Wybierz swój język

NA CZTERY WIATRY

 

Przegnac kogos na 4 wiatry to znane w Polsce powiedzonko.

Ja tymczasem przepedzilem na 4 wiatry moje dzieciaki z oazy, ktore goscily w Angrenskiej parafii. Nie znaczy to ze je wygnalem z domu. Naodwrot, za zgoda rodzicow zabralem na weekendowa przejazdzke, ktora miala spelnic kilka funkcji.

Mial to byc nasz oazowy dzien skupienia, mielismy udekorowac swiecami tutejsze “zapomniane cmentarze” a przy okazji zapoznac sie i obcowac ze “zdretwialymi” w stagnacji i w biedzie miejscowymi parafianami. Pan Bog dal dobra pogode i jeszcze jeden niezaplanowany cel. Co to bylo wyniknie niebawem z tekstu. Mam nadzieje, ze temat was wciagnie.

 

1. Pozegnanie z Andrzejem

 

Na naszej oazie byl chlopiec, ktorego w myslach nazywam skeenheadem. To dobry material na misjonarza, ale nadal ma “zdrowo porabane” w glowie, wiec miota sie miedzy kosciolem i “trawka”. Miota sie rowniez miedzy Uzbekistanem i Rosja. Mimo, ze wyrosl przy mamie, ktora jest Tatarzynka, to jednak po ojcu ma jasna tonacje wlosow i wielko-rosyjski swiatopoglad. Posiada nawet rosyjskie obywatelstwo, choc w rzeczy samej cale zycie spedzil w Alamalyku. Na moja prosbe znalazl domek pod kaplice w rodzinnym miescie, i gotow byl ten domek samodzielnie remontowac a nawet strozowac i sprowadzac nowych ludzi dlakosciola…

Dostrzeglem w nim pewne talenty w obcowaniu z ludzmi zwlaszcza z tzw. “nieformalna mlodzieza”. Ten misyjny dar jednak najprawdopodobniej przepadnie, przynajmniej na razie, bo domek Biskupowi sie nie spodobal.

Perspektywa najmowania Andrzeja jako stroza tez nie przypadla chyba Ekscelencji do gustu. Chlopak to poczul i postanowil wyjechac w poszukiwaniu pracy do Niznego Nowogrodu. W miedzyczasie trwaly przygotowania do dnia skupienia. Mialem zamiar zaprosic Andrzeja do Angrenu ale gdy tylko powiedzial, ze planuje wyjazd “wprosilem sie do niego” z cala taszkiencka oaza na tzw. “prowody”, czyli pozegnalny obiad. Andrzej kiedys chwalil sie, ze swietnie robi manty. Przypomnialem mu o tym i poprosilem, by je nareszcie zrobil.

 

2. List do Jezusa

 

Przybylismy do Almalyku o 10-tej z rana. Po drodze ustalilismy przez telefon, ze poki manty beda sie gotowac, to my z mlodzieza odwiedzimy miejscowe gory.

Pilnowac mant pozostalo dwoje oazowiczow. Pokazywac miasto wyruszyl z nami gospodarz. Siedlismy w rejsowy busik, ktory jechal na poludnie miasta w strone gor.  Zdziwilem sie, gdy Andrzej nie doczekawszy sie wysokich miejsc, w okolichac pewnego pagorka poprosil bysmy wyszli z autobusu. Nigdzie nie widac bylo gor a on uparcie prowadzil korowod oazowiczow w strone pagorka.

W pewnym momencie ujrzelismy ogromny krater a w jego wnetrzu blekitne jezioro.

Brzeg krateru byl bardzo stromy i niebezpieczny  tym niemniej zapieralo nam dech. To bylo naprawde piekne miejsce. Okazalo sie, ze ta gora jest z marmuru i ze poprzez wydobycie powstal otwor kilkusetmetrowej glebokosci jak studnia.

Zaczelismy wedrowac w dol po serpentynowej sciezce. Co kilka minut zatrzymywalismy sie i ja wypowiadalem rozmyslanie I intencje do kolejnych tajemnic rozanca.

Taki wedrowny sposob modlitwy jaki znany jest z pielgrzymek oraz z oazy szybciutko stworzyl atmosphere lata. Dzien byl naprawde skwarny i mysli mimowolnie biegly na te miejsca i sytuacje z pamietnych letnich rekolekcji.

