Druga pod względem wielkości obszaru dzielnica Makiejewki. Dawne włości hrabiego Iłowajskiego. Kilka dużych założonych przez niego i działających do dziś kopalń jak Kapitalnaja, Lenina czy Chołodnaja Bałka. Są to górnicze osiedla w południowej części miasta.
Północna granica tej dzielnicy ciągnie się od granicy z Donieckiem na Zachodzie aż do granicy z Charcyzskiem na Wschodzie wzdłuż trasy Donieck-Rostów. Nasza kaplica jest w centrum tej trasy po stronie południowej a to oznacza że i my modlimy się w tej dzielnicy.
Na terytorium naszej dzielnicy jest tzw. Krasny Rynek i przylegająca do niego Tatarska osada posiadająca własny malutki meczet. Niedaleko kapliczki mieszczą się jeszcze Charyzmatyczne Centrum "Słowo Żyzni", Centrum Baptystów "Swiet Ewangelia", Luterański Dom Modlitwy i malutka synagoga. Na osiedlu Kapitalnaja jest Sala Królewska Jehowitów. Wszystkie te wspólnoty mają lokale w pomieszczeniach zastępczych. Tak na przykład Baptyści wykupili połowę budynku Szkoły Muzycznej i dzielą ją z Prokuraturą. Charyzmatycy mieszczą się w dawnym Domu Kultury, Żydzi, Katolicy i Luteranie w domkach prywatnych. Jedynie Jehowici mają nowiutki luksusowy zbór wedle standardów obowiązujących na całym Donbasie. Identyczne budowle widziałem niedaleko posesji Pani Jadwigi w Dzielnicy Centralnej i na Osiedlu Wschodnim.
Za osiedlem w kierunku Chołodnej Bałki stary rozległy cmentarz, na którym spoczywa kilkoro moich parafian dawniej zamieszkałych po sąsiedzku w tym niezapomniana Pani Bronisława Zajka.
Odległości posesji moich parafian są znaczne, ludzie gościnni, toteż nigdy nie udawało mi się odwiedzić ich wszystkich w jeden dzień. Zwykle odwiedzałem najpierw najodleglejszą Chołodną Bałkę, Potem Osiedle Zielone i na koniec pana Leona na Zachodnim oraz me sąsiadki organistkę i Ratusznych.
1. KRYSTYNA BABURKINA WEBER
Heiligen Schutzengel mein
Geh für mich in die Kirch' hinein
Knie dich hin an meinen Ort,
Hör die Heilige Messe dort.
Mój dobry Aniele Stróżu,
Pójdź za mnie do kościoła,
Siądź za mnie na ławeczce
Wysłuchaj Msze świętą troszeczkę.
Ten i inne wiersze, moja parafianka z odległej dzielnicy Makiejewki (Swierdłowo) zapoznała jeszcze w dzieciństwie na wygnaniu. Jej rodzice pochodzili z Odessy, krewni jej mamy Teresy Werth do dziś mieszkają gdzieś w Pridniestrzanskiej Mołdawii. Ojciec Karl został w wieku 3 lat sierota. Ich wysiedlenie do Kazachstanu miało miejsce w 1919 roku, ponoć już wtedy wysiedlano Niemców Odeskich. Ich rodzinna wioska stała się Leniejewka w obwodzie Kokczetawskim. Tam również nie zaznali spokoju . Wysiedlono ich do Komsomolska nad Amurem i dopiero po wojnie udało się powrócić w trzech etapach: najpierw do Leniejewki, potem w 1970 roku do rosyjskiego Suzdala w obwodzie Włodzimierskim i nareszcie na Donbas czyli do ojczystej Ukrainy na początku lat osiemdziesiątych.
Krystyna wciąż czeka na czwarty etap czyli Niemcy, dokąd w latach osiemdziesiątych udali się wszyscy jej starsi bracia spośród sześciorga rodzeństwa. Mąż Krystyny Rosjanin, człowiek wioskowy, alkoholik. Podarował Krystynie pięcioro dzieci i bojkotuje pragnienie większości, by połączyć się z rodzeństwem mamy w wymarzonym Vaterlandzie. Bojkotuje on też religijne aspiracje Krystyny. Kobieta ta z dumą przechowuje kilka pobożnych książeczek i tylko niektóre z nich są czyste, bo resztę jak wyznaje, czyta sobie w oborze dojąc krowy. Wtedy nikt się z niej nie naśmiewa. Jest to jedyny azyl, gdzie może się ukryć od pijanego męża i najstarszej córki kaleki. Ukrywa się tam również po to, by nie pokazywać łez. Wspomniana córka, również Krystyna cierpi na mongolizm i wymaga ciągłej opieki. To główny powód, ze Krystynę widzę w kościele rzadko. Na kolędzie dwukrotnie udzielałem jej sakramentu chorych i widziałem jak to 45-letnie dzieciątko o wadze 100 kg z trudem "za rączkę" wędrowało z mamą do toalety.
Wiktor, najstarszy syn, górnik, mieszka w pobliskim Charcyzsku z drugą małżonką i oboje bardzo pragną wyjechać do Niemiec. Wygląda na to, że żyją zgodnie. Również on zapraszał mnie na kolędę. Ma 43 lata. Średni brat Walery jest budowniczym i mieszka w rosyjskim Saratowie. Jego małżonka, również Niemka pochodzi z tych okolic. Walery ma 41 lat. Kolejny brat Iwan, mój najbliższy sąsiad ma 38 lat i naprawia meble. Najmłodszy Andrzej, jedyny narodzony w rosyjskim Suzdalu ma 32 lata i największe tęsknoty do Niemiec. Studiował w Doniecku na ukraińskiej filii "Goethe Institut". Aktywnie działa on w Makiejewskim oddziale "Wiedergeburt"(ziomkostwo niemieckie "Odrodzenie" istniejące w wielu post-sowieckich Republikach). Podobnie jak starsza siostra Krystyna jest samotny i być może nie decyduje się na małżeństwo z podobnego powodu czyli kalectwa. W dzieciństwie remontując parasol ranił się w prawe oko i choć możliwa jest operacja to nie ma pieniędzy na kosztowny zabieg. Nie krepuje się rozmawiać o tym. Mawia, ze warto ostrzec innych przed taką zabawą. Sublimuje swoje ambicje jako społecznik. Wygłasza w szkołach z ramienia "Wiedergeburt" prelekcje o szkodliwości palenia, picia, narkotyków i o profilaktyce AIDS.
