmiechem na twarzy przykul nas wzrokiem do ostatniego siedzenia w kolejce na audiencje.
Gdysmy doczekali się kolejki, kurialista nagle zmienil się nie do poznania. Audiencja naprawde była krotka, ale biskup dal dyspozycje, by nam wydano solidne stypendia mszalne i suto nakarmiono. Taki samarytanski gest, kolejny...
Sa wiec w episkopacie wrazliwi Biskupi, nie można zbytnio narzekac, szkoda tylko, ze to raczej wyjatek niż norma.
5. Strugi deszczu
Innym razem wracalem autobusem ALSA z Hiszpanii, gdzie również zajmowalem się zebranina. Cala dobe mnie trzeslo, jadlem orzeszki, wysiadlem w Katowicach i pociagiem trafilem z rana do Krakowa na cmentarz Raclawicki. Dalej pieszo w strugach deszczu wedrowalem do Franciszkanow Konwentualnych. Ocenilem, ze sil mi braknie i 200 metrow przed kuria Franciszkanska ujrzalem klasztorek. Przyszla mi do glowy mysl, by przeczekac ulewe, odprawic Msze swieta w kapliczce siostr. Marzylem o cieplej herbacie. Innym razem pewnie by się tak to odbylo, ja jednak musialem mieć wyglad zbira (niemyty, niegolony) i moja stara sutanna nie przekonala przelozonej. Dlugo mnie legitymowala i choc jako dowod tozsamosci wreczylem jej autorski numer Rycerza Niepokalanej z moim artykulem i ze zdjeciem, to jednak do klasztoru mnie nie wpuszczono. Zadbana i arystokratyczna Pani miala w oczach taki wyraz, jakby to nie kaplan zawital w potrzebie ale ten rosyjski zolnierz, który probowal zgwalcic blogoslawiona Karoline w czasie pierwszej wojny swiatowej.
Potem konwentualni dlugo na ten temat zartowali, bo wystraszona siostrzyczka zaalarmowala ich o nadchodzacym bandycie...
Tak, nie raz mowiono mi, ze kaplan ma być wypucowany, syty jak paczek a nie cygan jakis bezdomny.
Epilog
Kolega kaplan opowiadal mi jak to na urlop przyjechal do kraju ks. Andrzej Halemba znany misjonarz z Afryki i by dojechac do rodzinnych Katowic z Warszawy rozdawal dobrym ludziom swoje misyjne broszurki, bo był bez grosza przy duszy. Przeciez zadnego sekretu w tym nie ma, ze polscy misjonarze ostatni grosz z intencji czy z ofiary pozostawiaja tam gdzie pracuja w swoich misyjnych placowkach. Tam zostawiamy i serce i zdrowie i dobre imie czasami, bo kto nas obroni, gdy ktos zechce oczernic, jak to było 6 lat temu w Rosji...
Ginie tez powoli ta duma, jaka wpajano nam w dziecinstwie o Polsce SEMPER FIDELIS, ofiarnej i gotowej powedrowac nie tylko do Czestochowy pieszo ale i na antypody, albo przynajmniej wesprzec tych co już sobie poszli.
Owszem, my często upodabniamy się do aborygenow i czasami nas za to poufale poklepuja po plecach, czasami posadza za suto zastawiony stol i będą zachecac ZYGAJ KSIEZULKU I JEDZ, tylko na misje nas nie zapraszaj, siedz cicho jak mysz pod miotla i ciesz się, zes w gosciach u sytych a nie glodnych kotkow.
Ks. Jaroslaw Wisniewski - Ukraina Wschodnia
PS. Tradycyjnie zapraszam na prywatna stroniczke:
www.orient.to.pl
na ktorej z pomoca programu PAY-PAL, można wykonac gest solidarnosci i wesprzec moje aktualne projekty na Donbasie. Bardzo potrzebuje wsparcia na wykupienie posesji dla kapliczki we wiosce Gruntal-Miczurino. Tam kiedys mieszkalo 500 katolikow niemieckiego pochodzenia. Obecnie pozostalo 5 niemieckich rodzin, 10 polskich (wysiedlonych z okolic Sambora) i ze dwie setki Bojkow, Lemkow i Ukraincow, glownie z okolic Ustrzyk Dolnych wywiezionych w ramach akcji Wisla. Chce powolutku odrodzic w tej niezwyklej jak na warunki wschodniej Ukrainy "katolickiej wiosce" chocby minimalne duszpasterstwo. Ponoc niektóre domki na "kurzej lapce"można tu kupic za 1000 dolarow ale i tego nie mam. Z braku lokalu (na ruinach miejscowego kosciola urzadzono kolchozowa stolowke), Wielkanocne nabozenstwo w wielka sobote organizowalem w tej wsi na raty w 6-ciu roznych domach...
Zapraszam tez na pielgrzymke piesza, która po raz drugi wyrusza z Doniecka do Mariupola 21-26 sierpnia...W Mariupolu pracuja Paulini i rozpoczynaja budowe Maryjnego Sanktuarium. Codziennie isc będziemy około 30 km.
Na Ukrainie nie potrzebna wizy, wydatki w drodze minimalne, noclegi w szkolach, klubach, pod namiotami i u parafian. Bardzo potrzebujemy moralnego wsparcia i instruktazu ze strony polskich "rasowych pielgrzymow". Wiecej informacji w oddzielnym tekscie.