PIERWSZA PRZEJAZDZKA
1. Opowiesci o Angrenie
W swoich pierwszych listach do mnie, gdy jeszcze korespondowalismy w sprawie ewentualnego , mojego przyjazdu do Uzbekistanu, ksiadz Biskup wspominal o Angrenie jako o parafii, ktora potrzebuje specjalnej opieki, bo nie ma rejestracji. Jakos specjalnie nie imponowala mi perspektywa pracy w jednym miasteczku. Bylem niemal pewien, ze gdy bede na miejscu to znajde sobie zajecie rowniez w innych atrakcyjnych miejscach. To, ze przez niemal tydzien czekalem na powrot Biskupa z urlopu sprawilo, ze mialem czas sie rozejrzec i nasluchac. Gdy patrzylem na mape, to dziwilem sie, ze nie ma parafii w ogromnym autonomicznym kreju o znanej mi jeszcze z ogolniaka nazwie Karakalpakia.
Ciagnelo mnie w tamta strone jak magnez. Z drugiej jednak strony dziwilem sie rowniez, ze nie ma parafii w slynnym Andidzanie na wschodnich rubiezach panstwa. Gdy wypytywalem o to kolegow Franciszkanow odpowiadali mi zdawkowo i ze zniecheceniem. Mialem uczucie, ze pytajac o to naruszam jakies tabu. Kiedys o. Andrzej na moj pomysl, ze Andidzan jest blisko Angrenu odpalil, ze w tej okolicy jest juz o. Piotr i jak zechce to otworzy tam wspolnote. Za jakis czas mialem sie przekonac, ze rzeczywiscie praca w juz istniejacych wspolnotach uklada sie na tyle ciezko, ze mowienie o nowych parafiach jest co najmniej tematem ryzykownym.
Co do Angrenu, to pewnego wieczoru gdysmy z taszkienckimi parafianami pili herbate, to dwie kobiety opisaly mi obrazowo moje miasteczko jako “miasto widmo”. Podobno tam wiekszosc domow stoi porzuconych i straszy pustymi oknami jak pograzone w wojnie lub zniszczone podmuchem atomowej bomby.
2. Podroz z Natasza
Pierwsza podroz miala miec miejsce w sobote w dzien sw. Franciszka.
Poczatkowo jeden z mych dawnych kolegow, o. Kulczycki proponowal z samego rana odwiedzic Samarkande I pozdrowic tamtejszego Proboszcza z okazji imienin. Nie wyszlo, bo po pierwsze obiecalem wyglosic wieczorne kazanie o Franciszku w Taszkiencie a po drugie to byl moj pierwszy rekonesans na moja parafie z o. Andrzejem.
Mielismy wyjechac o pierwszej ale spozniala sie Natasza pewna studentka-koreanka.
Przyjechala z gitara I bardzo mi sie to spodobalo, ze o.Andrzej ma kogos do pomocy. Zapalila sie we mnie nadzieja, ze I mnie przynajmniej na poczatku ta dziewczyna troche pomoze chocby pokazujac droge.
Jechalismy bardzo szybko. O. Andrzej zatankowal I jakos tak bezwiednie przywital sie z tankujacym chlopcem I podziekowal mu po uzbecku, ze zaimponowala mi jego wiedza. Z czasem sie dowiedzialem, ze jest na odwrot. Ojcowie sporo czasu udzielaja nauce angielskiego ale uzbecki ignoruja z przyczyn “dyplomatycznych”, by zdjac z siebie podejrzenie o jakikolwiek prozelityzm w srodowisku muzulmanskich Uzbekow.
Dojechalismy na czas a nawet przed czasem, bo podobno spotkania odbywaly sie o czwartej. Pol godziny trwala nauka spiewu a ja mialem czas obejrzec terytorium.
Owszem po drodze dostrzeglem kilka opustoszalych domow. Nie bylo ich jednak tak wiele jak mi opowiadano. Zauwazylem wielki rynek I sporo sympatycznych I ludnych uliczek. O. Andrzej od razu zaznaczyl, ze to sa peryferie miasta ale nie domyslil sie by mi pokazac centrum, jak wspomnialem przyjechalismy w pospiechu.
