W tej dzielnicy ponad sto lat temu stała nasza świątynia i mieszkał przy niej świątobliwy kapłan ze zgromadzenia Wniebowzięcia NMP o. Eugeniusz Pius Neve. To francuski zakon powstały tylko w tym celu, by ewangelizować w Rosji. Ci księża pracowali skutecznie w Petersburgu pomagając przy organizacji pierwszych wspólnot greko-katolickich w rosyjskim imperium.
W Makiejewskiej Hucie było wielu specjalistów z Belgii i Francji. To byli ludzie bogaci więc wsparli ideę zbudowania pięknej świątyni. Dziś ponoć od niej pozostał tylko fundamenty ale nie sposób ich obejrzeć bez przepustki, bo jest na terenie pilnie strzeżonej Huty.
W tej dzielnicy nie ma zbyt wiele religijnych wspólnot, w każdym bądź razie nie rzucają się w oczy. Jest ładny stawek w niecce koło fabryki, która ciągnie się kilka kilometrów i jest jedyną dominantą miejscowego krajobrazu. Są tu też ruiny dawnych budynków MISI. Szpital dla narkomanów i gruźlików oraz internat dla głuchoniemych.
Swego czasu mieszkało tu sporo katolików. Na miejscowym cmentarzu byłem trzykrotnie żegnając się z nimi na zawsze. Ze względu na ilość osób starych, zniedołężniałych kolędę w tym rejonie zwykle łączyłem zwykle z sakramentem chorych.
1. ROMAN I INNA GRABOWIECCY
To jedna z nielicznych młodych par jakie w miarę często widzę w kościele razem i nie mam wątpliwości, że jest to przykładna kochająca się para. Mieszkają na tzw. "Sow-kolonii", pół drogi od centralnego wejścia do Huty i najbliższego osiedla "Wschodniego", na którym również mieszka kilkoro moich parafian.
Inna jest w moim wieku, jej mąż 8 lat młodszy. Któregoś dnia odwiedziła mnie z dziwnie przestraszona miną jakby bojąc się rozmawiać ze mną. Nie pasuje to do niej, bo zwykle jest przebojowa i zaradna. Podróżuje często do Charkowa albo do Chmielnickiego. Robi tam zakupy i tanie towary rozprowadza z zyskiem wśród pracowników pobliskiej Huty im. Kirowa w Makiejewce. Przyszła, by mi powiedzieć, że martwi ją moje zdrowie. Wielokroć z wielu ust słyszałem takie zapewnienia. Ona jednak opisała mi szczegółowo o kłopotach zdrowotnych jej męża Romana. Wynikało z jej opowieści, że zapoznali oni po wielu poszukiwaniach pewnego "szarlatana" po studiach medycznych w Kownie i że chcieliby, bym i ja spróbował skorzystać z jego pomocy. Nie miałem żadnych złudzeń, chorowałem zbyt długo, by oczekiwać cudów z pomocą przypadkowego lekarza. Spotkanie z nim miało mieć miejsce po sąsiedzku, więc przystałem na tę propozycję ujęty stylem i treścią rozmowy.
Do Grabowieckich zawsze miałem słabość, bo choć nieregularnie chodzą do kościoła, to na drobne usługi mogłem z ich strony zawsze liczyć. To naprawdę ujmująca para. Mają dwójkę dzieci z pierwszego małżeństwa Inny i jedno wspólne dziecko, Wiktorię. Poszedłem po poradę lekarską raczej z grzeczności względem nich. To był ważny dla mnie dzień. Od tej pory jestem stabilnie, optymistycznie nastawiony i odzyskałem wiarę w uzdrowienie. Zdecydowała tu dobroć i praktyczność tych dwojga ludzi.
Lekarz o inicjałach V.V. (Władymir Władymirowicz) ratował też Innę gdy po cesarskim cięciu zjawiły się komplikacje i ryzyko dla życia.
Mieszkają oni na drugim piętrze w nie dogrzanym domu niedaleko Huty. Dom jest urządzony rękoma zaradnego i pracowitego Romana. Rozwozi on co dzień kiełbasę do różnych sklepów od wczesnego ranka do późna w nocy i zasypia po powrocie szybko snem sprawiedliwego. Wcześniej czepiał się różnych zajęć toteż potrafi wszystko! Zdobył za pół darmo materiał budowlany potrzeby do konstrukcji fundamentu. Pomagał mi przy budowie chodnika wokół kaplicy. Wyremontował w łazience cieknący kran i muszlę, zna się więc również i na hydraulice. Pracował jakiś czas w "Security" pilnie strzeżonej Huty a nawet pomimo urazów kręgosłupa, gdy został bezrobotnym przyjął ofertę, by obcinać gałęzie wysokich drzew...ponoć umie po nich łazić jak małpa.