Krystyna mama, to pogodna i równie sympatyczna jak jej synowie kobieta. Chętnie podarowała do skopiowania kilka starych zdjęć z Kazachstanu i jeszcze chętniej opowiedziała mi znane z dzieciństwa wiersze kolędników i inne modlitwy. Usłyszałem tez od niej ciekaw świadectwo o tym jak odbywały się w Kazachstanie tajne modlitwy nocą przy zasłoniętych oknach. Kapłan był pochodzenia litewskiego. Miejsc spotkań było kilka, bo domy były zbyt małe, by zmieścić wszystkich chętnych. Kapłan więc wędrował po kolei od domu do domu na kilka tajnych spotkań w różnych chatach wiejskich, by chrzcić, błogosławić małżeństwa i spełniać inne obrzędy. Zawsze przy takiej okazji dwu mężczyzn stało na zewnątrz na straży, by ostrzec o ewentualnym niebezpieczeństwie. Krystyna pamięta swój własny chrzest jaki odbywał się właśnie w takich warunkach gdy miała zaledwie 4 latka. Jest bardzo religijna i dość zdyscyplinowana. Odwiedzając braci w Niemczech zdobyła sporo literatury a znalazłszy nasza kapliczkę choć to aż 20 km odwiedza czasami i stara się przekonać synów, by ją naśladowali.
Iwan pomagał strugać drewno przy budowie kapliczki i był na jej poświęceniu razem z najmłodszym bratem Andrzejem. Mam nadzieje, ze zanim odjada do Niemiec na zawsze zdążę się z nimi zaprzyjaźnić i dopomóc Krystynie, by jej religijny talent i w nich się rozwinął.
DREI KONIG
Ich bin die junge König
Gib mir nicht zu wenig,
Lass mich nicht zu lange stehen,
Ich will ein Hauschen weiter gehen...
Jestem sobie królem małym,
Proszę byście coś mi dali,
Nie trzymajcie mnie zbyt długo
Bym odwiedził chatkę drugą.
Ich bin klein,
Mein Herzchen ist rein,
Darf niemand drin wohnen,
Als Jesus allein.
Jestem mały,
Mam serce czyste,
Nikt wen nie wejdzie,
Tylko ty, o Chryste!
Gottes Namen schlafen gingen
Vierzehn Engeln mit mir kommen
Zwei zu Kopf,
Zwei zu Fuß,
Zwei zu linker Hand,
Zwei zu rechten Hand,
Zwei mich decke,
Zwei mich wecke,
Zwei mich führe im Paradies
W imię Boże spać się kładę
Razem ze mną Aniołów czternaście,
Dwa przy głowie,
Dwa u stóp,
Dwa na moją rękę lewą,
Dwa na moją rękę prawą,
Dwa mnie okryją
Dwa mnie zakryją
Dwa mnie zawiodą na niebo.
2. SALWINA MICHALOW PASTUSZENKO
Pani Salwina to rezolutna osoba a nawet osóbka, biedna staruszka lecz wciąż ciekawa życia i żądna przygód. Ma prawie 80 lat, pochodzi z wioski Malinówka, dawniej Huta, powiat Lityński, obwód winnicki. O tej wiosce koleżanka i sąsiadka Salwiny opowiedziała mi szkolny wiersz:
"Oj Vasylu perestań chuliganom buty
Bo pidesz po toj dorozi szo wede do Huty"
Można ten humorystyczny tekst sparafrazować: "Nie bądź Wasia chuliganem, bo Hutnikiem staniesz..."
Rodzice, prości wieśniacy i Anastazja z domu Rusawska. Ojciec był stolarzem a mama gosposia domowa. Przeżyła ona niespełna 60 lat. Zmarła na skutek głodu, który kilkakroć atakował Ukrainę w latach 30-tych i w 1947 roku. Według słów Salwiny żywiono się wtedy trawą o nazwie "pierej". Do szkoły Salwina nie chodziła bo jak powiada wszystkie dzieci były "głodne i bose". Paśli krowy, kopali buraki. Rodzice żyli zgodnie tak bardzo, ze nawet sąsiedzi im zazdrościli. Kłopoty zaczęły się tuz przede śmiercią mamy, gdy jej cioteczna siostra zaczęła lgnąć do taty. Dzieci jej nie lubiły i wręcz protestowały, by się wdowiec z nią nie żenił.
Do kościoła Salwina chodziła do Litynia, lecz częściej do Winnicy, gdzie mama miała przyjaciółkę. Odwiedzając ją zostawała często na noc. Najstarsza siostra Antosia zamieszkała z mężem w rosyjskim mieście nad Wołga o nazwie Samara i pociągnęła za sobą dwójkę najmłodszego rodzeństwa Zosię i Piotra. Oboje zginęli tragicznie. Zosia utonęła w 1980 roku mając 35 lat. Piotr powrócił na starość do Winnicy aby wyskoczyć z 5 piętra. Miał 65 lat.
Antosia zmarła w 2000 roku. Jedynie jej średnia siostra Helenka, która mąż zabrał do Azerbejdżanu, powróciła i mieszka w ojczystej Winnicy dokąd Salwina jeździ często w gości.
Salwinę na Donbas zabrał pierwszy mąż Mitja, który kręcił się koło niej jak wielu innych. Ponoć miała powodzenie. Musiała być piękna bo i raz jest sympatyczna i wesoła. Nadal oglądają się za nią kawalerowie. Pewien głuchy pan przywlókł się do niej nawet na kolędę i obiecuje nie pić więcej jeśli go do siebie weźmie. Salwina śmieje się ze swego losu. Powiada ze Pan Bóg zawsze daje jej kalekich mężczyzn.
Mitja wzbudzał strach wśród konkurentów. Nie miał on ręki ale był bandyta wiec imponował dziewczętom. Ryzykowali bardzo wyjeżdżając w nieznane. Ona znalazła sobie prace w kopalni na tzw. Karecie czyli kozie, rozwożąc robotników, narzędzia pracy, karmiła tez konie pod ziemia. Wspomina, ze było tam mnóstwo szczurów. Nie zazdroszczę losu takiej kobiecie choć ona twierdzi ze werbowano wtedy wiele dziewcząt do pracy pod ziemia w tamtych latach. Pewnego razu złamała sobie rękę dokładnie w tym czasie, gdy znudzony bezrobociem Mitja (był karany wiec nie dawali mu pracy), zaplanował powrót obojga. Bilety były już kupione, gdy trafiła do szpitala. Obiecała mężowi, ze przyjedzie do niego jak tylko wyzdrowieje ale słowa nie dotrzymała. Pozostała sama a on jej nie ścigał, bo nie miał za co powrócić na Donbas.
