Wybierz swój język

Oaza w Uzbekistanie

 

Minely dwa miesiace od chwili gdy zaczela sie oaza w Handajliku kolo Gezelkentu w malowniczych gorach Tien Szan. Mialem urwanie glowy gdy chodzi o organizacje, bo wszelki sprzet i materialy potrzebne na oaze trzeba bylo gromadzic w Taszkiencie doslownie na rekach. Jak na razie nie mam do dyspozycji samochodu wiec gromadzenie materialow na oaze w tym rowniez konieczne zakupy, odbywalo sie w sposob bardzo prymitywny. Kilkoro liderow z Taszkienckiej parafii, ktorzy zgodzili sie mi pomagac na tydzien przed oaza zbierali sie kazdego wieczoru, by ustalic co kto ma kupic i dokad przyniesc.

 

1. Animatorzy

 

Najwiecej udzielala sie Uliana - nowy upieczony pediatra i Justyna nasza metyska (mama ciemnoskora na pol Uzbeczka, tata Nigeryjczyk). Mialy na oazie odpowiadac za stan zdrowia dzieci i strone muzyczna totez zaczelismy od kupowania lekarstw i robienia spiewnikow.

Za liturgie wzial sie jeszcze jeden metys Igor (syn Zyda i Koreanki). Chlopak, ktory polubil liturgie na tyle, ze pol roku temu za wlasne pieniadze uszyl sobie czerwona sutanne za zgoda proboszcza uzywa jej w dni swiateczne jako ministrant.

Justyna dobierala piesni wedle programu oazy, Igor dobieral czytania z lekcjonarzy tez wedle tego samego klucza. Najistotniejszym zakupem mialo byc zaopatrzenie sie w napoje, bo w upalach uzbeckich woda pitna to temat najwazniejszy. Tym zajal sie brat Uliany nasz zakrystianin Maksim. Kupil on i przywiozl na taksi 40 butelek 5 litrowych. Po pieciu dniach zapas sie wyczerpal i dokupione zostalo jeszcze ponad 500 litrow roznych napojow. Ostatecznie wydalismy na ten cel ponad 500 euro. 33 uczestnikow wypilo przez 10 dni ponad tone napojow.

Reszte czyli konferencje mial opracowac kleryk Zydrunas i choc mial na glowie wstepne egzaminy do Seminarium na Litwie oraz kupe inny spraw zwiazanych z wyjazdem z Uzbekistanu, podjal sie dziela w sposob bardzo odpowiedzialny.

To on zadal pytanie „czego my chcemy”, jaki jest nasz plan.

Odpowiedzialem, ze podobnie jak w Polsce w czasach sowieckich od oazy oczekiwalo sie, ze wychowa liderow, powolania i zwyklych swiadomych chrzescijan, ktorzy na tle innych dzieci beda sie wyrozniac tym, ze stana sie lepsze. Zydrunas spieral sie, ze tego sie nie da zrobic w tak krotkim czasie. W bazie wypoczynkowej Tatu mielismy do wykorzystania 10 dni.

Odpowiedzialem, ze warto sprobowac i podobnie jak kazdy wieczor na mojej pierwszej kleryckiej oazie w Sidrze kolo Sokolki na Bialostoczyznie staralem sie nasladujac x. Jana Holodoka, kazde spotkanie z animatorami przeplatac modlitwa, chocby krociutka ale spontaniczna. Wychodzilo to niezle, bo wszyscy mielismy ostrego stracha a przeciez wiadomo, ze jak trwoga to „do Boga”.

 

2. Nasz program

 

Poprzednie oazy wedle relacji uczestnikow mialy charakter rekreacyjny i dzieci opowiadaly mi podobnie jak i ojcowie Franciszkanie, ze z kazdym rokiem zainteresowanie oaza spada. Moj poprzednik o. Andrzej zapytal mnie pewnego razu, czy to prawda, ze nie ma chetnych i ze oaza sie nie odbedzie. Trzeba bylo wymyslec cos extra, zeby dzieci zwlaszcza te, ktore bywaly w latach poprzednich czyms zadziwic. Postanowilem, ze nasza oaza bedzie miala charakter pokutny. Miala byc jutrznia z medytacja, spotkania biblijne w grupach, koronka do Jezusa Milosiernego i Apel Jasnogorski. Dla wiekszosci slowo Apel bylo czyms nowym ale w polaczeniu z ogniskiem bardzo sie spodobal ten rodzaj nabozenstwa. Wlasnie na zakonczenie dnia odmawialismy rozaniec wedle melodii jaka nauczyli mnie niegdys klerycy z Petersburga. Taki medytacyjny z prawoslawnym tonem spiew bardzo urozmaical nasze wieczory.