Ojciec Romana Stanisław pochodzi z wioski Lesowa Wolica, niedaleko Kremieńczuków i stacji Antoniny w Krasiłowskim rejonie na Podolu. Podobno są to dawne włości Potockich i stację nazwano na cześć Antoniny, małżonki Hrabiego. Był on też podobno sponsorem miejscowej kolei i Zakładów Cukrowych. Stanisław był surowy dla dzieci i pewnie inaczej nie mógłby zachować dyscypliny w wielodzietnym domu. Dzieciaków starczyłoby na zespół Piłki Nożnej. Dokładnie 11 osób!
Mama Romana wyrosła w sierocińcu. Jej ojciec saper, zginął rozminowując szkołę w miejscowości Kalinówka obwód winnicki. Ponoć była piękna tak jak i babcia. Była ponadto swego czasu sportsmenką, akrobatką... widać Roman przejął jej talenty w genach. Małżonka Stanisława Maria otrzymała w nagrodę medal i tytuł "matki bohaterki". Medal wręczał w Moskwie sam Breżniew osobiście! Tuż przed swoją śmiercią. Mam powody twierdzić, że to jedyny słuszny akt w bogatym i długim żywocie tego ukraińskiego skądinąd "watażki". Stanisław przeżył 72 lata. Cała wioska zna jego pracowitość.
Najstarszy syn, również Stanisław, udał się na naukę na Donbas do cioci mieszkającej w dzielnicy Czerwono-Gwardiejka i pociągnął za sobą jeszcze dwu braci. Brat Iwan mieszka w mieście Iłłowajsk. Trzy lata temu odwiedził on kapliczkę w Makiejewce, aby ochrzcić swe dziecko. Jeden z braci Romana Michał mieszka w Charkowie, Mieczysław w Chmielnicku, najmłodszy Jarosław w rodzinnym domu przy mamie. Wedle relacji Romana jako jedyny ze wszystkich, Jarosław nie nauczył się niczego od pracowitych rodziców.
Do naszej kaplicy w Makiejewce, Roman i Inna rozpoczęli uczęszczać regularnie w trakcie katechez przedmałżeńskich, które zawsze wspominają z nostalgią. Jak już wspominałem na początku opowieści są bardzo harmonijni, zgodni. Roman mówi otwarcie o swej miłości do Inny, ona... mniej mówi za to wszystko co robi jest robione z myślą nim i dzieciach. To jest również "mama bohaterka" choć ma zaledwie trójkę dzieci. Dziękuję Panu Bogu szczerze, że podarował mi takich parafian.
2. RÓŻA HORODYŃSKA-MOKSZYNA
Pani Róża dość długo była dla mnie zagadką. Pojawiała się w kapliczce z rzadka i zajmowała połowę solidnej ławki. Okazało się, że ma humor stosownie wielki do swoich rozmiarów.
W kaplicy nie było możliwości zauważyć i ocenić jej talent, na kolędzie jednak zaraz na powitanie opowiedziała mi historyjkę, przy której śmiałem się do rozpuku. Oto ona, opowieść o tym:
"Jak świata Tudosia napiekła porosia,
Goriłki naliła, czuć li nie skaziła
Apostoły poza stoły, a swiaszczenniki po pid stoły
Hospody pomyłuj"
Jak święta Tudosia, upiekła prosię
Gorzałki nalała, mało co nie zepsuła
Apostoły poza stoły, a księżyki pod stoliki
Kyrie eleison!"
Rodzinna wieś Pani Róży to Doliniany, w Mur-Kryłowieckim rejonie w obwodzie winnickim. Tato Lewońko, kontuzjowany, pracował w chlewni, przeżył 60 lat. Mama wykonywała prace polowe w tym samym kołchozie. Róża miała dwoje starszego rodzeństwa i młodszego brata. Starsza Janina, była wywieziona do Niemiec i nie powróciła. Przypuszcza się, że zginęła. Brat Adelko, był na froncie ale powrócił i zamieszkał na Krymie. Róża i najmłodszy Dyśko (Denis), zamieszkali w Makiejewce. Jako dzieci żyli w strasznej biedzie ale byli bardzo posłuszni rodzicom.