Po trzeciej tajemnicy juz bylismy na brzegu jeziora. Przerwalismy na chwile rozaniec, by popatrzec na wode. Plywalo po niej sporo plastikowych butek. Zaproponowalem, by w jedna z nich polozyc list o naszym pobycie. Tresc byla mniej wiecej taka: “Kochany Jezusie, rozwazalismy tutaj historie twoich narodzin. O twej smierci i zmartwychwstaniu rozwazymy w Angrenie. Cierpliwie na nas poczekaj”. Chlopcy dol butelki napelnili kamieniami, by butelka przyjela postawe stojaca w wodzie. Na dole 10 osob zlozylo podpisy. Zamknelismy butelke i rzucilismy liscik kilkanascie metrow od brzego, by plynal na srodek jeziora.

 

3. Milosierdzie dla ciala – wojna kartoflana

 

Na obiad przyszlismy ze spoznieniem, tym samym spoznialismy sie do Angrenu, gdzie niecierpliwie oczekiwali na nas parafianie. Dobrze sie zlozylo, bo kilka faktow sprawilo, ze spotkanie wyszlo niezwykle.

Trwaly na terenie kaplicy remonty centralnego ogrzewania i nie sposob bylo sie modlic w kaplicy. Parafianie rozseidli sie wygodnie na kuchni. Poniewaz w ten ostatni pazdziernikowy dzien bylo przewidziane “swieto kartofla”, mielismy bowiem rozdawac biednym parafianom cebule i ziemniaki specjalnie na ten “charytatywny cel” zakupione przybylo wiele osob, ktorych juz dawno nie widzialem w parafii. Tym sposobem bylo nas niemal 30 osob. Mlodziez zajela miejsca w laweczkach przyniesionych z kaplicy – chwala Panu stolowka jest sporych rozmiarow – nie mniejsza od kaplicy.

Najpiekniej byloby zakonczyc miesiac rozancem, ale poniewaz sie spoznilismy a parafianie mieli posepne miny postanowilem nie odwlekac “aktu milosierdzia” i zaproponowalem tradycyjna koronke Bozego Milosierdzia, ktora w oazowym wariancie zabrzmiala w wykonaniu mlodziezy bardzo przekonujaco.

Po raz kolejny kilka osob mialo pozostac w domu, by szykowac kolacje i posprzatac po robotnikachw kaplicy. Odbylo sie losowanie, tymczasem na podworku odbywaly sie jak to bywa przy kazdej “akcji charytatywnej”, “dantejskie sceny”. Pewne parafianki prosily porcje kartofli dla swych dzieci, inne dla wnukow, totez przygotowanych 10 kompletow zdalo sie zbyt malo. Po raz kolejny parafianie udowodnili mi, ze jest nas wiecej niz 10 rodzin. Choc to mnie rozbawilo, tym nie mniej byl tez powod do zmartwienia i wstydu.

Dzis w Polsce malo kto uwierzy, ze ktorys z krajow sowieckich moze byc tak biedny, by sie bic o kartofle. Tym nie mniej wlasnie bylem swiadkiem takiej “kartoflanej wojny”.

 

4. Rozejm

 

Konflikt wokol podzialu ziemniakow zakonczyl sie dzieki tolerancji stroza i mojej instrukcji, by dawac kazdemu tyle ile prosi. Nic dziwnego, ze w takiej atmosferze parafianie zignorowali moja propozycje, by wieczorem odwiedzic razem z mlodzieza jeden cmentarz w gorach. Poradzili, bysmy poszli do zmarlych wzorem zeszlego roku na trase Ferganska. Troche bylem tym zaklopotany ale spokojnie przystalem i na to.

Konkubina naszego stroza nawet w porywie emocji wypomniala zebranym, ze po ziemniaki ich przyszlo wielu a na cmentarz nie ma komu isc.

Ja zrobilem to samo nastepnego dnia w bardziej dyplomatycznej formie.

 

5. Plow, tykwa etc.

 

Gdy tydzien wczesniej proponowalem dla mlodziezy ten wyjazd w gory nadalem mu zagadkowy kryptonim “helloween”. Nie zalezalo mi na powielaniu komercyjnych schematow, ktore dotarly do Uzbekistanu. Naodwrot poprobowalem wykorzystac “antyreklame” celtyckich zwyczajow dla popularyzacji dnia Wszystkich Swietych, ktory w tych stronach jest mniej znany.

Ci, ktorzy wylosowali dyzur na kuchni, gdy robili zakupy wykorzystali ten moj zart i kupili procz ryzu i wielu komponentow dla plowu rowniez duzych rozmiarow tykwe, ktorej z talentem wycieto zeby oczy i miazsz w srodku dla wstawienia swiecy.