W poprzednich latach urwanie glowy bylo z polozeniem spac. Dzieciaki szalaly do pozna. U nas mialo sie okazac cos zupelnie odwrotnego. Dni byly tak zapelnione trudem wedrowek rozmow i spotkan, ze malo kto decydowal sie na nocne posiadowki, zreszta kilka „nocnych czuwan” mielismy w planie wiec i to likwidowalo ryzyko niewlasciwych zachowan.

Objasnilem animatorom, ze program jaki ustalimy nie bedzie zadna „swieta krowa” i ze bedziemy go dostosowywac do miejscowych warunkow i do tego jak dzieci beda reagowac na dane sytuacje wedle intuicji.

Uliana, Igor i Justyna probowali mnie przekonac, ze wstawanie o 5 rano to przesada, ja motywowalem, ze zrobimy „sieste” po poludniu i to sie nadrobi a mamy wygrana te piekne godziny rzeskiego poranka, kiedy do glowy najlepiej wchodzi medytacja. Po poludniu upal jest nie do zniesienia i wiekszosc Uzbekow spi w tym czasie. Zydrunas mnie w tym poparl. Ostatecznie przyjelismy kompromis. Polowa dni zwlaszcza poczatek i koniec mialy byc z dluzszym spaniem natomiast srodek oazy, zwlaszcza tajemnice bolesne, krotkie spanie i post. Kucharki zgodzily sie gotowac bez miesa a dzieci w tym czasie pozegnaly sie z basenem i z telefonami komorkowymi oraz z mp3.

Msza byla zwykle z rana. Bylo dlugie wprowadzenie Zydrunasa wedle tematu dnia.

 

3. Symbole dnia

 

Kazdy uczestnik mial niewielka chinska torebke za 2 dolary w ktorej caly „bozy  dzien” mial ze soba nosic biblie oraz pewne rekwizyty wedle „Lednickich natchnien” ojca Gory. W dzien Bozego Narodzenia wydawalismy symbole 3 Kroli: zloto czyli pieniadze(na zakupy dla tajnego przyjaciela – dzieci biedne wiec trzeba bylo dac zachete), kadzidelka chinskie i kropelke oleju na skrawku papieru z napisem „wieony olej”. Tego dnia poswiecilem wszystkie pokoje.

33 osoby byly rozmieszczone w sekcjach ze wspolna lazienka i kuchnia 3 pokoje po 2 osoby. Mialem wiec odwiedzic okolo 15 mieszkan i wszedzie byly koledy na drzwiach rysowalem imiona trzech kroli.

Wieczorem bylo ognisko z choinka i lamaniem lepioszek czyli uzbeckiego chleba.

Ten dzien i wieczor gdzie kazdy dostal podarek zdecydowal o sukcesie rekolekcji. Bylo owszem duzo zabawy i smiechu ale do wiekszosci dotarlo, ze nie jestesmy na obozie turystycznym.

Po zabawach byla Msza wieczorna wigilijna, na ktorej trudno bylo powstrzymac smiech. Ministranci gubili sie, bo to byli nowicjusze. Jeden z nich sluzyl do mszy po raz pierwszy w zyciu a na dodatek byl nieochrzczony. Takich neofitow mielismy w grupie ponad 10 osob. Tym niemniej „zabawy liturgiczne” wciagaly coraz bardziej. Gdysmy rozwazali tajemnice swiatla to w dzien Chrztu Panskiego symbolem dnia byla butelka z woda mineralna wreczona na jutrzni.

Szlismy z ta woda w gory i wiele osob mialo pokuse, by wypic przed czasem. Niektorzy nie dali rade wejsc na szczyt i pewnie zrobili z woda co chcieli. Pozostalym urzadzilem na gorze „odnowienie sakramentu chrztu”.

Polewajac im glowy komentowalem, ze dopiero teraz mozna zrozumiec jakim skarbem jest woda, gdy czlowiek jest utrudzony i spragniony. Gdysmy wspominali Ostatnia wieczerze, to symbolem dnia byly rodzynki i chleb.

Kiedy nadszedl dzien drogi krzyzowej to 10 chetnych na spowiedz szlo w gore ze zwiazanymi rekoma i jedna stacja byla odmierzana dlugoscia spowiedzi. Kiedy ktos konczyl sie spowiadac grupa sie zatrzymywala i ktos z przyjaciol penitenta uroczyscie rozwiazywal mu dlonie. Te sznurki tez byly symbolem dnia i wydawane byly na jutrzni.

