Długoletni przewodniczący TKPD przez ostatnie lata borykał się nie tylko z kłopotami zdrowotnymi ale i lokalowymi. Żal było patrzeć na te wysiłki, by zachować prestiżowy lokal w siedzibie Ministerstwa Górnictwa w Doniecku. Zaprosiłem wiec redakcje do siebie tzn. do Parafii w Makiejewce. Miałem powody do wdzięczności za zaangażowanie Prezesa w sprawę zwrotu kościołów w Jenakiewo i Artiomowsku.
Jakiś czas zaproponowano mi współpracę w redakcji. Był wiec czas poznać się z bliska.
Czas pokazał jak bardzo nasze charaktery i interesy różniły się. Oczekiwanej pomocy w uwiecznieniu życiorysów moich parafian nie było. Pan Zieliński miał swoja wizje gazety, nie zadowalała go prowincjonalna Makiejewka. Trzeba było pisać o wielkich ludziach z Polski czy z Doniecka. Toteż, jak tylko opuściłem Ukrainę na czas leczenia moje nazwisko z kolegium redakcyjnego nagle znikło. Podobnie (bez uprzedzenia) znikali przede mną inni redaktorzy i korespondenci. Kto zna historie gazety moje słowa chętnie potwierdzi.
Ostatnimi czasy mało rozmawialiśmy ze sobą, Pan Prezes przestał się pojawiać na "polskiej Mszy", nie zapraszał na kolędę. To tylko niektóre zgrzyty w naszych stosunkach. Pan Prezes potrafił być ze świeckimi jeszcze bardziej surowy. Każdy, kto miał inny pogląd na gazetę powinien był ustąpić jego wizji, której on pozostał wierny do końca. Miała to być kronika wydarzeń związanych z jego wojażami do Polski i imprezami na Donbasie, bardziej w sferze polityki i kultury niż religii. Żalił się, ze pod moim naciskiem "Polacy Donbasu" coraz bardziej przypominają "Parafialna Gazetę".
O tym, ze jego dni są policzone można się było domyśleć, tym niemniej wola życia i działania była w nim tak ogromna, ze jak mi się wydaje skorzystał on z tych dni jakie dal mu Pan w pełni.
Jak widać we wstępie mam Prezesowi sporo do zarzucenia, ale opowieść o "człowieku bez skazy", byłaby nieprawdziwa i nieciekawa. Dlatego właśnie rozpocząłem od minusów, by spokojnie opisać plusy jego działalności i charakteru.
Pan Prezes co roku wyszukiwał dzieci na kolonie letnie do Polski, przez co uczynił swoja organizacje atrakcyjna dla młodzieży instytucja. Wychował sobie lojalnych pomocników w Doniecku, Makiejewce i Gorlowce. Miał tez sporo wychowanków, którzy nie podzielali jego światopoglądu i poprzez to zaczęły powstawać nowe oddzielne i nie mniej ambitne organizacje polonijne. W efekcie i to należy uznać jako niezamierzony ale pozytywny efekt.
Prezes sporządzał "listy potrzebujących". Sporo starszych osób w parafii skorzystało z materialnej pomocy jaka poprzez pocztę rozsyłał konsulat w Charkowie wedle tej listy.
Zapraszał do współpracy nauczycieli z Polski. Martwił się z powodu krachu swych polonijnych ambicji na swoim własnym podwórku. W jego ideałach nie chciały brać udziału dwie córki, którym dał piękne polskie imiona. Jeszcze mniej uwagi marzeniom Prezesa udzielili dwaj wnukowie, którym długi czas poświęcał ostatnia stroniczkę gazety. Nie ma wątpliwości, ze wszystkich ich mocno kochał ale to nie była miłość odwzajemniona. Przynajmniej na znanym mi etapie.
Czy był więc człowiekiem tragicznym jak Hamlet? A może opuszczonym jak Szekspirowski król Lir? A może po prostu był zwykłym sowieckim szarym człowiekiem, któremu nie udało się połączyć wody z ogniem. Polskości i katolickości z narzuconym jego pokoleniu kosmopolityzmem i ateizmem. Czy był człowiekiem głębokim czy powierzchownym. Na te pytania odpowiedz da czas.
Tym nie mniej już dziś wiadomo, ze zdobył sobie szacunek wielu jeszcze za życia jako polonus. Skonsolidował twórczy kolektyw, z którym więlokroć organizował "Polską Jesień". Ambitnym projektem były audycje radiowe i telewizyjne.
Po jego śmierci cześć inicjatyw zblaknie albo zniknie. Niektore będą kontynuowane i rozwijane. Co nieco ujdzie w niepamięć. Wiele jednak pozostanie wedle starej łacińskiej maksymy:
NON OMNIS MORIAR - NIE CAŁKIEM UMARŁEM !
ks. Jarosław Wiśniewski