Mszy mialo nie byc choc wszelkie potrzebne paramenty liturgiczne byly na miejscu.
Kaplica przypominala mi te miejsca, w ktorych bywalem poprzednio: domek w Batajsku, w Makiejewce czy nawet na Sachalinie. Nic nowego pod sloncem. Nawet lokatorzy, czyli stroz, niezmienny nabytek w takich okolicznosciach.
3. Modlitwa
Podczas gdy natasza konczyla grac mysmy sie ubrali w alby i ornaty.
Poczatek modlitwy byl jak na zwyklej Mszy. Kazanie wyglosilem na temat blogoslawionego Sopocko i pokazalem parafianom cenna relikwie.
Po kazaniu byla modlitwa Ojcze nasz I rozeslanie.
7 osob zajelo 8 lawek. Niektorzy siedzieli po dwoje, wiec polowa lawek byla pusta.
Dom pachnal sucha pilsnia podobnie jak domki w osrodkach wypoczynkowych. Niskie sufity, niewielkie 4 pokoje i kapliczka 6 m na cztery.
Zadnej osoby w srednim wieku i zadnego dziecka nie bylo na tym nabozenstwie.
Najmlodszy byl 50-letni stroz. On nas zaprowadzil po modlitwie na tzw. “kuchnie letnia” tradycyjny oddzielny domek w wiekszosci domostw na Wschodzie. Nietypowy jedynie rozmiarami, bo wiekszy znacznie niz kaplica. Od razu powstala mysl, ze ta parafia powstala nie tyle dla modlitwy co dla takich “nieformalnych” spotkan przy herbatce.
Ponoc bywaly czasy, gdy nasi poprzednicy Baptysci karmili codziennie od 50 do 100 osob z okolicy.
4. Chleb
Gdysmy sie rozchodzili kazda babcia otrzymala od o. Andrzeja po “lepioszce” czyli plaski jak placek okragly bochen chleba. Ponoc bywaly trudnosci z kupieniem go i od tej pory franciszkanie zaczeli przywozic go ze soba i rozdawac. To bylo bardzo symboliczne i spodobalo mi sie. Moje pierwsze wrazenia byly podobne jak niegdys w Rostowie. Z jednej strony bawilo mnie to, ze zaczyna sie kolejna w mym zyciu przygoda. Z drugiej strony zaczal zakradac sie naturalny lek: “czy sobie poradze”?
Gdysmy wracali bylo juz pozno, tak przynajmniej kojarze, ze wjezdzalismy do stolicy po 7-mej wieczorem, czyli o zmroku. Jechal z nami stroz Sasza, ktory wydal mi sie 30-letnim opryszkiem. Z czasem mialem sie dowiedziec, ze to solidny “wiekowy pan” o 5 lat odemnie starszy. Niejednoznacznie wyrazali sie o nim ojcowie, wiec mialem od poczatku dystans. Dziwi mnie to dzis, bo sposrod wszystkich parafian wlasnie z Sasza mam dzisiaj najlepszy kontakt I sporo wspolnych tematow na dlugie sobotnie wieczory, ktore od tej pory w przeciagu calego roku mialem w Angrenie spedzac.
Tymczasem w Taszkiencie zakonczyla sie rowniez Msza o sw. Franciszku, na ktorej mialem byc kaznodzieja. Proboszcz nie gniewal sie na mnie, bo tego sie mozna bylo domyslec. Zauwazylem, ze gdy ktos z 3 kaplanow spoznia sie na Msze do katedry, to pozostali nie robia z tego tragedii i wychodza na modlitwe nie czekajac na spoznialskich.
