Donieck, dawniej Józowka, potem Stalino. Milionowe miasto, najbardziej na wschód (obok Charkowa, Sum i Ługańska) obwodowe miasto Ukrainy. Katolicka parafia ma tu ponad stuletnią tradycje. W mieście dominuje przemysł ciężki. Jest kilka pięknych i zadbanych ulic. Zwłaszcza ulica Artioma na niej w pobliżu Dworca Kolejowego naprzeciw Zboru Baptystów na tzw. Majaku(Latarnia Morska) mieści się obecnie parafia katolicka prowadzona przez Towarzystwo Chrystusowe.
W Doniecku ma swoją siedzibę Greko-Katolicki Egzarchat Doniecko-Charkowski. Buduje się sporo cerkwi. Ogólnie jednak biorąc podobnie jak i cały Donbas, miasto jest zapuszczone przygnębiająco brudne. Duża przestępczość także w sferze polityki.
Z Doniecka pochodzi światowej sławy tyczkarz Sergiej Bubka. Tutaj mieści się renomowany klub Szachtar Donieck i Metalurg, dwie pierwszoligowe drużyny sportowe. Płynie smętna rzeka Kalmius.
Wschodnia część miasta przylega do Makiejewki i część mieszkańców z okolicy ronda "na Motelu" tzw. Osiedle Zapierewalna i okolice "Makaronki" tradycyjnie obsługiwana była przez księży z Makiejewki. Staram się odwiedzić te panie zaraz na początku kolędy, czasami też łączę z odwiedzinami na sąsiedniej "Czerwono-Gwardiejce".
1. WERONIKA MAZUR-OSADCZAJA
Pani Weronika zmartwiła się, że nie ma żadnego zdjęcia rodziców. "Ładne jedne małżeńskie", - przyznała się ze wstydem. "Tam tylko mamusia jest na nim, ale nie ma taty". "Mnie więcej nie trzeba", - skwitowałem jej smutek, choć, prawdę powiedziawszy, nawet bez zdjęć chciałem o niej napisać. W jej opowieści najciekawszy będzie obraz MB z Częstochowy..., aby zachować intrygę opowiem na końcu tekstu.
Pani Weronika zjawia się w kaplicy trochę później niż Wanda, ale ma do pokonania dużo większy dystans. Jedzie do kaplicy w Makiejewce z odległej części Doniecka. Granica tych dwu miast przebiega 200 m od jej domu i, jak powiada, lżej jej dojechać do naszej kapliczki niż do Donieckiego kościoła.
Jej opowieść o rodzicach bardzo skromna. Wszystko, co opowiada o sobie, to są tylko ułamki pamięci, które z trudem składa w całość. Rodzice pochodzą z Dobrogoszcza w rejonie Felsztyńskim obwodu Chmielnickiego. Mama "Handzelka", czyli Anna, tato "Jantek", czyli Antoni. Weronika wspomina, że właśnie tak zwracali się do siebie, bo się bardzo kochali. Nie kłócili się nigdy i byli dobrzy dla dzieci.
Weronika miała jedną siostrę i dwu braci, jeszcze dwójka rodzeństwa zmarła przy narodzinach. Wcześnie zmarł również tato. Zgodził się on jako jeden z pierwszych, gdy werbowano do kołchozu, a gdy krewni wyjaśnili mu, że teraz nie będzie mógł chodzić do kościoła, to poszedł i swój akces odwołał. Taka decyzja kosztowała go areszt, chorobę i wczesną śmierć. Weronika opowiedziała nam, że tato mógł umrzeć w więzieniu, ale pewna "dobra lekarka" przekonała władze, że on jest w agonii i nie warto "karmić darmozjada". Były to lata gołodomoru, puścili go więc do domu i tam jeszcze żył cały rok. Gdy zmarł, Weronice było siedem lat. Nigdy nie pił i nie palił. Jego jedyny grzech - to miłość do kościoła. Za to nazwano go "wrogiem narodu" i choć nie mamy jego zdjęcia, to patrząc na Weronikę, jak uparcie chodzi do kapliczki, mogę sobie go troszkę wyobrazić i nie mam wątpliwości, że jego historia jest heroiczna i prawdziwa. Jantoś Mazur zasłużył sobie naszą pamięć i wdzięczność. Podarował dla Donbasu nie mniej heroiczną córkę.
Weronika powiada, że w tym czasie wszyscy głodowali, a najbardziej spuchniętą była mama, bo ostatni kąsek chleba oszczędzała dla czwórki dzieci i chorego taty. Widząc te tragedię, czasami sąsiadka przynosiła kubek mleka, litując się nad dziećmi. Mleko mieszali z wodą by starczyło dla wszystkich. Gdy tata zmarł, nie było, z czego urządzić tradycyjnej stypy.