Ktoregos dnia wydawalem rybki zawiniete w koreanskie serwetki-wodorosle, innego kamien, innego sol czy maka, z ktorej sami na ognisku robilismy przasne placuszki.

Najciekawszy byl pomysl Zydrunasa, by na Wielkanocny wieczor kupic baranka i po wigilii paschalnej poczestowac dzieci swiezymi szaszlykami. Tej nocy poszlismy spac bardzo pozno.

 

4. Westerplatte

 

Ostatni dzien Msze sprawowalismy o swicie czyli o 4 rano. Uchwycilismy ten moment, gdy slonce wylania sie spoza gor.

Klaskalismy jak na spektaklu wielbiac Brata Slonce, ktory po chwili ukryl sie w obloczki i wypuscil promienie dokladnie tak jak na obrazie Jezusa Milosiernego. Modlilismy sie na rzysku wsrod ostrego scierniska. Swieczki wedle prawoslawnego stylu cieniutkie wetknelismy w gliniasta ziemie a oltarzem byl obrus poscielony a sciernisku. Tego dnia po wielu powaznych rozmowach o wszystkich sakramentach na jutrzni w pol drogi na Msze opowiedzialem dzieciom nareszcie kim byl ks. Franciszek Blachnicki i po co stworzyl ruch oazowy. Opowiedzialem im rowniez o Krucjacie Wyzwolenia Czlowieka. Chyba tak sie nazywal ruch trzezwosciowy w ramach oazy. W kazaniu poruszylem temat Westerplatte. Mowilem o tym o czym mowil niegdys an Pawel II do polskiej mlodziezy i nawet poprosilem chlopcow by podniesli rece ci ktorzy by chcieli aby ich przyszla malzonka nie palila i nie pila alkoholu i aby byla dziewica. Podniesli rece prawie wszyscy. Po takim glosowani zapytalem ich „ a jak wam sie zdaje, czy taka dziewica, ktora nie pije nie pali i i szasta swoim cialem, czy chcialaby miec podobnego do siebie chlopca?”. Pytanie bylo retoryczne. Mielismy po powrocie jak codzien ten temat omawiac w grupach. Cieszylo mnie, ze do ostatniej chwili te spiace dzieci nie przestaly sluchac tego co sie ich prosi i wykonywac program oazy. Nie od razu bylo tak gladko ale z kazdym dniem wedle planu dzieci stawaly sie coraz lepsze i gdysmy autobusem wracali do Taszkientu, to mimo iz nie bylo na oazie grajacych i spiew byl najslabsza strona zdarzenia to jednak przez cala godzine mlodziez spiewala bez mojej do tego zachety.

Na terenie osrodka wypoczynkowego gdziesmy mieszkali byla sala konferencyjna, ktora bardzo pasowala na prowadzenie spotkan i modlitw. Byl tam tez ku naszemu zaskoczeniu projektor multimedialny a wiec udalo sie dzieciom pokazac kilka filmow. Miedzy innymi Quo Vadis i Ostrov oraz pare migawek z filmu o Watykanie i Ziemii Swietej.

 

5. Nasze dzieci

 

Juz na kilka dni przed zakonczeniem dzieci skorzystaly z zeszytow i wpisywaly sobie wzajemnie zyczenia, adresy i numery telefonow. Przyjechali ze wszystkich zakatkow Uzbekistanu i z gory wiadomo bylo, ze beda do siebie tesknic.

Posrod innych atrakcji wymienie podroz na osiolku. To mialo byc wspomnienie tryumfalnego wjazdu do Jerozolimy. W uzbeckich kiszlakach kazda rodzina ma wlasnego osiolka wiec nie byloo trudno „arendowac’. Okazalo sie, ze sposrod 30-tu dzieci zadne w zyciu nie siedzialo na osle. Mnie sie tez dostala ta radosc.