5. Pierwsze kroki w Taszkiencie
Nastepnego dnia z rana zgodnie z wczesniejsza umowa mialem miec angielska Msze sw. w Taszkiencie. Tremowalem sie niesamowiecie ale jakos to poszlo. Widzialem wiele znanych mi wczesniej twarzy siostr kalkutek wiec glosilem jakby dla nich. Mowilem znowu o Milosierdziu Bozym, zwlaszcza o siostrze Faustynie, ktorej dzien wypadl i troche o ojcu Sopocko jej spowiedniku. Mialem dla wszystkich beatyfikacyjne obrazki z modlitwa w jezyku polskim. U wrot kosciola po Mszy rozgadalem sie z pewna pania pochodzaca z New Jersey. Po niej podeszla organistka Ormianka, ktora pochwalila moj angielski i pokazala mi chor, do ktorego wchodzilo sie drzwiami rozmieszczonymi na zewnatrz. Tak oto zlecial mi czas oczekiwania na Msze rosyjska. O. Lucjan przedstawil mnie jako czlowieka, “ktory dlugo pracowal w Rosji i zna sowiecka mentalnosc”. Zachecal, by ludzie podchodzili do mnie i zapoznawali sie ze mna. Po tej Mszy rowniez rozdawalem “sopockowe ikonki” i byc moze wiele osob by ze mna pogadalo, gdyby nie jedna nastyrna baba, ktora mi przez pol godziny prawila rozne bezsensowne komplementy, blokujac tym samym inne osoby, ktore byc moze chcialy popatrzec mi w twarz i uscisnac dlon.
Ta kobieta nauczyla mnie, ze pewne sytuacje i rozmowy nalezy ucinac bezwzglednie i nie ceregielic sie dla wlasnego dobra.
6. Probny rekonesans
O. Lucjan w wakacje sam dojezdzal do Angrenu i nawet pewnego razu przyjechal autobusem, bo jak mi relacjonowal chcial sie przekonac jak to wyglada i ile kosztuje. Z jego slow wynikalo, ze to nic trudnego, zreszta Lucjan nie zapomnial moich “wojazy autobusowych” z Rostowa do Kalmucji, ktore trwaly 12 godzin w jedna strone i to cotygodniowo. Byl wiec pewien, ze sobie poradze. Tym niemniej radzil, bym w przeciagu tygodniach pojechal do Angrenu sam i sprobowal odszukac to miejsce, gdzie jest kaplica, by w sobote juz sie nie blakac.
7. Quyluk
Do Bazaru Qoyluk w poludniowej czesci miasta dojechalem autobusem ze skrzyzowania drogi prezydneckiej i ulicy Ferganskiej. Byl to historyczny przejazd przez wiadukt, ktory juz nie istnieje. Dla bezpieczenstwa Prezydenta, na ktorego rzeczywiscie po trzykroc rozni ludzie dokonywali zamachu wlasnie na tej drodze, zburzono cala dzielnice domkow jednorodzinnych i bardzo wazny wezel komunikacyjny czyli wiadukt ulatwiajacy dojad do dzielnic Taszkientu, ktore sa “za torami”. Wedle mych szacunkow w tej czesci miasta mieszka jedna czwarta Taszkienczan. To oni wlasnie najwiecej cierpia z powodu likwidacji wiaduktu. Wielokroc przekonalem sie, ze i ja bede mial utrudniona podroz z tego samego powodu. Ponoc ta wlasnie nieszczesna ulica Ferganska wiodaca na poludniowy-wschod, jest trasa potencjalnych rebeliantow z Andidzanu czyli z Ferganskiej Doliny. Przy okazji ofiara “neronowskich decyzji” zburzono wiele historycznych dzielnic miasta, jakie zachowaly sie podczas pamietnego trzesienia ziemi 1966 roku ale nie wytrzymaly proby czasu, gdy “Nowy Uzbekistan” “przerabia pospiesznie” stary “wioskowy Taszkient” w “swaitowa metropolie”. Nie ma w niej miejsca dla wszedobylskich glinianych domkow nawet siec ulic, podobnie jak w Pekinie przed Olimpiada jest calkowicie przerabiana. Ofiara tych pospiesznych przerobek padl miedzy innymi domek, swietego Biskupa Lukasza Wojno-Jasienieckiego, dla ktorego udalo sie uzyskac status “pamiatki historii i architektury”. Tym nie mniej dla obecnych “ojcow miasta” papierki tego rodzaju niewiele znacza. Jak trzeba to pomnik architektury wladze zbuduja od nowa w takim miejscu i czasie kiedy lepsza koniunktura przyjdzie.