Drugi kaleka, Iwan Rosjanin pochodził z Kurska. Zatrudnił się on w kopalni, gdy wkrótce zdarzyła się tragedia. Zawaliło go przy pracy hałdą węgla i choć wyżył został inwalidą na zawsze. Z tego małżeństwa Salwina ma tylko dwu synów i 4 wnucząt których bardzo kocha. Dima, Oksana i Andrzej, to dzieci starszego Wiktora, który również uczęszcza do kościoła i marzy by chodziły z nim jego dzieci. Młodszy Wołodia ma córkę Inne, która przez jakiś czas była naszą parafianką, lecz ku zmartwieniu Salwiny ona ani dzieci Wiktora na razie nie rwa się do wiary. Salwina chciała mieć więcej dzieci lecz Iwan był przeciwny a nawet wrogo nastawiony i przy kolejnej ciąży przeklinał ją słowami: " Niechby to dziecko zgniło w twoim łonie". Te słowa niestety spełniły się. Ciąża pozamaciczna i straszna operacja spowodowały, ze Salwina więcej dzieci już mieć nie mogła.
Dla górników nastały ciężkie lata pierestrojki. W ostatniej chwili udało się załatwić samochód i mieszkanie. Iwan nie zdążył się nimi nacieszyć bo wcześnie zmarł.
Salwina nie pamięta żadnych anegdot ani wierszy ale jest bardzo pogodna i jej opowieść brzmi jak baśń. Ma dwa pokoje z kuchnia w stalinowskiej dwu-piętrówce. Wszystkie pomieszczenia są narożne wiec chłodne. Sufit cieknie. Toteż na jesieni udaje się często do Winnicy a zimę spędza w Swiato-Gorsku lub jakimś innym kurorcie. Od czasu do czasu odwiedza jednak swą chatkę i wtedy śpi na stole w kuchni by się nie zaziębić. Stół podsuwa bliżej piecyka, boi się tylko żeby nie spaść bo stolik jest dość wysoki. W przeddzień kolędy piecyk przypalił kołdrę i obudziła się "w objęciach Jana Pawła II" tak tak, obok łóżka zawsze stawia ona portret papieża i teraz nie wątpi, że to On właśnie a nie smród tlejącego pierza ją ocalił od pożaru. Podobnie niezwykle są losy jej syna Wiktora, który by się ratować od biedy udał się za chlebem do Hiszpanii podobnie jak 5 milionów Ukraińców dorabiających "na czarno" za granicą. Długi czas spędził w Walencji bez pracz aż wreszcie wymodlił sobie, choć nie umiał się modlić po prostu modlił się on nogami odwiedzając wszystkie możliwe i liczne kościoły miasta.
Znalazł wreszcie pracę u pewnego Amerykanina, który remontował wielka hale pod dyskotekę. Wtedy jak powiada, odczul on jak bardzo kocha Ukrainę i jak mocno tęskni za rodziną. Bolały go notorycznie łokcie. Ból zniknął, gdy po powrocie na Ukrainę zaczął systematycznie chodzić do kaplicy w Makiejewce. Tutaj również tynkował ściany suchym tynkiem i łokcie o dziwo przestały boleć. On nie wątpi, że uzdrowienie ma religijne podłoże. Po 20 latach małżeństwa wziął ślub kościelny, odwiedził Częstochowę gdzie prosił o trzy laski dla siebie i dla dzieci. Wszystko otrzymał o co prosił, z duma o tym opowiada.
3. MARCELINA NAZARKIEWICZ
Do naszej malutkiej kapliczki w Makiejewce w 2004 roku na Wielkanoc, tuż po Rezurekcji zjawiła się dziwna para. Dwie pulchniutkie osoby średniego wieku. Z początku miałem wrażenie, że to jakieś Prawosławne małżeństwo z sąsiedztwa, którzy widząc naszą procesję wstąpili z koszyczkiem, by poświęcić paschalne jajka. Tego roku katolicka i prawosławna Wielkanoc wypadły w jeden dzień. Myliłem się jednak podwójnie. Marcelina okazała się mamą mężczyzny. Oboje katolicy, bardzo zależało im na spowiedzi. Nie znałem ich i przekonałem się, że choć mają polskie pochodzenie to nie praktykowali nigdy i katechizmu nie znają.
Poprosiłem jak zwykle w takich sytuacjach, by "pochodzili" do kościoła "na próbę" i rzeczywiście Marcelina w drodze wyjątku na Boże Narodzenie przystąpiła do Pierwszej spowiedzi i Komunii Świętej. Jej syn, wysoki urzędnik w kopalni, ze względu na "zabieganie", nigdy więcej się nie zjawił.
Rodzice Marceliny pochodzą ze wsi Martynówka, niedaleko Lwowa. Wieś jednak włączona została do obwodu Żytomierskiego. Tato pracował w mleczarni. Na wojnie był ciężko ranny w Nowogrodzie Wołyńskim. Przyszło stamtąd nawet zawiadomienie o śmierci. On jednak żył...zdaje się jakiś czas był w niewoli a po powrocie "w nagrodę że przeżył" zesłano go do Magnitogorska za krąg polarny. Pracował w tzw. "trud-armii", czyli w batalionach robotniczych tak samo ciężkich jak Gułag. Babcia Marceliny była też na zsyłce w Kazachstanie.
Rodzice jej mieli wiele pasiek z pszczołami. Kochali się bardzo, nawet zmarli po szekspirowsku... w jeden dzień. Mama Marceliny zmarła pierwsza a tato na ten widok wyrzekł swe ostatnie słowa: "Dzieci co my zrobimy bez mamy", mówiąc to przyłożył głowę do poduszki i cichutko odszedł śladami małżonki.
Mąż Marceliny był pochodzenia niemieckiego i miał na imię Wilior. Jego mama była zesłana na Ural. Wróciła dopiero po śmierci Stalina. Jego ojciec pochodził z Zaporoża. Syna nazwali na cześć Lenina. Imię Wilior rozszyfrować można jako skrót od słów: "Włodzimierz Iljicz Lenin Ojciec Rewolucji"... Jeśli się zważy niemieckie pochodzenie to takie imię może bardzo zdziwić, jednak jest to też świadectwo zwyczajów sowieckich. Wprowadzano i inne szyfrowane imiona jak np. Władilen.
Mąż jej był znanym i szanowanym specjalistą na Donbasie. O jego pracowitości krążyły legendy i podobnie postępują synowie. Wychowali dwójkę chłopców Wołodię i Saszę, ci z kolei obdarzyli babcię trzema wnukami. Są to: Aleksander, Wołodia i Wiaczesław. Mąż Marceliny umarł dość wcześnie. Podobnie jak jej tato po śmierci mamy ona również była w szoku i bliska śmierci. Nie znajdowała sobie nigdzie miejsca. Poradzono jej wtedy, by wszystkie portrety męża ukryła głęboko w szafie. Podobno pomogło.
Żyje jeszcze ośmioro rodzeństwa Marceliny. Ona jest spośród nich najstarsza. Mieczysław, Walentyna, Ludmiła i Julia mieszkają z dziećmi w żytomierzu. Jadwiga w Kazachstanie, Stefan na Białorusi, Halina w Rosji na Kaukazie.