Chciałem zapisać jakiś wierszyk czy modlitwę, którą Weronika pamięta z dzieciństwa i wtedy usłyszałem, że jej rodzice w domu nie śpiewali żadnych "pijackich" pieśni, a tylko wyłącznie "pobożne". Wierszyków Weronika nie pamięta, bo skończyła tylko trzy klasy. "Idy, husi, pasty, umiejesz rozpysatyś i hvatyt". Takie było podejście do kołchozowych dzieci.
Czemu trafiła na Donbas? Z tego samego powodu. Był głód, po wojnie dawali 300 gram chleba. Żeby przeżyć, zwerbowała się, a co robiła przez te wszystkie lata niestety nie pamięta. Opowiadała mi wcześniej, zanim straciła pamięć, jak pomagała nosić cegłę przy budowie kapliczki, a potem kościoła w Doniecku. Nie wątpię, że tak było, bo i tutaj w Makiejewce, choć najstarsza pośród stałych parafianek, nadal nosi cegłę, wiadra, kopie w ogrodzie i maluje ściany kaplicy. Zdawało się, że wiadro z piaskiem zaniosła nie tam, gdzie trzeba, a gdy malowaliśmy w kaplicy bezbarwną, "gruntówką" ze zdziwieniem żaliła się, że "maluje wodą".
W jej życiu małżeńskim zdarzył się cud. Jej ciężko chory i niewierzący mąż przyjął księdza w szpitalu i choć zdawało się, że przyjmuje "ostatni sakrament", poczuł się nagle lepiej i z wdzięczności do Boga trzy lata chodził z nią do kościoła. Od 7 lat Weronika jest wdową, płacze nad losem swojego syna, który traktuje ją okrutnie, pomimo, że we trójkę z synową żyją jako bezrobotni z jej nędznej emerytury. Weronika chodzi co dzień i płacze z tego powodu. Czasami myślę, że to jedyny cel jej życia, aby mu nawrócenie wymodlić. Weronika ma jedną wnuczkę 28- letnią i 13-letniego wnuka. Powiada, że jest z nich dumna. O tym, że ktoś z jej rodu będzie katolikiem i zajmie jej miejsce w kościele, raczej trudno marzyć, choć prawdę powiedziawszy, w jej życiu wciąż zdają się cuda.
Może to Jantoś w niebie tak mocno się modli. Proszę sobie wyobrazić jego Handzelka, dożyła 97 lat, więc może i Weronika nie opuści nas zbyt szybko. Syn Weroniki na kolędzie skarżył się, że ponieważ wstaje do kościoła wcześnie rano, to po powrocie jest sama, i znowu idzie spać, a wieczorem nie jest pewna, czy to dzień, czy noc i znowu do kościoła się wybiera... niedawno przyjechała do kaplicy o 8 wieczorem. Położyłem ją spać jak małe dziecko w swoim łóżeczku. Nie zdziwiłem się ani trochę. Sam poszedłem spać do drugiego pokoju. Wszyscy parafianie znają jej historię i wszyscy wiemy, że prócz drogi do kościoła nie zna innej drogi, a modliła się o tę łaskę przed kopią Jasnogórskiego Obrazu. Pan Bóg ją wysłuchał i ponad rok ten cud trwał. Wszyscy jesteśmy świadkami, że tylko wiara trzyma ją przy życiu i jest treścią jedyną tego, co ona robi.