Na Donbas Róża zwerbowała się w 1954 roku. Najpierw wynajmowała mieszkanie a potem razem z mężem zbudowała sobie przestronny dom. Mąż Fiodor, rodem z rosyjskiego miasta Woroneża, zmarł w sierpniu 2006. Róża nie opłakiwała go jednak, bo rozwiedli się 30 lat temu. Choć odszedł od niej pozostawił jej dwójkę dzieci, które ona mężnie wychowywała. Prócz wspólnego dziecka, chłopczyka Wiktora pozostawił on też jej swoją córkę z pierwszego małżeństwa.
Róża żyje pogodnie w dużym domu na granicy dwu osiedli: "Makiejewka-Wschód" i "Kirowska Storona" w dzielnicy domków jednorodzinnych na trasie rozebranej linii tramwajowej. Domki te w niczym nie przypominają tych jakie można spotkać w Europie, owszem co nieco podobne do chatek na Bałkanach potwierdzają dawne związki kulturowe i wpływ turecko-tatarski na styl budowania i nie tylko.
Róża ma kłopot z synem rozwodnikiem. Wiktor jest kierowcą lecz cały wolny czas i pieniądze przepija. Owszem ma dorosłą córkę Lenę, lecz podobnie jak losem mamy tak i jej niezbyt się przejmuje. Ma za to Róża wierne i życzliwe przyjaciółki w sąsiedztwie. Jedna z nich nie tylko uczestniczyła na kolędzie lecz śladem za Różą podzieliła się sekretami swej duszy i biografii. Co do Wiktora to widziałem go kiedyś na kolędzie, pogrążonego w alkoholowym śnie. Na ten widok ze smutkiem wspominałem swego tatę i tysiące podobnych mężczyzn bojkotujących kolędę.
3. WALENTYNA MALUTA-CZERNOWA
Walentyna pracuje niedaleko od kościoła dlatego zagląda czasami z ciekawości. Ja też do niej dzwonie często gdy tylko trzeba zrobić jakieś zakupy, opłacić gaz, elektryczność, telefon, ona to chętnie robi. Pierwszą przysługę zaproponowała sama, gdy zauważyła, że "parafialny pies" jest głodny. To była młoda, ale wielka owczarka, dla której (to była suka)nie nadążałem gotować kaszki, zresztą ona czekała na kości. Walentyna jest zaopatrzeniowcem w przedszkolu, więc zaczęła pieskowi przynosić odpadki z kuchni. Po jakimś czasie pies zniknął i Walentynę przestałem widywać aż do czasu kolędy.
Na kolędzie zapoznałem jej męża Aleksandra, który w odróżnieniu od wielu innych panów, na kolędzie uczestniczył chętnie z nieskrywaną ciekawością zadając mnóstwo pytań. Od tej pory rodzina z trojką dzieci robiła na mnie miłe wrażenie i zdarzało się, że Sasza coraz częściej odwiedzał mnie przy lada sposobności pomagając przy transporcie niektórych materiałów budowlanych lub wożąc mnie do odległych parafii gdy zachorowałem. Dowiedziałem się, że jest mechanikiem i ma Zakład Naprawy Samochodów. Powiedział, że chętnie mi pomoże jeśli samochód psuć się będzie.
Dzieci i Sasza w kościele na Mszy świętej są sporadycznie. Ich hobby to telewizor i komputery. Walentyna chodzi w miarę często, choć potrafi na parę miesięcy zniknąć i są to zwykle kryzysy małżeńskie, do których rozwiązania jak pogotowie ratunkowe jestem wzywany ja. Tak bywa gdy problem nabrzmieje do kolosalnych rozmiarów.
Rodzinne strony Walentyny to wieś Martynowka, parafia Czarny Ostrów na Podolu. Jej mama Regina, katoliczka, ojciec prawosławny z okolic Ługańska. Walentyna ma siostrę bliźniaczkę Swietłanę, która jest zupełnie do niej nie podobna, dużo niższa i pewnie mniej przebojowa oraz dwie młodsze siostry: Nataszę i Alonę. Sasza miał ojca staruszka, który urodził się w 1917 roku i zmarł gdy Sasza był jeszcze uczniem w 1971 roku. Podobnie jak ojciec i mama Saszy Nina 12 lat młodsza od męża pochodziła z Kurska. Zmarła dużo później, bo w 1989 roku.