To typowy dla wielu sowieckich rodzin los. Niegdyś mieszkali w jednym imperium teraz choć tak bliscy wedle krwi są obcokrajowcami wedle paszportu i nielekko im będzie się spotkać ze względu na obecne ceny podróżowania i utrudnienia wizowe.
Na Donbasie pozostała prócz Marceliny jedynie średnia siostra Janina z Mariupola. Mimo to schorowana kobieta wygląda na osobę radosną. Jest dumna ze swoich synów górników i trojga wnucząt. Ze względu na chore nogi i otyłość chodzi do kaplicy rzadko. Nie tracę jednak nadziei, że jeszcze kiedyś któryś z jej synów zawita z koszyczkiem na Wielkanoc i ponownie poprosi o spowiedź...
4. MONTAG - KOWALSKA MARIA DEONIZJA
Pani Dusia, bo tak jest nazywana w parafii ta jedna z kilku parafialnych gospodyń i liderek makiejewskiej Parafii. Często nocowała w kaplicy gdy księża byli nieobecni. Najbardziej zaprzyjaźniła się z księdzem Wiktorem, który do nas trafił zaraz po święceniach kapłańskich zdaje się w 1997 roku. Dusia ma ponad 70 lat, chudzieńka jak wiórek. W jej zachowaniu uderza dziwna arystokratyczność. Jej tato Piotr był kowalem w armii i mechanikiem w trzech kołchozach. Mówiono, ze wszystko potrafi wyremontować oprócz samolotów. Rodzice jej mamy Matyldy przybyli na Ukrainę z Austrii. Dziadek Vogta strącił rękę ale zdobył dużo złota w Syberii. Babcia była cukierniczka. Cos z tego pozostało w naszej parafiance, umie piec gotować. Potrafi co nieco zreperować. Na Mszy św. Podobnie jak Krystyna Weber, modli się po niemiecku.
Rodzice mieszkali koło Winnicy we wsi Strelniki. Tato woził na koniach do kościoła, czasami trzeba było chodzić pieszo do kościoła w Krasnem odległym o 12 km. Tato zmarł na raka żołądka, bo nie dostał łapówki lekarzowi, który domagał się jabłek w zamian za leczenie.
Pierwszy mąż Dusi pochodził z rosyjskiego Saratowa. Był żołnierzem w miejscowości Podkamień koło stacji Brody. Chciał Dusię zabrać do siebie, lecz mama Dusi była w tym czasie w szpitalu, wiec pozostała przy mamie. Małżeństwo trwało tylko tydzień. On pisał do niej listy lecz ona nie odpowiadała na nie. Wkrótce potem trafiła na Donbas, gdzie była tzw. Tabelszczyca czyli księgowa pod której opieka był inwentarz kopalni a do zadań należało naliczanie zapłaty za wykonana prace przez górników. Później zaczepiała wagonetki pod ziemia. Widywała jak obrywały się i waliły pod ziemie jak tzw. orzeł. Wygląd ptaka wagonetka przyjmuje gdy zaczyna się z niej wysypywać góra belek do podtrzymywania podziemnych chodników.
Drugi mąż Dusi był komunista, miał pochodzenie niemieckie ale nie pochwalał religijnych zachowań żony. Nie pozwalał chrzcić dzieci a nawet w porywie złości spalił biblie. Małżeństwo przetrwało 12 lat. Dusia wychowała dwóch synów którzy ukończyli Technikum Górnicze. Jeden jest odpowiedzialny za chodnik drugi jest mechanikiem.
Dusia ma pięcioro rodzeństwa. Najmłodsi Wiktor i Halina mieszkają w rodzinnych Strelnikach niedaleko Winnicy. Dwie najstarsze siostry Niusia i Halina zmarły w dzieciństwie. Do średniej siostry Juli Dusia jeździła często do Truskawca ze względu na miejscowy kościół. Do tej parafii trafił energiczny kapłan z Polski i starał się o zwrot kościoła zamienionego przez komunistów na planetarium.
Dusia aktywnie pomagała kapłanowi w odzyskaniu kościoła i z duma przechowuje zdjęcie odzyskanej świątyni. Jako komentarz do mych słów, ze "narozrabiała" przypomniała mi historie Pana Jezusa, który tez "narozrabiał" wypędzając handlarzy ze świątyni.
Pewnego razu odwiedzając kościół w Żmerynce koło Szargorodu, dowiedziała się w trakcie spowiedzi od księdza Pawła, ze w Doniecku jest już ksiądz Giżycki. Odszukała go i od tej pory wspiera miejscowych księży.
Lata płyną, sil wciąż mniej, Dusia marzy o wyjeździe do Niemiec gdzie mieszka jej ciocia z dziećmi. Synowie jednak nie tęsknią do Niemiec, toteż Dusia cichutko odwiedza kaplice w Makiejewce a jej stale zajęcie to kolportaż Gazety Parafialnej. Taka sobie niezłomna kobietka. Jedna z wielu bezimiennych bohaterek i autorek odrodzenia kościoła na Ukrainie.
5. ANNA SOŁODKAJA
Pani Ania, wbrew "słodkiemu" nazwisku, nie miała słodkiego życia. Urodziła się w miejscowości Wariwci w rejonie Gorodeckim na Podolu. Rodzice Jan i Genowefa żyli odpowiednio 77 i 92 lata. Kobiety w tych krajach zazwyczaj żyją dłużej. Aż pięcioro rodzeństwa Anny zginęło z różnych przyczyn w czasie wojny. Janek w wieku 16 lat był wywieziony do Niemiec. To był bardzo przystojny chłopiec i nazywali go ludzie: "Janek Malowany". Cezarego rozerwał granat. Wojtek zginął jako pięcioletnie dziecko, Weronika w wieku 7 lat. Ania wspomina mamę jako surową kobietę, która "chocze bity ni za szczo". Jeśli zdarzyło się coś przeskrobać, dzieci chowały się od niej nad rzeczkę i czekali powrotu taty, który zawsze ich bronił. Tato był weterynarzem i budowniczym. Miał pełne ręce roboty. Kiedyś zjawił się u nich sąsiad. Miał dłonie "jak ziemia" od głodu i zmarł nie doczekawszy się pomocy.
Do kościoła trzeba było chodzić aż 25 km. Katechizmu uczyła ją pani Cezia. W grupie katechizmowej było sześcioro dzieci: troje chłopców i troje dziewcząt. Sukienka na uroczystość pierwszo-komunijna była wykonana z gazy. Nie było środków na lepszy materiał. Ponadto nie była ona własnością Ani lecz jedynie sąsiedzi pożyczyli z grzeczności na ten jeden dzień. Tym niemniej Ania była szczęśliwa i dobrze zapamiętała ten dzień.