 

6. Milosierdzie dla duszy

 

Dwie osoby porzakowaly kaplice wiec na odwiedziny cmentarza mialem 7-miu pomocnikow. Ja bylem osmy wiec podzielilem grupe na 4 pary. Dziewczeta rozeslalem na poludniowa sciane porzuconego cmentarza. Starszych chlopcow na wschod, mlodszych na polnoc, sam udalem sie na Zachod.

Jadac busikiem w kierunku kopalni na drugi koniec miasta slyszalem komentarze, ze juz zapada zmrok i ze moze byc strasznie. Tym niemniej zaintrygowalem wszystkich na poczatku mowiac, ze naucze ich odrozniac katolickie mogily od reszty.

Juz rok temu zauwazylem, ze w Uzbekistanie podobnie jak w Rosji Prawoslawni stawiaja krzyz we wschodni koniec mogily, czyli na nogi. Katolicy zas na odwrot czyli na zachod, na glowe. Calkiem inaczej wygladaja muzulmanskie mogily, ktorych tutaj bylo sporo. Niemalo bylo mogil “ateistow” z piramidka i gwiadka na czubku.

Dziewczeta chodzily mozolnie ale nie znalazly niczego. Poludniowy sector byl pelen muzulmanskich mogil i ich swiece pozostaly niewykorzystane. Ja brodzilem raczej po prawoslawnym sektorze chodz 5 katolickich mogil znalazlem, podobnie Andrzej. Najwiecej jednak znalazl najmlodsz Ilja. U niego pozostawilismy wiekszosc sposrod 60-ciu przygotowanych na ten cel swiec. Bylo tego malo, zabraklo tez wody swieconej, wiec na pozegnanie krzyknalem glosno: ”braciszkowie wybaczcie, dokonczymy za rok”.

Dodam, ze przy kazdej katolickiej mogile odmawialismy zrowaske, wiec tym “anonimowym braciom” dostal sie “kawalek milosci”.

W miedzyczasie nastala noc, lecz nie widac bylo by ktos sie lekal. Naodwort wszyscy mieli podniosly nastroj. Gdysmy jechali w busiku mlodziez bez skrepowania kontynuowala spiew kanonow, ktore nucili jeszcze na cmentarzu. Scena dla naszego miasteczka nader niezwykla.

 

7. Trzy koscioly

 

Podczas tego spiewu dokonala sie najwieksza intryga wigilii Wszystkich Swietych. Mowa o tym wlasnie niezaplanowanym celu, ktory niespodzianie zostal osiagniety. W busiku pod akompaniament kanonow ja powtorzylem kolejna probe, by dodzwonic sie do Pastora Stanislawa. Chcialem dzieciom urzadzic wycieczke do zboru adwentystow, bo to najladniejsza budowla koscielna w miescie i poza nia niewiele mialbym do pokazania.

Z poczatku pastor sie zawahal, bo w swiatyni od 3 dni nie bylo swiatla, tym niemniej gdy rzeklem, ze i tak bedziemy przechodzic tamtedy, bo mamy w planie wycieczke rzekl, ze na 10 minut nas zaprasza, bo spieszy sie do Taszkientu.

Jakims cudem gdysmy byli juz w srodku i milo gawedzili w kosciele pojawilo sie swiatlo o czym powiadomila nas mala Sasza coreczka 30-to letniego pastora. Poprosilem go by opowiedzial o swym nawroceniu i historie swego powolania.

Zrobil to chetnie a nawet pospiewwal z nami. Z obiecanych 10 minut spootkanie przedluzylo sie do pol godziny i widac bylo jak promienieje twarz pastora jego dzieci i malzonki, ktora sie zjawila na koniec, by nam pomoc zaspiewac hymn sw. Franciszka, ktory w ich spiewniczku jakis czas temu odnalazlem.

Tej nocy po wysmienitej kolacji odmowilismy jeszcze chodzac po miescie trzy kolejne czastki rozanca, odwiedzili w podobnej atmosferze dwa kolejne zbory i odprawili o polnocy Msze sw. z kazaniem o pustelniku i brodzacych noca po cmentarzu uczniach.

Skonczylo sie to wszystko o 2-giej w nocy i choc “lozka polowe” byly gotowe, to jednak z wrazenia nikt nie spal. Wspomnienia oazowe trwaly do 6-tej rano.

O tej wlasnie porze rozpedzilem mlodziez “na cztery wiatry” pierwszym powrotnym busikiem jadacym do stolicy a sam zaczalem przygotowania do parafialnej Mszy porannej.

 

 

Ks. Jaroslaw Wisniewski, 2 listopad 2009 Taszkient

www.xjarek.net