W trakcie sporządzania pierwszej redakcji tekstu byłem obłożnie chory a Weronika głośno modliła się, by Pan Bóg zabrał ode mnie chorobę i "przerzucił" na nią. Dziwna to była modlitwa ale...wysłuchana znowu. Wkrótce po sporządzeniu tekstu przytrafił się pani Weronice nieprzyjemny wypadek na drodze. Wychodząc z kościoła nie dostrzegła ona na drodze pędzącej taksówki w miejscu gdzie wszyscy nasi parafianie przecinają główną trasę Donieck-Rostów. Choć miejsce jest ruchliwe to nie ma tu ani świateł ani zebr. Młody taksówkarz mocno potrącił staruszkę na oczach pani Jadwigi. Przybiegła z płaczem bym zorganizował pomoc. Szpital jest po sąsiedzku i trwało około 20 minut zanim do zbolałej kobity przyjechała karetka. Taksówkarz początkowo był arogancki i obrażał się na mnie, że się wtrącam. Przedstawiłem się jako jej proboszcz i uspokoił się co nieco. Pomógł przenieść kobietę na nosze i potem jeszcze w szpitalu długo czekał na milicję. Groził mu sąd i bardzo prosił babcię by podpisała dokument zwalniający go z odpowiedzialności. Zapłacił 100 dolarów na lekarstwa. Jeszcze 10 dni chodziłem z parafianami karmić ją i pielęgnować. Złamanie było otwarte więc gipsu nie nakładano. W szpitalu potwierdziła, że to nie straszne co się stało, bo ona się o to modliła! To ostatnie rozsądne słowa jakie z jej ust pamiętam. Weronika bez pamięci zrywała z siebie bandaże a nawet uszkodziła wyciąg. Lekarze narzekali na nią i chętnie zgodzili się, by ją zabrać do domu. Ja wyjechałem na kilka miesięcy na leczenie i długo nie znałem jej losu. Ze smutkiem dowiedziałem się potem, że syn Mikołaj urządził dla niej celę, w której siedzi zamknięta bez pamięci. Na kolejnej kolędzie ze smutkiem stwierdziłem, że jest niedożywiona, choć noga dość dobrze się zrosła. Syn Mikołaj i synowa Tosia byli pijani i w siniakami na twarzy, jakby toczyli ze sobą bój. Nie rozpoznała mnie a syna nazywała "ojcze". Nie rozpoznała też nikogo z parafian. Bardzo jej nam brakuje w parafii.
2. JANINA HOŁOWKO-PIECEWICZ
Ta Pani mieszka z mężem w Doniecku, więc teoretycznie nie jest moją parafianką. Faktycznie jednak, parafia w tej części Doniecka, która przylega do Makiejewki nie posiada jeszcze stałego adresu i pomieszczenia. Owszem część parafian spotyka się na katechezach, są to jednak ludzie ze sobą spokrewnieni, co jako osobę obcą ponoć ją deprymuje. Woli więc przyjeżdżać do kapliczki w Makiejewce, do której przywykła i spotykać się z ludźmi, którzy bardziej przypadają jej do gustu. Owszem, mam obowiązek przypominać Janinie, że chodzimy spotkać Pana Jezusa i że powinna bardziej się starać, by wspomniana parafia w Doniecku zaistniała. Ona mi to obiecuje, życie jednak toczy się dalej.
Pani Janina pochodzi z miejscowości Mosty Prawe w obwodzie grodzieńskim na Białorusi. Jej rodzice Michał i Antonina z domu Ochromowicz wychowali trójkę dzieci. Najstarsza Helena, mieszka w Grodnie, najmłodszy Iwan w Petersburgu. Janina zapoznała swego męża Witalija w delegacji, na kurorcie Błękitne Jeziora w okolicach Nalczyka, stolicy Kabardyno-Bałkarii. Spędzili też razem tydzień w Soczi, korespondowali.
Witali, którego przodkowie pochodzili z Serbii jest nadzwyczaj spokojny, trudno w nim odnaleźć bałkański temperament, choć rzeczywiście rysy twarzy ma szczególne. Oboje mimo upływu lat mają wygląd ludzi młodych, zadbanych, są przystojni. Mają mieszkanko na piątym piętrze w ruchliwej dzielnicy "Zapierewalna", niedaleko rozległych włości premiera Janukowycza. Mają samochodzik, żyją statecznie, oboje mają wyższe wykształcenie. Janina pracowała w wytwórni skór, Witali jako inżynier w donieckiej Hucie.
Janina jakiś czas była aktywistką Legionu Maria. Coś z tej epoki w niej pozostało, bo nadal martwi ją los chorych, pilnie zbiera datki na sprzątanie kaplicy czy też na opłatę gazu w sezonie zimowym. Razem z mężem próbowali mi pomóc zaprojektować amfiteatr dla letnich spotkań liturgicznych w ogrodzie. Projekt okazał się drogi i niewykonalny. Sam proces jednak zbliżył mnie do nich. O ich oddaniu dla kościoła niech świadczy scena jaką zastałem odwiedzając ich ostatnio. Podarowali mi swoją sofę twierdząc, że mają jeszcze jedną zapasową. Gdy jednak odwiedziłem ich wkrótce potem zauważyłem, ze Witali śpi na materacach rozłożonych na podłodze!