Podobnie jak i w przypadku Anny, wspomnienia jej męża są również przykre a nawet bardzo okrutne. Ma on na imię Michał. Jego rodzice Michał i Jaryna, nie mieli w co dzieci ubrać aby posłać do szkoły. Pierwsze spodnie uszyto Michałowi z sukienki mamy. W 1947 roku był straszny głód. Michał zebrał garść żyta z kołchozowego pola. Stróż zauważył "przestępstwo" i mocno zbił głodne dziecko nahajką. Któregoś dnia sąsiedzi napadli na ojca i zaatakowali go cegłami i nożem. Człowiek zginął na oczach własnych zrozpaczonych i bezbronnych dzieci. Policzono 36 ran ciętych.
Michał miał wtedy 12 lat. Mam popadła w tak straszne przygnębienie, że po trzech latach również bardzo młodo zmarła. Działo się to wszystko w obwodzie Kirowogradzkim. O tym jak bardzo wrażliwe były te osierocone dzieci niech świadczy fakt, że najmłodszy brat Michała, którego razem z Anną zabrali na Donbas i nie mając własnych dzieci wychowywali jak własne dziecko, gdy wyrósł i porzuciła go małżonka on również zmarł z przygnębienia. Miał wtedy 38 lat.
Michał i Anna zapoznali się w Chersoniu. On służył w wojsku, ona na Fabryce-Wytworni Konserw. Przyjechawszy na Donbas Michał zatrudnił się na kopalni. Praca była niezwykle ciężka lecz on się nie skarżył, nie narzekał, skrywając ból. Któregoś razu przywaliła go gruda węgla przy wydobyciu pod ziemią. Zgniotło mu wtedy klatkę piersiową i rękę.
Ania była aż 8 lat gospodynią domową. Są bardzo zgodną parą. Michał jest nieśmiały, wciąż sobie dorabia do emerytury rozładowując wagony. Kocha bardzo swój ojczysty Ukraiński język i ma żal do mieszkańców Donbasu, że rozmawiają po rosyjsku. Ania powiada, że ją ośmieszano gdy po przyjeździe na Donbas próbowała mówić po ukraińsku. Czasami zaczepiano ze złością lub wręcz zabraniano.
Ślub kościelny zawarli w Gorodku Wołyńskim. Udzielił im go ks. Jan Olszański, późniejszy Biskup Kamieniecko-Podolski. Kiedyś w rozmowie z nimi ks. Jan wypytywał jak im się żyje na Donbasie i Anna poskarżyła się na niskie zapłaty. Ks. Olszański miał się roześmiać komentując: "Wam kobietom zawsze mało".
Ania jest sympatyczną wysoką kobietą o jasnych rzadkich włosach i zapewne dlatego nakłada często perukę. Czasami się zdarza, że miejscowe kobiety ukrywają pod nieładną peruką całkiem normalne włosy. To chyba taka sobie oznaka nobilitacji-miejskości. Siada ona blisko ołtarza w kościele i głośno śpiewa, często nie znając słów po prostu nuci. Marzy by Michał zaczął chodzić razem z nią. Skarży się też na rodzoną siostrę, która mieszka po sąsiedzku i do kościoła również nie chodzi, chodzi więc sama, sterana życiem i chorobami lecz pogodna.
6. LUDMIŁA CYMBAŁ-RÓŻANSKA
Pani Lusia pochodzi z Nowo-Uszycy na Podolu. Jej tato leśnik Józef zmarł gdy była niemowlęciem z powodu głodomoru. Miejsce ojca zajął przygodny grajek, który nie chciał mieć dzieci. Sprowadził znachora gdy mama była w ciąży. Lusia tego nie wie na pewno ale domyśla się, że właśnie w wyniku nieudanej operacji mama Lusi zmarła. Dziewczynka miała wtedy tylko 10 lat. Zaopiekowała się nią starsza siostra, która mieszkała w obwodzie Czerkasskim. Stamtąd zameldowała się na Donbasie gdy miała 21 lat.
Lusi mama 3 córki i pięcioro wnucząt. Najstarsza mieszka w Magadanie i ma córki Natalię i Swietłanę. Mąż alkoholik porzucił rodzinę i ożenił się z kobietą o 18 lat od niego młodszą.
Średnia córka Lusi Ałła pracuje na bazarze. Ma córkę Irinę i wnuczkę Alinę. Mąż Ireny Andrzej czasami zagląda do kaplicy śladami za małżonką, która w dzieciństwie była bardzo aktywną parafianką. Do babci Lusi na nocleg przyjeżdżali często młodzi parafianie z innych sąsiedzkich parafii.
Najmłodsza Tania, ma dwoje nastoletnich dzieci: Elwirę i Rusłana. Oni również chodzili lecz gdy podrośli nie chcą już więcej chodzić do kościoła. Dorabiają na bazarze, bo ich młoda mama jest chora na raka a leczenie nie jest tanie. Mąż Tani, muzułmanin jest kierowcą mikrobusa. Pracuje ciężko i nie spiera się z katolikami, nawet prosi czasami o święconą wodę, by mu "pomagała" w niebezpiecznej pracy na drodze.
Pani Lusia 15 lat przepracowała jako motorzystka na wagonach, 2 lata w kopalni i jakiś czas była też urzędniczką. Mąż Lusi, o którym wiem niewiele był górnikiem. Lusia, mimo wieku i chorób ma poczucie humoru i jest kokietliwa. Co roku prosi, by ksiądz posiedział u niej dłużej na kolędzie, bo właśnie w styczniu ma urodziny i choć krytykuje alkoholików, zawsze częstuje winem. Jakiś czas temu miałem wrażenie, że już nigdy nie przyjdzie do kościoła. Na szczęście zdrowie powróciło a Lusia wygląda na młodszą niż 4 lata temu, gdyśmy się zapoznawali. Jest rodaczką Pani Rozalii, która ją czasem odwiedza. Choć dawniej mieszkały po sąsiedzku, zapoznały się dopiero na Donbasie.
7. ANTONINA KOCHAN-KOWBASIUK
Pani Antonina pochodzi z Winkowiec na Podolu. Rodzice Maria i Stanisław. Tato poszedł na front w 1942 roku i przepadł bez wieści. Mama Antoniny ciągle wierzyła, że on gdzieś żyje. Antonina jest najmłodsza spośród pięciorga dzieci. Najstarszy Józek mieszka w Krasnodonie w obwodzie ługańskim. Siostra Maria mieszka w obwodzie Rowieńskim i choruje na chorobę popromienna. Średni brat Tadeusz mieszkał w rodzinnych Winkowcach ale mając 74 lata powiesił się. Mila, zmarła podczas ciąży.