Spedzilem sporo czasu blakajac sie po dworcu autobusowym na Quyluku i gdy zdezorientowany nie dostrzeglem napisu Angren na zadnym przystanku zaczalem wypytywac ludzi. Oni mi wyjasnili, ze autobusy w tym kierunku “koczuja” po drugiej stronie trasy i ze trzeba przejsc podziemnym przejsciem.
Schodzac w dol napilem sie maslanki. W ktorej plywaly jablka i jakies trawy. Potem dowiedzialem sie, ze jest to popularny napoj pod nazwa ayron.
Udalem sie we wskazanym kierunku. W podziemnym przejsciu byl spory tlok. Drobni handlarze proponowali co sie da od ryby do skarpetek i zabawek, nie brakowalo tez zebrakow roznej masci. Byli tam grajkowie z dziecmi, ludzie na wozkach inwalidzkich i nawet starcy w muzulmanskich szatach glosno recytujacy wersety koranu po arabsku. Na tym skrawku bazaru, gdzie staly taksowki, busiki i autobusy w kierunku Angrenu sporo kobiet targuje mlekiem. Higieny zadnej, zastanawialem sie jak one to robia, ze przy tak wysokich temperaturach to mleko im nie kisnie. Dziwilem sie tez kupujacym, ze nie boja sie brac “z rak” towaru z byle jakich butelek plastykowych.
Poszukiwanie autobusu nie zajmuje wiele czasu. Dziesiatki a nawet setki “naganiaczy” glosno zaczecaja, by skorzystac z “uslug transportowych”. Wielu z nich krzyczy glosno “Andidzan”, “Fergana” inni wrecz ciagna za rekaw gdy klient milczy jakby rozwazajac propozycje…Z tego samego miejsca jada autobusy do Almalyku i Yangyabadu.
Wybralem solidny autobus, ktory stal na placu naprzeciw dworca. Podroz miala kosztowac 2000 sum czyli niespelna poltora dolara. Pogoda przeswietna, nastroj tez niezly. Czekalem cierpliwie razem z kierowca az sie autobus do konca zapelni pasazerami.
Podroz trwala okolo dwoch godzin.
8. Wedrowki po Angrenie
Wysiadlszy na Starym bazarze zapytalem w kiosku, ktory z autobusow miejsckich rob i kolko po miescie tak bym je sobie mogl dobrze obejrzec. Sklepikarz, u ktorego kupilem slownik i opowiesci o Samarkandzie byl mily i poradzil siasc na 8-mke. Zrobilem wedle jego porady. Owszem, dostrzeglem nareszcie wielka ilosc porzuconych wielopietrowych domow. Wrazenie zniszczenia lagodzily tlumy ludzi na ulicach. Radowala moje serce wielka liczba dzieci. Zapewne niedaleki ten dzien, kiedy domu ktos odbuduje lub rozbierze na czesci. Podobne widoki choc w mniejszym wymiarze mialem okazje ogladac na ukrainskim Donbasie. Wczesniej tylko na filmach. Tak czy inaczej krajalo mi sie serce.
Cieszyl mnie natomiast widok pieknrj gorskiej rzeki, mosty i aryki, czyli kanaly przecinajace cale miasto wzdluz ulic.
Gdy powrocilem na Stary bazaar postanowilem pospacerowac pieszo w kierunku kaplicy.