Co do uczestnikow to procz dzieci tatarskiego pochodzenia z moich dojazdowych parafii mielismy tez trzech koreanczykow, ktorych rodzice pochodzacy z Seulu pracuja na roznego rodzaju kontraktach. Bylo pare dzieci z „szlachetnych rodzin” i sporo z rodzin zebrakow. To moglo stanowic jakas bariere na poczatku, szybko jednak lod stopnial. Najstarszy uczestnik mial 24 lata, najmlodszy 12. Choc sztywno nie trzymalismy sie zadnych szablonow, to jednak byla to oaza dzieci Bozych. Byly na niej dwie dziewczynki prawoslawne, sporo ateistow, kilkoro z rodzin nominalnie muzulmanskich. Wszyscy jednak otrzymali zgode rodzicow na pismie wiec o nic sie nie balem. Nasza oaze odwiedzil raz x. Biskup i spedzil z nami caly dzien, nawet poszedl sie kapac z dziecmi na basem i po poludniu w trakcie odmawiania koronki obiecal, ze opowie historie swego powolania i rzeczywiscie to zrobil. Innym razem odwiedzil nas protestancki pastor, ktory troszke opowiedzial o swoich przygodach w wychowaniu wlasnych dzieci. Mowil o tym jakie on mial idealy w dziecinstwie i jakie idealy ma mlodziez dzisiaj. Twierdzil, ze miec cel w zyciu to wazniejsze niz miec pieniadze. Cel daje motywacje do zycia i majac cel ludzie chorzy osiagaja wiecej niz zdrowi.

Przy okazji zapytal ze zdziwieniem co to za torebki wszystkie nasze dzieci nosza. Zdziwil sie nie malo gdy uslyszal, ze to dla biblii. Przyznal, ze jego dzieci w sasiednim obozie nie poruszaja tematow religijnych. Sa bardzo zaleknieni, bo tego roku kilku pastorom za to, ze zorganizowali letni wypoczynek dzieciom zabrano licencje, czyli prawo wykonywania funkcji duszpasterskich. Nalozono tez na nich wysokie mandaty. To, ze nam nikt nie przeszkadzal moze wynikac z tego, ze sie nam poszczescilo, ze nikt nie doniosl, albo ze nie nadszedl jeszcze czas „polowania na katolikow”. Jak by nie bylo ta historia przypomniala mi, ze zyjemy w kraju bardzo podobnym do PRL i ze zrobienie oazy nawet takiej „prymitywnej” i spontanicznej jest nie lada laska.

 

6. Refleksje

 

Pamietam jak bedac diakonem probowalem w pojedynke zorganizowac oaze w Indurze pod Grodnem. Miejscowe dzieci przychodzily codzien glownie wieczorem na Apel Jasnogorski i czasami do polnocy trwaly zabawy nauka piesni, rozaniec. Gdy powrocilem to niektorzy starzy oazowicze krytykowali mnie za to ze naduzylem symbolu oazy do takiej partackiej dzialalnosci.

Gdy bylem neoprezbiterem mialem podobne przezycie w parafii Plebanowce niedaleko Mostow i Wolkowyska, tam gdzie jako wikariusz pracowal SB x. Fordon przyjaciel sw. Maksymiliana. Po powrocie z tej oazy na zebraniu moderatorow w obecnosci bpa Kiesiela pochwalilem sie, ze na tej oazie procz szkoly liturgicznej, muzycznej i biblijnej byla: „szkola jezyka polskiego”, co znowu wywolalo fale smiechu.

Kto wie moze speszony tamtymi przygodami nigdy przez kolejne 17 lat pobytu na Wschodzie nie przychodzilo mi do glowy, by organizowac oaze.

W tym roku dwu ojcow Franciszkanow Konwentualnych, chyba dla zartu ustapilo mi fotela na marcowym dniu skupienia uzbeckiego kleru. Gdy pytalem dlaczego mrugajac oczami zartowali: „bo masz byc moderatorem oazy”.

Owszem potraktowalem to za zart ale z kazdym dniem i tygodniem coraz czesciej bylem nagabywany czy juz mam wszystko gotowe. Owszem jak wspomnialem bardzo sie tego balem i szukalem w internecie znajomych z ruchu oazowego, zeby mnie ktos zastapil. Tym niemniej Ekscelencja mnie uspokoil: „na oaze przyjedzie jeszcze kleryk Sergiej, on duzo potrafi i ci pomoze”.

Obecnosc Zydrunasa tez miala byc argumentem przekonujacym, ze wszystko bedzie dobrze. Bylo dobrze rowniez dlatego, ze jak mi doniosl x. Irek Kopacz a potem x. Pawel Rossa: „modlil sie za nas Rzym, Carlsberg, Ars i Cala Europa”.

To powiedzonko z sms-ki bardzo sie spodobalo naszym dzieciom.

Mysle, ze po tylu latach nieobecnosci na oazie udalo mi sie jednak przypomniec co nieco. Mysle tez, ze mimo lekow towarzyszacych zdarzeniu:

BYLO WARTO.

Oby lata kolejne byly lepsze.

 

x. Jarek Wisniewski – Taszkient 17-ty wrzesnia 2009