Mąż Antoniny Tadeusz pochodził także z Podola i był katolikiem. Pracował w kopalni i zmarł w wieku 65 lat. Jego tato też zginął na froncie.
Antonina i Tadeusz wychowali troje dzieci. Najstarszy Sierioża zmarł w wieku 6 miesięcy, średni Sasza mieszka po sąsiedzku na osiedlu Zielone ale nie podtrzymuje kontaktów z mamą. Pogniewał się na nią z powodu bankructwa młodszej siostry Łarysy. Mama pomaga córce wyprzedając samochód i inne pamiątki po mężu bez konsultacji z lepiej sytuowanym synem.
Antonina ma troje wnucząt. Syn Sasza ma dwie córki 15 i 8 letnie, a rozwiedziona Łarysa ma 12 letniego synka. Mieszka razem z mamą i wspólnie targują na bazarze, by do końca zwrócić dług zaciągnięty przez byłego męża alkoholika. Z powodu tych przeżyć Łarysa straciła zdrowie i pewnego razu Antonina przychodziła do mnie z prośbą, bym w jakiś specjalny sposób jej pomógł. Z rozmowy wynikało, że w tym czasie Łarysa żyła jeszcze w tym czasie z mężem więc ja radziłem, by wpierw uregulowali swój status małżeński zawierając ślub kościelny, by mi dać możliwość wyspowiadać ją i namaścić Sakramentem Chorych. Łarysa jednak postąpiła po swojemu. Wzięła rozwód i nigdy nie zjawiła się w kościele. Zamiast do księdza mama wozi ją do różnych wróżek i jak twierdzi mama jej córce to również pomaga.
Żal mi było obu tych kobiet, które świadomie na moich oczach wybrały zabobon zamiast pójść ścieżką wiary. Jest to dokładna ilustracja przypowieści o ziarenku, które upadło na kamień. Mają dobre intencje. Nie są złe, ale szanse, że ktoś z tej rodziny pozostanie w kościele są małe. Poniekąd szkoda, że nie jestem wróżbitą, bo prawdopodobnie miałbym liczną i wielką parafię.
8. MARIA KORMAN-SZELWIŃSKA
Pani Maria pochodzi z wioski Snitkiv z rejonu Murowani Kurilivci, obwód winnicki. Jej rodzice Aleksandra z rodu Galareta i Stanisław. Maria miała starszego brata Jacka, który przeżył 65 lat i młodszego Eugeniusza, który mieszka w Kazachstanie i ma pięcioro dzieci.
Najmłodsza siostra Halina ma trójkę dzieci. Jej córka mieszka w Krasnoarmiejsku na Donbasie, jeszcze są dwaj synowie zapewne w rodzinnym Snitkowie.
Maria wychowała syna, który pozostał w obwodzie winnickim i dwie córki na Donbasie. To one ją przywiozły na Donbas 10 lat temu. Eugenia starsza z córek była 17 lat laborantką w kopalni. Ma syna Eugeniusza, któremu się w życiu nie powiodło. Rozwiódł się on ze swą małżonką Oksana po kilku zaledwie latach nieudanego pożycia. Pozostawił też jej dziecko. Młodsza córka Lusia mieszka w tym samym bloku co mama tylko piętro wyżej. Ma dorosłego syna Miszę i córkę na studiach. Mąż Genadij jest taksówkarzem o wyglądzie atlety ale z duszą dziecka.
Podobną duszę miał Pietro, mąż Marii, człowiek bardzo prosty i szczery. Ponoć był w młodości w Finlandii a resztę życia spędził w kołchozie. Tonął kiedyś na traktorze w błocie, był w kotłowni w czasie wybuchu. Lubił przy kieliszku opowiadać kolegom różne tego typu historie i dalej tak żył po przeprowadzce do Doniecka jakby to była wioska. Sąsiedzi, z którymi przesiadywał na podwórku chodzili do niego do domu do toalety "bo blisko". Gdy przez okno dostrzegł, że jakiś kierowca nie może wyciągnąć z zaspy samochodu, podążył z pomocą nie zamykając nawet za sobą drzwi. Nie obawiał się, że w międzyczasie ktoś (jak to bywa) może okraść jego mieszkanie.
Mama Marii była gosposią u księdza w dawnych czasach. Gdy władze sowieckie zabrały księdza i zamknęły kościół to ludzi e zaczęli się zbierać w cmentarnej kaplicy. We wsi mieszkało sporo prawosławnych wrogo nastawionych do katolików. Śledzili oni uważnie by uniemożliwić przyjazd do wioski kapłana głównie w największe uroczystości takie jak Wielkanoc czy Boże Narodzenie.
Któregoś razu nocą na Pasterkę poproszono młodziutką Marię by ona wśród nocy pokazała drogę na cmentarz starszemu kapłanowi przybyłemu z daleka. Prawosławni urządzili obławę i żaden samochód z zewnątrz nie mógł się przedrzeć niezauważony... toteż wujek Marii pozostawił kapłana blisko lasu a stamtąd dalej pozna pora wędrowali pieszo z Maria. Opowiadała mi ona jakim lekiem była przepełniona jak padali do rowu i spotykali się o krzyże cmentarne a także jak wielka była radość zebranych parafian gdy równo o północy ujrzeli kapłana za ołtarzem w świątecznym ornacie. Jakiś czas potem w odwecie spalono plebanie.
W czasie pierestrojki wieśniacy często jeździli do Kijowa z prośbą by im oddano kościół. Zgodę wydano lecz miejscowi prawosławni dalej sabotażowali. Pewnego razu przegrodzili drogę biskupowi który odbywał w parafii wizytacje kanoniczna. Skutek był taki, ze mimo przychylnej decyzji władz o zwrocie kościoła w budynku mieści się nadal Klub a katolicy spotykają się w wynajmowanym do tego celu domu.
Osiem lat temu pracował tam ksiądz Marek, który dał Marii adres do Doniecka. W tym czasie proboszczem w Makiejewce był ksiądz Wiktor. Od tamtej pory Maria chodzi mężnie do kościoła choć jest niedołężna i ma wysokie ciśnienie.
Pewnego razu udało się jej namówić wnuka Eugeniusza by pomógł mi przetransportować na swoim mikrobusie wędrującą ikonę Matki Bożej Częstochowskiej. Jakiś czas potem woził tez drewno ofiarowane dla nowej kaplicy z odległego Zaporoża i z Artiomowska.
Obie córki i wnuki żyją dostatnio. Maria ma jednak sporo powodów do łez bo przecież pieniądze to nie wszystko. Zdaje się ze ona to dobrze rozumie.
Młodsza córka przychodzi zawsze do mamy na kolędę i obiecuje ze kiedyś zacznie chodzić do kościoła.