Nie wzialem z soba adresu wiec wedrowalem w ciemno. Zdawalo sie, ze wiem dokad isc jak mnie uczono w harcerstwie “na azymut”, caly czas na zachod. W pewnym miejscu trzeba bylo skrecic na polnoc ale bylem niecierpliwy i zamiast dojsc do skrzyzowania obok nowego bazaru, skrecilem kolo Urzedu Stanu cywilnego i zaczalem sie blakac po “wiejskich uliczkach”. Staralem sie trzymac trasy autobusowej. Smigaly mi przed oczyma “jedynki”. Tak doszedlem do meczetu, co znow rozweselilo moje serce. Akurat byl poludniowy namaz i mezczyzni wracali do domow z modlitwy. To bardzo egzotyczny widok takie tabuny brodatych zgarbionych starcow w chalatach z palkami w dloniu powolutku gawedzacych po drodze niefrasobliwie blokujac srodek ulicy.
Wbrew logice udalem sie w kierunku poludniowo wschodnim i po raz trzeci znalazlem sie na starym bazarze. Pamietajac z opowiesci, ze do kaplicy mozna dojechac autobusem numer dwa podjalem ponowna probe odszukania swej bazy. Zaczynalem sie niecierpliwic.
Owszem znalazlem to miejsce ale nie dzwonilem i nie stukalem. Zadowolony z siebie zaczale pieszo wracac w strone bazaru. Dojrzawszy autobus numer 13 pokusilo mnie by siasc na niego. Zawiozl mnie w odlegly koniec miasta, gdzie znajduje sie Fabryka Opon. Przysiadl sie do mnie starzec w tiubeciejce, ktory zaczal ze mna gawedzic niepytany. Niecierpliwie spogladal na zegarek martwiac sie, ze moze sie spoznic na mecz. A kto gra zapytalem z grzecznosci. Uzbekistan z Australia odrzekl starzec…
9. Niemieckie osiedle
Odwiedziny w parafii w nastepna sobote wypadly dobrze.
Pogoda sie zmienila, bylo pochmurnie tym nie mniej przyszly wszystkie te same osoby co i poprzednio. Odmowilem z nimi koronke do Jezusa Milosiernego. Wyglosilem kazanie i zachecilem, by znowu przyszli z rana na Nabozenstwo Niedzielne. Wyjasnilem im, ze choc nikt w parafii sie nie spowiada i nie przyjmuje komunii, to jednak mamy nadzieje, ze to wkrotce nastapi i warto sie do tego przygotowywac uczac sie tekstu Mszy swietej.
Potem poszlismy ogladac film. Dla lepszego zapoznania obiecalem, ze bede pokazywac filmy syberyjskiej telewizji Kana. To miala byc pewna nowosc i swego rodzaju katecheza, po ktorej mialo byc picie herbaty. Wysiadajac na Bazarze kupilem chalwe, ciastka i troche owocow. Tak juz mialo byc co tydzien.
Gawedzilem do pozna w nocy z Sasza, potem on mi przyniosl kilka dyskow z muzyka, ktore sobie ogladalem do pozna. Przenocowalem w pokoiku obok kaplicy, odprawilem Msze swieta, tym razem bez picia herbaty i pojechalem na dworzec. Bylo samo poludnie wiec nie od razu siadlem na autobus powrotny. Skusilo mnie, by dalej zwiedzac miasto wiec pojechalem trojka w kierunku kopalni i elektrowni. Wzdluz drogi ciagnely sie dwa rwace kanaly, niewysokie domki i cmentarzyska. Tutaj niegdys wlasnie mieszkali miejscowi Niemcy, tutaj wielu z nich pozostawilo na zawsze swe kosci.
Na ostatnim przystanku bylem juz sam jeden wiec kierowca sie ze mna rozgadal. Opowiedzial mi troszke o tym weglu, ze jest brunatny I wydobywa sie odkrywkowa metoda I troszke pogadalismy na temat owiec, ktore w Europie hoduje sie dla welny a w Uzbekistanie dla miesa i tluszczu, ktory gromadzi sie na posladkach zwierzacia wokol ogona. Tego tluszczu 50 cio kilogramowa owca moze miec 20 kg i wiecej!!!
Tak oto powolutku zbieralem informacje o kolejnym kraju swego pobytu i o swym nowym miasteczku.
Taszkient 1-szy pazdziernika 2009