Sasza jakiś czas mieszkał z mamą w Czerniowcach na Bukowinie u ojczyma lecz to drugie małżeństwo mamy zdaje się było nieudane, bo po kilku latach razem z mama wrócili na Donbas. Walentynę Sasza zapoznał w trakcie powrotnej podróży z syberyjskiego Surgutu w 1988 roku. Jechał z Kijowa do domu. Zdążył jeszcze poznajomić Walentynę z umierająca mamą. Wzięli od niej błogosławieństwo i odjechali na Podole, by się tam pobrać, gdy wrócili prosto z wesela trafili na pogrzeb.
4. HENRIETTA REWIN-STEMKOWSKA
Rodzice Henrietty Bronisław i Maria z domu Sawierska, pochodzą z Berdyczowa w obwodzie Żytomierskim. Bronisław zmarł w 1983, Maria w 1986. Zdaje się, byli rówieśnikami. Wychowali trójkę dzieci, Henriettę (popularnie Żenia) i dwójkę synów: Józefa, który zmarł w wieku 39 lat i osierocił dwójkę dzieci i Tadeusza, którego syn jedynak nazywa się Aleksander.
Synowie Henrietty Wiktor i Walentyn są bliźniakami. To właśnie oni najaktywniej odpowiadają na moje pytania w trakcie kolędy. Znają każdy szczegół z biografii rodziców i dziadków.
Opowieść kolędowa o Henrietcie to właściwie trylogia. Każdy z jej synów w tym roku zapraszał mnie do siebie i dzięki temu również o nich samych dowiedziałem się co nieco. Wiktor twierdzi, że ma charakter mamy i dlatego uważa się za człowieka dobrego, Walentyn podobno ma charakter ojca a znaczy to, że jest sprytny, cwany i narwany. Ponieważ opowiadał mi to w obecności rodziców a oni z aprobatą uśmiechają się słysząc takie rewelacje należy przypuszczać, że wszyscy oni są dobrzy a charaktery, owszem mają różne. W Berdyczowie byłem tylko raz przejazdem, więc z ciekawością słuchałem opowieści, które dopełniały luki w mej wiedzy czy pamięci. Zachował się w tym mieście zamek i kościół świętej Barbary, w którym brał ślub Honorat Balzak. W tym kościele komuniści urządzili niegdyś Halę Sportową czy też szkołę.
Rodzina Stemkowskich mieszkała na przedmieściach Berdyczowa, czyli "za groblą", tam jest obecnie nowy kościółek, czy to kapliczka. Tato Henrietty był kulawy. Miał prestiżowy zawód rzeźnika, dzięki czemu jego rodzina nigdy nie była głodna. Jeździł często do różnych okolicznych wsi, gdzie był uznanym fachowcem niestety z takich "delegacji" wracał najczęściej nietrzeźwy. Mama pracowała w garbarni, czyściła głównie baranie skóry. Jej przodkowie byli bogaci. Babcia Załuchiwska często opowiadała o skrzynce ze srebrem, jaką przechowywano w ich domu. Aleksander mąż żeni miał w Berdyczowie wujka. Odwiedził go w 1966 roku i po 3 dniach znajomości się zakochał. Potem dość długo do niej listy z Donbasu pisał. Nie była to jednak Balzakowska miłość. W końcu roku byli już małżeństwem. W podobnym tempie zawierali małżeństwa ich dzieci.
Syn Walentyn znalazł sobie parę w pociągu z Fastowa do Berdyczowa. W tym samym pociągu podróżowała jego mama i przyszła małżonka Irena. Mamie dziewczyna się spodobała od razu i zachęciła chłopca by do niej podszedł i porozmawiał. Wymienili się adresami i po kilku miesiącach korespondencji spotkali się w Urzędzie Stanu Cywilnego, po rosyjsku ZAGS. Wiktor szukał dwa lata dłużej ale nie jeździł daleko. Jego małżonka Natasza pochodzi z Makiejewki. Mieszkają oni z córką, 13 letnią Żenią w dzielnicy "Czeriomuszki" czyli Wygwizdowo.
Sasza Rewin i jego synowie to ludzie z wyższym wykształceniem technicznym. Od niepamiętnych czasów wszyscy mężczyźni z tego rodu pracują na Hucie. To ciężka, niebezpieczna i wycieńczająca praca. Walentyn obsługuje dźwig transportujący rudę, Wiktor jest odpowiedzialny za wstępny przetop rudy zanim trafi do Martenowskiego pieca. Wiktor i jego ojciec mieszkają po sąsiedzku w prywatnych domach na tzw. "Kirowskiej Stronie". Wszyscy oni choć troszeczkę między sobą się droczą są niezwykle zgodni i mili, na każdą moją prośbę przychodzą z pomocą.
ks. Jarosław Wiśniewski