9. LEONID MATUSZKO
Pan Leonid pochodzi z wioski Nowe Misto rejon Monastereszyn w obwodzie Czerkasskim (do 1953 obwód winnicki). Jego tato Franciszek był stróżem w stadninie koni. Żył w latach 1881-1949. Mama 10 lat młodsza od taty zmarła 15 lat wcześniej. Nie dopytałem się szczegółów ale mam wrażenie, że zmarła na skutek głodomoru, był to bowiem rok 1934.
Leon pochodził z wielodzietnej rodziny. Dwaj bracia Józek i Zygmunt zmarli w dzieciństwie. Najstarszy Cezary zginął na wojnie bez wieści. Grzegorz był mechanikiem, kombajnistą, budował lotnisko. Karol był żołnierzem Polskiej Armii, również z wojny nie wrócił. Kolejny brat Stefan był wywieziony na roboty do Niemiec. Uwolnili go Amerykanie lecz prosto stamtąd trafił na długo do Armii Sowieckiej.
Leon miał również dwie starsze siostry. Jadwiga zamieszkiwała w rodzinnych stronach w rejonowym miasteczku Chrystynowka, Petronella w rodzinnej wsi Nowe Misto. Najmłodszy brat Jaśko zginął na wojnie w Rumunii. Leon odwiedził jego mogiłę dopiero w 1988 roku.
Z opowieści Leonida wynika, że wszystkie jego rodzeństwo już zmarło. Sam on przyjechał na Donbas na skutek przymusowego werbunku zaraz po śmierci taty w 1949 roku. Był całe życie górnikiem, specjalista od pirotechniki. Opowiadał mi, że na krótko przed emeryturą popełnił niewielki błąd techniczny, za co go ukarano przenosząc na inny rodzaj pracy. Jest człowiekiem pogodnym, wysportowanym i lojalnym. W kościele jest co tydzień a gdy trzeba nie odmawia pomocy także w ciągu tygodnia. Pracował wiele przy wznoszeniu kaplicy jednak zawsze odchodził w południe wymawiając się obowiązkiem opieki nad niedołężną małżonką. Rzeczywiście jest bardzo oddany tej schorowanej kobiecie.
Ma ona na imię Paulina z domu Ostrowińska. Jej tato był polskiego pochodzenia, mama Ukrainka. Została ochrzczona w sposób tajny, takie były czasy. Leon jest bardzo czuły dla niej choć po wylewie nie potrafi ona zdania złożyć i tylko coś bełkocze jak niemowlę. On jednak rozumie tę dziwną mowę i chętnie do niej szczebiocze nie wstydząc się obecności kapłana i kolędników.
Mają syna jedynaka Genadija, który jest inżynierem na Hucie. Ma prywatną posesję niedaleko domu rodziców. Pierwsze małżeństwo było nieudane. Pobrał się niedawno po raz drugi. Kiedyś latem zaprosił mnie bym poświęcił tę posesję, innym razem pomagał przy wznoszeniu ścian nowej kaplicy. Jednak jak to bywa jest typowym dzieckiem Donbasu. Mam wrażenie, że jego sentyment do polskości i kościoła jest bardzo przytępiony z powodu ciężkiej pracy jaką wykonuje. Wszystkie gesty życzliwości wobec mnie to zasługa wspaniałego i niezwykle dobrego ojca. Nie wątpię, że i Paulina była dobrą choć nie bardzo religijną osobą. Każdy raz na kolędzie posłusznie podąża za mną na kuchnię by swym dziwnym językiem zrozumiałym bez wątpienia i dla Pana Boga próbuje coś wyznać i otrzymać na nowo łaskę.
10. HELENA SALCEWICZ
Pani Helena jest naszą organistką, zna się na tym co robi i robi to społecznie czyli nie dla pieniędzy ale z serca. Owszem ma chwile depresji ale zawsze mnie uprzedza, gdy czuje się źle i nie będzie w stanie grać z tej lub innej przyczyny.
Zna świetnie miasto i ludzi. Jest dla mnie prawdziwym biurem informacyjnym. Podczas mojej choroby wypełniała wiele moich poleceń, bo jest moją sąsiadką. To ona poprosiła parafian, aby mnie nie odwiedzali zbyt często bo jestem osłabiony. Zorganizowała także zbiórkę potrzebnych w czasie leczenia produktów białkowych.
Urodziła się w Makiejewce. Jej tato jest również rodowitym makiejewczaninem, jeśli tak można się wyrazić. Ponoć w dzieciństwie chodził do miejscowego kościoła i był ministrantem. Ukończył studia inżynieryjne jako górnik elektromechanik. Przez wiele dziesiątek lat nie odnawiał kontaktów z kościołem lecz latem 2003 roku spełniło się jego marzenie, by wyspowiadał go kapłan z Polski. Był nim o. Marcin, młody Paulin rodem z Michałowa na Białostocczyźnie, który właśnie stawiał pierwsze kroki w kapłaństwie i stawiał pierwsze kroki w kapłaństwie w sąsiedzkim Mariupolu. Makiejewka była przewidywana jako filia tego zakonu więc Paulini zaglądali tu od czasu do czasu.
Wkrótce potem przybyłem na stałe do Makiejewki i w tym dokładnie momencie pan Leon Marian Salcewicz skonał. Pogrzeb odprawił ustępujący kapłan Grzegorz Siemienkow. Wiedziałem o tym zdarzeniu ale na uroczystości pogrzebowej nie byłem, szkoda. Z opowieści wynika, że to był ciekawy człowiek.
Rodzice Mariana pochodzili: dziadek Aleksander z Wilna, babcia Adela Skitska, ze Skarżyska Kamiennej. Jakiś czas przed przeprowadzką do Makiejewki rodzice Mariana zamieszkiwali w Orenburgu. Przyjaźnili się z Kozłowskimi i Gliwińskimi, którzy ich odwiedzali, by wspólnie odmawiać różaniec. Dziadkowie ze strony mamy pochodzili z obwodu sumskiego z Ukrainy. Mama Maria Kołtun była 4 lata młodsza od Mariana i pracowała jako lekarz pediatra a mimo to chorowała sama, na hipertonię i wcześnie zmarła 23 lata wcześniej niż mąż.
Pani Helena opowiedziała mi co nieco o braciach swego ojca. Najstarszy Józef był trębaczem i zginął na froncie. Tadeusz był medykiem w Dnieprodzierżyńsku, który w tych latach był wielki skupiskiem Polaków. Mieszkało w nim niegdyś około 30.000 Polaków. Miasto nazywało się niegdyś Kamienskoje. Śladami Tadeusza poszedł młodszy brat Henryk i o ile dobrze zrozumiałem obydwaj byli represjonowani jako osoby polskiego pochodzenia i wyrzuceni z uczelni medycznej. Ślad po nich zaginął.