Mają syna jedynaka, który z zamiłowania jest programistą. Usamodzielnił się, mieszka w pobliżu rodziców lecz gniewa się gdy nadmiernie wnikają w jego sprawy. Wymawia im, że są szpiegami. Zgadzam się, że 30-to letni chłopak ma prawo do prywatności i gdy rodzice mając klucze od jego domu odwiedzają go pod jego nieobecność on może się z tego powodu gniewać. Zdarzyło się jednak, że kiedyś zasłabł w łazience i nie był w stanie sam wezwać pogotowie. Rodzice przypadkowo zjawili się w najbardziej odpowiedniej chwili i odwieźli syna na reanimację. Wygląda na to, że zawdzięcza im ocalenie. On jednak nie czuje nic innego prócz kompleksów. Być może jednym z powodów jest niezdecydowanie co do ożenku. Rodzice pewnie już tęsknią za synową a on tajemniczo zwleka i nie wtajemnicza ich w sekrety swej duszy. Pomoc kapłanów z podobną podejrzliwością odrzuca lub ignoruje, choć miał kontakt z kilkoma kapłanami, jest bardzo odporny na życzliwych mu ludzi. Nic dziwnego, że rodziców to trapi.
3. LEONID ERDMAN
Leonid i Irena Erdmanowie to całkiem nowi ludzie na kolędowej trasie. Owszem bardzo kontrowersyjna para. On nieokreślonej narodowości. Wedle plotek ma pochodzenie żydowskie, ona Rosjanka z krwi i kości a także z przekonania. Owszem bardzo życzliwi względem mnie. Ludzie zaangażowani w "polskość" w takim sensie w jakim wielu sowieckich ludzi angażuje się w niemieckość w organizacje żydowskie, humanitarne, religijne i wszelkie inne, które mają zagraniczny rodowód. Nie brak im dobrej woli o czym świadczą zaproszenia na kolędę i zgoda na prowadzenie katechezy w szkole 37 tzn. tam gdzie wykładany jest język polski.
Nauczyciele, których od niedawna udało im się sprowadzić z Polski nie mają łatwego życia w prowadzonym przez nich towarzystwie "Polonia". Cierpi też z powodu ich istnienia nestor "polskości" na Donbasie pan Ryszard Zieliński a nawet przychylny mu ksiądz dziekan. Moja słabość do państwa Erdmanów wynika z prostej konieczności życiowej. Oni mają szansę się "wykazać" dobrymi relacjami z kościołem a ja mam unikalna szansę, by katechizować dzieci, które często odwiedzają Polskę.
Miałem nawet dzięki uprzejmości tych państwa "ogólną kolędę" dla wszystkich dzieci uczących się polskiego połączoną z poświęceniem klasy i mam nadzieję, że rodzice jakich udało się jeszcze raz zebrać na wywiadówce i dali mi ustną zgodę na ich prowadzenie z czasem też zaproszą na kolędę.
Szkoła 37-ma jest niedaleko słynnego Zakładu SKIF, w samym środku Czerwono-Gwardiejki. Dom natomiast państwa Erdmanów jest na ulicy po której budynki z prawa to Donieck a z lewa to już Makiejewka. Chociaż ich dom jest z lewej strony to jednak kolędę u nich najprościej łączyć z odwiedzinami u Pani Weroniki Mazur, bo są oni najbliższymi sąsiadami. Na moją prośbę wzięli na siebie obowiązek doglądać ją pod moją nieobecność i rzeczywiście byli tam kilkakroć.
Owszem gdy było mi ciężko i dla mnie załatwili pobyt w szpitalu w Makiejewce a następnie często odwiedzali w klinice w Doniecku. Podczas tych odwiedzin dokonywał się proces "pojednania" organizacji polskich, bowiem prócz Zielińskiego odwiedzał mnie jeszcze trzeci lider miejscowej Polonii, Pan Terlecki z żoną. Owszem doszło do pojednania na piśmie, w rzeczywistości jednak spór trwa i przybiera na sile. Mediacja kapłanów ten spór tylko zaogniła.
Mają wiele psów i jeden z nich wygląda groźnie. Cała ich rodzina to medycy. Leon jest dentystą, specjalistą od protez. Irena była wykładowczyni Szkoły Medycznej, starsza córka również dentystka.
Przygoda z Polską zaczęła się od wyjazdów zarobkowych. Mieli oni na Lubelszczyźnie kogoś znajomego i w pewnych wioskach wykonywali tanie zabiegi, na które chętnie się zgłaszali ich mieszkańcy.
Co do planów duszpasterskich to pracuję nad tym by tą parę doprowadzić do Sakramentu Małżeństwa oraz najmłodszą córkę Marysię do Pierwszej Komunii, czemu między innymi służy katechizacja w szkole.
O ich korzenie nigdy nie pytałem, rozumiem, że to delikatny temat, choć Leonid kilkakroć wspominał, że jego mama była Polka.
ks. Jarosław Wiśniewski