Kolejny brat Edward jako główny konstruktor był również aresztowany a w 1941 roku był wysłany na front. Dostał się do niewoli niemieckiej i wyzwolili go Amerykanie. W obawie przed kolejnymi represjami nie powrócił do ZSRR. Przedostał się do USA, założył tam rodzinę, i w 1946 roku zamieszkał w Trenton. Miał się nieźle, przyjeżdżał w czasach pierestrojki do Petersburga gdzie spotkał się z najmłodszym bratem Marianem po latach rozłąki.
Marian chciał go odwiedzić w USA jednak na przeszkodzie stanął tragiczny wypadek. Edward lubił samochody i szybką jazdę. W 1991 roku, zginął w katastrofie samochodowej.
Pani Helena urodziła się w 1948 roku i poszła śladami ojca. Ma wykształcenie górnicze inżyniera-elektromechanika. W zawodzie przepracowała 16 lat natomiast 20 lat przepracowała w przedszkolu jako nauczycielka wychowania muzycznego. Helena ma starszą o pięć lat siostrę Ludmiłę, która z kolei poszła śladami mamy i jest lekarzem.
Ich wzajemne relacje nie są najlepsze i to z kilku powodów. Ludmiła uczęszcza do kościoła Chrześcijan Baptystów i ma do siostry Heleny żal o to, że "zawłaszczyła" sobie tatę i majątek po nim. Również drugie małżeństwo z Wiktorem, człowiekiem miłym i bezkonfliktowym stało się kością niezgody. Podobnie jak wśród krewnych Wiktora Helena jest ignorowana.
Pierwsze małżeństwo Heleny było nieudane. Nie znam szczegółów wiem tylko, że pierwszy mąż był pochodzenia żydowskiego. Córka Heleny Julia, znalazła sobie miejsce w tym środowisku. Podobnie jak i mama zawiodła się na swym pierwszym małżonku. Wnuczek Heleny mieszka z Julia w USA lecz taty nie zna. Bowiem pierwszy mąż zaraz po przybyciu do USA on ją porzucił.
Julia żyje w konkubinacie z kolejnym hebrajczykiem, który jest zamężny. Julia nie uczęszcza do żadnego kościoła nawet miejscowy rabbi nie pochwala stylu życia jaki Julia uprawia. Widzieliśmy się 2 lata temu. Rozmowa była serdeczna. Chłopiec ze zdziwieniem dowiedział się ode mnie ze jego pradziadek był Polakiem. Myślę że Aleks po raz pierwszy spotkał w Makiejewce katolickiego księdza. Zapraszałem ich jeszcze na wycieczkę do Jenakiewa by pokazać im ruiny wielkiego starego kościoła jednak coś nie zagrało i znajomość pozostała zdawkowa.
Wiktor choć to również jego drugie małżeństwo podobnie jak Helena w pierwszym związku nie brał ślubu ani w kościele ani w cerkwi więc moi poprzednicy zaproponowali tej parze ślub kościelny i sądzę, że postąpili słusznie. Wiktor jest wyrozumiały i czuły dla schorowanej i kapryśnej małżonki. Do kościoła uczęszczają wspólnie a na kolędzie zawsze zgodnie i aktywnie uczestniczą nie kryjąc radości. Wiedząc, że mogę sobie pozwolić na bardziej szczegółową rozmowę zapytałem Wiktora również o jego los.
Okazuje się, że jego rodzice dobrowolnie wyjechali do miasta Aszchabadu stolicy Turkmenistanu. Tato pochodził z Frunze, stolicy Kirgizji. Mama z krymskiego Sewastopola. Oboje mieli po czworo rodzeństwa. W Turkmenistanie zdarzyło się tragiczne trzęsienie ziemi. Wiele osób pozostało bez pracy i dachu nad głową. Rodzice Wiktora udali się "za chlebem" na Donbas w 1953 roku. Tato pracował na kolei jako ślusarz. Niedawno podjęli trudną decyzję by odjechać do USA. Uczyli się dzielnie angielskiego w czym starałem się im pomagać.
Okazało się jednak, że Wiktor może mieć problemy ze znalezieniem pracy i jego ukraińska emerytura może przepaść. Pozostanie wtedy bez środków do życia. Ostatecznie pani Helena wybiera się sama na kilka miesięcy przyjrzeć się tamtemu życiu. Wróci i wtedy zapadną ostateczne decyzje. Z jednej strony obawiam się utraty cennych sąsiadów i parafian. Z drugiej serdecznie im kibicuje, bo nie warto by mamę i córkę oddzielał ocean.
11. NATALIA RATUSZNA
Mieszkamy po sąsiedzku, dosłownie przez płot. Robiąc remonty na prośbę Natalii zrobiłem furtkę, by miała bliżej do kościoła. Wykonał ją własnoręcznie jej syn Sławik, który jest cieślą. Sam jednak po kilku dniach wstawił zamek, zamknął na klucz i oddał mi klucze obawiając się częstych i bezsensownych odwiedzin mamy na terenie budowy.
Natalia jest niezrównoważona. Sama cierpi i innych rani. Mam powód, by winić ją o brak samodzielności Sławika, który kilkakroć zrywał różne związki z dziewczynami, które nie podobały się mamie. Nie wiem, czy w tym samym stopniu cierpiał mąż i co było przyczyną jego odejścia. Jest to owiane tajemnicą. Wiem tylko, że tato popełnił samobójstwo. Tym bardziej dziwiłem się, że latami nie zapraszają księdza na kolędę.
Modliliśmy się za zmarłego dopiero w tym roku, bo nareszcie Natalia zaprosiła mnie w rocznicę jego śmierci. Nie rozmawialiśmy jednak o tym zdarzeniu. Tematem głównym był mój ból z powodu, że Sławik nie chodzi do naszej parafii a jeździ do odległego o 20 km kościoła w Doniecku. On to motywuje przyjaźnią z tamtejszą młodzieżą i sentymentem do kościoła na którego budowie spędził wiele lat. Sam podjął ten temat więc mu wyjaśniłem, że Makiejewka jest zbyt małą parafią, by tak wielkodusznie dzielić się parafianami z ogromnym kościołem donieckim.
Pytałem go czy czasami nie bojkotuje po prostu miejscowych księży, bo to na Ukrainie powszechna choroba. Chodzi się dla konkretnego kapłana a nie dla Pana Boga.
Dziadek Sławika, którego nigdy nie widziałem też mieszka w Makiejewce i był znanym ukrainistą toteż gdy czasem dzwoni, by zapytać jak się ma wnuk to słyszę czyściutki ukraiński język co na Donbasie to rzadkie szczęście.
ks. Jarosław Wiśniewski